Reklama

Korona, synonim bezradności

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

12 kwietnia 2024, 20:27 • 4 min czytania 11 komentarzy

Trochę nam Korony Kielce szkoda, bo sytuacja zdrowotna w tej drużynie jest ostatnio tak problematyczna, że w stosunku do tej fali urazów śmiało możemy użyć słowa „plaga”. To jedna strona medalu. Druga jest taka, że Korona Kielce sama jest sobie winna sytuacji, w której się znalazła. Nawet mimo tej kumulacji kontuzji – nie można tak grać. Po prostu – nie da się utrzymać, kiedy masz na mecze pomysł taki, jak dzisiejsza Korona. Czytaj – żaden.

Korona, synonim bezradności

Urazy nie stanowią tutaj żadnego wytłumaczenia. To było dramatyczne widowisko. Nudziliśmy się jak mopsy. Niby ta Korona im bliżej do końca meczu, tym mocniej atakowała, ale to były takie ataki, że z góry wiedzieliśmy, że nic nie wpadnie. Wiecie, to trochę tak, jak klasowy głupek szedł na szkolnej imprezie na podryw. Cały czas próbował, ale wiedziałeś, że nic z tego nie wyjdzie, bo robi to zbyt pokracznie. 

To dzisiejsza Korona.

Zespół do bólu nijaki. Zespół, którego przerosło konstruowanie jakichkolwiek akcji. Zespół, który grał w stylu Rakowa Częstochowa – i nie, wyjątkowo nie jest to komplement, zwłaszcza, że piłkarze z Kielc nie mają jakości tych spod Jasnej Góry, którzy nawet mając dramatyczny dzień coś tam strzelą. Albo widzieliśmy bezproduktywne granie obrońców od lewej do prawej, albo bezradnych środkowych pomocników, albo apatyczne próby skrzydłowych. Rozwaliła nas sytuacja, gdy Fornalczyk tak próbował kiwać, że aż zapomniał, gdzie jest piłka. Taki obraz dzisiejszej Korony zostanie nam w głowach.

Wartę rozgrzeszamy – miała dobry wynik, swoje zrobiła, widziała, że rywal jest groźny tak, jak ratlerek po trzech torebkach melisy. Sam gol zresztą to symboliczny popis beznadziei, w jaki wpadła drużyna z Kielc. Najpierw Godinho stracił piłkę w środku pola i to w całkiem żenującym stylu, bo dał sobie ją zabrać jak przedszkolak. Ale tu jeszcze wcale nie było tragedii, bo Zrelak nie wyszedł przecież sam na sam. No, ale defensorzy Korony postanowili rozstąpić się jak niegdyś Morze Czerwone przed Mojżeszem i tylko patrzyli, jak słowacki napastnik sobie biegnie i bezkarnie uderza na bramkę.

Reklama

Na domiar złego Godinho doznał w tym starciu urazu. I nie ma mowy o żadnym faulu ze strony lidera Warty Poznań (albo już Warty Grodzisk Wielkopolski?), bo ten odebrał piłkę czyściutko. Godinho źle stanął, już wcześniej miał problemy z kolanem, które prawdopodobnie się odnowiły – fatalnie to wszystko wyglądało. A skoro już jesteśmy przy pechu Korony, to sprawy w końcówce nie ułatwił jej fakt, że kończyła w dziesiątkę. I nie dlatego, że któryś z jej piłkarzy został wyrzucony z boiska, jak choćby przed tygodniem – Malarczyk dostał w łuk brwiowy, zalał się krwią, nie był w stanie kontynuować gry, a Kuzera wykorzystał wcześniej już cały limit zmian.

A więc tak – szybko stracona bramka, szybka kontuzja, konieczność zmiany formacji z 3-6-1 na 4-2-3-1, bo na ławce bida. W ogóle Korona zaczęła dziś ustawieniem Warty, a Warta ustawieniem Korony, wyglądało to trochę tak, jak w tym memie ze Spidermanem. Złych informacji dla Korony mogło być jeszcze więcej, bo niedługo po golu na 1:0 gospodarze mieli setkę, Matuszewski trafił w poprzeczkę po świetnie rozegranym rzucie z autu. I już sami nie wiemy co gorsze – to, jak Korona weszła w mecz? A może to, jak bardzo załamała ręce po tym słabym początku? Wyglądało to trochę tak, jakby podopieczni Kuzery stwierdzili: no cóż, źle zaczęliśmy, z tym już nic się nie da zrobić.

Ale dało. Naprawdę dało. Trzeba było mieć tylko na to jakiś pomysł. A tego dziś po stronie walczącej o utrzymanie Korony nie było wcale. Na boisku pojawił się Krogstad, ale uciekał się w zasadzie tylko do bezpiecznych wyborów. Co Koronie w takim momencie po piłkarzu, który najpierw musi się zaadaptować, żeby wziąć na barki odpowiedzialność. Obok niego biegał Takac, który dziś wyglądał jak piłkarskie nieporozumienie. Podczas jednego z rajdów tak sobie wypuścił piłkę, że wyglądało to jak podanie do rywala, to jakaś kompletna aberracja. Jak podawał, to też zwykle do przeciwników. Jeśli miał być dziś reżyserem, to chyba raczej do filmu „droga do pierwszej ligi”. Skrzydła nie żyły. Ani te w podstawie (Błanik i Konstantyn), ani po zmianach (Fornalczyk i Trejo). Dramat. Ogólny dramat.

Jedynie Remacle grał w sposób, za który trudno mieć do niego pretensje. Jego kłopot polegał na tym, że jego koledzy nie dojechali. No a Warcie w to graj – Korona zamulała, więc Szulczek i spółka grali tak, żeby nie popełnić żadnej gafy i doczekać w ten sposób do ostatniego gwizdka. I chwała im za to – to niezwykle ważne zwycięstwo dla poznańskiego zespołu, który ma na ten moment pięć punktów przewagi nad strefą spadkową.

A Korona wciąż robi wszystko, by dać się wyprzedzić.

Reklama

WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:

Fot. newspix.pl

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Igrzyska

Czy Mbappe, Wembanyama i N’Gapeth zachwycą w Paryżu? Sporty zespołowe nadzieją gospodarzy

Kacper Marciniak
2
Czy Mbappe, Wembanyama i N’Gapeth zachwycą w Paryżu? Sporty zespołowe nadzieją gospodarzy

Ekstraklasa

Igrzyska

Czy Mbappe, Wembanyama i N’Gapeth zachwycą w Paryżu? Sporty zespołowe nadzieją gospodarzy

Kacper Marciniak
2
Czy Mbappe, Wembanyama i N’Gapeth zachwycą w Paryżu? Sporty zespołowe nadzieją gospodarzy

Komentarze

11 komentarzy

Loading...