Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

redakcja

Autor:redakcja

30 maja 2018, 10:23 • 6 min czytania 16 komentarzy

Zagłębie Lubin budowę nowego zespołu rozpoczęło od szeroko zakrojonych poszukiwań odpowiedniego dyrektora sportowego. Ile zmieniło się w Lubinie od czasu przejścia Piotra Burlikowskiego do PZPN-u najlepiej widać w ligowej tabeli, ale przecież również krótka analiza ostatnich kilkunastu transferów „Miedziowych” daje odpowiedź, ile może znaczyć człowiek odpowiedzialny za szkielet klubu.

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Szkielet – bo tak mniej więcej widzę rolę dyrektora sportowego. O ile trener jest trochę jak dżokej, który może wycisnąć więcej lub mniej z konia, którego przygotuje mu stajnia, o tyle dyrektor sportowy odpowiada za to, by koń nie był za ciężki, miał w miarę świeże podkowy i zjadł odpowiednie posiłki w dniu gonitwy. Moim zdaniem w zdrowym klubie to właśnie taki facet odpowiada za tę słynną długofalową strategię klubu. Trenerzy, nawet ci najlepsi, po pewnym czasie albo sami szukają nowych wyzwań, albo po prostu kończą im się sposoby na rozpalanie drużyny wciąż od nowa i od nowa. Wyjątki zdarzają się rzadko, i w Polsce, i za granicą, a najlepszym dowodem na to, że termin przydatności trenera nie jest prawie nigdy liczony w dekadach – życiorysy Pepa Guardioli, Jose Mourinho czy nawet Jurgena Kloppa.

W Ekstraklasie naturalnie nie mamy problemu z tym, że trenerzy po trzech latach zaczynają się rozglądać za nowymi wyzwaniami, częściej z tym, że trenerzy po trzech miesiącach muszą się rozglądać za nową pracą.

Nie zmienia to jednak faktu, że niezależnie od mocy ligi – dobry dyrektor sportowy jest na wagę złota. Prawidłowość, jaka powinna obowiązywać, wygląda zaś mniej więcej tak, że im słabsza liga i słabsi szkoleniowcy, tym ważniejszy odpowiedni dyrektor, który będzie w stanie rozsądnymi transferami, kierowaniem działem skautingu oraz gwarancją płynności przejścia z akademii do seniorskiego klubu załatać dziury w warsztacie pierwszego trenera.

Cały czas nie mogę się do końca pogodzić ze statusem tej funkcji w rodzimym futbolu, szczególnie, że rok w rok otrzymujemy jak na tacy przykłady, jak istotny jest tego typu pracownik. Łukasz Masłowski wpadł do Wisły Płock z bilonem w kieszeni i telefonem z paroma numerami, a po chwili okazało się, że może zbudować skład niemal na europejskie puchary. Jakiś czas temu zamieściliśmy taką infografikę.

Reklama

W2a9qg6

Jednocześnie zaznaczaliśmy, że wiele spośród tych nazwisk, to autorskie projekty dyrektora sportowego. Dominik Furman, z którym kiedyś współpracował jako menedżer? Wypożyczenia młodych zawodników, które pozwalają na przyciągnięcie piłkarzy z potencjałem, ale bez przesadnego obciążania budżetu? Sięgnięcie po piłkarzy, po których było widać umiejętności, ale nie pasowali z różnych przyczyn do swoich drużyn – jak choćby Kante z Zabrza czy Szymański z Białegostoku? To wszystko nie brzmi jak odkrywanie Ameryki, albo misja na Marsa. Okazało się, że wystarczy do ogarnięcia tego wszystkiego jeden człowiek, który po prostu ma szeroko otwarte oczy, zawsze naładowany telefon i pełen bak w aucie, którym przemierza Europę.

Ile znaczy dla Chojnic Maciej Chrzanowski jeszcze do końca nie wiemy – wiedzę o tym, jak wielki był jego wkład na ostatnie dobre sezony Chojniczanki uzyskamy dopiero w przyszłym sezonie, pierwszym od sześciu lat, w którym klub będzie musiał sobie poradzić bez jego usług. Fakty są jednak takie, że Chrzanowski co sezon musiał walczyć na rynku transferowym z zespołami bogatszymi, o większych tradycjach, stadionach i bazach, a później w lidze zespół, budowany przez niego, radził sobie co najmniej nieźle. Wręcz legendarna jest jego zawziętość – opisywana choćby przez Łukasza Olkowicza i Piotra Wołosika, którzy podkreślali, że potrafił wyrywać piłkarzy nie tyle ze zgrupowań ligowych rywali, co nawet gabinetów prezesów pierwszoligowej konkurencji. W bonusie – to autor koncepcji zatrudnienia w Chojnicach trenera Bartoszka, który w ten sposób bardzo płynnie przeszedł od posady w rozpadającym się Zawiszy do tytułu trenera sezonu 2016/17.

Można tak wymieniać dalej i dalej, chodzi o zasadę – Chrzanowski miał ogromny wpływ na to, kto zagra w klubie, jak długo będzie w nim przebywał i u kogo będzie odbywał treningi. Podobnie jak Masłowski – pracował na tyle długo, że można było ocenić dość miarodajnie, czy jego decyzje się sprawdzają. Infografiki z transferami nie mam, ale sporo mówi fakt, że w 3 z 4 ostatnich sezonów Chojniczanka była jednym z kandydatów do awansu. Takich boiskowych, w przeciwieństwie do „urzędowych”, jak choćby GKS Katowice.

Trudno oszacować, jak wielki wpływ na sukcesy Legii w ostatnich latach mieli Żewłakow i Ebebenge. A jeśli założymy, że aktualny tytuł wygrał w dużej mierze Malarz, to chyba nadal możemy się tu dopatrywać ręki Żewłakowa? Dopiero teraz zresztą można dostrzec, jakie jaja musiał mieć te trzy lata temu były obrońca reprezentacji Polski. Ściągał zbliżającego się do emerytury bramkarza, występującego w barwach GKS-u Bełchatów. Coś w stylu dzisiejszego – hej, weźmy może do Legii Jakuba Szmatułę. W dodatku Malarz uchodził za jego bliskiego kolegę – oskarżeń o nepotyzm i ściąganie kumpli do wspólnych obiadów po prostu nie dało się uniknąć. A jednak, Żewłakow wziął to na siebie i teraz może w spokoju odpalać mentolowego marlborasa patrząc, jak jego transfer odgrywa kluczową rolę w bitwie o mistrzostwo Polski.

Widzę to nawet w ŁKS-ie. Przyznaję, nie wierzyłem, że Krzysztof Przytuła może się nadawać do jakiejkolwiek roli w seniorskiej piłce. Wystarczyło jednak sporo zaufania, wolna ręka, ogrom pracy i tysiące przejechanych kilometrów, by oglądać na własne oczy sparingi drużyn z III ligi – i pyk, ten właśnie Przytuła zbudował skład na awans do I ligi. To on wymyślił Radionowa, on negocjował nieoczywiste transfery, on szukał wzmocnień wśród młodzieżowców. Trenerzy się zmieniali, ale dyrektor pozostawał ten sam, wizja pozostawała bez zmian, skład był budowany w ciągły sposób, klocek po klocku.

Reklama

Stąd nie dziwią mnie decyzje w Lubinie, gdzie pierwszym krokiem w odbudowie Zagłębia celującego w medale mistrzostw Polski ma być zatrudnienie porządnego dyrektora sportowego. Nie dziwi mnie, że Zagłębie obserwowało i prawdopodobnie prowadziło rozmowy przynajmniej z dwoma kandydatami, nie dziwi mnie, że uczestniczyli w tym osobiście najważniejsi ludzie w tym klubie. Nie dziwi – bo w Zagłębiu po Piotrze Burlikowskim już wiedzą, jak wielkie korzyści może przynieść pracowity (ważne) i obdarzony zaufaniem (równie ważne!) dyrektor sportowy.

Zastanawiam się, kiedy tą drogą pójdą inne polskie kluby. Ile pieniędzy zaoszczędził i zarobił Wiśle Łukasz Masłowski? Ile zrobił dla Lubina Piotr Burlikowski? Zresztą, to przecież nie musi być nawet dyrektor sportowy z nazwy. Weźmy Michała Probierza, który wydaje się dość efektywnie łączyć posadę trenera i bardzo istotnego członka „komitetu transferowego”. Weźmy Manuela Junco. Wolna ręka, pracowitość, czas. Kurczę, zresztą sądzę, że przykład Przytuły raczej kończy dyskusję, wystarczy porównać, jaką miał opinię choćby jako trener, z tym, że ściągnięci przez niego ludzie przeprowadzili ŁKS z III do I ligi.

Mam nadzieję, że sposób, w jaki Zagłębie podeszło do wyboru kolejnego dyrektora sportowego, to forpoczta zmian w polskiej piłce. Że za jakiś czas na telefonie Masłowskiego czy Chrzanowskiego wyświetli się numer kogoś ze ścisłego topu polskich klubów. Że za jakiś czas wykształceni i doświadczeni ludzie na tym stanowisku będą towarem równie pożądanym jak piłkarze czy trenerzy.  Z sezonu na sezon mam coraz więcej przekonania – to niezbędny krok, by kluby wyglądały choć odrobinę profesjonalniej.

Najnowsze

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Lech – demon prędkości. Odkrył, że jego idealny trener od półtora roku nie ma pracy

Paweł Paczul
9
Lech – demon prędkości. Odkrył, że jego idealny trener od półtora roku nie ma pracy

Komentarze

16 komentarzy

Loading...