Reklama

Organizatorzy nie wpuścili kibiców Legii, ale i piłkarzy na stadionie nie było widać

redakcja

Autor:redakcja

24 września 2017, 20:47 • 3 min czytania 135 komentarzy

O tym, że jesteśmy piłkarskim trzecim światem, najmocniej przypominają nam europejskie puchary, ale nie tylko one. Te wszystkie nasze „hity”, „szlagiery”, „klasyki” również idealnie spełniają tę rolę, na glebę potrafią sprowadzić niemal tak boleśnie jak Mamed Khalidov. W świecie idealnym mecz mistrza z wicemistrzem to delicje, ale na takie frykasy to mogą liczyć Hiszpanie, Niemcy czy inni Anglicy. U nas bardziej kaszanka, która oczywiście nie ma nic wspólnego z tą z Ligi Mistrzów. Dobrze, że chociaż dostaliśmy nagrodę pocieszenia za te męki. 

Organizatorzy nie wpuścili kibiców Legii, ale i piłkarzy na stadionie nie było widać

Napisalibyśmy, że kibice Legii, którzy nie zostali wpuszczeni na stadion, niewiele stracili, ale chyba nie wypada. Oczywiście nie przez wzgląd na piłkarzy – po prostu szkoda ludzi, którzy poświęcili niedzielę, by pojechać na Podlasie. Tak czy siak wynudziliśmy się prawie tak jak w poczekalni do lekarza, której nikt nie wyposażył w magazyny i gniazdka, dzięki którym można by podładować wyczerpaną baterię w telefonie. Pierwsza połowa była ciekawsza od gapienia się w ścianę tylko dlatego, że dwa razy zerwała się Legia, oba ataki zostały przeprowadzone lewą stroną – najpierw Kucharczyk sprawdził czujność Węglarza, później zrobił to Hamalainen po akcji Hlouska. Jaga też „dogrzała” Malarza, gdy spróbował Pospisil.

Generalnie chyba wolelibyśmy trafić na odczyt książki Jerzego Engela przez – dajmy na to – Grzegorza Milkę. Tak mocno zatęskniliśmy za „futbolem na tak”!

W drugiej połowie było trochę ciekawiej. Niecelny strzał Kopczyńskiego, próba Tomasika z wolnego, główka Sheridana, wolej Nagy’a, który przeleciał nad bramką. No przecież uprzedzaliśmy, że trochę. Więcej emocji było przy wszelkiego rodzaju nieporozumieniach i kiksach. Przynajmniej jest okazja, by pokazać jakieś video. Najbardziej przypadł nam do gustu rzut wolny w wykonaniu Legii. Nie wiemy, czy to autorski pomysł Moulina, czy może na szlifowaniu tego elementu skupił się Romeo Jozak, ale chyba ktoś powinien walnąć buraka ze wstydu.

Reklama

Dalszy ciąg też był wymowny – Jaga wyszła z niezłą kontrą, która jednak skończyła się w taki sposób, że za Piotrem Wlazło zdążyłby chyba wrócić nawet Hildeberto po tygodniu na diecie kebabowej.

Dobra, chyba nie ma co tracić waszego czasu na to biadolenie, dość już dziś go zmarnowaliście odpalając Canal+. Wspomnieliśmy o nagrodzie pocieszenia, pewnie domyślacie się co mamy na myśli. Węglarz kopnął piłkę na połowę przeciwnika, panowie piłkarze przez chwilę nie mogli się zdecydować, kto weźmie za nią odpowiedzialność. W końcu Jędrzejczyk zdecydował się podarować futbolówkę Cernychowi. Idealnie pomysł kolegi z drużyny odczytał Kopczyński, który z Litwinem powalczył tak zaciekle, że zabrakło tylko rozwinięcia czerwonego dywanu w kierunku bramki. Skrzydłowy Jagi spokojnie zszedł do środka i zalutował tak, że Malarz nie miał najmniejszych szans.

Mamrot time! Tydzień temu Jagiellonia zgubiła punkty w samej końcówce, teraz wróciła do starego zwyczaju i po raz kolejny coś ugrała, gdy przeciwnicy zerkali już w kierunku szatni. A Legia… no cóż. Za tydzień to dopiero będzie „hit”. Lech po batach od Śląska, Legia po przegranej w mizernym stylu w Białymstoku. Piłkarskie święto mamy jak w banku!

[event_results 360959]

Fot. FotoPyK

Reklama

Najnowsze

Komentarze

135 komentarzy

Loading...