Reklama

Piłkarz i trener Motoru opowiadają, że… nie zawsze mają co jeść

redakcja

Autor:redakcja

03 lutego 2009, 02:08 • 4 min czytania 0 komentarzy

W pewnym momencie piłkarze lubelskiego I-ligowego Motoru nie zdzierżyli. Zaległości finansowe klubu wobec nich są tak duże, że postanowili zastrajkować. Po kilku dniach wrócili wprawdzie do zajęć, bo kopanie piłki to ich zawód, ale problem pozostał – tak zaczyna się tekst w lubelskiej “GW”. Pora oderwać się od wielkiego sportu i wyjrzeć za róg. Bo tam wcale nie jest kolorowo…

Rafał Wawrzyńczok zgodził się opowiedzieć nam o fatalnej sytuacji finansowej klubu, która bezpośrednio przełożyła się na jego życie prywatne. Jednak nie było łatwo skłonić go do opowiedzenia o swoich kłopotach. – W kontraktach mamy zapisaną klauzulę zakazującą nam mówienia o zaległościach finansowych. Jeśli zdradziłbym, ile one wynoszą, klub mógłby nałożyć na mnie karę – mówi zawodnik. – Działacze zdecydowali się na ten krok, jakby wiedząc, że zaległości na pewno będą – dodaje Wawrzyńczok. Piłkarz po chwili zastanowienia zdecydował się mówić. – Bo jak niby mogą mnie ukarać? Sami nie są wobec mnie w porządku – wypalił. Trudno się z nim nie zgodzić. Byłoby co najmniej śmieszne, gdyby klub ukarał go finansowo, jednocześnie nie płacąc mu ani grosza. – Ostatnie miesiące były bardzo ciężkie. Zaległości sięgają już kilku miesięcy. Jeśli 10 lutego nie otrzymam pieniędzy, będzie to już kolejny miesiąc – mówi załamany piłkarz. 15 lutego Motor ma otrzymać dotację z urzędu miasta, ale zawodnik nie liczy, że jakieś pieniądze trafią na jego konto. – Pieniądze z miasta mogą być przeznaczone na bieżące wydatki, tak argumentuje klub – mówi zawodnik.

Jak Wawrzyńczok radził sobie w tych trudnych miesiącach? – Głównie dzięki pomocy rodziny, znajomych i kolegów z drużyny – zdradza. – Każdy musi przecież zapłacić za mieszkanie, musimy się jakoś żywić. Nie mam na myśli oczywiście żadnych restauracji – dodaje. Piłkarz opowiada, że zdarzało się, iż nie miał czego włożyć do garnka. – Bywało, że ciężko było przygotować zwykły obiad. – Na szczęście niekiedy koledzy przywozili jedzenie z domów i dzielili się nim z pozostałymi – kontynuuje Wawrzyńczok, dla którego priorytetem było regularne opłacanie rachunków. – Zawsze płacę je na bieżąco. To podstawa – mówi. Co dalej? – Mam długi wobec rodziny i znajomych, którzy mi zaufali. Nie mogę ich zawieść – powiedział.

Podczas sparingów ze Spartakusem Szarowola rozgrywanych na boisku ze sztuczną nawierzchnią w Łęcznej zmęczeni piłkarze w przerwie spotkań nie mogli liczyć nawet na łyk zwykłej wody. Zareagowali Paweł Maziarz i Kamil Oziemczuk, którzy najzwyczajniej wybrali się do pobliskiego sklepu spożywczego i zakupili dwie butelki wody mineralnej. Ł»al było na to patrzeć.

Wawrzyńczok nie pojechał z zespołem na obóz do Niechorza. Motor wyjechał tam w środę, a piłkarz został w domu. Wcale tego nie żałuje. – Taka była decyzja sztabu szkoleniowego, ale gdybym się uparł, to pojechałbym do Niechorza. Opcji jest wiele. Mogę zostać w Lublinie, ale w grę wchodzi też wypożyczenie na pół roku. I właśnie tego rozwiązania jestem bliższy. Na razie sam nie wiem, co robić. Jeśli nie pojawi się odpowiednia oferta, wówczas zostanę – zakończył.

Reklama

W podobnej sytuacji są trenerzy. Oni też przez kilka miesięcy nie dostają poborów. – Czasem jak wpłynie trochę gotówki do klubu, to na pierwszym miejscu są piłkarze – zdradza Mirosław Kosowski, drugi trener Motoru.

To nie jest nic dziwnego, bo działacze zawsze uważają, że świadomość szkoleniowców jest większa i oni zadymy żadnej nie zrobią. – Może i tak jest, tylko my też mamy rodziny, musimy jakoś na zajęcia dojechać, nie mówiąc już o opłaceniu rachunków – dodaje Kosowski. – Ł»ołądki też mamy takie same. Moja żona pracuje w szkole, więc kokosów nie ma, a przecież są na utrzymaniu dzieci. Bywają sytuacje krytyczne i gdyby nie pomoc najbliższych, to nie wiem co by było. Dzięki solidarności ludzi, którzy pracują w klubie, doszło teraz do ugody. Chodzi o to, że zgodzono się na obniżkę płac, aby wystarczyło dla wszystkich. Tylko czy wystarczy? – zastanawia się trener.

Trzeba powiedzieć, że wielu szkoleniowców to pasjonaci sportu i często cwani działacze to wykorzystują. Poza tym pokutuje teza, że przecież w ligowym zespole trener wyrabia sobie nazwisko – można to nazwać inwestycją w swoją przyszłość, czyli karierę. Tylko że niewielu stać na to, aby pracować społecznie. Mogą to ewentualnie robić szkoleniowcy, którzy zarabiają gdzie indziej. W zespole ligowym trudno jednak pogodzić pracę poza klubem z treningami. – To prawda – potwierdza Mirosław Kosowski. – Treningi dwa razy dziennie, zgrupowania, wyjazdy na mecze, obserwacja rywali – to wszystko wymaga czasu. Poza tym, aby w tym zawodzie zrobić karierę, trzeba stale się dokształcać, czyli inwestować w siebie. Świat idzie naprzód i tę wiedzę trzeba z jakichś źródeł czerpać. Najlepiej wyjeżdżać na staże do renomowanych klubów, bo można tam wiele skorzystać. Wymaga to jednak pieniędzy, bo jeździmy tam za swoje. Ja chcę podnosić swoje kwalifikacje, więc jeśli nadarza się okazja uczestniczenia w takim stażu lub konferencji, muszę na to pożyczać i koło się zamyka. Kocham to, co robię, ale zastanawiam się też, jak długo jeszcze tak da się wytrzymać…

Najnowsze

Hiszpania

Kompromitacja Królewskich. Czy oni wyszli w ogóle na boisko? [NOTY REALU]

Patryk Stec
3
Kompromitacja Królewskich. Czy oni wyszli w ogóle na boisko? [NOTY REALU]
Hiszpania

Przy Barcelonie nawet Real jest maluczki. Genialny Superpuchar Hiszpanii!

Szymon Janczyk
6
Przy Barcelonie nawet Real jest maluczki. Genialny Superpuchar Hiszpanii!

Komentarze

0 komentarzy

Loading...