Reklama

Dramat Pogoni Szczecin jak „Przypadek” Kieślowskiego. Kilka sekund i są nieudacznikami

Jakub Radomski

Autor:Jakub Radomski

03 maja 2024, 18:27 • 9 min czytania 8 komentarzy

Podobno przegrana Pogoni Szczecin z Wisłą Kraków jest wielką niespodzianką, ale nie do końca się z tym zgadzam. Było wiadomo, że klub ze Szczecina, choć wiele osób w nim i wokół niego wydawało się pewnych zwycięstwa, zagra pod olbrzymią presją, a dla Wisły to będzie zupełnie inny świat, niż spotkania z Chrobrym czy Resovią, na które zwłaszcza piłkarzom z Hiszpanii nie jest łatwo się zmobilizować. Ale to, w jaki sposób Pogoń, która ciągle nie ma w swojej historii żadnego trofeum, przegrała to spotkanie, skłania do myśli, że mamy do czynienia z klubem przeklętym. Jens Gustafsson i jego piłkarze zostali uznani w szerszej perspektywie za nieudaczników, choć zadecydował o tym ciąg zdarzeń, których część działa się w ułamkach sekund.

Dramat Pogoni Szczecin jak „Przypadek” Kieślowskiego. Kilka sekund i są nieudacznikami

Nie każdy zna „Przypadek” Krzysztofa Kieślowskiego, a szkoda, bo to genialny film, jeden z lepszych w swoich czasach. Zaczyna się od sceny, w której Witek Długosz, grany przez Bogusława Lindę, biegnie po peronie dworca w Łodzi, by zdążyć na odjeżdżający pociąg do Warszawy. Cała reszta to trzy zupełnie inne historie, toczące się w zależności od tego, co dzieje się na dworcu. Pierwsza – Witek zdąża, wskakuje do pociągu, w którym spotyka znanego działacza partyjnego. Druga – nie wyrabia się, zgarniają go „Sokiści”, następnie trafia na prace przymusowe. Trzecia – też nie daje rady wskoczyć do pociągu, ale chwilę później spotyka koleżankę ze studiów, nawiązują relację, dochodzi do ślubu. Kieślowski chciał pokazać, jak wiele w naszym życiu zależy od jednego zdarzenia, dziejącego się w ułamkach sekund. I właśnie dlatego ten film był w mojej głowie, gdy na Stadionie Narodowym oglądałem końcówkę finału Pucharu Polski.

Czas na polonizację Pogoni?

Załóżmy, że sędzia Tomasz Kwiatkowski (mógł to zrobić, ale nie mówiłbym o ewidentnym błędzie) nakazuje bramkarzowi Wisły wznowić grę z rzutu wolnego bardziej z miejsca, w którym rzeczywiście nastąpił faul. Anton Cziczkan kopnąłby w to samo miejsce? Wątpliwe. Gdy Eneko Satrustegui trafił do siatki na 1:1, zegar wskazywał 98 minut i 20 sekund, a przecież sędzia przedłużył mecz o siedem minut, dlatego ławka Pogoni była tak zła, że nie zakończył spotkania chwilę wcześniej. Ponownie – mógł, ale nie musiał, bo bramkarz drużyny ze Szczecina, Valentin Cojocaru, niedługo wcześniej ostentacyjnie grał na czas. Jeśli rozgrywający dobry mecz Mariusz Malec zrobiłby dosłownie pół kroku do przodu, Hiszpan byłby na spalonym i bramka nie zostałaby uznana, a po chwili na Narodowym wybuchłaby szalona radość Portowców i ich kibiców. Przecież tam decydowało kilka centymetrów.

Tomasz Kwiatkowski: Nie wypaczyłem wyniku finału Pucharu Polski

Kilka centymetrów i kilka innych detali, które zmieniły tak wiele. Gdyby któryś z nich wyglądał inaczej, Pogoń cieszyłaby się na murawie, a jej zawodnicy przeszliby do historii. Trener Jens Gustafsson zostałby tym, który dał klubowi ze Szczecina pierwsze trofeum w dziejach. Jestem przekonany, że wtedy, nawet jeżeli jego zespół zakończyłby ligę na, powiedzmy, czwartym miejscu, sezon zostałby uznany za udany. Ba – za wyjątkowy.

Reklama

Kiedy Kwiatkowski zakończył dogrywkę, piłkarze Pogoni padli na murawę. Jeszcze godzinę później, w strefie mieszanej, większość z nich wyglądała, jakby nie wiedzieli, co właściwie się stało. Kibice ze Szczecina, gdy zawodnicy podeszli do ich trybuny, przekazali, co o nich myślą. Fragment monologu gniazdowego: „Ile można?! Ile razy mamy mówić, że nic się nie stało?! Spójrzcie na tych ludzi! Dzieci płaczą! Z kim wy, kurwa, przegraliście?! Z szóstą drużyną I ligi!”. W Kanale Sportowym Robert Podoliński stwierdził po meczu, że może to jest moment, by trochę spolonizować Pogoń na ławce trenerskiej. Sugerował, że Robert Kolendowicz, w tej chwili asystent, może być trenerskim talentem na miarę Adriana Siemieńca.

Gest Gustafssona

Pewnie pamiętacie moment, gdy w doliczonym czasie gry, kiedy Pogoń prowadziła jeszcze 1:0, Leonardo Koutris odzyskał piłkę, wbiegł z nią na połowę Wisły i pomknął do narożnika. Gustafsson mocno zacisnął wtedy pięść w geście triumfu. Był przekonany, że jego zespół jest zdobywcą Pucharu Polski. Mało tego – sympatyzujący z Pogonią ludzie zaczęli schodzić do pierwszych rzędów z gratulacjami. Kibice, siedzący niedaleko trybuny prasowej, zaczęli sobie gratulować albo wysyłać sms-y do znajomych, że są tutaj i oglądają z bliska ten historyczny mecz. A później wydarzyła się ta jedna sytuacja, która zmienia diametralnie postrzeganie Szweda. Mógł być tym, który przeszedł do historii klubu, a dziś jest przez kibiców oceniany jako dowódca drużyny nieudaczników.

Czy ten jeden splot sytuacji, dziejących się w ułamku sekundy, sprawia, że Gustafsson jest gorszym trenerem? Oczywiście, że nie. Rozmawiając z osobami z jego otoczenia, ale również z nim, można dojść do wniosku, że jest specyficznym człowiekiem, którego czasami ciężko zrozumieć, ale jednocześnie wydaje mi się, że mało mamy w polskiej piłce trenerów, wdrażających tak wyrazistą i atrakcyjną filozofię gry. A przy tym – tak starających się widzieć w piłkarzu również człowieka. Jagiellonia Białystok i Pogoń grają w tym sezonie najlepszą piłkę w kraju. Tylko że jedni prawdopodobnie zostaną za kilka tygodni mistrzem Polski, a drugim bardzo ciężko będzie w ogóle zakwalifikować się do europejskich pucharów. Dlatego tuż po zakończeniu meczu napisałem, że Pogoń jest po prostu klubem przeklętym. Tyle sytuacji z przeszłości, gdy byli tak blisko jakiegoś trofeum. A teraz jeszcze ten puchar, przegrany w tak traumatycznych okolicznościach.

To nie jest sensacja

Jednocześnie nie zgadzam się z głosami, że na Narodowym doszło do jakiejś wielkiej niespodzianki. Dzień przed meczem rozmawiałem z jednym z I-ligowych piłkarzy, który niedawno miał okazję mierzyć się z Wisłą. Powiedział mi mniej więcej tak: „W normalnym meczu zdecydowanie postawiłbym na Pogoń, ale tu, biorąc pod uwagę okoliczności, szanse są dużo bardziej równe. Zobaczysz, że ci wszyscy Hiszpanie z Wisły, którym nie do końca chce się starać w Rzeszowie czy Głogowie, gdy zobaczą otoczkę spotkania i poczują, jak ono jest istotne, zagrają na maksimum swoich możliwości, a one naprawdę są duże. Wisła ma tylko jeden problem – jest słaba w obronie. Na miejscu sztabu Pogoni kazałbym piłkarzom po prostu atakować od pierwszej minuty, bo oni mają argumenty, by szybko to wykorzystać”.

Miał rację, tylko że Pogoń nie zaatakowała. Pogoń od początku meczu nie była sobą. Nie wytrzymała presji, grała bojaźliwie, nie umiała szybko wyprowadzić piłki. Była przestraszona, poza jednym zawodnikiem. W pierwszej połowie oglądaliśmy mecz „Kamil Grosicki kontra Wisła Kraków” i 93-krotny reprezentant Polski nie miał większych szans, bo ciężko gra się jednego na jedenastu. To wyglądało trochę tak, jakby Pogoń była przeciętnym pierwszoligowcem, który kupił sobie na skrzydło jednego kozaka z numerem 11.

Reklama

Przecież Wisła na początku w pięć minut stworzyła sobie trzy sytuacje, a później dokładała kolejne. Michał Żyro po spotkaniu trochę się zawahał, gdy mówił, że w wygranej Wisły nie ma przypadku, bo przecież wyrównali w ostatniej akcji, ale powiedział prawdę. Wisła zasłużyła na tego gola. I zasłużyła na zwycięstwo, bo była po prostu zespołem piłkarsko lepszym.

Kamil Grosicki przy trybunie kibiców Pogoni 

„Uspokójcie się!”

Ten mecz w dużej mierze rozgrywał się w głowach. W 29. minucie, gdy zawodnicy Pogoni po raz kolejny łatwo stracili piłkę, Gustafsson podbiegł do linii bocznej i wymownie, przez kilkadziesiąt sekund, pokazywał piłkarzom gestami: „Uspokójcie się wreszcie! Zacznijcie grać to, co umiecie!”. Nie pomogło. Kiedy Wisła wyrównała, Szwed – behawiorysta, mający wykształcenie psychologiczne – stanął przed nie lada wyzwaniem. Miał kilka minut, by podnieść mentalnie zespół. Malec przyzna później w wywiadzie, że to nie do końca się udało i zawodnicy mieli w głowach, co stało się ledwie kilka minut wcześniej. Ale czy to w ogóle mogło się udać, skoro w historii futbolu wykładali się na tym dużo więksi?

Weźmy 2008 rok, ćwierćfinał EURO Chorwacja – Turcja. W 119. minucie Ivan Klasnić zdobywa bramkę na 1:0. Slaven Bilić i jego sztab cieszą się, jakby już byli półfinalistami. Turcy rozpoczynają grę i po chwili w ostatniej akcji meczu wyrównuje niesamowity w tamtym turnieju Semih Senturk. Jest kilka minut. Bilić próbuje zmotywować zespół przed karnymi. Do pierwszej jedenastki podchodzi Modrić, wyraźnie rozkojarzony. Fatalnie pudłuje, nie w swoim stylu. Później powie, że on i koledzy nie byli w stanie przez tych kilka minut się pozbierać. Po Modriciu karnych nie wykorzystują jeszcze Ivan Rakitić i Mladen Petrić, Turcja gra dalej. Podobnie na Narodowym było z Pogonią, która na dogrywkę wyszła wyraźnie przybita i rozkojarzona. Minęły trzy minuty i Leo Borges właściwie podał piłkę Angelowi Rodado, którego nie dogonił Malec. Rajd Hiszpana, precyzyjny strzał i 1:2.

To był najlepszy finał

– Zostały nam cztery mecze w lidze i, jeżeli marzą nam się puchary, musimy je wszystkie wygrać – mówił Malec po końcowym gwizdku. Ale słuchając go, patrząc, jak na porażkę reagowali jego koledzy, widząc totalnie przybitego Grosickiego i śledząc, co po spotkaniu dzieje się wokół Pogoni, nie postawiłbym w tej chwili wielkich pieniędzy na to, że do końca sezonu ten zespół zgarnie 12 punktów.

Przez strefę mieszaną Borges przeszedł ze słuchawkami na uszach, nie chciał z nikim rozmawiać. Ten mecz to też obrazki – jedne piękne, a inne obrazujące wielkie emocje. W doliczonym czasie gry, jeszcze przy prowadzeniu Pogoni, ludzie z ławki tego klubu wdali się w polemikę z kierownikiem Wisły, Jarosławem Krzoską. Po golu piłkarze Pogoni ostentacyjnie cieszyli się przy ławce Wisły. Po trafieniu na 1:1 jeden z Wiślaków przebiegł obok rezerwowych Pogoni, ewidentnie ich prowokując. Pod koniec dogrywki, gdy wszyscy na ławce Pogoni obejrzeli powtórkę sytuacji w polu karnym Wisły i byli przekonani, że należy im się rzut karny, Kolendowicz wściekły cisnął tabletem o ziemię. Rezerwowy zawodnik chwilę później kopnął z całej siły w torbę z napojami. Większa awantura wisiała w powietrzu, ale na szczęście wszyscy w porę się opamiętali.

Biorąc pod uwagę całokształt – mecz i otoczkę – to był najlepszy finał Pucharu Polski na Narodowym. Kiedy szedłem na stadion, mijałem kibiców Wisły, którzy stali przy bramkach i zaczęli skandować przyśpiewkę na temat obyczajności prowadzenia się i wieku Legii Warszawa. Ale to był jedyny moment, gdy pojawiło się coś na kształt negatywnego dopingu. Kibice Wisły i Pogoni zaprezentowali na trybunach fantastyczny doping, skupiający się na wspieraniu z całych sił swojego zespołu. Chwilami można było ogłuchnąć. Przed meczem fani obu drużyn rozmawiali ze sobą i przybijali piątki, czasami żartowali. Na Twitterze przebił się obrazek, na którym młody kibic Pogoni prowadzi po schodach starszą panią w stroju Wisły.

Szczerze? Nie sądziłem, że takie coś możliwe jest w Polsce.

WIĘCEJ O FINALE PUCHARU POLSKI: 

Fot. Newspix

Bardziej niż to, kto wygrał jakiś mecz, interesują go w sporcie ludzkie historie. Najlepiej czuje się w dużych formach: wywiadach i reportażach. Interesuje się różnymi dyscyplinami, ale najbardziej piłką nożną, siatkówką, lekkoatletyką i skokami narciarskimi. W wolnym czasie chodzi po górach, lubi czytać o historiach himalaistów oraz je opisywać. Wcześniej przez ponad 10 lat pracował w „Przeglądzie Sportowym” i Onecie, a zaczynał w serwisie naTemat.pl.

Rozwiń

Najnowsze

Boks

Brutalna weryfikacja. Okolie za mocny dla Różańskiego

redakcja
3
Brutalna weryfikacja. Okolie za mocny dla Różańskiego

Piłka nożna

Boks

Brutalna weryfikacja. Okolie za mocny dla Różańskiego

redakcja
3
Brutalna weryfikacja. Okolie za mocny dla Różańskiego

Komentarze

8 komentarzy

Loading...