Reklama

Trybuna stawiana przy grillu, wege posiłki dla rywali. Uroki futbolu na emigracji

redakcja

Autor:redakcja

10 czerwca 2018, 11:26 • 14 min czytania 8 komentarzy

Liga, gdzie zawodnicy są w stanie wyłapać od federacji piłkarskiej zawieszenie na jakieś sześć i pół roku. Rozgrywki, w których boczni obrońcy są jak marynarze na mostku. Przykładają rękę do czoła, wypatrują partnera w oddali, wołają: „who wants it?!” i grają lagę na kilkadziesiąt metrów. Boiska, na których trawy jest tyle, co włosów na głowie Zinedine’a Zidane’a, gdzie zamiast band reklamowych stoją plastikowe śmietniki, a próby finezyjnej gry to coś na pograniczu naiwnej lekkomyślności i osobliwej brawury.

Trybuna stawiana przy grillu, wege posiłki dla rywali. Uroki futbolu na emigracji

Witajcie w dwunastej lidze angielskiej. W rozgrywkach, w których nie brakuje polskich akcentów. A właściwie jednego, za to niezwykle znaczącego. W sezonie 2017/18 Middlesex County League Division One nie mieli sobie bowiem równych zawodnicy PFC Victorii Londyn. Polskiej drużyny na emigracji, za którą stoi Emil Kot, były gniazdowy i asystent trenera Polonii Warszawa.

***

Kilka minut spacerem z hotelu na potężny, majestatyczny dworzec Kings Cross St. Pancras, który większość będzie pewnie kojarzyć z filmów o Harrym Potterze. Tak, znajdziecie na nim również peron 9 i 3/4; nie, nie trzeba wjeżdżać z całym impetem w ścianę, by się tam przenieść. Warto za to mieć sakwę pełną pieniędzy – jak się pewnie domyślacie, to sklep korzystający z popularności filmów o młodocianym czarodzieju.

Zrzut ekranu 2018-06-08 o 10.22.37

Reklama

Zrzut ekranu 2018-06-08 o 10.23.08

Zrzut ekranu 2018-06-08 o 10.24.2860 funtów za kawałek drewna magiczną różdżkę. To ja może zostanę przy długopisie-ciupadze z Krupówek.

Okej, ale wróćmy do sedna. Z Kings Crossa – dziewiętnaście przystanków niebieską linią metra Picadilly do stacji Hounslow East.

IMG_3849

Wyjście, odnalezienie przystanku we właściwą stronę. Dwadzieścia minut autobusem. Wiadomo jakim.

Zrzut ekranu 2018-06-08 o 11.10.26

Reklama

Nieduży kawałek spacerkiem przez park.

IMG_3851

Z zegarkiem w ręku – z absolutnego centrum Londynu, prawdopodobnie jednego z najlepiej skomunikowanych miejsc na świecie, na obiekt Hanworth Villa FC, dotarłem w godzinę i trzydzieści pięć minut.

IMG_3853

I nie, nie piszę o tym po to, by się chwalić wycieczką komunikacją miejską, a po to, by uświadomić wam, jak długą drogę na trening czy mecz muszą pokonywać ludzie grający w PFC Victorii Londyn, polskim klubie w jednej z najniższych lig w Anglii.

A przecież niektórzy mieszkają, pracują na wschód od Kings Crossa, co daje kolejnych kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt minut w drodze.

A przecież wielu pracuje fizycznie i stawiając się na treningu ma w nogach i rękach kilka, jeśli nie kilkanaście godzin pracy danego dnia. Często w deszczu, niejednokrotnie w palącym słońcu.

Emil Kot potrafił to wszystko zebrać do kupy i stworzyć niewielką polską enklawę w Londynie. Klub, który pnie się w górę systemu ligowego i który właśnie awansował do jedenastej ligi. A piłkarze – choć oczywiście nie zawsze można liczyć na komplet na treningu – chcą spędzać często grubo ponad godzinę na dojeździe na trening w położonym na zachodzie Londynu Feltham.

***

– Victoria wyszła podczas rozmowy z Tomkiem Słowiakiem. Przed wyjazdem do Anglii miałem pomysł, żeby założyć klub w b-klasie i poprowadzić go po swojemu – normalne zarządzanie, fajny marketing, stawianie na młodzież. Coś, co robi teraz Janek Stolarski w Rozwoju Warszawa. Tomek powiedział: fajnie, ale zróbmy to w Anglii. Połączyłem się z Robertem Błaszczakiem, który jest świetnym człowiekiem, a w Anglii siedzi w prawach do transmisji i ma milion kontaktów. Zgodził się i aktualnie jest tak jakby dyrektorem sportowym i zarządzającym, Tomek jest prezesem, a ja menadżerem typowo od spraw sportowych. Ruszyliśmy naborem takim, jak dawniej z Piotrkiem Dziewickim w Polonii – mówił Emil Kot w rozmowie z Leszkiem Milewskim niemal równo rok temu (całość TUTAJ).

***

– Do Anglii trafiłem na zasadzie transferu z Polonii Warszawa do Crewe Alexandra, a obecnie pracuję w firmie eventowej. Po Crewe grałem jeszcze w Port Talbot, ale przez kontuzje musiałem przestać grać profesjonalnie. Później trafiłem jeszcze do Wembley FC, gdzie grałem z Davidem Seamanem, Claudio Caniggią czy Martinem Keownem – mówi mi Bartek Fogler, były reprezentant Polski U-21 i zawodnik Czarnych Koszul, dla których zagrał nawet dwa spotkania w ekstraklasie.

– Jak wylądowałeś w takiej ekipie?
– Miałem okazję pograć tam przez trzy sezony, bo Ian Bates, który jest tam teraz menedżerem, dowiedział się, że jestem w Londynie i zapytał, czy nie chciałbym u nich pograć. Jego z kolei znałem przez znajomego jeszcze z czasów Crewe. Tam się zresztą lepsze mecze rozgrywało, graliśmy na przykład przeciwko Stoke, Liverpoolowi. Broniłem strzały Dirka Kuyta, Eidura Gudjohnsena… No a potem była już Victoria. Z Emilem znamy się z czasów Polonii Warszawa, spytał, czy chciałbym pomóc przy projekcie, więc się zgodziłem.

Zrzut ekranu 2018-06-08 o 14.57.26

***

– Na co dzień jestem szczęśliwym tatą, w wolnym czasie – dekoratorem/malarzem. Można powiedzieć, że do Londynu trafiłem przypadkiem, bo nigdy nie planowałem życia na emigracji. Ale kilka niefortunnych piłkarskich decyzji i fakt, że granie w piłkę nie sprawiało mi już wielkiej przyjemności sprawiło, że postanowiłem odmienić swoje życie. Pomogło mi w tym to, że moja narzeczona wyjechała na pół roku do Londynu, zobaczyła jak jest i uwiła małe gniazdko. Zaraz po ślubie, jako świeżo upieczona rodzina, wyjechaliśmy z Polski – wspomina Dawid Krzemień, który zaliczył swego czasu nawet sezon na pierwszoligowych boiskach (21 meczów) dla Polonii Bytom.

– A jednak wróciłeś do gry w piłkę.
– Można powiedzieć, że teoretycznie zakończyłem swoją przygodę z nią na ostatnim gwizdku sezonu w III lidze opolsko-śląskiej. Ale po „zawieszeniu butów na kołek” czegoś mi tu brakowało. Pomyślałem sobie: przez piętnaście lat moje życie kręciło się wokół futbolu, mam 23 lata, przecież nie będę siedział po pracy w domu. Napisałem na jednym z portali społecznościowych na grupie dla Polaków zapytanie, czy ktoś przypadkiem w weekendy nie pogrywa w piłkę, czysto hobbystycznie. Tydzień, dwa bez odzewu. Aż w końcu dostałem wiadomość z Victorii, żebym przyszedł i się pokazał. Jak widać, zostałem do dziś.

Zrzut ekranu 2018-06-08 o 14.56.40

***

– Tak naprawdę nie trafiłem do Londynu jak wielu dlatego, że potrzebowałem na chleb. Z moim menedżerem doszliśmy do wniosku, żę taki wyjazd przyda mi się i wzmocni mnie na wielu płaszczyznach życia. Miał zaprocentować w przyszłości. Znalazłem pracę w hotelu Conworth Park, jestem tam Cleanerem, czyli sprzątam i przygotowuję w nocy kuchnię, żeby kucharze mieli rano odpowiednie warunki do pracy – opowiada Łukasz Niemiec, były zawodnik rezerw Piasta Gliwice.

– W Piaście nie było dla ciebie szans na granie?
– Pojechałem nawet w pewnym momencie na obóz z pierwszym zespołem, ale trener i klub dalej mnie w drużynie nie widzieli. Nie pod kątem pierwszej drużyny. Wiele klubów w Polsce odrzucało mnie dlatego, że miałem „zbyt słabe warunki fizyczne”. Ostatnim klubem, który mnie przez to skreślił był Gwarek Tarnowski Góry. Musiałem więc szukać innych opcji, wybrałem tę wyjazdu, a jako że mój menedżer znał się z Emilem Kotem, było mi łatwiej przyjechać do Londynu, mkiałem ułatwiony start, ludzie na miejscu bardzo mi pomogli.

– W niższych ligach angielskich zawodnikowi nieimponującemu fizycznością jest bardzo ciężko?
– Na pewno są zespoły czy zawodnicy, którzy na tym bazują, ale uważam, że sama kultura gry i brak organizacji na boisku powoduje, że te mecze są cięższe. Myślę, że dużo po kościach nie dostaję, bo na wszystko można odpowiedzieć innymi atutami. No ale na pewno też lepsza „fizyka” pozwoliłaby mi wznieść się na wyższy poziom.

– Planujesz wrócić do grania w Polsce?
– Tak, w tym letnim okienku chcę wrócić do Polski i skupić się już w stu procentach na rozwoju piłkarskim.

Zrzut ekranu 2018-06-08 o 14.57.13

***

– Na co dzień w Londynie pracuję w QPR, jestem tam analitykiem przy pierwszym zespole oraz trenerem dzieci U-15 w akademii. Jest to praca pełnoetatowa, nie muszę łapać żadnych innych, dodatkowych rzeczy, więc dzielę czas między to, a Victorię Londyn wieczorami – mówi Bartek Andryszak, którego część może kojarzyć z pracy w akademii Lecha Poznań. – Po przygodzie z Lechem miałem rok przerwy w działalności piłkarskiej, po czym wykonałem ryzykowny krok, jakim był wyjazd do Londynu. Wykorzystałem kontakty, które miałem wcześniej i ciężką, bardzo ciężką pracą doszedłem do miejsca, w którym jestem dziś. I tak ta moja przygoda z Londynem trwa już pięć lat, nie mam zamiaru jej kończyć.

– A skąd pomysł na grę w wolnym czasie w Victorii?
– Wiedziałem o istnieniu klubu w Londynie, brakowało mi aktywnego uprawiania sportu i któregoś dnia postanowiłem wybrać się na mecz. Z tego co pamiętam, to był mecz przy sztucznych światłach, były flary i jakoś tak złapałem bakcyla. Dzień wcześniej napisałem do Emila Kota na Twitterze wiadomość, odpisał: „bardzo chętnie, przyjdź się sprawdź”. No i na tyle, na ile pozwalał mi na to czas, chodziłem na treningi, z czasem zostałem zarejestrowany. Zacząłem grać jako środkowy napastnik, ale szybko zostałem przekwalifikowany na środkowego obrońcę i tak już zostało.

***

Ilu ludzi, tyle historii. Wielu z nich – jak widzicie – ma profile na 90minut, na Transfermarkcie, liznęło poważnej piłki w mniejszym lub większym stopniu. Gdy na obiekcie Hanworth Villa, na godzinę przed środowym treningiem Victorii spotykam się z Emilem Kotem, przybliża mi jeszcze kilka sylwetek.

IMG_3861Emil Kot. Zadowolony, bo tyczki rozstawione i nie pozostaje nic, tylko trenować.

Największa perełka, jaka się tutaj pojawiła, to Michał Janicki. Człowiek, który z kadrą Globisza był na Euro, na samym turnieju został okrzyknięty jednym z największych talentów w polskiej reprezentacji. Był w Ajaksie, Feyenoordzie, przez chwilę w Borussii Dortmund, a ostatecznie wylądował w VfL Wolfsburg, gdzie w rezerwach ładował bramę za bramą. Michał rozstrzelał te rozgrywki. Z tego co pytałem kilku osób miał wtedy gaz, miał młotek w obu nogach i był na boisku zawodnikiem, który nie przebierał w środkach – ostry, agresywny. Wchodzi na boisko i widzisz: o, piłkarz, na pewno gdzieś grał.

Zrzut ekranu 2018-06-08 o 15.05.09

– Piotrek Murawski? Walczył z Kamilem Grosickim o miejsce na skrzydle u Michała Probierza. Często jeździł na ławkę z pierwszym zespołe. Co prawda nigdy nie zadebiutował w ekstraklasie, ale zaznał zaplecza. Treningi, płyty, na których grał… Dopiero, jak gramy na prostym placu, gdzie są normalne trybuny, gdzie piłka nie skacze, to czuje komfort i wie, że ma po co grać. Kamil Wróbel? Unia Tarnów, brat grał między innymi w Termalice. Moim zdaniem ten chłopak wraca do Polski, przygotowuje się solidnie pod okiem dobrego trenera od przygotowania fizycznego i wchodzi do I ligi i spokojnie sobie w niej radzi. Po prostu talent. Urodził się z tym, ma to. Motoryka, gaz, dwie nogi, koordynacja. Jak go zobaczyłem na pierwszym treningu, pomyślałem: „chłopie, co ty tu robisz?!”. Niestety brak ciężkiej pracy w przeszłości do której zresztą sam się teraz przyznaje spowodowało to, że jest gdzie jest.

Łącznie w zespole Victorii gra około czterdziestu graczy. Paru z podobnymi historiami i doświadczeniami w polskiej piłce, kilku uzdolnionych, którzy „pochowali” się po ligach halowych, paru wychowanych już w Anglii, których rodzice przenieśli się na Wyspy Brytyjskie, gdy ci mieli po trzy-cztery lata.

– Oni między sobą nie mówią nawet po polsku, tylko po angielsku. Jakbyś posłuchał takiego „Rogala” (Dawid Rogalski, dziś napastnik GKS-u Tychy – przyp. red.), jak mówił po naszemu… kilka miesięcy temu. Coś jak swego czasu Krychowiak, że tak powiem. „My były”, „my robiły”, „ja poszłam”. Chłopaki gubią już podstawy naszego języka będąc tu kilkanaście lat.

IMG_3874Piłkarze Victorii w ferworze treningu.

Szerokość kadry jest zrozumiała – na poziomie, na którym za grę się nie płaci (choć jak mówi Emil, w jedenastej lidze, do której Victoria właśnie awansowała, są drużyny, gdzie coś tam się dostaje) wielu często nie może przyjechać na mecz. Najbardziej ekstremalna sytuacja miała miejsce w okolicy świąt Bożego Narodzenia.

– Trochę było z tym problemów. Zgłosiliśmy do FA, że w święta każdy z nas chce lecieć do ojczyzny, ale długo nie odpisywali. Byłem przekonany, że po prostu przełożyli nam to spotkanie. Tydzień przed meczem odkopałem maila i napisałem do nich z pytaniem, co i jak. „Nie. Macie mecz”. W ataku graliśmy więc chłopakiem z rocznika 2000, w obronie 2001. Przegraliśmy 1:3. Takie życie – opowiada Emil.

Generalnie jednak Victoria – nomen omen – większość meczów wygrywa. Technicznie drużyna przewyższała każdego w 12. lidze angielskiej, dlatego wielu rywali próbowało walczyć sposobem.

– Cięli nas po nogach równo. Jak drugi zespół widzi, że grasz w piłkę, to wali po autach. Nie ma piłkołapu, gość stoi i się śmieje z ciebie. „No idź, idź po piłkę, my poczekamy, nam się nie spieszy”. Wpada pierwszy gol i worek się rozwiązuje. Jak łapiesz dwie bramki przewagi, rywale zaczynają się kłócić. Przy trzech przestają grać, już nawet nie koszą. Mają dość. Bramkarze poddają się jakoś po pięciu golach. Już nawet nie łapią, co w bramkę, to gol. Były spotkania, które wygrywaliśmy na przykład 8:1. 13:1 – mówi Kot.

– Jak chcę zrobić sparing, to wolę zagrać ze szkółką znajomego Bułgara – Krasimira Korshaki, z którym pracowałem w Arsenal Soccer Schools. Oni na boisku myślą, próbują grać piłką po ziemi, budować akcję od bramki a Anglicy na tym poziomie, to piłka do bocznego obrońcy, a on – Tiger Woods – Emil wykonuje charakterystyczny zamach golfisty. – Jak uda im się zagrać do bocznego, on tylko wypuszcza piłkę przed siebie, patrzy jak marynarz na mostku, woła „who wants it?!” i wali do przodu. Czasami jak jedziesz na wyjazd, na jakieś przeorane boisko, gdzie trawy znajdziesz śladowe ilości, to nie masz się co bawić w finezję. Miewamy mecze, kiedy środek boiska wygląda tak, jakby wybuchł tam granat. Nikogo. Wszyscy szeroko, na bokach. Raz, że trawa lepsza, dwa – więcej miejsca.

IMG_3872Tak potrafi w 12. lidze angielskiej wyglądać płyta boiska.

Oczywiście i tutaj zdarzają się rywale mocniejsi, których jedynym pomysłem nie jest laga na najwyższego. Szczególnie ekipy poskładane podobnie jak Victoria, z zawodników z przeszłością. Jest więc drużyna Brazylijczyków, Chape, ale przede wszystkim – ekipa Rumunów, FC VOS, w której grają dwaj zawodnicy, którzy zaznali nawet europejskich pucharów. A raczej grali, bo jeden z nich jeszcze przez jakiś czas w meczu pod jurysdykcją FA na boisko nie wybiegnie.

– Razvan Tudor, ich najlepszy zawodnik, dostał 2351 dni zawieszenia.

– Ile?!
– 2351 dni. Jak zobaczyłem raport, to pomyślałem, że coś im się pomyliło, że ktoś się walnął. Ale gość opluł sędziego bocznego, a tutaj w Anglii są na tym punkcie bardzo przeczuleni. Później go zwyzywał, a jak podszedł do niego główny, to opluł i jego i zszedł z boiska. 

VOS to jeden z najbardziej wymagających rywali również dlatego. Dlatego, że nikt tam szczególnie nie przebiera w środkach.

– Z Rumunami zawsze są spiny, najlepsi mają najbardziej przerąbane w meczach z nimi. Tu „Murasia” ktoś opluł, tam Wróblowi prawie złamali nogę, bo mieszał konkretnie.

Fakt, że Victoria to klub emigrantów, często wpływa też na nastawienie lokalnych sędziów.

– Mieliśmy taki mecz z Larkspur Rovers, gdzie sędzia dał nam dwanaście żółtych kartek, a im ani jednej. „Mecz walki”, rozumiesz? Jeden zespół dostaje dwanaście kartek, drugi żadnej. Piszę pismo do FA: „Jak?! Raz oni faulowali, raz my, a potraktowano nas, jakbyśmy biegali z kijami po boisku i nimi tłukli rywali”. Oni nic nie widzieli. Inne spotkanie, naszego kapitana Sylwka Kiełbasę gość atakuje wślizgiem na wysokości kolana. Mamy wideo z wyciętym fragmentem w slowmotion, jak wyglądał ten atak. Horror. I co? I brak reakcji. Gdyby Sylwek nie odskoczył, nie miałby nogi. Albo taka sytuacja – po meczu mam pół godziny, żeby zapłacić 30 funtów sędziemu. Akurat byłem po operacji kolana, o kulach. Arbiter staje za mną i mówi mi: „Kasa. Masz cztery minuty”. „Nie mam czterech, tylko trzydzieści”. „To ja was opiszę”.

Oczywiście na polu organizacyjnym również nie jest szczególnie łatwo, ale kto miał okazję poznać Emila Kota ten wie, że w jego słowniku nie występuje zwrot „poddać się”. Kiedy rozmawialiśmy w 2016 roku, robiąc pierwsze podejście do materiału o młodziutkiej jeszcze wtedy Victorii, pisał z wielkim entuzjazmem o ośmioletnim planie wejścia na szczebel krajowy. Ten plan cały czas się realizuje.

13662567_1045883338826406_474834277_o

– Jego realizacja zależy wyłącznie od ludzi. Żeby namówić piłkarzy, faktycznych piłkarzy do grania na tym poziomie, trzeba ich często długo namiawiać. Często boją się o swoje nogi, ale chcemy iść do przodu. Wiele kręci się wokół stadionu, bo jak masz obiekt, to grasz wyżej. Nawet nie struktury klubowe, a obiekt. W pewnym momencie zwolniło się miejsce cztery ligi wyżej, ale nie spełnialiśmy wymogów – oświetlenia, stadionu, zaplecza.

Victoria cały czas gości na obiekcie Hanworth Villa. Na którym zresztą firma prezesa Tomka Słowiaka postawiła trybunę z materiałów z których korzystają na co dzień w firmie budowlanej , którą prowadzi.

– Chłopaki przyjeżdżali po pracy i składali. Prezes kupował im coś do picia, robili grilla i tak sobie dziubali po godzinach. Wykonali kawał świetnej roboty. Polak potrafi!

IMG_3860Coś tam wydziubali.

Jakie są z kolei szanse na własne „cztery kąty”, które pewnie również w ogromnej mierze urządziliby sami zawodnicy?

– Rozmawiamy z miastem i szukamy ziemi. Wysłano nam listę takich nienależących do miasta, bo ono nie może nam niczego dać. Kawałek stąd są pola uprawne, które dzierżawi duża firma budowlana. Mają działkę podzieloną na kilka części – jedna należy do klubu rugby, na jednej postawiona jest restauracja. Walczymy o to, by człowiek, który jest właścicielem powiedział: chcecie, to wbijajcie łopaty i działajcie.

Kiedy widziałem się z Emilem, a było to na początku kwietnia, mówił, że awans do 11. ligi – który już jest – może otworzyć przed PFC Victorią wiele przymkniętych dotąd drzwi. Że sponsorzy chcą wejść do klubu, ale czekają na promocję do Premier Division. Ligi, która stawia już piłkarsko, ale i organizacyjnie, szereg dziwnych wymagań.

– Trzeba na przykład wprowadzić bilety w widełkach od jednego do trzech funtów. Musi być stadion z oświetleniem, dwie szatnie z pełnym zapleczem, kryta trybuna. Ale słuchaj tego – musimy też drużynie przeciwnej zapewnić posiłek po meczu.

– Co za problem? Rozpalacie grilla jak często w b-klasie, każdemu po giętej i załatwione.
– No właśnie nie, wszystko musi być wyliczone, wyporcjowane, przeciwnicy mogą sobie na przykład zażyczyć posiłek wege…Ze wzgłedu na swóją kulturę.

Konieczność kupna kotletów z tofu to jednak nic wobec radochy, jaką dał Victorii świętowany niedawno awans. Kolejny sezon, kolejne wyzwanie. I kolejny szczebelek rozrysowanej w 2016 roku drabinki.

***

Gdy wsiadam w autobus powrotny już wiem, że oto kolejne półtorej godziny w drodze przede mną. Nic wielkiego. Ale wiem też, że tę samą trasę pokona wielu gości, którzy nie przyjechali do Feltham tak jak ja – mając w nogach jedynie rekonesans po londyńskim City – a często po długich godzinach pracy. Marząc o tym, by odpalić Netflixa, by wyspać się przed wczesną pobudką.

I wtedy czuję, że gdybym nie życzył chłopakom tworzącym Victorię jak najlepiej, zasługiwałbym na karę nie mniej surową niż ta dla Razvana Tudora.

SZYMON PODSTUFKA

fot. własne/PFC Victoria Londyn

Najnowsze

Inne kraje

Serbscy piłkarze odmawiają gry. A już za moment kontrowersyjny sparing z Rosją

Bartek Wylęgała
6
Serbscy piłkarze odmawiają gry. A już za moment kontrowersyjny sparing z Rosją

Anglia

Anglia

Fabiański: Chciałbym, żeby West Ham był drużyną, która przerwie serię Bayeru

Maciej Szełęga
1
Fabiański: Chciałbym, żeby West Ham był drużyną, która przerwie serię Bayeru
Anglia

Kiwior chwalony przez byłego piłkarza: Daje tej drużynie dużo pewności

Antoni Figlewicz
3
Kiwior chwalony przez byłego piłkarza: Daje tej drużynie dużo pewności
Anglia

Niewiarygodny pościg Manchesteru United. Pasjonująca walka o półfinał Pucharu Anglii

Piotr Rzepecki
10
Niewiarygodny pościg Manchesteru United. Pasjonująca walka o półfinał Pucharu Anglii

Komentarze

8 komentarzy

Loading...