Reklama

RB Lipsk nie ma sufitu

redakcja

Autor:redakcja

19 lutego 2020, 23:40 • 4 min czytania 0 komentarzy

Dziesięć lat temu byli w Oberlidze. Osiem lat temu sprowadzali Adriana Mrowca. Cztery lata temu awansowali do Bundesligi. W 2017 roku zadebiutowali w Lidze Mistrzów, dziś po koncercie na Tottenhamie są jedną nogą w ćwierćfinale najbardziej prestiżowych rozgrywek Europy.

RB Lipsk nie ma sufitu

Można mówić o RB Lipsk wiele i w różnych kontekstach, kto chce niech używa hasła against modern football, ale jedno się nie zmienia: ten projekt cały czas konsekwentnie idzie w górę.

Powiedzieć, że wynik nie mówi o tym meczu wszystkiego, to nic nie powiedzieć. Przecież w pierwszych dziewięćdziesięciu sekundach RB Lipsk miał – lekko licząc – z cztery okazje, z czego przynajmniej dwie stuprocentowe. Ostatnio tak pewnie jak dziś Tottenham w otwierających sekundach wyglądał Andrzej Gołota z Lennoxem Lewisem, różnica w zasadzie jedna – tam padł nokautujący cios, tutaj nie. Nie ostatni raz w tym meczu Werner i Schick mieli celowniki nastawione jak szturmowcy z Gwiezdnych Wojen – serio, ten mecz mógł się skończyć prawdziwą demolką.

Liczby RB Lipsk w pierwszej połowie były momentami nierealne. Do piętnastej minuty blisko siedemdziesiąt procent posiadania piłki, w którym to posiadanie piłki nie było sztuką dla sztuki, tylko stwarzało kolejne marnowane seryjnie okazje. Tottenham na tym etapie gry, kiedy goście najbardziej zdominowali gospodarza, tylko raz zapędził się pod bramkę Gulacsiego – fakt, dobrze wyszedł na pozycję Bergwijn, uderzył nieźle, ale bramkarze byli dziś pierwszoplanowymi aktorami.

Tottenham niby się otrząsnął, niby w dalszej części pierwszej połowy troszeczkę zaczął przypominać siebie, niby Le Celso fajnie szarpnął raz czy drugi, jak choćby wtedy, gdy przebiegł z piłką od pola karnego do pola karnego, kiwając po drodze dwóch, a potem dobrze wystawiając (koledzy z drużyny – jak to się ładnie mówi – nie nadążyli za myślą podającego). Ale wciąż wszystko, co stworzył Tottenham, nie stało nawet blisko kolejnej szansy Wernera: ustawienie defensywy Kogutów godne Ekstraklasy, mecz 12:30, ostatnie minuty, cała prawa strona pola karnego jest królestwem Wernera. Rządzi tu samodzielnie, może przyjąć, poprawić, przymierzyć – jakby się uparł, mógłby jeszcze sam ze sobą zagrać w chińczyka, a wciąż miałby dość czasu na strzelenie gola. A jednak przyjął, poprawił, a potem uderzył wprost w Llorisa.

Reklama

I tak Tottenham cudem dotrwał z wynikiem 0:0 do przerwy. Zapachniało w Lipsku starym scenariuszem: grają pięknie – trzynaście strzałów w tej fazie gry, ich rekord z tego sezonu Ligi Mistrzów – ale wynik daleki od marzeń.

do 40 minuty

Wymowna heatmapa z I połowy. Źródło: WhoScored.com

Po zmianie stron gra jakby się wyrównała, a przynajmniej takiego naporu nie było – po dobrym dograniu Auriera próbował Moura, Tottenham się odgryzał. Ale potem Davies spróbował w polu karnym zapaśniczego chwytu i RB Lipsk dostał najbardziej zasłużoną jedenastkę w dziejach. Przyznajemy, mieliśmy wątpliwości, czy Werner to strzeli, bo grał wcześniej tak, jakby był w stanie zmarnować nawet strzał do pustaka z trzech metrów – tym razem nie pokpił jednak sprawy i wyprowadził Lipsk na zasłużone prowadzenie.

Teoretycznie Tottenham powinien w tym momencie ruszyć do huraganowych ataków, co miał do stracenia – dwumecz to mniej czasu niż się wydaje, każda sekunda jest bezcenna, a porażka u siebie to nóż w plecy. Ale poza tym, że znakomity mecz grał Le Celso, który nawet otoczony czterema potrafił coś produktywnego stworzyć, Tottenham miał niewiele do zaproponowania.

W konsekwencji w 62. minucie to Schick miał obowiązek podwyższyć wynik, ale znowu Lloris okazał się lepszy. Swoją drogą, jeśli chcecie wiedzieć na czym może polegać piękne przepuszczenie piłki – w tej akcji zaprezentował to Werner.

Reklama

Koguty miały na siebie do końca meczu tyle pomysłu, co Dele Alli rzucający na ławce rezerwowej butami. Nie odmienili meczu zmiennicy, jakąś zabłąkaną główkę miał Moura – w praktyce wciąż tylko Le Celso grał na najwyższym poziomie, jego rzut wolny był kapitalny, odbity z najwyższym trudem (no dobrze, jeszcze nieźle przymierzył z wolnego Lamela). Im dalej w mecz, tym Lipsk był bardziej usatysfakcjonowany dowiezieniem 1:0 – co ostatecznie się udało.

Nie wiemy jaki plan miał na ten mecz Mourinho, ale na pewno ten z pierwszej połowy zawiódł na całej linii, Nagelsmanna był nie tylko lepszy, ale i efektowniejszy. Nie potrafił też Mou nic zmienić w grze zespołu po stracie bramki, podczas gdy Nagelsmann zbudował wtedy ze swoich zawodników wcale szczelny mur. Jasne, nie jest fajnie, jak grasz bez dwóch najlepszych zawodników, z Kanem albo chociaż Sonem to mógł być inny mecz, niemniej to gdybologia – fakty są takie, że być może obejrzeliśmy zmianę warty. Zeszłoroczna rewelacja Ligi Mistrzów zastąpiona tegoroczną? Stary lis ławki ustawiony do pionu przez swojego następcę na panteonie trenerskiego świata?

Dajmy Kogutom szansę rewanżu, RB Lipsk jeszcze może pluć sobie w brodę, że nie wygrało wyżej, ale na ten moment nie wynik jest największym problemem Tottenhamu, ale to, że ich zespół u siebie pokazał o wiele mniejszą kulturę gry. Z tego ciężko wyciągać nadzieję na odrobienie strat. Wiadomo jak było przed rokiem z Ajaksem – ale też gołym okiem widać, że ówczesne Spurs i obecne to dwie zupełnie różne drużyny.

Tottenham Hotspur – RB Lipsk 0:1 (0:0)

Werner 58 (k)

Fot. NewsPix

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...