Reklama

Podolski, najlepszy aktywista i społecznik piłkarskiej Polski

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

24 kwietnia 2024, 12:24 • 8 min czytania 42 komentarzy

Lukas Podolski był piłkarskiej Polsce potrzebny. Chce się wierzyć, że bezinteresowność jego działań wokół Górnika Zabrze to drogowskaz dla wszystkich działaczy i ideowców tego kraju. Skuteczność Poldiego udowadnia bowiem, że aktywizm nie musi ośmieszać się pieniactwem i przeplatać z realizacją podejrzanych interesów, a społecznikostwo być skazane na wieczne niedocenienie. 

Podolski, najlepszy aktywista i społecznik piłkarskiej Polski

Latem 2022 roku ruszyłem śladami Lukasa Podolskiego do Kolonii. Przygotowywałem reportaż do „Kwartalnika Sportowego”. Płaciłem 5,5 euro za Poldi Sandwich w filii Ice Cream United przy placu Heumarkt, skąd widać gotyckie wieże Katedry Kolońskiej. Odwiedziłem Mangal Döner w szaroburej dzielnicy Mülheim, gdy południową porą po jego kebab ustawiała się długaśna kolejka. Nie zdecydowałem się na wypróbowanie maszyny do „kopania jak Poldi” w Strassenkicker Base, gdzie jego podobizna widniała wszędzie i robiła wszystko: całowała Puchar Świata, ambasadorowała Euro 2024, strzelała gole, bawiła się z dziećmi, promowała liczne biznesy.

Słuchałem szczerych komplementów jego wspólników. Przyglądałem się zwykłym ludziom w koszulkach z jego nazwiskiem na plecach. Na słupach, murkach i ścianach odnajdywałem wlepki z jego twarzą. Wystarczyło kilka godzin, żeby wyczuć ścisłość powiązania tego miasta z Podolskim. 

Nasz Poldi 

Jego fenomen zrozumiałem jednak dopiero, kiedy kilka tygodni później pojechałem na warszawską Pragę, żeby odwiedzić Arkę Fundacji Dzieci. To przystań i świetlica dla ubogich chłopców i dziewczynek z trudnych rodzin. W godzinach popołudniowych mogą tam zjeść ciepły posiłek, otrzymać pomoc w odrabianiu lekcji, pobawić się w bezpiecznym miejscu. Przychodzą z całą listą problemów wychowawczych i traum wyniesionych z domowego środowiska, przede wszystkim z nieumiejętnością czytania, pisania i liczenia. Pokazano mi salę gier, na jej ścianie wytapetowano największe dziecięce marzenie: pistolet z dolarami. Zabrano mnie do sali z gumy, w niej piłki, huśtawki, drążki, materace i worki, w które dzieciaki ponoć walą w furii, amoku i bezradności po weekendach spędzonych z pijanymi i agresywnymi rodzicami. 

Do tych życiowo poturbowanych podopiecznych Arki Fundacji Dzieci przyjeżdża czasami Podolski, który jest ambasadorem stowarzyszenia Die Arche, działającego na terenie całych Niemczech, od Berlina i Monachium, przez Hamburg i Stuttgart, po Frankfurt i Kolonię. To on doprowadził do otwarcia placówki na Pradze. Właściwie każdy rozdzialik jego autobiografii „Nie poddawaj się! Dlaczego talent to zaledwie początek” zawiera w sobie uniwersalną historię, która ma inspirować dzieciaki z Die Arche. Pochyla się tam głównie nad biedakami z imigranckich rodzin, bo przypominają mu jego samego po emigracji z Gliwic do Bergheim.

Reklama

W polskim oddziale Arki naturalnie takich przypadków nie ma, ale gdy tylko Poldi odwiedza stołeczną Pragę, zabawia dzieciaki: przywozi ubrania, buty, upominki, grilluje, gra w piłkarzyki, kopie gałę, zagaduje, jak starszy brat z lepszego świata. Bywa zaś, że one rewizytują go na meczach Ekstraklasy. Zawsze znajdzie czas, wyjdzie z szatni, opowie o wrażeniach, zrobi sobie fotkę. Sam byłem świadkiem, jak dość niesfornemu chłopcu na wspominkę o możliwym wyjściu na stadion Legii, która miała zmierzyć się z Górnikiem, zapaliły się oczy: „Przyjedzie nasz Poldi?”. Dziecko zawsze wyczuje fałsz, zdemaskuje nieszczerość intencji, nasz Poldi” to zaś dowód na autentyczność. 

Obalił Carycę

O prawdziwości Podolskiego świadczy też ta cała historia wokół dnia drugiej tury wyborów samorządowych. Niemiec napisał na Twitterze, że nie usiedzi w domu, więc rusza w tour po zabrzańskich dzielnicach, gdzie będzie można go spotkać. „Przegląd Sportowy” podał, że na miejsce przyjechała policja, zaalarmowana potencjalną agitacją polityczną i możliwym złamaniem ciszy wyborczej, a piłkarzowi grozi mandat w wysokości pięciu tysięcy złotych, którego – jak się okazało – ostatecznie nie otrzymał. 

Zrobił się z tego spory szum, a to nic nadzwyczajnego. Dwa tygodnie temu też byłem na mieście, też spotykałem się z kibicami. Bo kiedy dzieci mogą się ze mną spotkać? W zwykły dzień mają szkołę, a my w tym czasie trening. Nie ma więc kiedy… Taka niedziela jest dobrą okazją. Wprawdzie pogoda była chujowa, ale i tak pojawiło się kilka tysięcy osób. Pograłem z dziećmi w piłkę, widziałem ich uśmiechy. A uśmiech dziecka jest bezcenny – komentował Podolski w Wirtualnej Polsce.

Nie ma żadnych wątpliwości, że Podolski działał przeciwko Małgorzacie Mańce-Szulik. Świadczą o tym dziesiątki jego krytycznych wypowiedzi z ostatnich miesięcy, uwiarygodniały to jego działania w kampanii wyborczej, gdy głośno, dobitnie i przede wszystkim konsekwentnie trąbił o tragicznym stanie organizacyjnym Górnika Zabrze i jego akademii, do których problemów i długów walnie przyczyniła się interesowna polityka ustępującej pani prezydent, cynicznie wykorzystującej zasłużony klub i zgromadzoną wokół niego społeczność do wygrywania kolejnych wyborów.

Można spierać się, na ile poparcie Poldiego dla rywali Mańki-Szulik przyczyniło się do jej ostatecznej przegranej, bo na przykład Łukasz Mazur, były prezes Górnika, twierdzi, że wpływ Torcidy na wynik wyborów w Zabrzu jest po stokroć mniejszy niż ten kibiców Ruchu na wyniesienie Szymona Michałka na stołek prezydencki w Chorzowie, ale jedno jest pewne: prawie trzy lata aktywizmu Podolskiego to triumf idei człowieka zaangażowanego w dobro społeczności.

Reklama

Kupił wszystkich i prawie wszystko

Samo jego długo wyczekiwane przyjście do Górnika przypominało karnawał. Świadkowie jego prezentacji wspominają, że Zabrze zatańczyło niczym kraje z Ameryki Południowej. Zwielokrotniły się obroty klubowego sklepu. Wyprzedawały się nie tylko koszulki, ale wszelkie gadżety – kubki, poduszki, plakaty. Pojawiły się zapytania od potencjalnych nowych sponsorów. Wykupiono loże. Wzrosła liczba sprzedanych biletów i karnetów. Napisało o tym pół piłkarskiego świata. Ruszała lawina „lajków” i „followów”. Napędzały to tylko jego gole, asysty, kluczowe podania. Wirusowo krążyć zaczęły po internecie filmiki z magią o potędze bomby atomowej wciąż zaklętej w jego lewej nodze.

Już w tym miejscu Podolski mógł uznać, że obietnica złożona ukochanej nieżyjącej już babci i świętej pamięci Krzysztofowi Majowi została spełniona, więc robotę uznać można za wykonaną. Wielu skusiłyby wieżowce i petrodolary Bliskiego Wschodu, gwiazdorski blichtr i luksus MLS, biznesowe i „socialowe” możliwości Azji. On jednak został w Zabrzu, którego estetycznymi urokami raczej nie zachwycają się poeci, nawet ci ze Śląska.

Erik Janża mówił, że Podolski sprowadził do szatni i klubu połowę rzeczy, które aktualnie w nich stoją. Dariusz Pawłowski wyliczał: chłopakom kupił buty, kitmenowi sprawił najnowszego ajfona, w jego pokoju postawił też kanapę, żeby można było sobie posiedzieć czy pograć na Playstation. Grzegorz Sandomierski dodawał, że załatwił telewizor, lodówki, całe wyposażenie siłowni. Bartosz Nowak z podziwem obserwował starszego kolegę podczas setek sytuacji, w których ludzie dość natarczywie prosili go o autograf czy koszulkę, a on zawsze znajdował czas, żeby zbić piątkę i wymienić dwa zdania.

Lawrence Ennali wprost przyznaje, że do transferu namówił go Podolski. Szymon Włodarczyk również nie ukrywał, że do obrania zabrzańskiego kierunku przekonała go głównie perspektywa rozwijania się pod skrzydłami niemieckiego mistrza świata. Mało tego, rynkowe obeznanie 38-letniego piłkarza unaoczniło się, kiedy w WP zdradził kulisy sprowadzenia Daisuke Yokoty, którego po roku w Ekstraklasie sprzedano za dwa miliony euro do belgijskiego Gentu. Najpierw Podolski odwiódł Japończyka od przenosin do Austrii, a następnie pomógł zorganizować trzydzieści tysięcy euro, które trzeba było zapłacić łotewskiej Valmierze.

W międzyczasie przyniósł do Górnika ważny dla budżetu kontrakt z firmą Schüttflix, wystarał się o zniżki wobec bazowej ceny obozu w Turcji, skołował środki na system drenażu bocznego boiska przy ulicy Roosevelta, wyłożył środki na kupienie autobusu dla akademii, która na co dzień jest jego oczkiem w głowie i w której gra jego nastoletni syn. Nade wszystko, jeszcze raz, postawił się Mańce-Szulik, słynącej z rozstawiania ludzi po kątach i pouczania ich belferskim tonem. Caryca się go bała. Jego zaangażowania, niezależności, wpływu na ludzi. Bez walki ustąpiła mu pierwszeństwa. I beton się skruszył. Za błędy, grzechy i zaniechania dostawało się od niego publicznie zresztą nie tylko pani prezydent, ale też wszystkim, którzy w ostatnich latach szkodzili Górnikowi.

„Dziękujemy” musi wybrzmieć

Sebastian Musiolik mówił nam ostatnio w Weszłopolskich, że wyjątkowością Podolskiego jest bezinteresowność podejmowanych działań. Nie ma w jego ruchach chciwej kalkulacji. Nie zarabia na tym. Przeciwnie, dokłada. Nie obsadza swoich ludzi. Oczywiście, Thomas Hansla, biznesmen z Niemiec i właściciel Key Solutions, jest jego kumplem i może zostać właścicielem Górnika, ale czy Poldi jakoś szczególnie na tym skorzysta? Tyle, że 14-krotny mistrz Polski, w którego tak bardzo się angażuje, wydostanie się wreszcie z toksycznego związku z miastem. Ładne to zresztą było, jak Podolski odmówił pełnienia roli obserwatora w procesie prywatyzacji klubu. – Zmarnowałbym tylko parę dni swojego czasu i życia – napisał na Twitterze. 

To wszystko składa się na obraz człowieka, jakiego w polskiej piłce nie było chyba nigdy. Przez lata poznawaliśmy różne historie futbolowych społeczników i idealistów, ale czy ktokolwiek zdziałał tak wiele, w tak krótkim czasie i na tak wysokim poziomie, jak Podolski? Raczej nie, na pewno nie. Jakub Błaszczykowski wyłożył duże pieniądze, żeby uratować Wisłę Kraków, ale Biała Gwiazda nie istniałaby, gdyby nie praca koncepcyjna i biznesowe know-how reszty grupy „ratowniczej”. Czasami wydaje się zaś, że Niemiec działa niemal w pojedynkę.

To historia tym bardziej nieprawdopodobna, że przecież z Polski wyjechał jako dwulatek i nie może pamiętać złotych czasów Górnika, w które tak silnie wierzy. Ponoć od nikogo z rządzących w Zabrzu nie usłyszał prostego sformułowania: „dziękujemy”. „Dziękujemy” wybrzmiewa za to z całej piłkarskiej Polski.

Fot. Newspix

 

 

 

 

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

42 komentarzy

Loading...