Reklama

Robić coś albo dobrze albo wcale

redakcja

Autor:redakcja

24 grudnia 2018, 05:21 • 16 min czytania 0 komentarzy

Dlaczego rzucił w sędziego błotem, a ten pokazał mu za to tylko żółtą kartkę?

Robić coś albo dobrze albo wcale

Jaki trener kazał drużynie  biegać w ortalionach przy 30 stopniach?

Jaki piłkarz wpienił go tak, że w szatni trzymany był przez czterech?

Opowiada Maciej Mielcarz, były bramkarz Widzewa, Korony Kielce, Amiki Wronki, człowiek twardego charakteru i klarownych zasad. Zapraszany.
***

W Pogoni Książ Wielkopolski zrobiliśmy trzy awanse – wygrana B-klasa, A-klasa i okręgówka. Grałem w B-klasie jako czternastolatek, na lewą kartę, bo byłem za młody. Na jakimś treningu stanąłem na bramce i tak już zostało. Wcześniej – środek pomocy. Dzisiaj niewyobrażalne, żeby bramkarz zaczynał bronić w wieku 15-16 lat. Mój syn, rocznik 2004, praktycznie od czterech lat trenuje się w bramce. Sam go jeszcze dodatkowo doszkalam we własnym zakresie.

Reklama

Jakim byłeś pomocnikiem? Playmaker czy raczej łokcie szły?

Nie będę się sam oceniał, ale byłem nawet powołany na reprezentację makroregionu Wielkopolski, czyli w czoło się nie kopałem.

Tym ciekawsze, że się przebranżowiłeś, choć w pomocy szło.

To było jedno powołanie. Ale w bramce od razu poczułem się jak w domu.

Alkohol w niższych ligach to standard. Zdarzał się i u was?

Zdarzał się, na pewno piwo po meczu, ale ja nie piłem – kto by chciał rozpijać czternastolatka? Dopiero później, chyba w ostatnim sezonie, gdy miałem siedemnaście lat, ale wszystko z głową. Taka jest premia w niższych ligach: piwo, bułka, kiełbasa.

Reklama

Do 17 roku w Książu, w takim wieku niektórzy już przewijają się przez kadry najlepszych drużyn.

To był mój atut, że w wieku 15 lat zacząłem bronić w seniorach. Później pojechałem z juniorami Książa na Lech Poznań. W pierwszym meczu chłopaki przegrali 0:13 – chyba Michał Goliński u nich wtedy grał – a ze mną tylko 0:2, gdzie wybroniłem mnóstwo sytuacji. Czułem się ograny, nie miałem żadnego respektu. Jak w Gazecie Poznańskiej wyszedł ranking talentów, znalazłem się na piątym miejscu. Ja, chłopak znikąd, gdzie wyżej sami z Lecha, Warty, Amiki.
Uważasz, że młodzi powinni jak najszybciej trafiać do seniorów?

Zdecydowanie. To najlepsze co może być. Grasz w CLJ-otkach, innych rozgrywkach juniorskich, a potem przychodzi zderzenie z seniorami. Po tym, jak w Pucharze Polski z Mieszkiem Gniezno obroniłem trzy karne w serii jedenastek zostałem zauważony i w wieku siedemnastu lat miałem ofertę z Amiki Wronki. Trafiłbym jednak do drużyny juniorskiej. Zamiast tego wybrałem trzecioligową Obrę Kościan, gdzie oferowali mi pierwszą drużynę. Opłaciło się – pół roku ławki, ale drugie pół grałem wszystko i nieskromnie powiem, że robiłem to dobrze. Na tyle, że zaraz zagrałem w Ekstraklasie w Lechu Poznań.

Szkoła była dla ciebie ważna? Niejeden wyróżniający się junior ostatecznie odpada z futbolu.

Nie miałem z nią problemów, choć byłem ukierunkowany na to, żeby grać w piłkę. W technikum średnia powyżej czterech, ale dwa ostatnie lata byłem już w Amice Wronki, więc chodziłem eksternistycznie. Miałem sto kilometrów do szkoły.

Jakie technikum?

Mechaniczne przy odlewni żeliwa w Śremie. Nie wiem czy tam bym pracował, ale szedłem w tym kierunku.

Ulubiony przedmiot?

Matematyka. Lubię cyferki.

Z tym chyba łatwiej oszczędzać. Dużo udało się odłożyć?

Dom mam. A z resztą sobie trzeba w życiu radzić. Duże pieniądze zostały zaprzepaszczone, wkurzony jestem sam na siebie, że dałem się Cackowi wmieszać w pewne sytuacje.

Dokładnie o co masz pretensje?

O to, że mu wierzyłem. Podpisałem papier o upadłość układową, tak samo jak wielu graczy, żeby tylko była licencja. A potem Widzew zbankrutował i nie mam nic. Tego Widzewa już nie ma. A piłkarze i tak są w czwartej, ostatniej grupie wierzycieli. Takie jest polskie prawo. Najpierw urzędy, inne instytucje, a piłkarze, czyli pracownicy, na samym końcu.

Czego piłkarz powinien się wystrzegać?

Podejrzanych typów.

Łatwo ich wypatrzeć? Mówiłeś, że ufałeś Cackowi.

Nie mówię o Cacku, ale o ludziach, którzy wiedzą, że ktoś ma pieniądze i chcą na tym zarobić. Z jednym sądzę się do dziś. Zainwestowałem, miał powstać gabinet stomatologiczny, ale trafiłem na oszusta. Dałem się wrobić, drugi raz na pewno się nie dam.

Dobrze go znałeś?

Tak mi się wydawało. Wyszło jak wyszło. Później się okazało, że nie tylko ja padłem ofiarą jego mataczeń.

Zaczynałeś w Ekstraklasie jeszcze w XX wieku.

Przeskok duży, po okręgówce i III lidze. W debiucie z Polonią strzeliłem sobie bramkę. Zderzyłem się z rzeczywistością. Byłem w szoku, że to wszystko tak się szybko dzieje, po raptem jednej rundzie w Odrze. Kolejorz był wicemistrzem, w składzie Krzysztof „Zenek” Piskuła, miesiąc trenowałem też z Maciejem Żurawskim. Wypatrzył mnie Adam Topolski. Trenowałem z jego synem, Sebastianem, też bramkarzem. Bardzo sympatyczna postać, potrafił naładować piłkarzy tak, że wierzyli w swoje umiejętności. Na obozie we Francji założył się z Przemkiem Urbaniakiem, że zgubi ileś kilogramów; tak się zawziął, że jadł tylko jogurt.

Lech miał wtedy katastrofalny początek. Rozmawiałem z Dariuszem Solnicą, on otrzymywał nawet groźby.

Ja byłem za młody, żeby aż tak obarczali mnie winą, ale na pewno było nerwowo. Wicemistrz ze spadkiem? To nie zdarza się często. Na pewno były duże problemy finansowe, nie wiem czy do teraz czegoś mi nie zalegają, choć przecież wielkiego kontraktu nie miałem. Wtedy przyznawanie licencji wyglądało inaczej. Rok w rok pojawiały się poprawki do poprawek, tak żeby każdy dostał. Wypłaty nie trafiały na czas, zawodnicy nie byli rozliczeni za wicemistrzowski sezon. Presja od kibiców duża, a tu porażka za porażką. Ja zagrałem ten jeden raz i to wszystko.

Zimą trafiłeś do Amiki.

Byłem trzeci, za Jarkiem Stróżyńskim i Czesiem Michniewiczem. Zmiana otoczenia wyszła mi na dobre. Nie grałem od razu w pierwszej drużynie, ale trenowałem z nią, a łapałem doświadczenie w mocnych trzecioligowych rezerwach. Trzymałem się z Darkiem Dudką, Rafałem Andraszakiem czy wiecznie uśmiechniętym Maxwellem Kalu, który miał duże umiejętności, ale chyba głowa troszkę za nimi nie nadążała. Był też np. Tomek Lewandowski, rok starszy ode mnie środkowy pomocnik, który powinien zrobić większą karierę. Atmosfera była świetna: przyjechali do mnie na wesele całym autokarem po wygranym meczu. Niezaplanowana wizyta, ale nie było problemu, bardzo sympatyczna sprawa.

Jak poznałeś małżonkę?

Na ping-pongu w świetlicy!

Wygrała z tobą mecz i tak zaimponowała?

Chyba ja wygrałem, więc może było na odwrót. Typowa miłość szkolna.

Ile już lat jesteście razem?

Tylko po ślubie szesnaście, a znaliśmy się wcześniej.

Skoro tak wcześnie jak na dzisiejsze czasy wziąłeś ślub, to pewnie za wiele z chłopakami nie imprezowałeś.

W życiu może piętnaście razy byłem na dyskotece, a mam 38 lat. Chyba nie jest to dużo. Raczej wracałem do domu, jestem domatorem. Nawet jak wczasy, to wolę w Polsce niż za granicą. Nie lubię latać samolotami.

Miałeś złe doświadczenia?

Lecieliśmy z młodzieżówką na Białoruś i przy zejściu do lądowania samolot się osunął. Kilka sekund strachu. Wcześniej się śmiałem przez okienko, od tamtego momentu zacząłem się bać.

W Amice zdążyłeś zagrać z Herthą Berlin.

Wchodziłem za kontuzjowanego Jarka Stróżyńskiego w I połowie. Nie czułem presji, zagrałem bez błędu, więc choć odpadliśmy, to indywidualnie mecz na plus. W debiucie z Polonią w Lechu wykorzystałem chyba limit stresu, później nigdy mnie nie paraliżowało. Najważniejsze, to koncentrować się na grze, a nie na pobocznych sprawach. Nie martw się o to, na co nie masz wpływu, bądź cały czas pod grą.

Groźne są mecze, w których nie ma wielu sytuacji, żeby się wykazać?

Dla mnie bez znaczenia. Cały czas trzeba być skoncentrowanym. Ja ustawiam obrońców nawet, gdy akcja toczy się w polu karnym rywala, to pomaga. Choć jak na Lechu jest 30 tysięcy to można sobie pokrzyczeć, a i tak nic nie słychać.

Z Amiki wypożyczono cię do Łęcznej.

Najlepszy krok, jaki mógł mi się zdarzyć. Odszedłem i wszystko grałem u świętej pamięci Pawła Kowalskiego. Wyjazd zaraz po ślubie – ślub w czerwcu, wypożyczenie w czerwcu – od razu na drugi koniec Polski. Ale żona chyba przyzwyczajona do przeprowadzek, pochodziła z Wrocławia, w wieku 11 lat przeniosła się do Wielkopolski.

Paweł Kowalski miał opinię zamordysty.

Coś w tym mogło być. Pamiętam pierwszy obóz w Dębicy. Zważył całą drużynę. Wyszło mu, że mamy ileś kilometrów za dużo. 30 stopni, a my w ortalionach biegamy po sali, żeby wagę zbijać. Cała drużyna, nie miało znaczenia ile kto waży, odpowiedzialność grupowa. Nie wiem jak wyliczył, że wszyscy mamy zgubić, ale tak robiliśmy. Drużynę mieliśmy bardzo dobrą: Paweł Bugała, Piotr Jaroszyński, Wojtek Jarzynka, Bartek Wilk, Grzesiu Skwara, bracia Bronowiccy. Wtedy jeden i drugi był na porównywalnym poziomie. Piotrka nazywali „Skuter”, a Grześka – nie wiem czemu – „Hagi”.

Wiadomo jakie to były lata w Górniku, po latach wypływały brudy.

Łęczna pięć lat biła się o Ekstraklasę. Chodziły słuchy, że działacze z teczkami biegali to tu, to tam. Ja z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że się z tym korupcyjnym syfem minąłem. Amica była już po czasach Fryzjera, w Łęcznej pamiętam jedną kontrowersyjną sytuację w Bielsku-Białej. Karny w 97 minucie przeciwko nam, gdzie arbiter przedłużył mecz o 3 minuty. Byłem tak zły, że odcięło mi prąd i rzuciłem w sędziego błotem. Powinienem dostać za to wykluczenie i karę kilku meczów. Zobaczyłem tylko żółtą kartkę. To samo też pokazuje, że musiał coś wiedzieć i nie chciał zaogniać sytuacji.

Jak tu siedzimy, wydajesz się bardzo spokojnym człowiekiem.

Ciężko mnie wyprowadzić z równowagi.

Na boisku zmieniałeś się bardzo?

Zależy, mecze to adrenalina, potrafi się ciśnienie podnieść. Na pewno nic tak nie wkurza jak bramka stracona w końcówce, wtedy potrafiłem się spiąć. Raz mnie Ben Radhia w Widzewie wyprowadził z równowagi. Na Polonii prowadziliśmy 2:0, on wszedł, obrażony, że wchodzi z ławki. Zaraz tracimy gola przez jego brak zaangażowania, potem prawie tracimy punkty. W szatni czterech musiało mnie trzymać, nie wiem co bym mu zrobił. Ale to chyba jedyna sytuacja.

Ben Radhia to największy ananas, jakiego spotkałeś w karierze?

Zachowywał się jak król. Podobno jak przyjechał do Widzewa i poszedł na trening, to powiedział, że będzie tutaj najlepszy. Życie pokazało, że nie do końca. Nie tylko u nas grał słabo, po Widzewie w zasadzie skończył karierę. Inni Tunezyjczycy byli w porządku, on specyficzny. Słyszałem, że kurę w mieszkaniu zabijał, żeby jedzenie – koszerne czy jakieś tam – sobie przygotować. I niby tak pilnował tych rytuałów, a w ramadanie widzieliśmy, że je mięso – tłumaczył, że  teraz Allah nie widzi. Taki Abbes przestrzegał ramadanie pilnie: dwa treningi dziennie, 30 stopni, a on bez wody, bez jedzenia. Tylko płukał usta.

Co na to trener?

Musiał uszanować. Taka religia. Przed podpisaniem kontraktu wiedzieli o tym.

Wróćmy do twojej historii. Nie zostałeś w Górniku po awansie.

Czułem się tam na tyle dobrze, że chciałem zostać, szczególnie, że awansowaliśmy, a ja grałem wszystko. Miałbym pewny plac w Ekstraklasie. Amica jednak wezwała mnie do siebie i siedziałem na ławce oglądając grę Grześka Szamotulskiego. Dopóki nie odszedł, nie grałem nic.

Ale potem zdarzyła się choćby kolejna przygoda z pucharami.

Celem była grupa, a potem wyjście z grupy. Jednak przyszła porażka za porażką, takie życie, taki poziom. Słabych rywali nie mieliśmy: Alkmaar, Sturm Graz, Glasgow Rangers i Auxerre.

Pamiętasz mecz, w którym Marcin Burkhardt musiał bronić?

Tak. Ja byłem kontuzjowany i oglądałem to w TV. Malarz doznał kontuzji w pierwszej połowie, wszedł Radek Cierzniak i złapał czerwoną. Bury wszedł do bramki. Wyglądał dobrze! Ale nie powiem, że minął się z powołaniem, bardzo dobry pomocnik.

Co zaważyło na tym, że z Amiki przeniosłeś się do Korony?

Brak gry. Raz występowałem, raz siedziałem. Zadzwonił Piotrek Burlikowski, opowiedział o perspektywie awansu do Ekstraklasy. Poszedłem na wypożyczenie z opcją pierwokupu. Miałem wtedy oferty z Odry Wodzisław, z Widzewa i z Górnika Łęczna, ale zdecydowałem się na Kielce i nie żałowałem.

Szatnię trzymali Arek Bilski i świętej pamięci Sławek Rutka, doświadczeni zawodnicy. Sławek miał ksywę „Łyda”, przez swoje duże łydki. Przekoleżeński, sympatyczny, pełen poczucia humoru gość. Wielkim szokiem było, gdy usłyszałem, że popełnił samobójstwo.

W Kielcach to były czasy Kolportera. Wszystko zorganizowane znakomicie. Jeszcze graliśmy chwilę na starym stadionie przy Szczepaniaka, ale w 2006 mieliśmy już najlepszy stadion w Polsce. Pamiętam, jeszcze w piątek rozwijali murawę, w sobotę graliśmy. Jak ktoś wślizgiem wszedł, trawa się zwijała. Ale ogółem duma grać w tamtych czasach na takim stadionie, nikt nie mógł się równać. Od Kielc zaczęła się stadionowa rewolucja. Każdy patrzył i nie było argumentu, że nie da się. Można? Można. Początki były świetne, na pierwsze mecze przychodziło nawet kilkanaście tysięcy ludzi. Doping, świetna akustyka – marzenie każdego piłkarza. Szkoda, że później trochę ten entuzjazm opadł. Notabene warto przy tej okazji docenić to, co dzieje się na Widzewie. Tu też mówiono, że dobra frekwencja jest efektem nowego stadionu, natomiast cały czas się utrzymuje. Myślę, że kibice zdają sobie sprawę że są nie cegiełką, a wielką cegłą w budowie takiego RTS, który wróci na należne mu miejsce.

Chodzisz na Widzew?

Nie chodzę, mecze Warty Sieradz zbyt często pokrywają się z tymi RTS-u. Ale udało mi się zagrać z Wartą na Widzewie. Nie jestem w wieku, w którym podchodzi się do takich przeżyć euforycznie, ale był dreszczyk.

W Koronie znowu miałeś nieprzyjemność trafić na pozostałości afer korupcyjnych.

Przyszedłem po Wdowczyku, za Wieczorka. W pewnym momencie wyszły dawne brudy i klub szedł ku rozpadowi. Pan Klicki, który trzymał to wszystko, z miejsca się odciął, co trudno mieć mu za złe. Chwała, że miasto to przejęło, bo nie wiadomo jak by to było z Koroną. Mnie wykupił Widzew w pakiecie z Robakiem.

Miałeś z Klickim osobisty kontakt?

Pewnie, normalny facet, bardzo zainteresowany drużyną. Bywał może nie w szatni, ale na każdej imprezie okolicznościowej. Czuło się jego obecność i wsparcie. Nie był człowiekiem, który rządzi z tylnego fotela i nie interesuje się bieżącymi sprawami zespołu. Oczywiście zachowując zdrowy dystans: nigdy, za przeproszeniem, nie wpierniczał się trenerom w warsztat. Szkoda, że stało się jak się stało, trudno powiedzieć gdzie mogłaby być Korona dzisiaj, gdyby dalej się angażował.

Widzew był dla ciebie klubem jak każdy inny czy czułeś dodatkowy dreszczyk idąc tutaj?

Oczywiście oglądałem RTS w Lidze Mistrzów, jak wszyscy, więc pewne emocje były. Ale też schodziłem do I ligi, żeby znowu zrobić awans. Otoczka była jednak taka, że wracamy na szczyt. Skład mieliśmy świetny, choć pierwsza liga, to na górną połówkę Ekstraklasy. Ciosem było dla nas, gdy po pierwszym sezonie mimo wygrania ligi przez stare grzechy nie wpuszczono nas wyżej, ale Cacek powiedział, że zespół zostaje i słowa dotrzymał. Znowu awansowaliśmy. 3.5 roku spędziłem w I lidze, 4 awanse – chyba tylko Piotrek Soczewka w Płocku robił więcej awansów do Ekstraklasy. Za Cacka do pewnego momentu było naprawdę dobrze.

To co się załamało w pewnym momencie?

Nie wiem co. Pamiętajmy, że swoje duże pieniądze Cacek w Widzew utopił. Za czasów trenera Mroczkowskiego czuć już było przykręcony kurek. Chwała trenerowi, że swoim spokojem potrafił dać drużynie pewność i były tego efekty, choć z każdą rundą skład się osłabiał.

To już nie była polityka transferowa, a nabory.

Podczas jednego z test-meczów nawet bramkę strzeliłem, tacy to byli kandydaci. Testowanych było mnóstwo. Ciężko z takich ulepić zespół na miarę Ekstraklasy.

Był wcześniej np. taki transfer jak Riku Riski, który kosztował 300 tysięcy euro.

Ja bym trzystu tysięcy za niego nie dał. Cichy zawodnik. Okachi wyciągnięty z Malty, pierwotnie napastnik, dawał więcej, dobra szóstka.

A Stratona pamiętasz?

Tak. Meczu nie zagrał. Ściągnął go chyba Mateusz Cacek. Z płyty go wzięli. No co, trenował sobie chłopak, kasował pieniądze.

Którego z obcokrajowców Widzewa wspominasz najcieplej?

Dudu. Thomas Phibel. Panka. Było w Widzewie trochę fajnych piłkarzy i jeszcze fajniejszych ludzi. Nie jest ani winą trenera Mroczkowskiego, ani trenerów kolejnych, Pawlaka i Skowronka, że RTS spadł. Po prostu klub tak funkcjonował, że chyliło się wszystko ku upadkowi. Mógł iść tylko na dno.

Jak ci się mieszka w Łodzi?

Zaaklimatyzowałem się, jak widać, na stałe. Drugi z synów to już łodzianin pełną gębą, tutaj się urodził. Chyba tu zostaniemy. Mieszkamy na Nowosolnej, 500 metrów od słynnej krzyżówki, na której jest osiem wjazdów. Rano to wolna amerykanka – kto pierwszy ten lepszy. Z każdej strony jadą. I nawet nie da się tego jakoś zrobić inaczej, bo to rondo zabytkowe.

Co ci się podoba w Łodzi?

Wszyscy, którzy mówią, ze Łódź jest brzydka, chyba dawno tu nie byli. Łódź się zmienia, pięknieje z każdym rokiem.

Jak dzieci zmieniły twoje życie?

O 180 stopni może nie, ale na pewno życie przez dzieci jest bardziej ustabilizowane. Zawsze masz obowiązki, nie myślisz o głupotach. Dziecko to dziecko, trzeba o nie zadbać.

Tęskni się za chwilami wolności?

Nie. Dzisiaj to już są duże chłopy, 10 i 14 lat, samodzielne w dużej mierze. Minęły czasy, gdy musiałeś pilnować cały czas, żeby któryś sobie czegoś nie zrobił.

Obaj grają w piłkę?

Młodszy jest obrońcą, starszy broni. Trenują w szkółce Sławka Chałaśkiewicza, który wykonuje świetną robotę, co chwila stąd ktoś odchodzi do lepszych klubów.

Starszy syn pójdzie w twoje ślady?

Talentu ma więcej i start lepszy. Jest technicznie ukształtowany. Ja w jego wieku jeszcze nie broniłem! Rzucałem się na piłkę jak nietoperz o ścianę, bez techniki, bez niczego, byle obronić.

Chodzisz na jego mecze?

Jak nie mam swojego, to tak.

W domu fachowa recenzja?

Czy fachowa. Rozmowa jak ojca z synem, ale koniec końców on wychodzi na boisko, nie ja.

Masz marzenie, żeby został piłkarzem?

Nie jestem z tych, którzy swoje niespełnione marzenia przenoszą na dzieci. To ma być jego marzenie, nie moje. Będzie chciał, to będzie, nie będzie chciał, to nie. Ja mu nie będę narzucał co ma lubić robić. Ale zdaję sobie sprawę, że obaj synowie mają talent.

Jak przyjdzie i powie, że będzie chciał odpuścić lekcje, żeby skupić się na dodatkowym treningu, co powiesz?

(dłuższa przerwa). Nie oszukujmy się, nauka jest ważna, ale nikt z batem nad nimi nie stoi. Nie da się zrobić tak, żeby być ze wszystkiego najlepszym. Dyplomatycznie odpowiem jednak, że musimy iść na kompromis: musi się przyłożyć i tu i tu.

Co jest najważniejsze przy wychowywaniu dzieci?

Wydaje mi się, że codzienność wychowania. Codzienność, czyli konsekwencja, każdego dnia dbasz o nie i o ich zachowanie. Tego nie da się zrobić z doskoku. Poza tym trzeba wyważyć odpowiednio między dyscypliną a luzem. Muszą wiedzieć co mogą a co nie mogą, mają swoje obowiązki do wykonania, ale też to są dzieci, muszą mieć dzieciństwo.

Jakie wartości chciałbyś im zaszczepić?

Na pewno te, że jak coś się robi, to porządnie, na maksa. Ale co będzie, to życie pokaże. Każdy człowiek jest inny. To moi synowie, mogę się starać coś przekazać, ale przyjdzie pełnoletność i człowiek sam za siebie odpowiada.

A dla ciebie jakie wartości były i są najważniejsze?

Dążenie do celu. Zawsze marzyłem o Ekstraklasie i udało się zrealizować.

Ostatnie słyszałem historię o chłopaku z niższej ligi, ale przede wszystkim z małej miejscowości. Strzelał mnóstwo bramek, ale w ogóle nie wierzył w siebie, więc odrzucał zainteresowanie.

Z tym nigdy nie miałem problemu. Tak samo jestem z krwi i kości co chłopak z dużego miasta. Można spojrzeć nawet na skład reprezentacji. Ilu jest z dużych miast, ilu pochodzi rdzennie z małych? Jeśli grasz w lokalnym, małym klubie, ale wcześnie w seniorach – kto wie, może jesteś bardziej gotowy na seniorskie granie niż ktoś, kto zbiera nagrody w CLJ-otkach. Nazbiera tych nagród, a potem będą się kurzyć na półce. Liczy się tylko to, co w dorosłej piłce.

O kadrze też marzyłeś?

Nie, ale powołanie miałem. Miły dodatek. 2006 rok, reprezentacja ligi jadąca zimą do Dubaju za Leo Beenhakkera. Nie powiem, jego osoba nam imponowała. Nie tylko wiedziałeś, ale czułeś, że masz przed sobą gościa, który prowadził Real Madryt. Świetny mówca, motywator. Potrafił sprawić, że wierzyłeś w siebie. Zagrałem w nieoficjalnym meczu Reprezentacja Polski – reprezentacja Śląska. W Dubaju wystąpili po połówce Fabiański i Pawełek, ja byłem trzeci.

Dziś, jak sam wspomniałeś, grasz w Sieradzu.

Dojeżdżam praktycznie codziennie, występujemy w III lidze. Warta ma ładny, nowy stadion lekkoatletyczny, prezes klubu jest zafiksowany, żeby piłka w Sieradzu stała na niezłym poziomie. Na razie mam umowę do czerwca, życie pokaże, czy ją przedłużymy.

A jakie są twoje aktualne cele?

Muszę się zastanowić. Albo coś robić dobrze albo wcale. Może trenowanie bramkarzy, ale nie seniorów, tylko szkółka? Całe życie przy piłce, na innym biznesie – ten gabinet – się naciąłem. To może nie ma co od piłki już odchodzić, skoro to wychodziło najlepiej?

Leszek Milewski

Najnowsze

Piłka nożna

Legenda Manchesteru żegna się ze społecznością. „To był zaszczyt i przywilej”

Patryk Stec
0
Legenda Manchesteru żegna się ze społecznością. „To był zaszczyt i przywilej”
Tenis

Tenisowy maraton z happy endem. Magda Linette zdobyła punkt dla Polski

Sebastian Warzecha
1
Tenisowy maraton z happy endem. Magda Linette zdobyła punkt dla Polski

Komentarze

0 komentarzy

Loading...