Reklama

Jak przeskoczyło w głowie Piotra Zielińskiego [REPORTAŻ]

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

21 czerwca 2024, 13:08 • 19 min czytania 23 komentarzy

Piotr Zieliński musiał zrobić wszystko, żeby nie dać zamknąć się w upupiających go ramach niesławnego tekściku Jerzego Brzęczka. Były selekcjoner reprezentacji Polski rzucił w 2019 roku: „Jeżeli wstanie pewnego dnia i coś mu przeskoczy w głowie, będziemy mieli zawodnika, którego będą nam zazdrościć wszyscy na świecie”. Ojciec gwiazdora z Serie A przyznawał na kanale Foot Truck, że słowa te jego synowi zaszkodziły. Brzęczek tłumaczył się w Kanale Sportowym, że po latach z byłym podopiecznym się z tego śmiali. Gdyby jednak Zieliński nie dorósł, nie dojrzał, coś mu faktycznie nie przeskoczyłoby w głowie, tamte słowa już na zawsze stałyby się obowiązującą narracją o jego karierze. 

Jak przeskoczyło w głowie Piotra Zielińskiego [REPORTAŻ]

Paweł Karmelita, który prowadził młodego Zielińskiego w akademii Zagłębia Lubin: – Śledzę jego karierę uważnie i muszę przyznać, że w pewnym momencie zauważyłem u niego dużą zmianę mentalną. Analizowałem nawet jego wypowiedzi. Czuć było, że zaczął bardzo, ale to bardzo mocno w siebie wierzyć. Jako młody chłopak był świadomy swojego potencjału. Ale dopiero z wiekiem dojrzał, żeby wprost publicznie mówić: wiem, że jestem dobrym piłkarzem i mogę dużo dać zespołowi. Kapitanem reprezentacji na razie jest tylko pod nieobecność Roberta Lewandowskiego. Mam nadzieję jednak, że w przyszłości opaska zagości na jego ramieniu na dłużej. Dorósł. Dojrzał do tej funkcji. Umiejętności miał zawsze, ale dodatkowo do nich wypracował jeszcze silny mental, właściwy i proporcjonalny do talentu. 

I

Styczeń 2023, Piotr Zieliński zostaje laureatem Medalu Św. Brata Alberta. Kapituła uzasadnia swoją decyzję: „Za utworzenie domów dziecka na Dolnym Śląsku oraz wspieranie ich w ramach stowarzyszenia Piotruś Pan”. Gwiazdor Napoli nigdy nie chwali się, że sfinansował dwa ośrodki: w rodzinnych Ząbkowicach Śląskich i oddalonej o kwadrans drogi samochodem Targowicy. Na co dzień przebywa tam około dwudziestu podopiecznych, którymi opiekują się jego rodzice, Beata i Bogdan Zielińscy.

Jeden z liderów reprezentacji Polski właściwie wychowywał się z całą plejadą przyszywanych braci i sióstr, wtedy bowiem mama i tata pogotowie rodzinne prowadzili w… ich własnym domu. W reportażu „Piotruś został w Ząbkowicach. Rodzinne pogotowie, nagrody na zeszyt, łzy we Francji” z 2018 roku pisaliśmy:

„Państwo Zielińscy od 2002 roku przyjmowali pod własny dach młodzież, która znalazła się w trudnym położeniu. Najczęściej dzieciaki padały ofiarą niedbalstwa własnych rodziców – były członkami rodzin patologicznych, niewydolnych. Nie poświęcano im wystarczająco czasu. Czasami nie poświęcano go wcale. Dzieci z takich rodzin po interwencjach opieki społecznej czy policji trafiały pod dach Zielińskich.

Reklama

Piotr był najmłodszy z trójki rodzeństwa. O ile cztery lata starszy Paweł i o dziewięć lat starszy Tomek zaakceptowali taką zmianę, o tyle Piotrkowi przyszło to z trudem. Jednocześnie w ich domu w ramach pogotowia dziecięcego mieszkały cztery osoby – łącznie siedmiu młodych ludzi. Ciasno nie było, ale nowi domownicy nie rozpływali się w powietrzu – gdzieś musieli spać, gdzieś jedli, gdzieś przechowywali swoje rzeczy. Piotr z początku traktował ich jako niechcianych gości, wręcz intruzów. Jako kilkulatek nie rozumiał, że jego dom jest schronieniem dla dzieci, które w tym momencie tego potrzebują. Kartkami samoprzylepnymi zaznaczał swoje terytorium – naklejał je na szafki, łóżko czy biurko. Szafa stała się „szafą Piotra”, łóżko „łóżkiem Piotra”, a biurko „biurkiem Piotra”.

Z czasem najmłodszy z rodziny Zielińskich przyzwyczaił się do obecności innych. Zagadywał do nowych lokatorów, był coraz bardziej otwarty. Niepełnosprawnego chłopca, który trafił do ich domu, zaprowadzał do ogrodu i grał z nim w piłkę. Chłopiec przychodził później na mecze Piotra, gorąco go dopingował. Piotr, choć z początku niechętny do innych dzieci, stał się ich najlepszym kumplem w nowym dla nich domu. Jako pierwszy do nich wychodził, pokazywał im mieszkanie, pytał w czym może pomóc”.

W jednej wielkiej rodzinie spędzali wspólnie święta, urodziny, imieniny, chrzciny, komunie, bierzmowania, okazje wszelkiego rodzaju. Ponoć gdy po latach Zieliński przyjeżdża na Dolny Śląsk, zawsze z prezentami i czasem dla „rodzeństwa”, nawet jeśli zmieniają się twarze i nazwiska.

II

Zawsze było o nim głośno, dużo mówiło się o jego talencie, w roczniku 1994 wyróżniał się nie tylko na Dolnym Śląsku, ale też na tle reszty Polski – mówi nam Paweł Karmelita. Dzieckiem był nad wyraz nieśmiały. Gdy wyjechał na dwutygodniowy obóz do Trutnova, by tam sprawdzić się na treningach z rówieśnikami z Sparta Praga, jego rodzice przekazali opiekującemu się nim trenerowi kilkadziesiąt koron na drobne wydatki dla syna. Ten z Czech wrócił z pełną kwotą. Zielińscy się dziwili. On odpowiadał z rozbrajającą szczerością: „Nie wiedziałem, jak po czesku zapytać o pieniądze”.

Rodzice od małego wyszkalali w nim niepolską technikę. Gdy siedmiolatek chciał kupić sobie słodycze, musiał pięćdziesiąt razy podbić piłkę. Z każdym miesiącem stawka wzrastała: sto, sto pięćdziesiąt, dwieście, dwieście pięćdziesiąt, trzysta żonglerek. Bogdan Zieliński w Orle Ząbkowice Śląskie był jego pierwszym trenerem. Małego Piotrka wrzucił do treningów i gry z cztery lata starszymi chłopcami. Nie przepadł. Nauczył się tylko, jak nie przejmować się ograniczeniami fizycznymi i korzystać z dobrodziejstw wielkiego talentu, przeciwników omijając jak tyczki.

Reklama

Pojechał na turniej towarzyski do Leverkusen. Cmokali nad nim działacze Liverpoolu. Wręczyli mu proporczyk i zaprosili do Anglii. Rudi Völler zaproponował mu młodzieżowy kontrakt w Bayerze. Zielińscy patrzyli na te obietnice ze zdrowym dystansem. Od Niemców nie udało im się wymóc obietnicy pomocy ze znalezieniem pracy, dzięki której mogliby utrzymać siebie i zdolnego syna. W akademii The Reds zaś filigranowy pomocnik mógłby szybko przepaść. Później dzwoniły Lech, Legia czy Śląsk, były testy w Heerenveen i Feyenoordzie, gdzie Zieliński zetknął się chociażby z Nathanem Ake. Stanęło na Zagłębiu Lubin.

W 2011 roku mówił pan, że Zielińskiemu po transferze do Włoch nie grozi sodówka, bo nie zgłupiał do tej pory, mimo iż zawsze był głaskany, chwalony i kręciło się wokół niego wielu trenerów. 

Paweł Karmelita: – Był chłopakiem świadomym swojego potencjału. Pozostawał przy tym stonowany, spokojny, nie szalał. Czasami zdolnym młodym piłkarzom towarzyszy aura arogancji, pychy, buty. U niego tego nie było. Takie wartości wyniósł z domu. Rodzice najpierw go dobrze wychowali, a następnie przeprowadzili przez trudny okres, kiedy dookoła się nim zachwycano.

Talent Zielińskiego był nietypowy dla tamtego pokolenia dorastających polskich zawodników?

Miał wszystko. Przewagę w postaci świetnej techniki opartej na wykształconej obunożności i osobowości zwycięzcy. Ciągle chciał wygrywać, być tym najlepszym, strzelać najwięcej goli, zaliczać najwięcej asyst w każdej gierce i meczu, nieświadomie motywował tym kolegów, których zmuszał do nieustannej rywalizacji. Już w młodym wieku posiadał umiejętność podejmowania właściwych decyzji na boisku.

Będzie to nieco uproszony obraz jego potencjału, ale pamiętam sytuację z pewnego spotkania. Jesteśmy w ofensywie, on przy piłce. Starałem się podpowiedzieć drużynie, żeby przeprowadzić atak przez jedną ze stron. Piotrek podjął inną decyzję. Okazało się, że dla rozwoju tej akcji decyzję lepszą. W meczach, w których długo nie potrafiliśmy zdobyć bramki, zabierał piłkę, wchodził w drybling, strzelał gola i wygrywaliśmy. Nie ma w tym wyolbrzymiania. Taki po prostu był.

Dlaczego akurat w jego przypadku nikt nigdy nie deprecjonował go przez wzgląd na nieimponujące warunki fizyczne?

Spokój w ocenie Piotra Zielińskiego wziął się z naszego przekonania i wiedzy, że na niego z pewnymi rzeczami trzeba poczekać, że jest chłopcem później dojrzewającym. Oko cieszyło się, gdy był przy piłce. Nie wolno skreślać zawodnika o takich umiejętnościach. Nikt o tym nawet nie pomyślał, choć trzeba przyznać, że czasami już tak jest, że analizując grę młodego zawodnika, na siłę szuka się u niego słabości. Jaki sens jest jednak takiego działania, kiedy mamy do czynienia z jednostką wybitną?

Niedawno spotkałem się ze Sławomirem Czarnieckim, dyrektorem sportowym grup młodzieżowych Bayeru Leverkusen. Opowiadał mi o zdrowym podejściu w domu Kaia Havertz. Że jechał do domu po turniejach i nikt w rodzinie nie robił mu czterogodzinnego wykładu o piłce nożnej. W domu był dzieckiem, a nie kurą znoszącą złote jajka. Wszyscy wiedzą, że wpływ mamy i taty miał wielki wpływ również na karierę Zielińskiego. Co ich wyróżniało?

Jeśli jacyś rodzice wychowują chłopca, który ma potencjał na zdolnego piłkarza, i chcieliby dowiedzieć się, co zrobić, żeby mu pomóc, to zaproponowałbym im telefon do taty i mamy Piotrka Zielińskiego. Myślę, że znają odpowiedzi na najważniejsze pytanie: co robić, a szczególnie czego nie robić, żeby pomóc temu utalentowanymi dziecku w ścieżce kariery piłkarskiej. Odczułem, że rodzice Zielińskiego całkowicie zaufali ludziom, którzy opiekują się ich synem w klubie. Wiedziałem, że pracuję z olbrzymim talentem. Nigdy nie usłyszałem jednak od nich, że oczekują ode mnie specjalnego traktowania dla Piotrka. Nigdy nie sugerowali mi, że coś mogę zrobić lepiej, inaczej, odwrotnie. Nie, pełne zawierzenie.

Pojawiali się na meczach, ale byli przykładem idealnych rodziców: obecnych, spokojnych, obserwujących, wspierających. A widziałem w życiu sytuacje, w których młodzi zawodnicy nie mogli skupić się na grze, bo rodzice za bardzo ich bodźcowali. W jego przypadku mieliśmy do czynienia z perfekcyjnym poprowadzeniem. Na pewno wynikało to również z tego, że jego tata jest trenerem piłki nożnej, potrafił ocenić sytuację trzeźwym okiem, czuł futbol. Wiedział, że rozwój piłkarza to proces. Krok po kroku. Trening po treningu. Mecz po meczu. Rok po roku. Bez oczekiwania, że sukces przyjdzie natychmiast.

Wiem, że o człowieku, który od lat gra na najwyższym poziomie w Serie A, zdobył mistrzostwo Włoch i ma na koncie kilkadziesiąt meczów w reprezentacji Polski, naturalnie wypada mówić w samych superlatywach, ale… to żadne słodzenie, tak to wyglądało.

III

Talentem Zielińskiego zachwycał się również Franciszek Smuda. Chłopaka przed egzaminem gimnazjalnym zapraszał na treningi pierwszej drużyny. Potrafił wystawić nawet w meczu towarzyskim Zagłębia. Sielanka skończyła się, gdy „Franz” odszedł z klubu i niedługo później został selekcjonerem reprezentacji Polski. „Miedziowych” przejął Marek Bajor, który nie był już tak skory do inwestowania w rozwój obiecującego nastolatka. W międzyczasie podczas meczów reprezentacji U-19 w La Mandze wypatrzyli go skauci Udinese. Bogdan Zieliński zapisał syna lekcje włoskiego. Włosi zapłacili sto tysięcy euro. Kilka lat później sprzedażą go za sto sześćdziesiąt razy wyższą kwotę, a Polak do teraz będzie jednym z piętnastu najdroższych transferów wychodzących klubu z regionu Friuli.

Gdy wyjeżdżał do Włoch, miał pan obawy, czy aby na pewno to właściwy kierunek?

Paweł Karmelita:Patrzyłem na to z zaciekawieniem. Za jego sukcesem stoją rodzice. Jestem dla niego obcą osobą i wychodziłem z założenia, że jeśli przenosiny do Włoch są ich decyzją, to jest ona równocześnie najlepszą z możliwych. Nazwa Udinese nie robiła oczywiście jakiegoś wielkiego wrażenia. W Serie A bardziej medialne byłyby Milan, Inter czy Juventus. Wiem, że miał propozycje z Bundesligi, choćby z Bayeru Leverkusen. Oferował się Ajax Amsterdam. Udinese na tym tle wypadało trochę dziwnie, zagadkowo, można było pytać: „Dlaczego akurat tam?”. Ale to był strzał w dziesiątkę. Później dowiedziałem się zresztą, że to nie był przypadkowy wybór. Udinese słynęło i być może dalej słynie z bardzo dobrego skautingu i rozwijania młodych zawodników. Zdarzały się przypadki, że młodzi piłkarze wyjeżdżali z Polski do zbyt mocnego klubu i ich kariery drastycznie wyhamowywały. W przypadku Zielińskiego wszystko było gruntownie przemyślane.

We Włoszech nie zaaklimatyzował się od razu. Co miesiąc przyjeżdżała do niego mama, tęsknił za domem, za ojczyzną, za dawnymi kolegami, za rodzeństwem, łączył się z bliskimi przez Skype. Piłkarsko jednak nie przepadł, szybko wyrósł na jednego z czołowych zawodników Primavery, a w grudniu 2012 roku zadebiutował w Serie A. Z Cagliari dostał minutę, z Catanią trzy, z Chievo znowu jedną, ale już z Parmą wybiegł w podstawowym składzie. Trener Francesco Guidolin poinformował go o tym fakcie na dwie godziny przed pierwszym gwizdkiem. Zieliński nie spękał, spotkanie skończył z asystą przy trafieniu Luisa Muriela i udziałem przy trafieniu Roberto Pereyry. Zachwycał się nim legendarny Antonio Di Natale. Zresztą, gdy w kolejnym sezonie częściej niż na boisku Zielu siedział na ławce, „Toto” z dobroci serca zarekomendował mu wypożyczenie do Empoli, co okazało się strzałem w dziesiątkę.

W którym momencie zrozumiałeś, że pójdziecie z Zielińskim w dwie różne strony?

Wojciech Pawłowski, bramkarz Udinese w latach 2012-2015: – Zawsze uważałem, że Zieliński ma bardzo duży talent. To samo mówili wszyscy piłkarze i trenerzy Udinese. Byłem przekonany, że zajdzie w Serie A bardzo daleko.

Faktycznie towarzyszyła mu w Udinese aura wielkiego talentu?

Wiedzieli, że będzie grał wysoko. Bardzo szybko się rozwijał. Jakość na treningach prezentował od początku. Wcześniej widywaliśmy się na kadrach Polski, potem spotykaliśmy się w Udinese i widziałem od razu, że po transferze do Włoch zrobił duży krok do przodu. Nie wiem tylko, jaki do końca mieli na niego pomysł. Pierwszy rok spędził w Primaverze. Trener Francesco Guidolin nie dawał mu za dużo pograć, dopiero z czasem zaczął go powoli wpuszczać, pojawiło się więcej minut. Zapracował sobie na to wytrwałością, poza tym do talentu dochodziła pokora. To wszystko się zazębiło. Dlatego jest, gdzie jest, oglądamy go w telewizji.

Uczyliście się razem włoskiego?

Zieliński był rok wcześniej, ale na włoski chodziliśmy razem. Udinese miało swojego nauczyciela, razem odbębnialiśmy lekcje, wszyscy zawodnicy z różnych zakątków świata mieli zresztą obowiązek uczestniczenia w tych zajęciach. Musisz wiedzieć, co się dzieje w szatni, w sztabie, na boisku, to konieczność, w innym wypadku przepadasz.

Jak Zieliński odnajdywał się w szatni?

Piotruś był skryty, cichy, pokorny, taki jest, od zawsze taki był. Mało się odzywał. Choć przy tym koleżeński, przyjacielski, pomocny. Ale nie był głośną personą w szatni. Raczej stał z boku i robił, co do niego należy.

Jak wypadał technicznie na tle chłopaków z Włoch?

Nawet nie porównuję go do chłopaków z Primavery, bo to nie ma sensu. Tam żaden piłkarz mu nie dorównywał. Lewa, prawa noga, uderzenie, przegląd pola, kontrola piłki, ten jego słynny balans ciała i zabranie się w drugą stronę. Tego nikt tam nie miał. Potencjalnie porównać można go do Bruno Fernandesa, który do Udinese trafił w 2013 roku. Też był ciekawy, ale Zieliński był wtedy od niego lepszy.

Fernandes mówił po latach w Viaplay, że Zieliński jest lepiej od niego wyszkolony technicznie. Ostatecznie zrobili podobne kariery. 

Myślę, że tak, zaszli na podobny poziom. Wiadomo, że Premier League to najlepsza liga na świecie, a Manchester United jest bardziej medialny niż Napoli czy Inter, więc tu wskazałbym na Fernandesa, ale piłkarsko? Wyśmienite kariery.

Przypuszczałbyś wtedy, że Zieliński dojdzie aż tak wysoko?

Tak, na pewno. Mało się o tym mówi, a to typ bardzo pracowitego człowieka. Rzetelnie podchodził do treningów. Robił to, co do niego należało. Nie bumelował. Słuchał trenera, kolegów, to nie jest przypadek, że zaszedł tak wysoko. Od razu powiedziałem, że nie widziałem lepszego zawodnika w okresie, gdy razem byliśmy w Udinese. Kwestią czasu było dla mnie, żeby zaczął grać w reprezentacji i poszedł do lepszego klubu, żeby spełniać marzenia.

IV

Największym włoskim promotorem talentu Zielińskiego był Maurizio Sarri. „Przegląd Sportowy” pisał kiedyś, że w Empoli szepnął mu kiedyś na ucho: „Piotrek, ty jeszcze będziesz wielkim piłkarzem”. To on zapoczątkował trend komplementowania Polaka przez ludzi wielkiej piłki. W pewnym momencie niemal każdą publiczną wypowiedzią podobijał rynkową wartość młodego pomocnika, który coraz śmielej poczynał sobie na boiskach Serie A, tworząc bardzo zgrany ofensywny duet z wyjadaczem włoskich boisk Massimo Maccarone. Sarri trąbił o podopiecznym „wspaniałym, a jednocześnie niedocenianym”. Przekonywał, że „niewielu ludzi ma świadomość, jak świetny jest Zieliński”.

W 2015 roku został trenerem Napoli. Zieliński jeszcze rok spędził na wypożyczeniu do Empoli. Strzelił pięć goli, zaliczył cztery asysty, „La Gazzetta dello Sport” wybrała go na jednego z pięciu najlepszych młodzieżowców ligi obok Gianluigi Donnarummy czy Leandro Paredesa, a Serie A do oficjalnej jedenastki sezonu. Napoli zapłaciło za niego szesnaście milionów euro.

Luca Cerchione, dziennikarz z Neapolu: – Nie mam wątpliwości, że Maurizio Sarri był najważniejszym trenerem w jego karierze. Z młodego człowieka z wielkimi nadziejami ulepił wielkiego piłkarza z taktycznego punktu widzenia. 

Manuel Guardasole, inny dziennikarz z Neapolu:Przychodził jako młody chłopak. Wciąż nieopierzony, uczący się, z dużą przestrzenią do rozwoju. Sarri zawsze wrzucał go w system ofensywny, oparty na technicznych piłkarzach i posiadaniu piłki, co tylko potęgowało wrażenie o magiczności Zielińskiego, który po ośmiu latach odchodzi z Napoli jako dorosły facet. Dojrzały, produkt kompletny i skończony. Mały mistrz, jak my to mówimy. 

V

Proces dojrzewania Zielińskiego w Napoli trwał długo. Zawsze grał regularnie, przez siedem z ośmiu sezonów pod Wezuwiuszem tylko w ostatnim roku zszedł poniżej trzydziestu rozegranych meczów w Serie A, ale długo trudno było określać go mianem lidera środka pola „Gli Azzurri”. Rządzili Jorginho i Marek Hamsik. Równorzędnie ceniony był Allan. Carlo Ancelotti, który na ławce trenerskiej zastąpił Sarriego, diagnozował, że Polak to zawodnik zbyt nieśmiały w rozegraniu.

W Napoli szukano dla niego właściwej pozycji. Ustawiano wyżej albo niżej. Bliżej lewej, bliżej prawej lub bliżej środka. Częściej lub rzadziej zrzucano na niego odpowiedzialność za kreowanie gry. Przyznawano, że posiada tzw. „magiczny dotyk”. Ale zarzucano mu, że zbyt często podczas meczów znika. U Gennaro Gattuso zaliczył sezon z ośmioma golami i jedenastoma asystami, a pół roku później Luciano Spalletti posadził go na ławce dla rezerwowych. W tym okresie Polska grała baraż o udział w MŚ ze Szwecją, a Zieliński sam przyznawał, że to jeden z gorszych okresów w jego karierze klubowej.

Puentę tej historii dopisać mogło jednak tylko tak szalone miasto jak Neapol. W samej końcówce mistrzowskiego sezonu 2022/23 Zieliński dwukrotnie wychodził na murawę z opaską kapitana na ramieniu – z Monzą i Bolonią. Obok Min-jae Kima, Giovanniego Di Lorenzo, Franka Anguissy, Chwiczy Kwaracchelii i Victora Osimhena był najważniejszą postacią Napoli.

Luca Cerchione: – Luciano Spalletti walnie przyczynił się do jego rozwoju mentalnego. Cały zespół Napoli zrozumiał, że dorósł do scudetto. Że nie musi trwać w kompleksie wobec Interu, Milanu czy Juventusu. 

Manuel Guardasole: – Spalletti uczynił go pomocnikiem kompletnym. Nie tylko magikiem machającym czarodziejską różdżką i sztukmistrzem od zabawiania kibiców trikami, ale przede wszystkim pełnoprawnym liderem środka pola, biorącym na siebie ciężar gry i wytrzymującym presję w kluczowych momentach sezonu. 

Luca Cerchione: – Tak to sobie podsumowuję, że był ważnym piłkarzem Napoli przez ostatnie osiem lat. Jego rozwój szedł w parze z rozwojem klubu. Zawsze grzeczny, przykładny, ułożony, niesprawiający kłopotów, a to w tym mieście naprawdę nieoczywiste.

Manuel Guardasole: – Ikona współczesnej historii Napoli. Podobnie jak Marek Hamsik i kilku mu podobnych. Bardzo związał się z Neapolem, zamieszkał w małym miasteczku na obrzeżach metropolii, zaprzyjaźnił się tam ze wszystkimi, żyjąc przy tym bardzo spokojnie. Dorastał z zespołem. Zostanie u nas zapamiętany na zawsze jako bohater scudetto.

VI 

Diego Maradona junior przyznał kiedyś, że należy do nieformalnego kościoła Zielińskiego. Miało to swoje znaczenie i wymiar, szczególnie w Neapolu na Stadio Diego Armando Maradona. Przez lata Polaka wysoko cenił również Aurelio De Laurentiis, kontrowersyjny włodarz klubu. Miło przestało być, gdy po ośmiu latach Zielu postanowił przenieść się do Interu Mediolan. De Laurentiis początkowo żartował, że jego zawodnik „podchodzi z Polski, więc nie zależy mu na słońcu i morzu, bo jest przyzwyczajony do mgły”, ale potem wściekł się nie na żarty i publicznie krytykował go opuszczanie statku Napoli, które akurat popadło w marazm.

Zieliński nie mógł pożegnać się z klubem na boisku, z powodu kontuzji nie zagrał w ostatnim meczu Napoli przed własną publicznością. Napisał za to ładny list: „Dziękuję wam, ponieważ nikt z was nigdy mnie nie obraził po mojej decyzji o zmianie drużyny. To wiele dla mnie znaczy. Sukcesy, które osiągnąłem z naszym klubem, odbijają moje marzenia”.

Luca Cerchione: Miniony sezon Napoli był słaby, bardzo słaby. I pełen głupich akcji, jak to trzymanie Zielińskiego z dala od pierwszego składu, bo nie chciał przedłużyć kontraktu. Trzeba docenić, że nawet w takich okolicznościach nie stracił entuzjazmu i nie stał się obrażoną gwiazdeczką. Myślę, że wzmocniło go to psychicznie. Jego relacje z De Laurentiisem zawsze były doskonałe, naprawdę. Właściciel Napoli szanuje uczciwych ludzi, a kimś takim jest Zieliński. Ostatnie pół roku było toksyczne, bo Zielu oczekiwał propozycji adekwatnej, zarówno do swojej wartości, jak i tego, co dał temu klubowi. Taka oferta się nie pojawiła. Było mi przykro, że tak to się skończyło, ale ostatecznie obie strony postąpiły mądrze. 

Manuel Guardasole: – Relację Zielińskiego i De Laurentiisa były dobre. Związek oparty na zaufaniu. Gdy on dostawał oferty z innych klubów, w pierwszej kolejności pokazywał je w Napoli. Odmowa szła, dopiero gdy obie strony wspólnie ustaliły, że piłkarz zostaje. W konflikcie z sezonu 2023/24 chodziło raczej o ochłodzenie stosunków między agentem Zielińskiego a De Laurentiisem, co utrudniło negocjacje w sprawie przedłużenia umowy. Moja opinia o nim nie zmienia się nawet po jego pożegnaniu z Napoli: odchodzi świetny piłkarz, który dla Interu będzie wielkim wzmocnieniem.

Luca Cerchione: – Żadna jego decyzja w sprawie przyszłości nie mogła wpłynąć na miłość, jaką nawzajem darzą się Neapol i Zieliński. To miasto na zawsze pozostanie jego domem. 

Manuel Guardasole: – Przyjedź do Neapolu i zapytaj fanów Napoli, co myślą o Zielińskim. Prawie nikt nie powie na niego złego słowa. Przyszedł tu, zdobył scudetto, został bohaterem. Ludzie mają go za neapolitańczyka. On też tak o sobie mówi. 

VII

Bliscy Zielińskiego podkreślają, że dojrzał po narodzinach dziecka. Przez lata zawodził w reprezentacji Polski. Spalił się w meczu z Ukrainą na Euro 2016. Kiepsko wyglądał na MŚ 2018. Ale już z pozytywnej strony pokazał się za to na Euro 2020 i na mundialu w Katarze. Ale to wciąż było za mało. Teraz coś drgnęło, o czym pisałem niedawno w tekście „Dlaczego Zieliński powinien być kapitanem reprezentacji”.

Zmiany pokoleniowej zatrzymać się jednak nie da, a Zieliński to naturalny następca Lewego w roli kapitana i lidera. Ma trzydzieści lat, przed nim jeszcze pięć czy sześć sezonów na wysokim europejskim poziomie. Czas nie odbierze mu największych atutów, Toni Kroos tego najświeższym przykładem. Rok temu był gwiazdą Napoli, które zdobyło mistrzostwo Włoch. Od lata będzie grał dla Interu, który w Serie A jest aktualnie najsilniejszy. Na zmianie środowiska powinien tylko skorzystać, bo podobni mu doświadczeni środkowi pomocnicy przechodzili tam w ostatnich latach renesanse formy, wystarczy wspomnieć Henricha Mchitarjana i Hakana Calhanoglu.

Gorszy sezon pod Wezuwiuszem też wcale nie wpłynął przesadnie negatywnie na jego formę. W sparingu z Ukrainą robił, co chciał, przykrył czapką Rusłana Malinowskiego i Serhija Sydorczuka. Z Holandią tak umiejętnie zarządzał każdą chwilą, gdy akurat dochodził do piłki, że gra jego zwykle bezradnej w starciach z większymi od siebie drużyny nierzadkimi fragmentami naprawdę mogła się podobać. Wydaje się też, że choć nie chciał ryzykować kontuzji i awaryjnie zszedł z boiska w 78. minucie, a Jakub Piotrowski dał niezłą zmianę, to dla czystego spokoju o ducha i wynik lepiej byłoby dla Polaków, gdyby spotkanie na Volksparkstadion dograł do końca. W końcu był liderem z krwi i kości.

Na każdym kroku Zieliński podkreśla, jak buduje go opaska kapitana na ramieniu. Może to już ten czas, żeby zmienić w tej roli Lewandowskiego? Wbrew pozorom, to Zielu, a nie Lewy, w ostatnim cyklu reprezentacyjnym był głosem tej drużyny. Po mundialu i meczu z Francją mówił, że nie ma się czego bać i taktyka nie powinna kastrować ofensywnych zapędów piłkarzy kadry. Po Mołdawii odpowiedzialność za kompromitację brał na siebie, przyznając, że to po jego stracie rywale nabrali wiatru w żagle. Po Albanii słusznie diagnozował, że walką wręcz takich spotkań się nie wygrywa. To wszystko składało się w ważny sygnał: „grajmy w piłkę”.

Dorósł.

Coś mu się przestawiło w głowie.

Widzą to wszyscy.

Czytaj więcej o Euro 2024:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

„Niewyobrażalny ból. Groziła mi amputacja”. Chico Ramos i kontuzja, która zmienia życie

Szymon Janczyk
0
„Niewyobrażalny ból. Groziła mi amputacja”. Chico Ramos i kontuzja, która zmienia życie

EURO 2024

Ekstraklasa

„Niewyobrażalny ból. Groziła mi amputacja”. Chico Ramos i kontuzja, która zmienia życie

Szymon Janczyk
0
„Niewyobrażalny ból. Groziła mi amputacja”. Chico Ramos i kontuzja, która zmienia życie

Komentarze

23 komentarzy

Loading...