Bardziej niesprawiedliwego meczu już w tym sezonie chyba nie będzie. Lechia Gdańsk była zespołem o dwie klasy lepszym niż GKS Bełchatów i powinna wygrać (na wyjeździe) tak ze 3:0. Tylko, że… Po pierwsze – nie wykorzystywała idealnych sytuacji. Po drugie – Januszowi Golowi wyszła akcja, jakiej nie zrobił nigdy wcześniej i nie zrobi już nigdy później. Po trzeciej – sędzia ewidentnie orżnął gdańszczan, nie dyktując rzutu karnego. Scenariusz dla Lechii był zgodny z prawem Murphy’ego: jeżeli myślisz, że idzie dobrze – na pewno nie wiesz wszystkiego.
Ciekawie też było we wszystkich sobotnich spotkaniach. Lech wygrał we Wrocławiu ze Śląskiem, a obie strony do szału doprowadzał sędzia (chociaż gości trochę bardziej). Dawno nie widzieliśmy, by którykolwiek arbiter był tak poniewierany przez piłkarzy, jak tego dnia Lyczmański. Za przeproszeniem, jebali go jak burą sukę. Ale też dawał im powody – karny dla Śląska niesłuszny, gol dla Lecha nieprawidłowy. Z tym, że akurat spalony Rudnevsa był minimalny i jeśli mielibyśmy się go czepiać, to musielibyśmy też wspomnieć o skandalicznej pomyłce w pierwszej połowie – kiedy sam na sam, z wielką przewagą nad obrońcami i w komfortowej sytuacji do oddania strzału był Semir Stilić, a boczny się “machnął”.
Mecz wrocławianom zawalił Kelemen, który nie miał prawa przepuścić strzału Sławomira Peszki z 35 metrów (żeby jeszcze ta piłka rzeczywiście tak bardzo skręcała, ale nie – leciała tak, jak zwykle leci piłka po mocnych strzałach i wpadła w sam środek), a także powinien lepiej zachować się przy golu na 1:2, kiedy nieudolnie próbował przeciąć dośrodkowanie.
Jacek Zieliński, jak to ma w zwyczaju, pewnie znowu zapłaci trójkę do kasy PZPN, bo już w przerwie został wyrzucony na trybuny (a raczej na coś, co można nazwać drogą z szatni na boisko). W jeszcze gorszym nastroju musi być Ryszard Tarasiewicz, dla którego pierwsza część walki o posadę zakończyła się niepowodzeniem. Teraz jego zespół czekają trzy wyjazdy z rzędu – na Widzew, na Koronę i na Wisłę. Jak “Taraś” nie zapunktuje w Łodzi, to potem już może nie mieć okazji. Pamiętajmy, że przed sezonem Śląsk wyznaczył sobie ambitny cel: pierwsza piątka.
Komplet porażek ma Cracovia, a Rafał Ulatowski na konferencji prasowej wypowiadał się tak, jakby spodziewał się dymisji – co nas trochę dziwi, bo sądzimy, że jeszcze chwilę Filipiak z nim wytrzyma. Ale może i dobrze, że “Ula” zszedł na ziemię, bo na razie jego PR znacznie wyprzedza jego osiągnięcia. Z Zagłębiem Lubin zajął piąte miejsce (oraz przegrał półfinały PP i półfinały PE, przed którymi przejął zespół). Piąte – nie najgorzej, ale też bez rewelacji, biorąc pod uwagę, że to był jednak mistrz Polski. Potem dwa razy piąte z Bełchatowem, gdzie notował gorsze wyniki od swoich poprzedników. Orest Lenczyk, wiadomo. Natomiast Paweł Janas miał średnią punktową 1,82, a Ulatowski najpierw 1,76 (runda wiosenna), a potem już tylko 1,60 (poprzedni sezon). I też nie zdobył ani jednego, choćby najmniej prestiżowego trofeum. Wniosek – żadnego do tej pory zespołu nie wprowadził na wyższy poziom, chociaż jego medialna sława sugeruje co innego.
Nie, nie twierdzimy, że Ulatowski jest słabym trenerem, tylko że jak na razie jest traktowany jako trener dobry bardziej za ładne oczy niż na skutek rzeczywistych osiągnięć. W Cracovii dostał komfort budowania zespołu i na razie rezultaty są fatalne – miała być pierwsza połówka tabeli, a może być znowu walka do końca o utrzymanie. Już wiadomo, że po kolejnej kolejce jego drużyna dalej będzie ostatnia w tabeli, bez względu na rezultat. Jeśli w ogóle w najbliższym czasie opuści najgorszą lokatę, to dopiero po siódmej serii spotkań.
Beznadziejnie wygląda zwłaszcza gra obronna, zbudowana wedle pomysłu Ulatowskiego (transfery Jarabicy, Suarta, Janusa oraz Radomskiego do organizowania defensywy w środku pola). Jarabica gra słabo, Suart nie jest zainteresowany grą w obronie i biega byle dalej od własnego pola karnego, a Radomski… zaginiony w akcji. Mistrzowsko unika gry, nawet chyba lepiej niż Maciej Ł»urawski w Wiśle. Dzisiaj na przykład kompletnie odpuścił sobie pogoń za przeciwnkiem przy trzecim golu, podobnie jak doskoczenie do rywala przy pierwszym.
Oczywiście uczciwie trzeba przyznać, że Cracovia w pierwszych kolejkach miała sporego pecha, ale 14 straconych już goli mówi samo za siebie. Ulatowski broni się, że nie było tym razem Polczaka i Wasiluka, a my się zastanawiamy: ile by stracili krakowianie bramek, gdyby ten duet pojawił się na boisku? Czternaście?
Ulatowski ma ostatni dzwonek, żeby poukładać zespół (idą łatwe mecze, więc może się udać). Gdyby tak ligę zaczął Stefan Majewski, to już opowiadanoby na jego temat dowcipy.
PS Dodajmy, że Stilić we Wrocławiu zaliczył najdłuższą radość ze zdobytej bramki. Trochę to przypominało hit ostatnich dni: