Avram Grant może zostać selekcjonerem reprezentacji Polski. Nie wyklucza tego nawet Grzegorz Lato. Były trener Chelsea jest mocno związany z naszym krajem, jego rodzice pochodzą z Mławy, większość rodziny zginęła w Oświęcimiu. Pojawia się jednak pytanie – jakim tak naprawdę on jest trenerem? Owszem, prowadził Chelsea Londyn, ale tę posadę dostał troszkę po znajomości i na krótko. A sezon ukończył bez żadnego trofeum (choć można rozważać, co by było, gdyby John Terry nie poślizgnął się przy wykonywaniu rzutu karnego w finale Ligi Mistrzów w Moskwie).
Angielska prasa cytowała anonimowych piłkarzy Chelsea, którzy o Grancie mówili tak: “Jego metody są przestarzałe o 25 lat”, “Chelsea zasługuje na lepszego szkoleniowca niż on. Grant nie ma kwalifikacji do prowadzenia takiej drużyny. Kiedy będziemy grać z największymi rywalami, polegniemy przez niego”. Wielokrotnie komentatorzy podkreślali, że tak naprawdę londyński zespół prowadzi duet Lampard – Terry. Były nawet zdjęcia, jak ci piłkarze coś tłumaczą reszcie w trakcie zajęć, a Grant stoi gdzieś z boku.
Z drugiej strony, ławka w Chelsea czy stołek dyrektorski w Portsmouth to dla naszych krajowych szkoleniowców po prostu inny świat. Wyobrażacie sobie w tym miejscu Stefana Majewskiego? Albo nawet Franciszka Smudę? Nie za bardzo. No i trzeba dodać, że Grant odnosił spore sukcesy w Izraelu i to w trzech klubach. A jako tamtejszy selekcjoner nie bał się odstawiać zużytych gwiazdek, takich jak Berkovic. Wyniki – dziwne. Pierwsze kwalifikacje pod jego wodzą (do Euro 2004) były klęską. Izrael zajął trzecie miejsce, z pięciopunktową stratą do Słowenii. Wyprzedził tylko Cypr i Maltę. Natomiast walka o finały MŚ 2006 też zakończyła się niepowodzeniem, mimo że w grupie eliminacyjnej Izrael… nie przegrał ani jednego meczu (4 zwycięstwa, 6 remisów – pierwsza była Francja 20 punktów, druga Szwajcaria 18, tyle samo co Izrael).
Facet jest niejednoznaczny. Najpierw, kiedy objął Chelsea, wszyscy pytali: kto to do licha jest? Potem potrafił zjednać ludzi swoją normalnością (nawet nazwano go “The Normal One”, jako przeciwieństwo Jose “The Special One” Mourinho”). Ale ciągle trudno było się wyzbyć wrażenia, że nie za bardzo do tej bajki pasuje. Wyglądał trochę jak przypadkowy turysta, który możliwość poprowadzenia jednego z najlepszych klubów świata wygrał na loterii.
A co ze związkami z Polską? Ojciec Granta, pan… Granat, opowiadał w rozmowie z “Dziennikiem”:
O młodości: – Urodziłem się i wychowałem w Mławie. Przed wojną żyło nam się dobrze. Nie było żadnych problemów. Ludzie byli dobrzy. Póki w Polsce żył Piłsudski Ł»ydzi nie mieli problemów. On nas cenił i lubił. Gdy jednak umarł od razu zaczęły się pierwsze problemy. Ludzie mówili do nas – “wasz dziadek nie żyje”. W Mławie przez cztery lata chodziłem do polskiej szkoły. Pamiętam język polski, ale po przyjeździe do Izraela w 1947 roku chyba ani razu z nikim po polsku nie rozmawiałem. Nie byłem też od tamtego czasu ani razu w Polsce. I chyba się nie wybiorę, choć Avram kilka razy mi mówił, że powinniśmy tam pojechać, wrócić, zobaczyć stare miejsca, Mławę. Ale ja nigdy nie chciałem. Słyszałem, że jest teraz w Polsce bardzo dobrze. Wiem, że są organizowane wycieczki. Ale po prostu nie mogę. Chciałbym zapomnieć o Polsce po tym co tam przeżyłem. Choć gdybym mnie się ktoś spytał kim jestem, to powiedziałbym – jestem polski Ł»yd.
O Warszawie i późniejszej uczieczce: – Tam wtedy jeszcze nie było tak źle. Ludzie byli dobrzy. Ale wtedy Niemcy zaczęli tworzyć getto. Nie chcieliśmy w nim mieszkać. Baliśmy się. Jeden z moich braci był komunistą i namawiał nas, żebyśmy uciekali do Sowietów, bo tam jest dobrze. Postanowiliśmy uciekać i udało nam się dotrzeć do Białegostoku. Czy ktoś nam pomagał w ucieczce? Nawet nikogo o to nie prosiliśmy. Baliśmy się. Nie odzywaliśmy się do nikogo. Okazało się jednak, że u ruskich czekało na nas wszystko co najgorsze. Od razu nas aresztowali i wywieźli na Syberię. Stalin powiedział, że polscy Ł»ydzi to trockiści i kazał wszystkich aresztować. Ł»ołnierze wywieźli nas do Kołymy. Zostawili w środku lasu, powiedzieli – budujcie dom, albo umierajcie. Tam latem nie było nocy, a zimą nie było dnia. Dziewięć miesięcy trwała zima i polarna noc, później przychodziły trzy miesiące lata. Musieliśmy tam ciężko pracować, a nie było nic do jedzenia. Trzyletnia siostra umarła po miesiącu, druga siostra zaraz później. Ojciec wytrzymał trzy miesiące, a matka siedem. Było strasznie zimno. Jedliśmy zgniłe kartofle, które gdzieś znaleźliśmy. Dużo nas tam było. Kilkanaście rodzin. Nie tylko Ł»ydów. Byli tam z nami Polacy, a nawet Rosjanie. Dla Stalina nie było żadnej różnicy. To był nienormalny bandyta. Niemcy mówili, że Stalin posłał nawet swojego syna do obozu. Miałem 14 lat i miałem siłę. Przeżyłem. Jeden z moich braci też.
O tym, co było dalej: – Po wojnie w 1946 roku trafiłem do Lublina. To było piekło dla nas. Baliśmy się. W tym mieście było strasznie. Ludzie zaczepiali nas na ulicach i krzyczeli – “Skąd się wzięło tak dużo Ł»ydów? Myśleliśmy, że wszystkich was już wybili”. Tak było. Wojna strasznie zmieniła ludzi. Miasto było pełne bandytów… Trzymaliśmy się w kupie. Nie wychodziłem z domu, bo mnóstwo Ł»ydów ginęło. Postanowiłem, że ucieknę z Polski. Najpierw do Czechosłowacji. W nocy przechodziłem granicę. Strzelano do mnie, ale udało mi się dotrzeć do Bratysławy. Ale tam też nie było dobrze. Uciekłem do Austrii. Mieszkałem w Wiedniu, potem w Linzu przez dwa miesiące. Później trafiłem do Niemiec do Landsbergu i Ulm. Muszę powiedzieć, że w Niemczech czułem się bezpieczniej niż w Lublinie. Dla mnie to byli bandyci. Widziałem co zrobili z Warszawą. Hitler był szaleńcem, mordował ludzi. Ale po wojnie w Niemczech było Ł»ydom lepiej niż w Polsce.
O swoim synu: – Avrama od małego interesował tylko sport, tylko futbol. Od małego zawsze miał przy sobie piłkę. Kiedyś dostał jedną w klubie. Całkiem nową. Przyszedł szczęśliwy do domu, a moja żona Aliza wzięła nóż i całą mu rozszarpała na drobne kawałki. Ł»ona bardzo nie chciała, by on był piłkarzem. Jej się marzyło, że Avram zostanie doktorem albo adwokatem, ale jemu w głowie była tylko piłka. Ale czemu się dziwić, przecież każda mama tak chce dla swojego syna. Jak matka pocięła mu piłkę, to Avram nawet nie zapłakał. On jest bardzo twardy. Ma mocny charakter. Ja mu zawsze pozwalałem zajmować się sportem i futbolem. Po doświadczeniach wojennych wiem, że terror do niczego nie prowadzi. U mnie zawsze jest demokracja. Ł»ona robi co chce, ja robię co chcę i dzieci też. To jest domowa demokracja.
A na koniec dwa filmiki o Avramie – jak “kieruje” drużyną i… jak bardzo nie potrafi grać w piłkę:)