Reklama

Śląsk tak jak w tamtym sezonie: narobi apetytu, a potem nie da się najeść

redakcja

Autor:redakcja

30 listopada 2018, 20:54 • 3 min czytania 0 komentarzy

Śląsk Wrocław w ostatnich sezonach jest drużyną pozostawiającą u swoich kibiców permanentne uczucie niedosytu. Od czasu do czasu ich zawodnicy pokazują, że naprawdę nieźle potrafią grać w piłkę, rozbudzą apetyty, a potem zostawiają wszystkich z pustymi michami i burczącymi żołądkami. Tak było w poprzednich rozgrywkach, tak jest i w obecnych.

Śląsk tak jak w tamtym sezonie: narobi apetytu, a potem nie da się najeść

Jesienią tamtego roku WKS zaczął od dwóch porażek, potem jednak nie przegrał dziewięciu z rzędu meczów, pokonując w tym czasie m.in. Legię i Lecha. Widać było, że ten zespół ma naprawdę duży potencjał i miejsce w grupie mistrzowskiej powinno być jego celem minimum. Zresztą, ówczesny prezes Michał Bobowiec nie ukrywał, że w transfery zainwestowano tyle, że tylko miejsca od piątego wzwyż pozwolą zbilansować budżet.

Po wygraniu z Lechem coś jednak zacięło. Kolejnych 11 meczów z 2017 roku to zaledwie dwa zwycięstwa. Tegoroczna wiosna okazała się zaś jedną wielką tragedią. Śląsk do końca fazy zasadniczej już ani razu nie zdobył trzech punktów (dziewięć kolejek bez triumfu) i do roboty wziął się dopiero w grupie spadkowej, zdobywając 19 na 21 możliwych „oczek”. Utrzymano się w cuglach, lecz stanowiło to marne pocieszenie, bo wyjściowe założenia były zupełnie inne, ambitniejsze.

Ten sezon chwilami jest podobny. Wrocławianie zaczęli od 3:1 z Cracovią w niezłym stylu i… stanęli. Kolejne zwycięstwo to dopiero 9. kolejka. Za to jakie zwycięstwo! Domowe 4:1 z rewelacyjnym dotychczas Piastem Gliwice. Tydzień później znakomity mecz w Białymstoku i sensacyjne acz w pełni zasłużone 4:0 z Jagiellonią. Trudno zakładać, że kibice WKS-u w tamtym momencie znów nie uwierzyli, że ich drużyna może namieszać w lidze i na dobre wróciła na właściwe tory. Porażki z Legią i Arką mogły sprowadzić na ziemię, ale 5:0 na stadionie Miedzi musiało działać na wyobraźnię.

Reklama

Od tamtej pory jednak podopieczni Tadeusza Pawłowskiego w kolejnych czterech występach zgarnęli zaledwie dwa punkty. W piątek mogli się tłumaczyć pechem, jak najbardziej. Cztery razy obijali poprzeczkę Lechii (a być może nawet pięć, bo zdaniem niektórych w 57. minucie po próbie Arkadiusza Piecha piłka też musnęła tę część bramki), tyle że w szerszej perspektywie nie ma to większego znaczenia. To nie jest rozczarowanie numer dwa czy trzy w tej rundzie, ale siedem czy osiem. Rywale dopiero będą grali, a już dziś strata do grupy mistrzowskiej wynosi siedem punktów. Bardzo dużo.

Śląsk nadal potencjał kadrowy ma na coś zdecydowanie więcej i kilkoma kanonadami to udowadniał. W czterech wygranych meczach strzelił 16 z 25 goli. Dodając do tego trzy bramki w Sosnowcu, gdzie też długo WKS prezentował się dobrze, wychodzi nam, że w pozostałych dwunastu spotkaniach wrocławska ekipa zaledwie sześć razy trafiała do siatki. I tu jest pies pogrzebany. Zespół ten wygrywa głównie wtedy, gdy ma bardzo dobry dzień. Gdy taki sobie, średni – nie mówiąc już o słabym – dostaje w łeb. Nie potrafi być górą, gdy sprawa jest na ostrzu noża. I to już poważny zarzut do trenera, ale jeszcze bardziej do piłkarzy. Brakuje jaj, charakteru, koncentracji, chęci, umiejętności? Stawialibyśmy, że wszystkiego – w takiej właśnie kolejności.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...