Reklama

„Polish Hammer” uderza coraz mocniej

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

08 lutego 2017, 12:55 • 10 min czytania 12 komentarzy

Widząc co w ostatnich tygodniach na parkietach NBA wyprawia Marcin Gortat, zaczęło męczyć nas pytanie: jaka jest jego rzeczywista granica możliwości? Bo kariera łodzianina to tak naprawdę ciągłe przekraczanie kolejnych barier, przeszkód wydawałoby się nie do pokonania, od których miał odbić się pyskiem i wrócić na swoje miejsce. Ale nie, Gortat jeszcze bardziej dokręca sobie śrubę i zadziwia formą. Owszem, to wciąż gość od czarnej roboty, ale on nie pęka nawet w sytuacjach, kiedy liderzy mają gorszy moment i trzeba pociągnąć grę drużyny. Czy chłopak z łódzkich Bałut dosięgnął już sufitu swoich możliwości? Jest już tego blisko, a może już dawno przebił go głową robiąc karierę nieco ponad stan? Co robi, że w wieku prawie 33 lat wciąż czyni postępy? Zapytaliśmy o to ekspertów i zawodników.          

„Polish Hammer” uderza coraz mocniej

Washington Wizards to w skali NBA średni zespół, który w trakcie regularnego sezonu musi zebrać swoje po łbie, dlatego już samo załapanie się do play-off uważa się tam zwykle za niezły wyczyn. Ale od początku tego roku zaczęło im żreć. Od stycznia spośród 19 meczów wygrali aż czternaście. Ostatnią potyczkę przeciwko Cavaliers wprawdzie przegrali, nie odnosząc przez to ósmego zwycięstwa z rzędu, ale ekipa z Cleveland musiała nieźle się namęczyć, bo lepsza okazała się dopiero po dogrywce. Czarodzieje grają dobrze, a wraz z nimi rośnie Marcin Gortat, który imponuje regularnością: Cleveland – 16 pkt., New Orleans Pelicans – 12, Los Angeles Lakers – 21, New York Knicks – 15, New Orleans Pelicans – 17, Atlanta Hawks – 15, Boston Celtics – 16. Naprawdę nieźle.

Sprowadzenie gry Gortata tylko do rzuconych „oczek” będzie oczywiście krzywdzące, bo od tego ma w drużynie dużo lepszych grajków od siebie. Ale postęp widać patrząc też na inne elementy. W ostatnich pięciu meczach Polak – oprócz rzucania średnio 16,2 pkt. ze skutecznością ponad 63 proc. – spędzał też na boisku 33,5 min., zaliczał 12 zbiórek i 2 asysty. Patrząc na jego średnie z całej dotychczasowej kariery, liczby są lepsze w każdym z tych elementów.

– Gdzie leży granica jego możliwości? Mam wielki szacunek do tego gościa, bo gdybyśmy co roku zadawali pytanie: „Czy spodziewałeś się, że on będzie tu, gdzie jest?”, to większość ludzi odpowiedziałoby, że nie – mówi Krzysztof Sendecki, szef redakcji sportowej radia TOK FM. – Kiedy w 2008 r. pracowałem jeszcze w TVP Sport i przychodziły do nas skróty z meczów NBA, to pamiętam jak wypatrywaliśmy każdego, nawet kilkusekundowego obrazka z Gortatem. Chociażby jak z ręcznikiem szaleje gdzieś przy ławce, cieszy się z kolegami, bo widać było jaki jest energetyczny, jak dobrze czuje się w tej drużynie. Ważne było dosłownie każde ujęcie z nim, bo grał po parę minut. Myślę, że nikt nie spodziewał się wtedy, że tak daleko zajdzie. Przecież nawet jak przychodził do Orlando, to przez pewien czas w zasadzie tylko podawał ręczniki. To myśmy nazywali go zmiennikiem Dwighta Howarda, ale umówmy się: Howard był gwiazdą, a Gortat początkowo kolesiem, z którym mógł on co najwyżej pograć na treningach. Dlatego dzisiaj można powiedzieć, że Marcin wycisnął ze swoich możliwości na pewno sto procent, a nawet trochę więcej. I on z każdym rokiem jest coraz lepszy.

Reklama

Jego obecny kontrakt z Wizards wygasa w 2019 r., ale zdaniem Żelisława Żyżyńskiego z NC+, który od początku śledzi karierę Gortata (tak jak on pochodzi z Łodzi), dla polskiego centra wcale to nie musi być koniec kariery w NBA. Nawet mimo 35 lat na karku, bo tyle będzie wtedy pokazywała jego metryka. – Myślę, że jest w stanie podpisać jeszcze jeden kontrakt, gwarantujący mu nawet wyższe zarobki niż 12 mln dolarów za sezon, które ma teraz. Bo wszystkim tym, co teraz robi, pracuje na taką umowę. Nawet trener Wizards Scott Brooks powiedział ostatnio, że jest zaskoczony postawą Marcina. Czyli o jego pułapie możliwości nie wiedział nawet człowiek, który z nim na co dzień pracuje. Marcin potrafi zaskakiwać, robić postępy, dlatego kto wie, być może trafi jeszcze do klubu z realnymi szansami nawet na walkę o mistrzostwo. Układ sił w NBA zmienia się regularnie i może okazać się, że ktoś zobaczy w nim wartościowe uzupełnienie dla czwórki gwiazd. Jego szansą jest też to, że w NBA weterani są w cenie. Przede wszystkim ze względu na taktykę, konieczność pracy dla zespołu, a nie tylko na własny rachunek.

Jak więc tłumaczyć to, że Gortat nie tylko już prawie dekadę utrzymuje się w NBA, ale jeszcze wciąż się rozwija?

KRAKOW 26.06.2016 MG 13 MARCIN GORTAT CAMP DZIECI KOSZYKOWKA FINAL MECZ MARCIN GORTAT CAMP FOR KIDS BASKETBALL GAME NZ marcin gortat , kibic fan , FOT. WOJCIECH FIGURSKI / 400mm.pl

Ciało

Jeśli o wielu sportowcach można powiedzieć, że mają talent, to w jego przypadku jest to talent do pracy. A raczej ostrego zapieprzania na treningach i nadrabiania zaległości, bo trudno takich nie mieć, kiedy grę w kosza zaczyna się w wieku 18 lat. W przypadku Gortata można też powiedzieć, że bardzo cenny okres spędzony w niemieckiej Kolonii – gdzie trenował m.in. pod okiem medalisty olimpijskiego Sasy Obradovicia – zrobił z niego koszykarski półprodukt, ale towarem najwyższej jakości stał się dopiero w Stanach. Wielokrotnie przyznawał, że za oceanem nadrabiał przede wszystkim braki w treningu fizycznym.

Tak o trudach NBA mówił w 2015 r. w wywiadzie dla polskiego „Forbesa”: – Tutaj nauczyłem się, że w życiu chodzi o wysiłek, poświęcenie, staranie się. O to, co Amerykanie określają jako „good effort”, czyli czy jesteś w stanie rano wstać i w pełni oddać się realizacji swojego marzenia. Dla mnie było to wkroczenie w świat NBA, później przetrwanie w lidze, stawanie się coraz lepszym koszykarzem. Budzisz się rano z bólem kostek, kolan, kręgosłupa i musisz codziennie podjąć z tym walkę. Iść na salę treningową i w nieskończoność powtarzać te same ćwiczenia. Rzucać i rzucać. To się we mnie ostatecznie ukształtowało właśnie w Stanach. (…) Ludzie nie zdają sobie sprawy, z jaką presją psychiczną i zmęczeniem fizycznym związana jest gra w NBA. Wstaję rano i czasami tak boli, że ledwo mogę dojść do łazienki. Nie jest też tak, że idę na dwie godziny na trening, raz na kilka dni zagram mecz i to wszystko. Jestem w pracy cały dzień.

Reklama

Andrzej Pluta, jeden z najlepszych polskich koszykarzy przełomu wieków, wspomina jak przez kilka dni gościł u Gortata w Waszyngtonie. Miał wtedy okazję oglądać jego treningi. Podobnie zresztą w reprezentacji, kiedy przez pewien czas należał do sztabu szkoleniowego i formalnie był jednym z jego trenerów. – Zawsze wyróżniał się podejściem do treningów, profesjonalizmem, ciężką pracą. Bo dla jednego ciężka praca to oddanie stu rzutów, a dla innego tysiąc rzutów, plus jeszcze kilka godzin dziennie spędzonych na siłowni. A u niego tak jest: dzień w dzień, dzień w dzień, dzień w dzień. Taki jest Marcin. Tym bardziej cieszę się, że tak mu się powodzi, że pokazuje klasę i ludzie w Stanach go doceniają. Cieszę się razem z nim bo wiem, jaką drogę musiał przejść – mówi były koszykarz Anwilu Włocławek.

Zderzając się z rzeczywistością NBA od początku był świadomy swoich braków technicznych. W czasach gry w Phoenix Suns sięgnął więc nawet do swojej kieszeni (połowę wyłożyły ponoć Słońca) i poszedł na lekcje do legendarnego środkowego Hakeema Olajuwona, który uczył go manewrów podkoszowych.

– Bo latem Gortat nie leży do góry brzuchem. Nie wstydził się uczyć od innych, tylko cieszył się, że może pracować z człowiekiem, którego kiedyś mógł oglądać co najwyżej w telewizji – mówi Żyżyński. – I przez taki upór on cały czas idzie do przodu. Poprawiła się chociażby jego skuteczność rzutów z półdystansu, a to przecież gość, który w wieku 18 lat nie był w stanie trafić piłką w obręcz z linii rzutów wolnych. Oczywiście do dziś ma pewne ograniczenia przez to, że tak późno zaczął trenować. Młodszy też nie będzie, dlatego dunkuje tylko w akcjach, jak on sam mówi, „na plakat”. Ale z drugiej strony to, że późnej zaczął treningi i nie od razu trafił do NBA, jest też paradoksalnie jego atutem. Jego kości są mniej zmęczone, organizm jest mniej wyeksploatowany niż w przypadku zawodnika, który jest tam od 20. roku życia, grając co sezon ponad pięćdziesiąt meczów.

Zdaniem Krzysztofa Sendeckiego, Gortat jest w pewnym sensie przeciwieństwem Macieja Lampe. On akurat od początku był postrzegany jako wielki talent, został najmłodszym zawodnikiem w historii Realu Madryt, szybko trafił do NBA, ale jednak kariery za oceanem nie zrobił. Nie był tytanem pracy i – co nie jest tajemnicą – zwyczajnie odbiła mu też sodówka. – Gortat takiego talentu nie miał, dlatego absolutny szacunek dla niego za pracę, którą wykonał – mówi.      

Głowa

W zrobieniu kariery w NBA i utrzymaniu się tam na powierzchni pomaga mu też jego styl bycia. Kiedy dla wielu naszych sportowców wyjeżdżających za granicę przebojowość kończy się mniej więcej w chwili wsiadania do samolotu wylatującego z Polski, on wiedział, że musi zrobić wszystko, żeby odnaleźć się w nowym świecie. I potrafił to zrobić. Żadna szatnia go nie wypluła. Chociaż nie zawsze grał, to zawsze był swój. 

Żyżyński wspomina, jak podczas swojej pierwszej wizyty w Waszyngtonie jego uwagę zwrócił wiszący w szatni przy miejscu młodziutkiego Otto Portera… różowy plecak z Myszką Miki. Gortat wyjaśnił mu, że według przyjętego zwyczaju każdy pierwszoroczniak przez cały sezon jeździ na mecze z takim dziecinnym plecaczkiem. Najlepiej dziewczęcym. – Chodziło o to, żeby rookie nie zapominał, że dopiero zaczyna. I jak raz Otto zapomniał plecaczka na lotnisko, musiał później wykonać jeszcze kilka dodatkowych poleceń starszyzny. To taka fala, ale z humorem. Marcin też przez to przechodził. I w Orlando bardzo polubili go za to, że on nie dość, że nie denerwował się na wymysły chłopaków, to jeszcze robił to wszystko z uśmiechem. Jak kazali mu śpiewać na urodzinach właściciela klubu, to śpiewał, jak trzeba było ganiać po pączki, to ganiał. On to wszystko traktował z humorem – opowiada w rozmowie z Weszło.        

Krzysztof Sendecki: – Kiedy wyjechał, szybko nauczył się języka. Jest też człowiekiem, któremu buzia się nie zamyka, on cały czas gada – tak samo po polsku jak i po angielsku – przez co jest bardzo medialny. Do tego potrafił dobrze wykorzystać swoje przydomki „Polish Hammer”, „Polish Machine”, on to pielęgnował, promował. Proszę zwrócić uwagi, że potrafił wykorzystać nawet tamte słynne pierogi, którymi przy okazji świetnych meczów Marcina w play-off w 2014 r. zajadał się w telewizji Shaquille O’Neal. Potem z ambasadą polską zrobił akcję lepienia pierogów. Ostatnio było głośno o polskiej nocy w NBA, ale on zawsze promował polskość. On czuje się w tym jak ryba w wodzie.

Swój wizerunek dodatkowo ociepla działalnością społeczną w Polsce, co nie pozostaje też bez echa w USA. Tak swoje zaangażowanie tłumaczył na łamach „Forbesa”: – W Stanach 15-letni koszykarz będzie miał pięć par butów, jego drużyna dostanie stroje od sponsorów, wsparcie od szkoły i autokar, którym pojedzie na mecz dzień wcześniej. Taka sama drużyna w Polsce pojedzie PKS-em prosto na salę, zawodnicy będą mieli po jednej parze butów i komplecie stroju na cztery sezony. Sam trenowałem w Polsce w salach, w których były powybijane okna, a zimą wpadał śnieg do środka. Ameryka potrzebuje wsparcia czy Polska? Jeśli któregoś dnia jakiś młody człowiek osiągnie sukces, dostanie się do reprezentacji czy może nawet zagra w NBA i powie, że zaczynał na campie u Gortata, a dzięki fundacji dostał lepszą szansę na rozwój, uznam to za jedno z największych dokonań w moim życiu.

Drużyna

Zdaniem Macieja Zielińskiego, legendy Śląska Wrocław, Gortat i Washington Wizards to dziś układ idealny. – Taktyka drużyny sprawia, że jest odpowiednio wykorzystywany. Bo Marcin nie jest typem zawodnika-samograja, któremu wystarczy tylko dać piłkę, a on sam wszystko zrobi. On po prostu ciężko pracuje w ataku, stawia zasłony, walczy o pozycje. Widać, że zadomowił się w systemie Wizards, dlatego nie powinien szukać innego klubu. To jego miejsce.               

wallgortatbeal

Gortat dobrze współpracuje z tercetem John Wall, Bradley Beal i Markieff Morris, chociaż wiadomo, że to oni są od kreowania gry. – Najważniejsze, że on w tym wieku daje radę. Myślę, że jeśli to jeszcze nie maksimum jego możliwości, to jest już bardzo blisko tego maksa. Głównie patrząc na jego wiek, bo co tu dużo mówić, Gortat powoli zbliża się do końca kariery w ogóle. Zresztą sam przy podpisywaniu ostatniego kontraktu mówił, że nie ma zamiaru grać do czterdziestki i później przez resztę życia być półkaleką. Tak więc dzisiaj jego największym wrogiem w utrzymaniu takiego poziomu gry są upływające lata – dodaje szef sportu w TOK FM.

Wisienką na torcie byłby dla łodzianina udział w Meczu Gwiazd, ale do niego akurat „Polish Hammer” jakoś nie ma szczęścia. W zakończonym niedawno głosowaniu znowu nie załapał się na występ w tym prestiżowym spotkaniu.

Żelisław Żyżyński: – Trzeba jednak pamiętać, że do Meczu Gwiazd potrzebni są zawodnicy efektowni, chociażby fantastyczni dunkerzy. Tam raczej nikt nie ceni obrony, po co komu w takim meczu zasłony? Gortat jedyną prawdziwą szansę na udział w All-Star Game miał dwa lata temu, kiedy grał bardzo dobrze, a dodatkowo Wizards mieli udany sezon. W tym roku tej szansy tak naprawdę nie było, chociaż zawsze warto na niego głosować, nawet jeśli wiadomo, że szanse ma znikome. Skoro Marcin robi tak wiele dla Polski, to my raz do roku możemy wysłać w mediach społecznościowych „Marcin Gortat #NBAVote”. Zasłużył na to.

RAFAŁ BIEŃKOWSKI

Fot. 400mm.pl, archiwum prywatne

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

12 komentarzy

Loading...