Sporo kontrowersji wywołał nasz tekst o przepłacanej ekstraklasie. Postanowiliśmy więc rozwinąć troszkę ten wątek.
Pierwsze pytanie – czy to źle, że ktoś chce płacić? Nie, to wspaniale. Jeśli ktoś chce przepłacać, nie mamy nic przeciwko. Z chęcią sprzedalibyśmy nasze znoszone dżinsy za 10 tysięcy złotych, tylko niestety jeszcze żaden frajer z taką gotówką się do nas nie zgłosił. A w przypadku Ekstraklasy chętni są. My natomiast stoimy z boku i pod nosem mruczymy: nie warto! Ostrzegamy zainteresowanych: ktoś kogoś w konia robi! Kontrahentowi podszeptujemy: uważaj, oszukują cię!
Nikt nam za tamten tekst nie zapłacił. Mamy gdzieś, kto ostatecznie będzie tę ligę pokazywać, bo za wyjątkiem TVP zapewne każdy potrafiłby to zrobić na odpowiednim poziomie (komentatorzy pójdą za pracą – chodzi nam o technikalia). Nie pracujemy ani dla Agory (jak napisał jeden z czytelników), ani dla Polsatu (jak napisał drugi). Kiedy Polsat spóźnił się wczoraj na drugą połowę meczu Manchester United – Bayern, bo trzeba było wypuścić reklamy jogurtu, to byliśmy zażenowani taką amatorką. Nie jesteśmy zakochani w żadnej ze stacji, chociaż faktycznie przesładzanie ligi w wykonaniu C+ zaczęło nas męczyć, a drastyczne okrojenie Ligi+ przyjęliśmy ze zdziwieniem.
O co nam więc chodzi? Jeśli Lech sprzeda Roberta Lewandowskiego za 20 milionów euro, to napiszemy: przepłacili! Jeśli Legia upchnie Szałachowskiego do Szachtara za 8 milionów, krzykniemy: nonsens! Oczywiście, lepiej jak polskie kluby kasę mają, niż miałyby jej nie mieć, ale to nie znaczy, że mamy udawać, iż cena się zgadza. Liga polska nie stoi na poziomie ligi portugalskiej i nie grają w niej tacy piłkarze, jak w lidze szkockiej (nie będziemy już wymieniali 15 innych lig, które są tańsze, a wedle rankingów sportowych lepsze). Pisanie, że w Szkocji są tylko dwa silne kluby, w momencie gdy w Polsce nie ma ani jednego, na kilometr pachnie absurdem. Ktoś stwierdził, że jedynie mecze Celticu z Rangersami są oglądane w innych krajach i zapytał, kogo obchodzą transmisje z Kilmarnock? Nikogo. Tak jak nikogo nie interesują żadne transmisje z Polski, z meczami Wisła – Legia włącznie.
Napisaliśmy, że poziom niski, frekwencja marna, a budżety żałosne, a wiele osób na to – budżety żałosne, a chcecie jeszcze, żeby mniej kasy dawała telewizja! To jak mają być duże?! Normalnie. Jaki jest budżet Celticu, jaki Rangersów, a jakie wpływy z telewizji? Jakie są budżety FC Porto, Benfiki czy Sportingu, a jakie wpływy z telewizji? Ł»eby coś pokazywać na antenie, to najpierw trzeba przygotować odpowiedni produkt. Jak będzie produkt – telewizja zapłaci. U nas jest inaczej – telewizja płaci, a produktu jeszcze nie ma, może kiedyś się zrobi. W efekcie płacimy za nic. W Portugalii telewidzowie płacą za Saviolę i Aimara, a my płacimy za Kriwca i Małeckiego. Niby też nieźle, ale nie to samo.
Nie jest normalna sytuacja, gdy meczów w telewizji nie ogląda prawie nikt (średnio 60-70 tysięcy osób, podczas gdy dekoder C+ można zamówić w trzy minuty, a dostęp do tej stacji ma już 1,5 miliona osób), nikt znany w tej lidze nie gra, nie ma co mówić o jakichkolwiek sukcesach, a tymczasem cena za ten produkt jest taka, jak za ligi znacznie bardziej zaawansowane. Tak, wiemy, że Polska to duży kraj i spory rynek, ale przełożenie “duży kraj, drogie prawa” jest bezsensowne. Kraj duży, ale liczba osób oglądająca mecze ligowe w C+ to podstawowy argument.
Znamy to podstawowe prawo gospodarki – towar jest warty tak dużo, jak ktoś jest w stanie zapłacić. Tylko, że jeśli płaci Canal+, to kto tak naprawdę? Mityczny Francuz z walizką pieniędzy? Nie. Ty, drogi czytelniku. Ty co miesiąc płacisz abonament o takiej wysokości, żeby starczyło na wykupienie praw telewizyjnych do ligi polskiej. C+ nie może tych praw sobie odpuścić, bo na lidze polskiej ta stacja w dużej mierze oparła swoją marketingową działalność w ostatnich 15 latach. Każda stacja chce się czymś wyróżniać. Canal+ postawił na pakiet sportowy, bo to była nisza, i musi się już tego trzymać. Ekstraklasa SA o tym wie, więc będzie doić, ile się da. Doić tak naprawdę abonentów Canal+. Sami nimi jesteśmy. I będziemy płacić dalej. Będzie podwyżka – trudno, zapłacimy. Tysiąc miesięcznie – pewnie damy, stać nas, chociaż już dostrzegalibyśmy wyraźny element złodziejstwa. Ale wolelibyśmy, by te pieniądze szły na sponsorowanie czegoś naprawdę wartego uwagi. Jeśli telewizja za chwilę wyłoży blisko 40 milionów euro za sezon, a tymczasem najdroższy zimowy transfer wyniósł niecałe 0,5 miliona euro, to coś tu nie gra. Jeśli pompowane są w kluby pieniądze, a efekt taki, że kluby ciągle biadolą, jakie to są biedne i większość zimą nie wydaje ani złotówki, to pytamy: o co chodzi? Jeśli pieniędzmi z abonamentu mamy ratować tyłki prezesom, dla których zapełnienie kurnika na 7 tysięcy miejsc i ściągnięcie trzech reklamodawców to zadanie ponad siły – wówczas kręcimy nosem. Między innymi z naszych pieniędzy – mimo że przechodzą one bardzo długą drogę, zanim trafią do “tej” kieszeni – wypłacane są przesadnie wysokie kontrakty ludziom, których gra nas nie porywa. Blisko sto tysięcy na miesiąc dla Łobodzińskiego na przykład… Wszyscy żyją coraz lepiej, tylko z poziomem sportowym coraz gorzej.
Prawa do transmitowania polskiej ligi są za drogie i już. Jeśli w Portugalii jeździ nowe BMW X5, a u nas Citroen C5 i za oba sprzedający żąda takiej samej sumy, to zadajemy proste pytanie: what the fuck?! Dajcie nam Aimara, dajcie Saviolę, dajcie klub, który wygrywa Ligę Mistrzów, to będziemy płacić bez pytania. Dajcie nam – jak w Szkocji – klub, który w ciągu pięciu lat zatrudni Nakamurę czy Keane’a, zagra w Lidze Mistrzów i ściągnie na trybuny 60 tysięcy osób, to OK. A tak pytamy, bo to jednak chodzi o nasze pieniądze. Jesteśmy piłkarsko opodatkowani i mamy chyba prawo zastanawiać się, na co ten podatek idzie. Zwłaszcza, jeśli z każdym rokiem podatek staje się coraz wyższy.
PS Ł»eby tylko Ekstraklasa SA nie przeholowała – już chcieli coraz więcej za pakiet sponsora tytularnego i efekt taki, że sponsora nie ma…