Reklama

Bayern jak Bolt w Berlinie. Wolny start i ekspres na finiszu

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

19 stycznia 2020, 18:55 • 4 min czytania 0 komentarzy

W 2009 roku na Stadionie Olimpijskim w Berlinie byliśmy świadkami jednego z najbardziej spektakularnych pokazów możliwości ludzkiego ciała w historii sportu. Usain Bolt pobił wtedy rekord świata w biegu na 100 metrów i podłożył solidny fundament pod pomnik swojej wielkości. Ponad dziesięć lat później, na tym samym obiekcie, Bayern delikatnie nawiązał do tradycji Jamajczyka i z lokalną Herthą wygrał w sposób, który pasuje do tego, w jakim wygrywał ów sprinter – zaczął od ślamazarnego wyjścia z bloków, potem nieśmiało się rozpędzał, żeby na dystansie dynamicznie przyspieszyć i całość zamknąć ekspresowym finiszem. 

Bayern jak Bolt w Berlinie. Wolny start i ekspres na finiszu

Bayern z pierwszej połowy cierpiał na syndrom niewolnika systemu zaszczepionego mu kiedyś przez Pepa Guardiolę. Przypominał chłopaka, kilka lat temu zostawionego przez dziewczynę, który wciąż nie może się z tym pogodzić i usilnie próbuje odtwarzać sobie w głowie wspólne wspomnienia, ale w taki sposób, jakby one faktycznie działy się tu i teraz. Miażdżąca przewaga w posiadaniu piłki nie prowadziła do niczego konkretnego. Brakowało przyspieszeń, pomysłu, aktywizacji skrzydeł, błysku środka pola.

Thiago niepotrzebnie przydługo holował futbolówkę, Leon Goretzka tak obsługiwał podaniami Muellera, że temu pozostało tylko szeroko rozłożyć ręce i obserwować, jak piłka wypada na aut, Coutinho myślami wyprzedzał sam siebie, a jego kilkanaście dośrodkowań przeszybowało wysoko ponad głowami kolegów ze swojej drużyny. Nawet Robert Lewandowski irytująco tracił piłkę w prostych sytuacjach. Podobać mógł się tylko aktywny i szukający gry Ivan Perisić, choć w jego wypadku czasami odnosi się wrażenie, że choć sporo potrafi, to nie jest to półka z napisem ”klasa światowa”, a raczej ”solidna ligowa”.

Przy tym zaskakująco nieźle radził sobie duet stoperów z konieczności zbudowany z Boatenga i Alaby, szarpał też Alphonso Davis, i wszystko byłoby w jego wypadku super, gdyby w czasie swoich dryblingów czasami podnosił wzrok powyżej własnych stóp. Na tym, w sumie nijakim tle, Hertha wypadała… równie nijako. Widać, że Jurgen Klinsmann nadał im szlachetności, bronili się szczelnie i mądrze, ale w ofensywnie raczej nie istnieli. I nie, do groźnych ataków nie zaliczamy lagi w stronę Selke i jego jednej przestrzelonej główki w czystej sytuacji.

W międzyczasie najlepszą sytuacją w pierwszych czterdziestu pięciu minutach gry zmarnował Lewandowski, który po wyśmienitym podaniu Perisicia, z łatwością przepchnął Boyatę, wyszedł sam na sam z Jarsteinem i przestrzelił, choć wystarczyło tylko dołożyć nogę lub wyłożyć piłkę Muellerowi. Polak nie zrobił ani tego, ani tego. Zrzućmy to na karb wgrania się w nowy rok, choć trzeba przyznać, że na przestrzeni całego spotkania kapitan naszej kadry nie imponował. Machał rękami, frustrował się, krzyczał do kolegów, a przy tym udanych kontaktów z piłką miał jak na lekarstwo i to głównie z własnej winy.

Reklama

Taki Bayern nikogo nie dziwił, bo już wiele razy w tym sezonie zawodził i tym razem nie było inaczej. Śmierdziało tu remisem po słabym występie. Ale wtedy bawarski gigant przyspieszył. Jak Usain Bolt w 2009.

Najpierw Mueller trafił do siatki w klasyczny dla siebie sposób – jakieś zamieszenie, zgubiona piłka, chaos, jedno, drugie odbicie, przebitka, główka, i w tym wszystkim on, człowiek od takich goli. I potem  już poszło. Sędzia anulował gola Lewego po faulu na bramkarzu, za chwilę Grotezka wywalczył karnego i nawet nie będziemy wspominać, kto i w jaki sposób go wykończył, następnie potężnie pod poprzeczkę huknął Thiago, a całość dzieła zasłużenie dopełnił chorwacki skrzydłowy Bayernu, którego już kilka razy wskazywaliśmy, jako wyróżniającą się postać meczu.

Hertha znalazła się na kolanach. Tak właśnie kończą zespoły, które w spotkaniach z faworytami rezygnują z jakichkolwiek ataków. W tym sezonie, już kilka razy, drużyny o podobnej jakości lub nawet słabsze pokazywały, że nie trzeba bać się ekipy Hansa Flicka. Naprawdę. Wystarczy trochę pobiegać, trochę zaatakować, trochę wywrzeć presji i tego kolosa można z hukiem przewrócić. Tutaj nie było o tym mowy. Niech symbolem występu stołecznego zespołu będzie fakt, że najlepszą akcję przeprowadzili, kiedy wszystko już było rozstrzygnięte, po czwartym golu dla rywali, ale Pascal Kopke w stuprocentowej sytuacji wstrzelił się wprost w interweniującego Neuera.

W konsekwencji zobaczyliśmy dobry start nowego roku dla Bayernu, ale czy to wymierny papierek lakmusowy? Nie, wprost przeciwnie. Taką Herthę pokonałby każdy, choć ostatnie pół godziny w wykonaniu zawodników w czerwonych koszulkach naprawdę mogło się podobać.

Hertha Berlin 0:4 Bayern Monachium

Mueller 60′, Lewandowski 73′ z karnego, Thiago 76′, Perisić 84′

Reklama

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Roberto De Zerbi docenił Modera, ale ten wczoraj akurat oberwał w mediach

Bartosz Lodko
0
Roberto De Zerbi docenił Modera, ale ten wczoraj akurat oberwał w mediach

Komentarze

0 komentarzy

Loading...