– Nie jest tak, że z miejsca rozwiązaliśmy wszystkie problemy. Zrobimy wszystko, żeby stabilizacja nie była usypiająca. To wyzwanie, ale i wielka nadzieja. Gdy rozmawiałem z Grzegorzem Lechem, to powiedział mi, że podoba mu się, iż widzi wokół siebie ludzi – zarówno tych, którzy byli od dawna w klubie, jak i nowe jednostki – którzy są pełni wiary. I myślą nie tylko o tym, jak się utrzymać. Wydaje mi się, że mamy wszystko na miejscu, by być stabilnym i mocnym klubem, a moją ambicją jest w ciągu trzech-czterech lat podjąć próbę ataku na Ekstraklasę – mówi Michał Brański, który kilka dni temu, po długich negocjacjach, pozyskał 84 procent akcji Stomilu Olsztyn i zapewnił klubowi tak długo wyczekiwaną stabilizację. Zapraszamy!
*
Jak wyglądała finalizacja rozmów z miastem? Wszystko przebiegło tak, jak pan sobie zakładał?
Wszystko wyglądało tak, jak sobie zakładałem. Co ważne: każdy aspekt tej transakcji został prześwietlony pod kątem podatkowym, prawnym i bezpieczeństwa obu stron. To mnie cieszy, tak samo jak fakt, że udało nam się – mimo wielu formalności – sfinalizować wszystko dwa tygodnie przed startem sezonu. Wiedziałem, że to ważne. Że piłkarze powinni wybiegać na boisko z czystymi głowami, bez zastanawiania się, jakie będą losy klubu. Wcześniej mieli różne pytania, wątpliwości. Oczywiście wysyłałem uspokajające odpowiedzi, gdyż prawdą jest, że podczas negocjacji nie wydarzyło się nic szczególnego, co mogło spowodować, że któraś ze stron byłaby zmuszona, żeby wstać od stołu. Ale mimo wszystko wątpliwości środowiska były. Stawiano różne hipotezy, na czele z tą, że skoro wszystko się przeciąga, to coś musi być nie w porządku. Ale na niwie czysto biznesowej – mówię o umowach pomiędzy spółkami – zazwyczaj jest tak, że pewne sprawy się przeciągają. To było takie tempo, jakie normalnie osiąga się w biznesie, co moim zdaniem wystawia dobrą ocenę miastu i jego zespołowi.
Ciekawe, że wspomina pan o piłkarzach, którzy mają teraz czystą głowę. Pamiętam sytuację sprzed pierwszego meczu „Nowego Stomilu” w rundzie wiosennej. Pokój prezesa, rozmowy z panem i ze sponsorami kilkanaście minut przed spotkaniem, tak samo po ostatnim gwizdku. Wtedy tego spokoju być nie mogło, bo wszystko wyglądało jak robione na wariackich papierach.
Nastąpiła duża zmiana. I od razu rodzi się pytanie – jak utrzymać tę szczególną mobilizację, która pozwoliła Stomilowi osiągnąć czwarty wynik w rundzie wiosennej? Pojawiło się myślenie typu: „Wow, w tym składzie jesteśmy zdolni do wielu dobrych rzeczy”. A do tego mamy poczucie, że się wzmocniliśmy, więc zmienia się źródło motywacji. Już nie „trzymajmy się, niech się klub nie rozpadnie”, a bardziej „zastanówmy się, do czego jesteśmy zdolni i czy tak skompletowany zespół jest w stanie po rundzie jesiennej zająć tak wysokie miejsce, żeby później walczyć o fajne cele sportowe?”. To wyzwanie, ale i wielka nadzieja. Gdy rozmawiałem z Grzegorzem Lechem, to powiedział mi, że podoba mu się, iż widzi wokół siebie ludzi – zarówno tych, którzy byli od dawna w klubie, jak i nowe jednostki – którzy są pełni wiary. I myślą nie tylko o tym, jak się utrzymać, ale by sprawdzić, czy Stomil w pojedynczym meczu potrafi zagrozić każdemu zespołowi pierwszej ligi. Runda wiosenna pokazała, że tak. Spójrzmy na dobre mecze z Rakowem czy GKS-em Tychy. Tak samo z GKS-em w Katowicach. Oczywiście wiem, że katowiczanie spadli, ale byli mocnym zespołem. Być może utrzymaliby się, gdyby z nami wygrali.
Pan chyba traktuje ten mecz jako symbol utrzymania.
Tak, bo mieli bardzo dużą przewagę! Symbolem jest dla mnie to starcie, także pierwszy mecz z GKS-em Tychy i – jak mówiłem – z Rakowem, kiedy zjawił się pełen stadion i wszyscy przecierali oczy ze zdumienia, gdy widzieli, jak potrafiliśmy się obronić i wyrwać z opresji.
Co do wyrywania się z opresji – Stomil nadal trzeba ratować, czy już można spokojnie zmienić terminologię?
Wydaje mi się, że dzięki profesjonalizacji pewnych procesów i urynkowieniu współpracy ze sponsorami organizacyjnie szybko zbliżymy się do poziomu dobrych klubów. O to jestem spokojny. Wzmocniliśmy się nie tylko sportowo, jutro ogłosimy nazwisko dyrektora sportowego, który będzie spierał Piotra Zajączkowskiego w komponowaniu drużyny. Już de facto wspierał, od kilku tygodni, i będzie to robił dalej. Więc czy mamy wszystko na miejscu, by być stabilnym i mocnym klubem? Wydaje mi się, że tak. Zobaczymy, jak to się sklei. Na twarzach piłkarzy widzę uśmiechy, atmosferę autentycznego koleżeństwa, która obejmuje i zawodników starszych, i tych, którzy dopiero do nas dołączyli. Takie rzeczy są bardzo ważne, o ile nie najważniejsze. Wiadomo, jak to jest z piłką – słynna szatnia i chemia.
A jak wyglądają finanse?
Nie będziemy w top pięć najzamożniejszych budżetowo klubów w lidze, ale w Olsztynie zawsze udawało się robić fajne rzeczy za rozsądne pieniądze. Przedsiębiorstwo, jakim jest Stomil, na dziś będzie miało pewien zapas kapitału. Jestem spokojny o los finansowy klubu w ciągu co najmniej trzech najbliższych lat. Ale oczywiście zadaniem nowo wyznaczonego prezesa jest zrobić wszystko tak, byśmy mieli duży budżet, przeznaczali pieniądze na piłkarzy i sprawiali, żeby debet nie był wysoki. Więcej: żeby w pewnym momencie został domknięty, tak, żebyśmy stali się klubem samofinansującym się.
Przeczytałem, że celuje pan w Ekstraklasę. Cytat radnych: „Inwestor mówił, iż awans do Ekstraklasy to kwestia czasu”.
Nie, nie. To jest jakieś, wydaje mi się, drobne zniekształcenie. Nie użyłem takiego sformułowania. Ot, mówiłem, że moją ambicją jest podjąć próbę ataku tego celu w ciągu trzech-czterech lat. Cieszę się, że jest okazja, by to sprostować.
Jakie są cele nowego Stomilu, czyli tego, który obudził się w nowej rzeczywistości?
W sensie emocji kluczowe jest odwrócenie sentymentu wśród mieszkańców Olsztyna. Ci bliscy klubowi są pełni wiary, ale gdyby zapytać pozostałym mieszkańców miasta, to jeszcze podchodzą do tego z rezerwą. Musimy to zmienić. Chodzi mi po głowie, by zrobić z tego klubu sportowe serce Olsztyna. Oczywiście, pewnie dziś każdy wskaże Indykpol AZS – siatkarzy, którzy z racji wyników najbardziej sławią to miasto – ale choć się z tym zgadzam, to uważam, że można to zmienić. Że Stomil ma szansę być najważniejszy z uwagi na wpływ na społeczeństwo. Na to, jaki będzie odbiór widowiska i ilu dzieciaków możemy wyciągnąć z domu, zachęcając do aktywnego trybu życia. To jest cel ogólny – być najważniejszym sportowym wydarzeniem w mieście. Bardziej boiskowy z kolei – najlepiej byłoby znaleźć się w górnej połowie tabeli, wtedy wszystkie cele zostałyby w stu procentach spełnione.
Jaka jest sytuacja ze stadionem? Wiadomo, jak wygląda, zimą był sporą przeszkodą przy poszukiwaniu inwestora.
Oczywiście, chociaż nie jestem tak źle nastawiony do samego obiektu. Uważam, że ma swój klimat, który można podkreślić i ulepszyć. Ważne są poprawki, które odwrócą uwagę od mankamentów. Widzę, że taki szereg działań jak telebim, nagłośnienie, informacje reklamowe, poprawienie i zwiększenie wyboru gastronomii, generalnie ulepszenie standardów podjęcia kibiców oraz jakieś aktywności konkursowe stanowią naprawdę nisko wiszący owoc. Nic tylko go zebrać. To są rezerwy, które warto wykorzystać. A potem zobaczymy. Umowa z miastem zakłada, że trybuna zostanie zrewitalizowana i będzie 2500 miejsc. To jest, moim zdaniem, na te najbliższe lata jak najbardziej zadowalające.
Przejął pan 84% akcji. Jak to będzie wyglądało w przyszłości?
Plan zakłada, że będę wciągał na pokład kolejnych inwestorów. Zaatakowanie celu ekstraklasowego wymaga większego kapitału niż ten, który zaangażowałem. Jednak następni inwestorzy dołączą dopiero, gdy udowodnimy, że po wszystkich pożarach i sytuacjach kryzysowych klub jest w pełni ustabilizowany. Wtedy dojdzie do inwestycji o innym profilu ryzyka. Ja inwestowałem, można powiedzieć, wiarą i sercem – zastanawiałem się, czy się uda, czy się utrzymamy, czy rozciągniemy mobilizację nie tylko na trzy pierwsze mecze, ale i całą rundę. To było ciągłą niewiadomą, ale myślę, że teraz – jeśli pokażemy się z dobrej strony na boisku, bo o gabinety jestem spokojny – będzie nam łatwiej przyciągnąć kolejnych inwestorów. A ci, tak po cichu, już wyciągają rękę i pytają. Gdy pokażemy, że sobie radzimy, będziemy mogli ich wciągać na jeszcze lepszych warunkach.
Ile nerwów i niepewności kosztowało pana te pół roku?
Byłem spokojny o finalizację transakcji. Cały czas. Nie było momentów niepewności, naprawdę. Po pierwszy spotkaniu, po pierwszej półtoragodzinnej rozmowie w ratuszu miałem przeczucie, że to się nam uda. Do tego, gdy później widzieliśmy, że tempo podpisywania umów spada, to o przyśpieszenie nalegałem nie tylko ja, ale i prezydent oraz Bogusław Żmijewski, który również odegrał tutaj ważną, pozytywną rolę. Z taką pomocą o pozytywne zakończenie było łatwiej.
A sportowo? Wierzyłem, tyle mogę powiedzieć. Wiesz, jaki jest sport, jak jest nieprzewidywalny. Mieliśmy kilka kontuzji, które rodziły pewne pytania, ale szybko dałem zespołowi do zrozumienia, że nie uzależniam przystąpienia do umowy od tego, czy się w pierwszej lidze w ogóle utrzymamy.
Duży komfort psychiczny dla zawodników.
Komfort komfortem, ale ważne było utrzymanie motywacji i pozytywnego napięcia. Nie zdjęliśmy nogi z gazu, a wręcz przeciwnie!
I co teraz, jak to wygląda w Olsztynie? Ludzie czują się nieswojo, że pierwszy raz od dłuższego czasu nie ma tam problemów i widma wycofania?
Zrobimy wszystko, żeby stabilizacja nie była usypiająca i żeby przez ten klub płynął prąd stawiający na nogi. Nie jest tak, że z miejsce rozwiązaliśmy wszystkie problemy. Potrzeba dużo czasu i jeszcze więcej pracy, ale jesteśmy na dobrej drodze.
Rozmawiał Norbert Skórzewski
Fot. Newspix.pl