Reklama

Mariusza Waltera transfer życia: z Wisły do Legii

redakcja

Autor:redakcja

23 września 2008, 15:01 • 9 min czytania 0 komentarzy

“Najpierw zamierzał przejąć ukochaną sercu Wisłę (stąd te transmisje w TVN meczów Białej Gwiazdy, gdy niemal cała liga zawarła umowę z kodowaną stacją Canal+). Potem robił podchody pod Polonię Warszawa, Stomil Olsztyn i Widzew Łódź. W każdym z tych klubów coś jednak nie pasowało. Najwiecej szumu było wokół przejęcia Widzewa. Sprawę pilotował ówczesny trener łodzian i sąsiad Waltera ze stołecznego Wilanowa, Dariusz Wdowczyk” – czytamy w książce “Piłkarski Pasjans”, aurostwa Jacka Kmiecika. Dziś kolejny rozdział, tym razem na temat Mariusza Waltera.
Zachęcamy do lektury – można dowiedzieć się, w jaki sposób Mariusz Walter budował swoją potęgę. Zaznaczamy jednak, że książka wyszła w 2005 roku, więc tekst nie jest uaktualniony…

Mariusza Waltera transfer życia: z Wisły do Legii

MARIUSZ WALTER
68 lat. Magnat telewizyjny, któremu od lat marzyło się stworzenie w Polsce wielkiego klubu na europejską miarę i marzenie to realizuje – na razie z miernym skutkiem – w warszawskiej Legii. Pochodzi z Lwowa, wychował się w Krakowie, wyedukował na Śląsku, a karierę zrobił i fortunę zbił w Warszawie.

Ł»ona Bożena, rodowita kielczanka, była aktywiska szkolnego ZMP, dziennikarka telewizyjna, która prowadziła między innymi w latach siedemdziesiątych wymyślone przez męża legendarne Studio 2 i była producentem znanego w latach dziewięćdziesiątych show “Czar Par”. Córka Sandra, niegdyś – bez przekonania – próbująca sił na szklanym ekranie (miała w rodzinnej stacji TVN swój program “Ananasy z mojej klasy”), po pierwszym nieudanym małżeństwie wyszła za producenta szybkich przekąsek i wycofała się z życia publicznego. Syn Piotr, sukcesor ojcowskiego imperium telewizyjnego, oficjalnie od dwóch lat prezes TVN, w przeciwieństwie do ojca nie przepadający za futbolem, co zresztą daje się zauważyć w ekspozycji piłki na antenie nadzorowanej przez niego stacji.

MW od dzieciństwa kibicował Wiśle Kraków. Nie kryje, że gdy był młodym chłopakiem wypisywał na murach ciężkie obelgi na rywalkę zza miedzy – Cracovię. Widać już od podstawówki poznał naturę prawdziwego kibica. Był tak zakochany w Białej Gwieździe, że chciał w niej za wszelką cenę grać. Ale w juniorach zdzierał kolana i wypluwał płuca, a pożytku żadnego to nie przynosiło. Wtedy zrozumiał, że się do piłki się nie nadaje, bo nie ma do niej talentu za grosz. Utwierdził go w tym trener, który oznajmił mu wprost: “Daj sobie spokój z piłką, chłopcze, bo jesteś za mądry, by w nią kopać”. Garnął się jednak nadal do sportu, więc kiedy z piłki go pogonili, zaczął namiętnie grać w tenisa. Zdobył nawet w deblu wicemistrzostwo Polski zrzeszenia Start. W technikum budowlanym próbował sił w hokeju na lodzie. Miał nawet zostać bramkarzem Cracovii, ale bał się krążka i zrezygnował.

Później los rzucił go, jak większość przesiedleńców z Kresów, na Śląsk. Ukończył wydział inżynierii sanitarnej na Politechnice w Gliwicach. Na uczelni błysnął w akademickim radiowęźle, który był pod opieką Polskiego Radia Katowice. Po studiach wygrał konkurs na sprawozdawcę radiowo-telewizyjnego i znalazł zatrudnienie w Radiu i Telewizji Katowice. Tam poznał producentkę programów, Bożenę Bukrabę, swą ukochaną żonę.

Reklama

Przez kilka lat był dziennikarzem sportowym. Imponował dykcją, swobodą zachowania w studiu, aparycją, ciętym językiem i poczuciem humoru. Szlify zdobywał w zawodach kolarskich. Komentował cyklicznie Wyścig Przyjaźni: Ostrawa – Katowice. Potem zaczął się specjalizować w robieniu reportaży i pisaniu scenariuszy filmów dokumentalnych. To on zrealizował film “Autobus z napisem koniec”, co jak na tamte czasy było genialnym pomysłem – pokazał nie zwycięzców, lecz pokonanych. Był to okres wielkiego Górnika Zabrze, świętującego triumfy na arenie krajowej i międzynarodowej. Siłą rzeczy powinien więc zajmować się sprawozdawczością meczów drużyny Włodzimierza Lubańskiego i Zygfryda Szołtysika. Ale jego przyjaciel, najsłynniejszy polski komentator piłkarski, ś. p. Jan Ciszewski przekupywał go obiadami, by tylko nie brał się za piłkę nożną i nie odbierał mu chleba. W reportażu “Gra o wszystko” uwiecznił jednak pamiętne boje Górnika z Romą o awans do finału Pucharu Zdobywców Pucharów w 1970 roku.

W tak zawnym zaciągu gierkowskim trafił do TVP w Warszawie. Na Woronicza wymyślił “Turniej Miast”. Razem z Edwardem Mikołajczykiem i Tomaszem Hopferem oraz żoną Bożeną stworzył niezwykle popularny i szalenie nowatorski jak na owe czasy blok rozrywkowo-publicystyczny – Studio 2, nadawany w sobotnie popołudnia. W Studio 2 polscy telewidzowie po raz pierwszy mogli obejrzeć między innymi angielskie komedie “Monty Pythona” i “Muppet Show”, amerykańskie seriale kryminalne (“Kojak”, “Banaczek”, “Komisarz Ironside”) i obyczajowe tasiemce (“Pogoda dla bogaczy”), koncerty muzycznych gwiazd (“Abba”), a także mecze ligi angielskiej i wyścigi Formuły 1.
U schyłku komuny poznał Jana Wejcherta, syna właściciela jedynej wówczas w Warszawie automatycznej myjni samochodowej przy Dworcu Gdańskim. Zawiązali spółkę ITI handlującą sprzętem elektronicznym i produkującą chipsy. Jako pierwsi próbowali przełamać monopol Pewexu na sprzedaż sprzętu audiowizualnego w Polsce. Prowadzili agencję reklamową, zajmującą się dystrybucją filmów w kinach i na kasetach wideo. Zatrudniali już wtedy najlepszych polskich lektorów. Pierwsze poważne pieniądze zarobili na produkcji filmów reklamowych dla amerykańskiej polonii.

Pod koniec lat dziewięćdziesiątych założyli TVN, powstały z połączenia krakowskiej Telewizji Wisła i Naszej Telewizji. Początkowo miała to być telewizja ambitna, skutecznie konkurująca z poprawną TVP. “Dość grzecznej telewizji” – głosiło hasło reklamowe przedsięwzięcia Waltera i Wejcherta oraz trzeciego wspólnika Bruno Valsangiuacomo ze Szwajcarii. Plan nie do końca się powiódł. Trzeba go było zmodyfikować i nastawić się przaśną produkcję masową typu “Ciao Darwin”, która przyciąga przed ekran nieporównywalnie więcej telewidzów, a co za tym idzie zapewnia nielicho więcej reklamodawców. W 2000 roku pozbyli się udziałów w branży spożywczej i skoncentrowali na mediach i rozrywce. Otworzyli największy w Polsce portal internetowy Onet, sieć kompleksów kinowych Multikino, a także na wzór amerykańskiej CNN stację newsową TVN 24, która jako jedyna tego typu w Europie przynosi dochód (z pewnością w rozkręceniu interesu pomógł termin rozpoczęcia nadawania kanału serwisowego – tuż przed atakiem terrorystycznym na nowojorski World Trade Center).

W notowaniu najbogatszych Polaków według tygodnika “Wprost” Walter z majątkiem szacowanym na pół miliarda złotych plasuje się na 29. miejscu, a jego wspólnik Wejchart z półtoramiliardową fortuną zajmuje 10 miejsce. Gdy w ich biznesie plusy wyrażnie przysłoniły minusy “Generał” mógł wreszcie podjąć próbę zrealizowania swego największego życiowego marzenia – poprowadzenia potężnego klubu piłkarskiego, kórego grą zachwycanoby się nie tylko w Polsce, ale i w Europie.

Najpierw zamierzał przejąć ukochaną sercu Wisłę (stąd te transmisje w TVN meczów Białej Gwiazdy, gdy niemal cała liga zawarła umowę z kodowaną stacją Canal+). Potem robił podchody pod Polonię Warszawa, Stomil Olsztyn i Widzew Łódź. W każdym z tych klubów coś jednak nie pasowało. Najwiecej szumu było wokół przejęcia Widzewa. Sprawę pilotował ówczesny trener łodzian i sąsiad Waltera ze stołecznego Wilanowa, Dariusz Wdowczyk. Grupa kapitałowa ITI chciała w tym czasie wejść na giełdę. Nie mogła więc pozwolić sobie na wykupienie sportowej spółki akcyjnej z ukrytymi długami i pomysł sponsorowania Widzewa ostatecznie upadł.

Miłość Waltera do Legii jest czysto biznesowa. “Mój szacunek do Legii budował się latami” – wyznaje. Ceni kluby z tradycjami, jak Wisła, Garbarnia, Wawel, Górnik. A Legia to był taki wielki smok, który kradł innym najlepszych piłkarzy. Legia wzbudzała zazdrość, ale i respekt. Miała markę, historię i grała zawsze o najwyższe cele. Największe uznanie zyskała jednak wtedy, gdy zostawiło ją wojsko, główny opiekun, a ona nie padła. Mało tego, w katastrofalnej dla klubu zapaści finansowej sięgnęła nawet po tytuł mistrza Polski. W najtrudniejszym okresie skonsolidowała się i “stworzyła drużynę z takimi postaciami jak Jacek Zieliński, obok Lucjana Brychczego, największym symbolem przywiązania do barw klubowych” – uzasadnia przejęcie Legii “Generał”. Współdowódca ITI założył sobie, iż w ciągu pięciu lat uformuje na Łazienkowskiej armię, gotową podbić piłkarską Europę, ale przede wszystkim przysposobioną do zapewnienia koncernowi medialnemu niebagatelnych profitów.

Reklama

Duet WW wykupił udziały w Legii od poprzedniego właściciela Polmotu, Andrzeja Zarajczyka za śmiesznie niską jak na tak potężną inwestycję kwotę – 800 tysięcy złotych. Ale zobowiązał się także pokryć wszystkie długi spółki, sięgające niemal 20 milionów złotych. Kolejne miliony zamierzał wpompować w budowę nowoczesnego stadionu, na którym kibice w komfortowych warunkach mogliby podziwiać wspaniale grającą ekipę. Ale już na początku tworzenia futbolowego imperium zaczęły się schody. Miasto nie kwapi się z wydaniem zgody ITI na budowę obiektu. Anuluje przetargi, przesuwa terminy, odwleka w nieskończoność przekazanie gruntów. Drużyna również rodzi się w koszmarnych bólach.

Mający wyjątkowego nosa do wynajdywania właściwych ludzi na właściwe stanowiska Walter (to on wytropił wszystkie prezenterki dla TVN, w tym największe gwiazdy kanału 24 – Anitę Werner i Justynę Pochankę) jakoś nie może pochwalić się na razie trafnymi typami w Legii.
Już pierwszy pracownik zatrudniony przez ITI na Łazienkowskiej okazał się chybionym strzałem. Edward Socha, który znakomicie sprawdzał się w roli menedżera w prowincjonalnej Odrze Wodzisław, nie poradził sobie w wielkim mieście i wielkim klubie. Niewypałem było też powierzenie funkcji prezesa klubu Piotrowi Zygo, znającemu się może na bankowości, ale kompletnie zielonemu, jeśli chodzi o zarządzanie piłkarską spółką. Zauroczenie Jackiem Bednarzem, byłym przeciętnym piłkarzem, a potem niezbyt przekonującym komentatorem Canal+, także Legii nie pomogło. Dyrektor “Benek”, odpowiedzialny za politykę transferową klubu, okazał się w wynajdywaniu i sprowadzaniu wzmocnień do drużyny, równie mało wyrazisty jakim był niegdyś na boisku i w telewizyjnym studiu.

Nie udał się też manewr z zatrudnieniem trenera z zagranicy. Czech Josef Chovanec wystawił Legię do wiatru i zmiótł przy okazji z posady Dariusza Kubickiego. Ciuciubabka z Dariuszem Wdowczykiem trwała o rok za długo. Z kolei stawiający pierwsze trenerskie kroki Jacek Zieliński musi jeszcze długo się uczyć, by sprawdzić się w roli szkoleniowca drużyny mającej mistrzowskie aspiracje. Nie wystarczy naprędce przeczytać parę fachowych podręczników o metodyce szkolenia czy medycynie sportowej, a także bezmyślne powielać treningi podpatrzone u swych dawnych protektorów. Trzeba przede wszystkim umieć dotrzeć do zawodników, przekonać ich do siebie, jeśli nie fachowością to przynajmniej bezstronnością w ocenie ich umiejętności i formy. Ale “Zielek” nie mógł liczyć na poklask niedawnych partnerów z boiska. Znali go przecież doskonale i wiedzieli jak istotne były dla niego przy ustalaniu składu koleżeńskie układy i, czemu naprawdę trudno dać wiarę, ciułanie komornego. Gdy Zieliński natrętnie pomijał w ataku przebojowego Piotra Włodarczyka nieodparcie przypominały się żale odstawionego od drużyny byłego legionisty Anatola Dorosza. Mołdawianin w tygodniku “Piłka Nożna” przyznał, że specjalnymi względami trenera Legii cieszyli się piłkarze, którzy z nim popijali lub wynajmowali od niego mieszkania (“Zielek” zakupił niegdyś kilkanaście lokali pod najem na warszawskim Ursynowie i chętnie użyczał je zawodnikom, żądając tylko nieznacznie wyższych stawek od obowiązujących na stołecznym rynku mieszkaniowym). Pozostali gracze raczej nie mogli liczyć na łaskawość przedsiębiorczego szkoleniowca.

Zatrudnienie Marka Jóźwiaka jako specjalisty do wyszukiwania talentów tylko potwierdziło mierną orientację prezesa. Bo “Beret”, owszem, może szukać, ale grzybów w lesie. Nigdy jednak nie napotka takiego prawdziwka jakim sam znalazł się w nowej roli na Łazienkowskiej. Wszystkie niedawne ruchy kadrowe w sztabie organizacyjno-szkoleniowym Legii jak ulał pasowały do hasła: “Moja pierwsza praca”. A wiadomo, że początki na ogół bywają trudne i wyniki niezbyt satysfakcjonujące.

Nietrafione ruchy personalne na Łazienkowskiej i wynikające z tego wpadki Legii w pucharach (porażki z przeciętnymi drużynami Austrią Wiedeń i FC Zurich) kazały Walterowi ograniczyć futbolową ekspansję w koncernie medialnym. Szumnie zapowiadane kanały TVN Sport i TVN Legia czekają lepszych dni na nadawanie. Zeszłoroczna pucharowa klapa (TVN zakupiła prawa do transmisji meczów polskich drużyn w Pucharze UEFA, ale to co miało być jesienną atrakcją programową, po blamażu Wisły, Lecha, Legii i Amiki Wronki stało antyreklamą futbolu) zamknęła piłkarski kanał na antenie, zanim jeszcze został uruchomiony. Oby nie bezpowrotnie. Panowie W potrafią liczyć pieniądze i w wydawaniu ich na piłkę, będą po ostatnich wpadkach znacznie ostrożniejsi. Dla “Generała” Mariusza ważniejszy od spełnienia piłkarskich marzeń jest bowiem rachunek ekonomiczny.

FOT. W.Sierakowski FOTO SPORT

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...