Wiadomo, że nigdy się to nie zdarzy, a przynajmniej szanse na to są niemal równe zeru. Ale można się zastanowić, czy naprawdę warto brać przykład z ligi angielskiej, hiszpańskiej albo włoskiej, czy może jednak z rosyjskiej, norweskiej lub szwedzkiej. Kto wie, może polskiej piłce zdecydowanie na zdrowie wyszłoby rozgrywanie sezonu w systemie wiosna jesień? Wówczas piłkarze mogliby grać przez 9 miesięcy bez przerwy, a nie tak jak obecnie – z ciągłymi przerwami, niemal półrocznymi (w skali roku). O komforcie oglądania spotkań przez kibiców nawet nie wspominamy…
Nie wszystko, co ściągnie się od Rosjan musi być od razu beznadziejne i nie wszystko podejrzane na Zachodzie Europy takie wspaniałe. Dziś tak na chłodno (dobre słowo!) zastanawialiśmy, jakie plusy miałoby przejście na system wiosna jesień. I wyszło nam tego całkiem sporo…
1. Piłkarze zaczynaliby sezon w marcu, a kończyli w listopadzie, rozgrywając mecze w komfortowych warunkach – komfortowych dla nich oraz dla kibiców. Ominęłaby nas cała ta parodia, jaką obserwujemy aktualnie i jaką będziemy obserwować jeszcze przez dwa tygodnie.
2. Wcale nie musiałoby to negatywnie wpłynąć na naszą grę w europejskich pucharach (które startują latem). Drużyny mogłyby się lepiej do tych występów przygotować, poza tym przystępowałyby do walki będąc w trakcie sezonu. Rosjanie pokazują, że i w taki sposób da się dobrze grać w Europie. Drużyny z Norwegii i Szwecji też nie wydają się gorsze od naszych…
3. Piłkarze skończyliby się wreszcie przygotowywać do gry, a zaczęliby grać. Aktualnie wygląda to tak – trzy miesiące gry, dwa miesiące przerwy, cztery miesiące gry, trzy miesiące przerwy. Mogłoby to wpłynąć na wyższy poziom.
A jakie są minusy? W zasadzie tylko nasze przyzwyczajenie. Bo co więcej?
FOT. W.Sierakowski FOTO SPORT