Reklama

Trela: Po jakiemu czytać „Kiereś won!”? Zmącony spokój Stali Mielec

Michał Trela

Autor:Michał Trela

16 sierpnia 2024, 10:01 • 11 min czytania 10 komentarzy

Jedna wygrana w ostatnich czternastu meczach, najgorsze wejście w sezon od powrotu do Ekstraklasy w 2020 roku, pogłoski o zagrożonej posadzie trenera. Jeśli ten stan nie zmieni się w najbliższej kolejce, prezes Jacek Klimek będzie miał trudną decyzję do podjęcia. Bo sprawa dalszej pracy Kamila Kieresia w Stali Mielec nie jest czarno-biała.

Trela: Po jakiemu czytać „Kiereś won!”? Zmącony spokój Stali Mielec

Przedostatnie miejsce, trzy kolejne porażki, jedyny gol strzelony jeszcze w pierwszej kolejce. Taki scenariusz początku sezonu dla Stali Mielec nie zdziwiłby nikogo w poprzednich latach, odkąd ten zespół awansował do Ekstraklasy. Ale akurat tym razem lato było w Mielcu sportowo bardzo spokojne, a wszyscy już nauczyli się, że dopóki w klubie z Podkarpacia funkcjonuje stabilny kręgosłup złożony z dobrego bramkarza, Mateusza Matrasa i Krystiana Getingera w obronie, Macieja Domańskiego i Piotra Wlazły w pomocy oraz skutecznego napastnika, typowanie go do spadku tylko naraża na śmieszność.

Nawet jeśli wśród nowych nabytków są pierwszy Maltańczyk w historii ligi, Portugalczyk z trzeciej ligi w swoim kraju czy Niemiec, który świeżo spadł do IV ligi, to zwykle nie ma znaczenia, bo liderzy i tak gwarantują solidny ligowy poziom. Najgorszy początek rozgrywek przytrafił się jednak mielczanom właśnie teraz. Odkąd w 2020 roku wrócili do Ekstraklasy, po czterech kolejkach nigdy nie punktowali tak skromnie. W sezonie 2020/21 mieli na tym etapie dwa, rok później cztery, dwa lata temu siedem, a przed rokiem pięć punktów.

Jeśli wierzyć doniesieniom portalu meczyki.pl, trener Kamil Kiereś już siedzi na gorącym krześle, a poniedziałkowy mecz z Piastem Gliwice może się toczyć o jego posadę. Nawet jednak nie mając na ten temat tajemnej wiedzy, można przypuszczać, że w Mielcu nie jest spokojnie. Bo prezes Jacek Klimek raczej zdążył już przyzwyczaić, że woli zmieniać trenerów o dwa dni za wcześnie niż o dzień za późno. Skoro nie czekał aż Leszek Ojrzyński i Adam Majewski wyprowadzą drużyny z dołków, na Kieresia też nie będzie. Poprzedni sezon trener przetrwał dzięki niezwykłej umiejętności rozganiania ciemnych chmur akurat w momencie, gdy zaczynały całkowicie przysłaniać mu niebo nad głową. A kilka dołków już wówczas mu się przecież przytrafiło.

Prezesa Klimka w meczowych kuluarach zwykle można spotkać spodziewającego się najgorszego. O utrzymanie gra od pierwszej kolejki. Potencjalnych bezpośrednich rywali, z którymi absolutnie nie można przegrać, namierza bardzo wcześnie, gdy jeszcze tabela zdaje się niczego nie sugerować. Ma terminarz przeanalizowany na kilka tygodni do przodu i wie, że w danym meczu trzeba koniecznie zdobyć trzy punkty, bo o kolejne może być bardzo trudno. Zagrożenia spodziewa się za każdym rogiem. Gratulacji nie przyjmuje, dopóki na liczniku nie ma czterdziestu punktów. Komfortową pozornie przewagę uważa tylko za niebezpieczny czynnik rozleniwiający. Spodziewam się, że w głębi duszy był bardzo nieszczęśliwy, że tym razem jego klubu nie typowano powszechnie do spadku. Bo to rodzi ryzyko rozprężenia. Stal zwykle była najgroźniejsza z nożem na gardle. Gdy za dużo ją się chwaliło, gdy zaczynała mieć lepszy moment, okazywało się zazwyczaj, że te kilka procent dodatkowej motywacji jest dla niej niezbędne, by punktować. Wyobrażam sobie więc, że aktualnie w Mielcu wyją już pierwsze syreny alarmowe.

Reklama

TRUDNY TERMINARZ

Czy słusznie? Zza biurka najłatwiej napisać, że przedwcześnie. Najwyżej się okaże, że jednak nie. Klimek musi jednak najlepiej zdawać sobie sprawę, że zwłaszcza dziś, gdy odeszły Spółki Skarbu Państwa, a do spieniężenia są jedyne klejnoty w drużynie, za wszelką cenę trzeba uniknąć spadku. Na dłuższą metę i tak nie będzie Stali łatwo funkcjonować w Ekstraklasie, w mieście tej wielkości, bez strategicznego sponsora, ale poza Ekstraklasą byłoby to jeszcze trudniejsze. Można więc być pewnym, że prezes lojalności wobec trenera nie postawi wyżej niż utrzymania. Jeśli w którymś momencie zacznie widzieć, że Kiereś zamiast być atutem w grze o pozostanie wśród najlepszych, stanie się balastem, nie zadrży mu ręka przy podpisywaniu jego dymisji. Żadne wcześniejsze zasługi albo krytyczne opinie nie będą mieć znaczenia.

Sama ocena tego, czy trener Stali zasługuje na więcej czasu, nie jest taka jednoznaczna. Nieudany początek sezonu sugeruje, że nie dzieje się dobrze. Jeśli jednak wgłębić się w samą zawartość meczów, mielczanie nie wyglądają jak zespół, do którego nie docierają już komunikaty trenera. Trudność oceniania wyników z początku sezonu polega na tym, że siłę drużyn w nowych rozgrywkach szacuje się na podstawie poprzednich. A często nie ma to żadnego przełożenia, bo w lidze regularnie następuje przebiegunowanie. Kto przegrał z Jagiellonią Białystok czy Śląskiem Wrocław na początku poprzednich rozgrywek, mógł mieć poczucie, że ogrywają go nawet ligowi słabeusze, bo przecież oba kluby sezon wcześniej ledwo się utrzymały. Kto grał jednak z nimi na końcu, wiedział, że przegrał z mistrzem i wicemistrzem Polski, co jednak łatwiej przełknąć.

Na razie są powody, by sądzić, że Stal miała na początku naprawdę trudny kalendarz. Urwała punkt Widzewowi, który jest na podium, ograł na wyjeździe Cracovię i rozprawił się u siebie z Lechem. Przegrała z Jagiellonią, z którą na razie nikt w lidze nie był w stanie uniknąć porażki. Nie dała też rady w Szczecinie, gdzie na razie Pogoń punktuje bezbłędnie i też ma zadatki na silną drużynę. Piast z kolei, który przyjedzie do Mielca w tej kolejce, to wicelider, który z gry i tak zasłużył na więcej punktów. Za zremisowanie z Widzewem, przegranie w Białymstoku i Szczecinie, nie ma co się trenera Stali Mielec czepiać. Zwłaszcza że mecz z Widzewem stał na niezłym poziomie, a Pogoni zespół mocno się postawił, oddając sześć celnych strzałów w pierwszej połowie i jedynego gola tracąc dopiero w końcówce.

Jedyny prawdziwy powód do niepokoju, coś, co na pewno nie było wkalkulowane, to domowa porażka z GKS-em Katowice. Wiadomo już jednak, że akurat ten beniaminek jest na starcie niewygodny. Męczył się z nim Raków, nie wygrał Piast. Stal zagrała w tamtym meczu słabo, ale przegrać nie musiała. Jedyny gol padł po zagraniu ręką Getingera we własnym polu karnym. Gdyby nie to, wynik kręciłby się w okolicach remisu. Takie porażki każdemu się zdarzają.

PRZEDŁUŻENIE TRENDU Z WIOSNY

Na podstawie samych czterech kolejek, w obliczu trudnego meczu z Piastem, stawianie ultimatum trenerowi, z którym dopiero przedłużyło się kontrakt, wygląda na pochopne. Przed przerwą na kadrę Stal czeka jeszcze potem wyjazd do Kielc i podjęcie Lecha. Jeśli po siedmiu kolejkach nadal nie będzie miała na koncie zwycięstwa, będzie można się zastanawiać, czy to nie czas na reakcję.

Reklama

Z drugiej jednak strony, mecze, w których Stal będzie musiała punktować, by się utrzymać, wciąż będą dopiero przed nią. Rywalizacje z Motorem, Puszczą, Cracovią, Lechią, czy Radomiakiem nadejdą dopiero w drugiej części rundy. Owszem. W poprzednim sezonie Stal ograła u siebie wszystkich beniaminków, nie sprawiając sobie tak przykrych niespodzianek, jak z Gieksą, ale z Widzewem także zremisowała, przegrała w Białymstoku i Kielcach, nie ograła u siebie ani Piasta, ani Lecha. Wyniki z tymi samymi drużynami nie różniły się aż tak drastycznie od tych obecnych. Tyle że nie występowały w takim nagromadzeniu jak teraz i to na początku sezonu.

Istnieją jednak inne opowieści o wynikach Stali. W jednej z nich trenerzy, którzy kontynuują pracę z poprzednich rozgrywek, wcale nie zaczynają nowego sezonu z czystą kartą. Nawet jeśli ich nie zwolniono, nawet jeśli przedłużono z nimi kontrakt, wchodzą weń już jakoś poranieni, mając coś do udowodnienia. Wówczas zerują się wyniki drużyny, zmieniają się częściowo piłkarze, ale ich praca nadal jest traktowana jako ciągłość. Patrząc z tej perspektywy, nieudany początek sezonu Stali jest przedłużeniem niepokojącej tendencji z wiosny.

W tabeli za 2024 rok, z zespołów, które cały ten czas spędziły w Ekstraklasie, mielczanie wyprzedzają tylko Koronę, Puszczę i Radomiak. Biorąc pod uwagę tylko ostatnie czternaście kolejek, są najgorszą drużyną ligi. Od połowy marca wygrali tylko jeden mecz, gdy sensacyjnie pokonali Jagiellonię. Bilans bramkowy za ten okres wynosi 10-20, czyli Stal traci dwa razy więcej goli, niż zdobywa. Siedem z czternastu meczów, a więc dokładnie połowa, zostało przegranych. Kamil Kiereś nie stracił w lecie połowy kadry, nie wypadły mu z gry największe gwiazdy, nie musiał budować wszystkiego od nowa. A to oznacza, że na jego drużynę można patrzeć jak na mniej więcej ten sam organizm, co przez ostatnie pięć miesięcy. Kto wygrywa w tak długim okresie tylko jeden mecz na czternaście, musi się czuć zagrożony.

Strzelane i tracone gole nie są jednak najlepszym wyznacznikiem pracy trenera. Bardziej miarodajne w tej kwestii, bo zmniejszające wpływ wybitnej albo wyjątkowo fajtłapowatej jednostki, są gole oczekiwane. Stal miała w poprzednim sezonie w obu polach karnych dwie wybijające się postaci, bo Mateusz Kochalski został wybrany najlepszym bramkarzem ligi, a Ilja Szkurin został wicekrólem strzelców Ekstraklasy. Obaj mieli więc władzę koloryzowania rzeczywistości. Białorusin potrafił strzelać gole w sytuacjach, które wcale nie były dogodne – do ostatniej kolejki nie brał się nawet za wykonywanie rzutów karnych – a Kochalski wielokrotnie ratował zespół w sytuacjach beznadziejnych. Jeśli wierzyć teorii, że wpływ trenera kończy się w polu karnym, gdzie wszystko zależy już od umiejętności piłkarzy, szkoleniowców powinny interesować sytuacje, które zespół stwarza i do których dopuszcza rywala. A to dla Kieresia nie są optymistyczne dane.

DWIE PONADPRZECIĘTNE JEDNOSTKI

Według wyliczeń portalu EkstraStats.pl Stal zasługiwała w zeszłym sezonie z gry na 33 punkty. Gorzej w dopuszczanych i tworzonych sytuacjach wypadł od niej tylko ŁKS. W rzeczywistej tabeli miała osiem punktów więcej i należała do najbardziej szczęśliwych – albo najbardziej korzystających z ponadprzeciętnych jednostek – drużyn ligi. Tylko Warta Poznań tworzyła gorsze sytuacje, tylko ŁKS dopuszczał rywali do groźniejszych. Według StatsBomb Szkurin strzelił szesnaście goli w sytuacjach, w których powinien był trafić ledwie siedem razy. Kochalski uchronił natomiast drużynę przed trzema pewnymi bramkami, które statystycznie średni bramkarz by przepuścił. Bardzo dobry bramkarz i bardzo dobry napastnik często zaciemniali obraz miernej drużyny.

W tym sezonie, przy bardzo małej próbce, Stal wygląda na zespół, który broni lepiej, bo na razie dopuszcza rywali do sytuacji wartych 0,88 xg na mecz, przy 1,29 przed rokiem, ale kreuje jeszcze gorzej. W zeszłym sezonie stwarzała średnio 0,78 bramki na mecz, teraz na razie jedynie 0,62. To, że Szkurin coraz częściej sprawia wrażenie sfrustrowanego, nie musi wynikać z tego, że jest niezadowolony, że jeszcze nie odszedł. Może go po prostu frustrować, jak rzadko dostaje piłkę w dogodnych pozycjach, jak trudno funkcjonuje się mu na dłuższą metę w zespole, w którym napastnik ciągle musi tworzyć coś z niczego. Średnia krocząca goli oczekiwanych z całego 2024 roku pokazuje, że Stal notorycznie tworzy mniej groźnych sytuacji (zielona linia) niż rywale (fioletowa), przy czym obie linie spadają: mielczanie coraz lepiej bronią (plus dla trenera), ale tworzą coraz mniejsze zagrożenie (minus dla niego).

Dla trenera istnieją też jednak obiektywne okoliczności łagodzące. To, że zatrzymano mu na razie w drużynie dwie największe gwiazdy, może być zarówno zaletą, jak i wadą. Kochalski oraz Szkurin siedzą bowiem mniej lub bardziej na walizkach i ich funkcjonowanie w drużynie może się skończyć z dnia na dzień. Taka atmosfera tymczasowości nie ułatwia ani im osiągnięcia dobrej formy, ani trenerowi zbudowania czegoś nowego. Stal w pewnym sensie trwa wciąż jeszcze w poprzednim sezonie. Ściągnęła bramkarza z myślą o sprzedaniu Kochalskiego (Jakub Mądrzyk) i napastnika, który ma zastąpić Szkurina (Ravve Assayeg), ale obaj na razie są tylko rezerwowymi. Przed trenerem niełatwe zważenie tego, czy lepiej mieć u siebie lepszych piłkarzy potencjalnie jakoś już rozkojarzonych, czy gorszych, ale w pełni skupionych na sprawie.

KONTUZJE I UZUPEŁNIENIA

Do tego dochodzi kontuzja Marco Ehmanna i uraz Marvina Sengera, przy jednoczesnym wcześniejszym niż planowano powrocie Maksymiliana Pingota do Lecha. Żadnego z nich nie można nazwać liderem obrony, ale utrata w krótkim czasie wszystkich musiała wprowadzić do tej formacji zawirowania. Granie Piotrem Wlazłą w bloku defensywnym osłabia zarówno obronę, gdzie weteran nie czuje się najlepiej, zwłaszcza jako półprawy stoper, jak i środek pola, w którym go brakuje. 35-letni Wlazło, 36-letni Getinger, 34-letni Domański i 33-letni Matras też w którymś momencie mogą zacząć wykazywać pierwsze oznaki starzenia. Sęk w tym, że trudno wcześniej przewidzieć, kiedy akurat przestaną gwarantować poziom, do jakiego przyzwyczaili i zawczasu na to się przygotować. To zawsze przychodzi z zaskoczenia.

A transfery Stali na razie, jak by to powiedział Kamil Kuzera, nie są topowe. Assayeg i Mądrzyk nie mieli okazji pokazać się w większym wymiarze, Fryderyk Gerbowski, Dawid Tkacz mają zabezpieczyć limit młodzieżowców, nim do bramki wskoczy Mądrzyk, a Adrian Bukowski, Senger i Robert Dadok to typowe uzupełnienia. To nie tak, że wszyscy byli co roku ślepi: kadra Stali jak najbardziej nadawała się co sezon do walki o utrzymanie. Zawsze znajdował się jednak ktoś, kto był w stanie przypudrować jej braki i pomóc zgarnąć kilka nadprogramowych punktów. To, że kiedyś się udawało, nie oznacza jednak, że będzie się udawać zawsze. Także Stali może się zdarzyć w końcu sezon, w którym nie będzie punktowała ponad stan, a na miarę możliwości. A wtedy automatycznie będzie w gronie zagrożonych spadkiem.

Samo to, że drużyna punktuje na miarę skromnych możliwości, w normalnych warunkach nie byłoby wielkim zarzutem do trenera, ale akurat Stal, chcąc co roku utrzymywać się w Ekstraklasie, potrzebuje trenera w superpelerynie. Takiego, który wyrobi 120% normy, będzie miał szczęście albo szczególne pomysły. Jeśli jej trener zaczyna po prostu wyrabiać normę, jeśli kończy mu się szczęście albo wyczerpują warianty, jak po raz kolejny wybrnąć z problemów, automatycznie siada na gorącym krześle. Jeśli Stal Mielec nie wygra z Piastem, jeśli na dłużej okopie się w strefie spadkowej, przed prezesem Jackiem Klimkiem kolejna niepopularna decyzja do podjęcia.

Jakkolwiek zdecyduje, podejmie ryzyko, bo argumentów zarówno za dalszą pracą Kamila Kieresia, jak i za rozstaniem z nim nie brakuje. Czasem działacze w Ekstraklasie podejmują co do trenerów decyzje, które od początku wyglądają na absurdalne i sugerują istnienie jakiegoś drugiego dna. W tym przypadku nic nie będzie czarno-białe. Najbardziej trener ułatwiłby prezesowi życie, gdyby wrócił do zwyczaju z zeszłego sezonu i wygrał, gdy niewiele na to wskazuje. Wówczas hasło „Kiereś won!” znów można by bez żadnych wątpliwości czytać z angielska.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

10 komentarzy

Loading...