Reklama

Skuteczność znów pisana wielką literą: Lechia jedzie na Narodowy!

redakcja

Autor:redakcja

10 kwietnia 2019, 20:44 • 4 min czytania 0 komentarzy

Upadał Związek Radziecki, Polska wchodziła do NATO i Unii Europejskiej, z mody wychodziły dzwony, w modzie znów zaczynały być dzwony, polskie kluby zdążyły przegrać z właściwie każdym w Europie. No, wiele działo się na świecie od 1983 roku, ale jedno pozostawało bez zmian. Wrota finału Pucharu Polski pozostawały dla Lechii Gdańsk zamknięte na cztery spusty, bywało, że gdańszczanie przewracali się na najprostszych przeszkodach, jak Puszcza Niepołomice, Bytovia czy inne Lato Muminków.

Skuteczność znów pisana wielką literą: Lechia jedzie na Narodowy!

Jednak koniec z tym, wygląda na to, że Lechia i Totolotek Puchar Polski żyją już w zgodzie. To w końcu nie jest para niedobrana, bo ekipa Piotra Stokowca jedzie na Stadion Narodowy!

Totolotek oferuje kod powitalny za rejestrację dla nowych graczy!

Jak to często w meczach Lechii bywa, zadecydowała jedna bramka. I mówcie, co chcecie, ale to, w jaki sposób ten gol został strzelony, idealnie oddaje nam postawę biało-zielonych w tym sezonie. Sobiech najpierw uderzył głową, Szumski to obronił, ale napastnik Lechii doczołgał się do piłki, poprawił znów głową i wturlało się za linię. Tak więc nie był to strzał piękny, nie była to koronka z użyciem siedmiu podań z pierwszej piłki. Nie, było to proste jak kalesony, ale i skuteczne jak kalesony zimą. Taka jest właśnie Lechia Gdańsk: może nie finezyjna, lecz piekielnie skuteczna i cholernie wiedząca, czego chce.

Dziś chciała dostać bilety na Stadion Narodowy, więc je po prostu dostała.

Reklama

Wzięła je charakterem piłkarzy. Sobiech strzelony gol okupił ciosem w głowę, w innej akcji rywal rozwalił mu łuk brwiowy i mecz dla napastnika skończył się jeszcze przed przerwą. Krwawił też Łukasik, ale do krwi lechiści dołożyli hektolitry potu, ponieważ większość z nich naprawdę jeździła na dupach, broniąc czasem – wydawało się – przegranej sprawy, kiedy kolejne strzały Rakowa były blokowane, w niebywały wręcz sposób. Wślizgiem, szczupakiem, dupą. Wszystkim.

Dlaczego więc piszemy o większości piłkarzy? Bo tutaj zmierzamy do drugiej przyczyny zwycięstwa, a więc charakteru trenera. Wpuścił on Araka za Sobiecha, ale gdy zmiennik nie wywiązywał się ze swoich zadań, dostał wędkę. Wszedł za niego Lipski, który też nie przekonał do siebie Stokowca, toteż zwyczajnie po 12 minutach… zszedł. Nie chcemy iść w stronę piłkarskiego populizmu, ale podobały nam się te ruchy Stokowca. Nie zapieprzasz? Schodzisz, koniec pieśni. W tym miejscu i w tym czasie nie ma opcji, by ktokolwiek odstawiał nogę.

Poza bramką Lechia była groźna jeszcze na początku drugiej połowy, kiedy uderzał z dystansu Mladenović, gdy z bliska nie trafił Makowski, ale festiwalu ofensywnego goście nie zaproponowali. Kogoś to dziwi, kogoś to zaskakuje? Absolutnie. Taka jest Lechia. Oszczędna w bramkach, ale w tych golach dosadna. I niech nikt nie pisze o szczęściu. Jak coś się powtarza, to już nie jest szczęście.

Trudno zajechać samym fartem na Narodowy. Nawet w naszych cudacznych realiach.

Natomiast nie zapominajmy o drugim aktorze tego widowiska. Nie jest tak, że Raków nie dojechał na ten mecz, że nie wystarczyło mu pary po ograniu Lecha i Legii. Absolutnie, ekipa Papszuna znów pokazała się ze świetnej strony. Początek meczu wyglądał tak, jakby gdańszczanie przyjechali do lidera – załóżmy – Bundesligi, a nie tylko zaplecza zapyziałej ekstraklasy. Ciągły atak, ciągły pressing. Bez zgody gospodarzy rywale nie mogli pierdnąć. W konkretach skończyło się tylko na poprzeczce Niewulisa, ale podejście Rakowa robiło duże wrażenie.

Później Lechia miała swój dłuższy moment, kiedy strzeliła bramkę i mogła drugą, natomiast potem znów do głosu doszedł Raków. Tak jak pisaliśmy – momentami lider ekstraklasy bronił się rozpaczliwie przed atakami przyszłego beniaminka i to już dużo mówi o formie gospodarzy. Raz absolutnie cudowną paradą musiał popisać się Alomerović, który zbił na poprzeczkę strzał Kuna z wolnego. Raz piłka nawet wpadła do siatki i cały stadion zaczął fetować, ale Marciniak z VAR-em słusznie dopatrzyli się zagrania łokciem przez Schwarza.

Reklama

Brakowało Rakowowi centymetrów, brakowało ułamek sekund. Bywa. Natomiast i tak napisali kapitalną historię. Nie mamy wątpliwości, że w takiej dyspozycji mogą w tak zwanej elicie namieszać. Teraz napisali ładny epizod, za rok o tej porze mogą mieć na koncie cały śliczny rozdział.

No, ale na razie cieszy się ta cholernie skuteczna Lechia.

Raków Częstochowa – Lechia Gdańsk 0:1

Sobiech 17′

Fot. Newspix

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...