Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

redakcja

Autor:redakcja

06 kwietnia 2017, 14:35 • 19 min czytania 56 komentarzy

Ekstraklasa, gdzie jesteś piękny lolo, gdy wygrywasz. Ekstraklasa, gdzie nie wiadomo co robi w bramce Fabik, gdzie mecz gołej dupy z batem happens. Ekstraklasa z silnymi drużynami, które potrafiły nie przynieść wstydu w Europie, ale też Ekstraklasa z Tygodnikiem Miliarder Pniewy, Górnikiem Polkowice, Szczakowianką, aferą korupcyjną, Klubem Kokosa i trylionem absurdów. We wtorek Krzysztof Stanowski zaprosił nas wszystkich do zabawy na 90-lecie polskiej ligi. Za Kubą Olkiewiczem powiem, że staż mam w porównaniu z wieloma skromny, ale spróbuję zmierzyć się z zaproponowanym formatem. Droga ligo – 1000 lat!

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Pierwszy mecz na trybunach:

15. kwietnia 2000 roku, Widzew – Legia. Już nie pojedynek o mistrzostwo, bo szalała wtedy Polonia, mocna była Wisła, ale wciąż poważne drużyny i atmosfera święta. Widzew z przewietrzonym składem, bo na murawie zameldowali się choćby Stesko czy Pińkowski, ale ciągle z Szymkowiakiem, Boguszem, Woźniakiem, Gęsiorem, Kaczmarczykiem czy Zającem, a także – ciekawostka – Magierą. Po drugiej stronie Legia Smudy, czyli z widzewskim zaciągiem. Łapiński na rozgrzewce, zbierający burzę oklasków. Nie będzie prędko drugiego gościa w barwach Legii, którego nazwisko będzie skandował cały stadion na Piłsudskiego. W składzie „Wojskowych” też Siadaczka, a na lewej stronie Citko.

Miałem jedenaście lat, samotne pójście na stadion nie wchodziło w grę. Namówiłem ojca, który interesował się piłką w równie wielkim stopniu co sytuacją polityczną w Mongolii, więc w sumie nie wiedział z czym wiąże się zabranie dziecka na taki mecz. Może spodziewał się atmosfery jak w teatrze, tak myślę dzisiaj przypominając sobie jego zaskoczenie, gdy już znaleźliśmy się na stadionie. Bo to przecież Widzew – Legia, „kurwy” latały z częstotliwością jedenastu na sekundę, a sektor gości wraz z jedną trybun radośnie obrzucał się kamieniami. Ojciec potem trochę żałował, że mnie tam zabrał. Ale z drugiej strony sam po powrocie żył atmosferą meczu, udzieliły mu się emocje. Czekał na skrót w telewizji, patrzył czy nie pokazują trybuny, gdzie siedział. Wesoło.

Ja szedłem na Widzew, którego szalik dumnie wisiał w pokoju, ale nie ukrywam, szedłem też na Citkę. Na boisku szkolnym paradowano w koszulkach Del Piero, Giggsa, Raula, ale Citko też się przewijał. Jak mieszkałeś w łódzkim, kibicowałeś Widzewowi, a kopałeś piłkę od rana do wieczora uwielbiając udane kiwki nawet bardziej niż bramki, nie mogło być dla ciebie innego gościa. Nawet zastanawiałem się czy nie iść na stadion w koszulce z szóstką i „Citko” na plecach. Ostatecznie zrezygnowałem.

Reklama

I dobrze. Marek był lżony cały mecz, to było swojskie wydanie Figo powracającego na Camp Nou, gwizdy i wyzwiska za każdym razem gdy przyjmował piłkę. Nic by mi nie zrobili, to jasne. Ale siedzieć w koszulce Citki na trybunie, na której okazał się on wrogiem numer jeden… Jedenastolatek czy nie, czułbym się nieswojo.

Mecz spełnił wszystkie oczekiwania. Jako dzieciak, nie mogłem być szczęśliwszy. Widowisko było wspaniałe, emocjonujące, Widzew wygrał 3:2 po golu w ostatniej minucie, Legia straciła na Piłsudskiego szanse na mistrzostwo. Citko pokazał nie więcej niż grający po jego stronie Gula (obaj po asyście), ale został odhaczony. Zobaczony. To jego akcji szczerze mówiąc wypatrywałem w pierwszej kolejności, dopiero później Szymkowiaka.

Było to zarazem ostatnie zwycięstwo Widzewa z Legią. Trochę się od tego czasu pozmieniało: RTS potrafił przegrać 0:6 w Warszawie – gol Boruca – a nawet dostać w łeb od legijnych rezerw.

Najlepszy mecz:

Legia – Widzew 2:3. Oglądałem retransmisję. Dzielnie broniłem się przed „spoilerami”, ale w końcu dopadł mnie ojciec zdradzając nowinę. Miarą szaleństwa tego meczu jest fakt, że nawet wiedząc, że wygra Widzew, i tak człowiek siedział cały w nerwach przed telewizorem.

Reklama

Najgorszy mecz:

Nawet najgorszy mecz Ekstraklasy jest tym dobry, że przynajmniej zapewnia sporo walorów komediowych. Może jest to niestandardowa frajda jeśli chodzi o oglądanie futbolu, ale przecież strzał w aut i dziewiąta tak samo spieprzona akcja wzbudza uśmiech. Symbolem z tego sezonu Diego Ferrareso, który raz dostał w jaja, by potem przy wrzutce zamiast w piłkę trafić w nogi rywala.

Jeśli chodzi o bardziej kibicowskie podejście, było takich meczów Widzewa mnóstwo w sezonie 03/04, z wspomnianym 0:6 na czele.

Najbardziej nielubiany piłkarz:

Wiadomo, nie cierpi się boiskowych rzeźników. Ale najbardziej nielubiany? Chyba nie ma takiego. Jestem kibicem Ekstraklasy. Śledzę co się dzieje w całej lidze, a nie w konkretnej drużynie, co sprawia, że trudno dorobić się szczególnych animozji. Nawet największych patałachów po latach wspomina się ciepło, choćby na zasadzie – „takiego ogóra jak on już nie będzie”. „Jak Wyn Belotte trafił do Wisły Kasperczaka?”.

Najbardziej lubiany piłkarz:

Tomasz Łapiński. To bardzo smutne, że Widzew stracił takiego człowieka. Łapiński odmawiał West Hamowi, Romie i HSV – oczywiście też przez awiatofobię, ale jednak. Nigdy nie chciał odejść z Łodzi, a z przyczyn cięcia kosztów wygoniono go do Legii. Marzył o zostaniu trenerem, a jako wyjątkowo inteligentny człowiek mógł odnieść tu sukces. Ale zraził się za czasów Grajewskiego:

Grajek przyjeżdżał co parę tygodni z walizką pieniędzy, a pod gabinetem ustawiała się kolejka, od sprzątaczek po piłkarzy. On stawał i się zaczynało: ty masz tyle, a tobie nie dam nic. A ty, durniu, to przyjdź później. „Dureń” było określeniem żartobliwym, pieszczotliwym, ale ja się czułem zażenowany sytuacją. Kolejka jak po jałmużnę. Połowie nic nie płacił, innym rzucał ochłapy. Ludzie pracowali przy klubie non stop, a nie mieli ani wynagrodzenia, ani szacunku. Straszne. Potem przychodził na trening, zmieniał plan treningowy, zarządzał gierkę, przebierał się i wchodził do gry. Dramat. Ale z drugiej strony był jedynym, który dostarczał do klubu jakiekolwiek pieniądze. Babrać się jednak w czymś takim? Wolałem powiedzieć dziękuję bardzo.

Może przesadzam, ale pan Tomek to człowiek, który rozumiał widzewski charakter jak mało który gracz RTS w latach dziewięćdziesiątych. Nie miał presji, by uciekać z Łodzi, można było wokół niego budować coś trwałego. Niestety, funkcjonujący na wariackich papierach klub nie dał mu tej szansy.

Największa niespodzianka:

Cudowna wiosna Dyskobolii Groclinu Grodzisk Wielkopolski w sezonie 99/00. Jesienią Groclin zdobył pięć punktów. Wiosnę zaczął źle. Ale w ostatnich dziesięciu kolejkach wygrał dziewięć razy i w ostatniej kolejce – pewny utrzymania – zremisował.

Cóż za historia. Piękno futbolu w czystej postaci.

Najgorsza frekwencja:

Jeśli ktoś ceni komediowe walory polskiej piłki, musi uronić łzę nad Pucharem Ekstraklasy, nazwanym trafnie przez Smudę „Pucharem pasztetowej”. Faza grupowa Pucharu Ekstraklasy – przecież jak to w ogóle brzmi! Wielki finał ostatniej edycji pomiędzy Odrą a Śląskiem, rozegrano z jakichś przyczyn w Wodzisławiu – prawdopodobnie po to, żeby ktokolwiek na ten mecz przyszedł.

Największa sportowa różnica między ligą 20 lat temu i dzisiaj:

Liczba obcokrajowców. Zupełnie odmienne proporcje – wtedy w kadrach drużyn był jeden, może dwóch graczy zza granicy, zazwyczaj był to jakiś Ukrainiec, Białorusin, wynalazek Ptaka lub przybysz z Czarnego Lądu. Dzisiaj w wielu szatniach trener tak naprawdę miałby wygodniej, gdyby zaczął mówić do wszystkich po angielsku. Zaryzykuję, ale powiem, że tak jak dwadzieścia lat temu mieliśmy bezsprzecznie gorszą reprezentację, a najlepsi Polacy nie byli nigdzie blisko współcześnie najlepszych, tak przeciętny polski piłkarz reprezentował sobą więcej. Graczy na solidnym poziomie było multum, w każdej ligowej drużynie jakaś przyzwoita dziesiątka, fajny obrońca, skrzydłowy, napastnik. Dzisiaj zastąpili ich stranieri.

Największa niesportowa różnica między ligą 20 lat temu i dzisiaj:

Stadiony. Wtedy grało się na kurnikach. Roberto Baggio, gdy przyjechał z Milanem na mecz do Lubina, powiedział, że przyjdzie mu grać na antycznej arenie. Stadion Ludowy miał wtedy raptem dziesięć lat. Dość powiedzieć, że za najpiękniejszy, najnowocześniejszy stadion w Polsce parę lat uchodził obiekt KSZO Ostrowiec.

ptak2

Dla mnie, osobiście, wielką różnicą jest też dostępność ligi – teraz ją oglądam, wtedy głównie o niej czytałem. W telegazecie lub w znakomitej dwie dekady temu „Piłce Nożnej”. Gdy Canal+ odkodowywał kilka pierwszych minut meczu, a podczas nich akurat padł gol, człowiek czuł się, jakby dostał wymarzony prezent pod choinkę. Kluczowe mecze próbowało się oglądać nawet zakodowane.

I tak składy z początku dekady znam pewnie lepiej, niż nawet te współczesne. Setki godzin w Championship Managerze robiły swoje. Do dziś mogę wam powiedzieć kogo warto było wyciągnąć z Odry Wodzisław do Juventusu Turyn.

Przyśpiewka, która zapadła w pamięć:

„Kokoszanek łowca bramek”. „Manuela za Mięciela”. „Brudne paznokcie, hej Górnik brudne paznokcie”. Wczoraj Kuba wydobył jednak „”Amica Wronki – jebane kurwy, pająki” i jest bajecznie absurdalne, zostaje zwycięzcą.

Najbardziej irytujący sędzia:

Wydaje mi się, że znalazłby się lepszy szef sędziów niż Zbigniew Przesmycki, o którym poczytać w archiwach można różne interesujące rzeczy.

Najbardziej charakterystyczny trener:

Wojciech Łazarek. Nikt jak on. Za same cytaty wszystkie nagrody świata.

„Ura bura ciocia Agata”.

„Włos jużd awno siwy, ale – sam pan widzi – jeszcze chodzi dupcia”.

„Przychodzi 60. minuta i trzeba odbierać telefon z wątroby”.

„Ja nie jestem grzybem wyrosłym w jedną noc i rano nie uschnę”.

„Czasem widziałem w jakiej formie przychodzą piłkarze w poniedziałek. Zez w oczach, twarz jak suszona szprota”. „

„Sytuacje bywają, że i raki fruwają”.

„Jesteś piękny lolo jak wygrywasz”.

„Nie ma takiej twierdzy, której nie zdobyłby osioł z workiem złota na szyi”.

„Nie każdy kij wrzucony do Nilu jest aligatorem”.

„mecz gołej dupy z batem”.

„Graliśmy tak dobrze, że moje jądra składały się same do oklasków.”

„Grają, jakby się nażarli surowego mięsa”.

„Mam nadzieję że ci panowie nie są leniwcami z miejscowości Leżajsk”.

„Gramy na typowe udo. Albo się udo, albo się nie udo”.

„Trzeciak gra napakowany jak kabanos”.

„Tłumaczymy, że trzeba jeść małą łyżeczką, a nie chochlą. To tak, jakby zajączek nagle zaczął się uważać za króla puszczy”.

„Trzeba być basiorem, a nie pipolokiem”.

„Z budowaniem drużyny jest podobnie jak z robieniem słonia. Dużo kurzu, szumu, a efekt za dwa lata”.

Największy przekręt:

Było tego mnóstwo, ale większość z nich przypadła na czasy, gdy byłem dzieciakiem, więc tego nie pamiętam. O początku lat dziewięćdziesiątych doczytuję teraz. Z rozmów wiem, że sędziowie potrafili pić do 7 rano, a potem na boisku walczyć z kacem. Biuro awansów i spadków było faktem. Barwnym przypadkiem bałaganu organizacyjnego była natomiast Odra Wodzisław, która grała w jednym sezonie zarówno w Pucharze UEFA, jak i w Intertoto.

O co chodzi? O Odrę Wodzisław, która awansowała z ligi do dwóch pucharów jednocześnie. Jest prawdopodobnie jedyną taką drużyną w historii UEFA. Ktoś kwalifikował się do LM, przegrywał, przechodził do UEFA – okej. Ale z ligi dostać promocję do dwóch rozgrywek? I w obu grać? Tego jeszcze – no właśnie – nie grali.

Winny jest terminarz. Wtedy kończyliśmy ligę diabelnie późno. Finał Pucharu Polski, 29 czerwca. Ostatnia kolejka ligowa, 25 czerwca. Tymczasem Puchar Intertoto zaczynał grać już 21. Innymi słowy, w Europie właśnie zaczynano sezon 97/98, a u nas trwał jeszcze 96/97.

Image and video hosting by TinyPic

Pamiętajmy też o co grała Odra w Intertoto: o awans do Pucharu UEFA, w którym już i tak grała. Powiecie, że o promocję do pierwszej rundy? Owszem. Jednak jeśli wywalczyłaby awans obiema drogami, miałaby prawo w pierwszej rundzie grać dwa dwumecze. Europejska federacja też się popisała, ale tak została niejako przyparta do muru przez polski terminarz.

Dowcipy na całego. Szczególnie, że przecież to sprawa, którą można było przewidzieć miesiące wcześniej. I nic, patologiczny terminarz ustalono, uchwalono i podtrzymano. Dodajmy do tego wszystkiego, że w tamtym sezonie przodowaliśmy w Europie pod względem liczby ligowych walkowerów (12), a całkiem objawi nam się wesoły charakter tamtych czasów.

Z nieco późniejszych czasów, można rzec: dla mnie bardziej świadomych, zawsze będzie zastanawiać sezon Zagłębia Sosnowiec w Ekstraklasie. Kto na to wpadł? Kto to wymyślił? Komu to się opłacało? Kto chciałby w takiej drużynie grać? Zespół o kadrze pierwszoligowej, zdegradowany od pierwszej kolejki, walczący w Ekstraklasie o utrzymanie w drugiej lidze, spadający ostatecznie do trzeciej. Nic tu się kupy nie trzymało, a przecież ktoś przystawił stempel.

W ogóle, tabele z tamtych lat – delikatnie mówiąc – intrygują:

Screen Shot 04-06-17 at 01.44 PM Screen Shot 04-06-17 at 01.45 PM

Nieistotne zdarzenie, które pamiętam po latach:

Gol wszechczasów Adama Czerkasa.

Po wejściu Deawoo w Legię, pamiętam zapowiedź, że Koreańczycy w Warszawie zbudują sześćdziesięciotysięcznik. Na Coupe de Monde do Francji miał jechać Jero Shakpoke z Zagłębia Lubin, ale wyłączyła go kontuzja. W magazynie „World Soccer” z 1998 ranking największych talentów na świecie: 17. Anelka, 18. Zeigbo, 19. Tudor 20. Totti.

Piłkarze, którzy kojarzą mi się z konkretnymi drużynami:

Krzysiek i Kuba wymieniali najbardziej kojarzących się z danymi ekipami zawodników. Nie chce po raz trzeci wymieniać Franka z Żurawiem w Wiśle, Niedzielana z Rasiakiem w Groclinie itd. Oto zawodnicy mniej lub bardziej zapomniani, którzy z jakichś przyczyn zapadli mi w pamięć. Klucz jest bardzo luźny, potraktujcie to po prostu wspominkowo.

Ruch Chorzów – Marcin Malinowski (18 sezonów, 458 spotkań w Ekstraklasie, więcej ma tylko Surma. Dopiero skończył grać, a już wydaje mi się, że nikt go nie pamięta).

Widzew Łódź – Sławomir Gula (widzewiak w latach 93-01, czyli w okresie dla łodzian bardzo dobrym. Rozegrał w Ekstraklasie w barwach RTS sto kilkadziesiąt meczów. Solidny skrzydłowy, który zawsze gdzieś się kręcił wokół mocnej drużyny, zazwyczaj nie mającej zbyt długiej ławki. Poza Widzewem nigdzie nie zaistniał).

Polonia Warszawa – Emmanuel Ekwueme (Grał z Jay Jayem Okochą i Olisehem dla Nigerii, a potem ze sparingu wracał tygodniami. Brąz na PNA 2004 to jednak wyczyn – wtedy ledwo mieściło nam się w głowie, że obcokrajowiec z polskiej ligi potrafi gdzieś coś pokazać na zagranicznej arenie. Ananas jakich mało: potrafił podpisać kontrakt z dwoma klubami jednocześnie. Do Polski sprowadził pół swojej rodziny, ale nikt nie był graczem jego pokroju, bo trzeba oddać Ekwueme, że był naprawdę topowym ligowym pomocnikiem, choć głowa nie nadążała).

Warta Poznań – Maciej Żurawski (chyba nie zapomnieliście, że to jej wychowanek? Tu też debiutował w Ekstraklasie w końcówce sezonu 93-94, totalna prehistoria).

Lech Poznań – Hernan Rengifo (jak mówi się o napastnikach Lecha z ostatniej dekady, to zawsze o Lewym i Rudnevsie. Owszem, obaj zrobili więcej niż Peruwiańczyk, ale Rengifo wydaje mi się niedoceniany. To był świetny gracz, silny, niezły technicznie, z patentem na gole).

Petrochemia alias Petro alias Orlen alias Wisła Płock – Jarosław Maćkiewicz (supersnajper Elany Toruń, król strzelców drugiej ligi w 1997. Lech próbował nim zastąpić Żurawskiego, ale mi zapadł w pamięć w barwach płocczan).

Pogoń Szczecin – Amaral (brazylijski zaciąg Ptaka miał dwie twarze. Obie skazane na porażkę, bo to się nie mogło udać z samymi Brazylijczykami, ale zanim Antoni zaczął zwozić gwiazdy Copacabany, przywiózł kilku graczy z tzw. przeszłością. Pamiętam sparingi przed rundą, gdy mieli zjechać doświadczeni gracze z przeszłością w niezłych klubach – oni nawet w Brazylii notowali niezłe wyniki. Jedna z brazylijskich stacji miała transmitować mecze Pogoni. W Polscej się nie odnaleźli, ale i tak biorąc pod uwagę samo CV, Amaral jest w czołówce graczy, jacy przewinęli się przez ligę. Oczywiście nie musi to się przekładać na pokazaną tu jakość – choć u niego czasem się przekładało – by wspomnieć Olega Salenko).

Wisła Kraków – Lantame Ouadja (To miał być ten rok, kiedy wreszcie Wisła wyważy drzwi do Ligi Mistrzów. Przecież zamiast Barcy czy Realu rywalem „tylko” Anderlecht, który w dodatku miał wielki problem rundę wcześniej z Rapidem Bukareszt. Cupiał jednak przykręcił kurek akurat tego lata, sprowadzając do środka pola choćby „Władzię”. Rzekomego kapitana Togo, mistrza podań do tyłu i na boki).

GKS Katowice – Gia Guruli (gruziński drybler – legenda. Choć prawda, że trochę w stylu Savicevicia, czyli efektowność nad efektywność).

Zagłębie Lubin – Zbigniew Grzybowski (sentyment z Championship Managera 00/01. W mojej taktyce na lewym wahadle zostawał najlepszym asystentem mundialu w Korei i Japonii).

Stomil Olsztyn – Bartosz Jurkowski (bardzo niedoceniany stoper, który w innych czasach mógłby nawet trafić do kadry. W tamtych jednak mieliśmy zatrzęsienie środkowych obrońców europejskiej klasy. Lider, kapitan, mocny punkt każdej drużyny, w której grał).

Hutnik Kraków – Wojciech Ozimek (w barwach Górnika Zabrze wracając z imprezy spowodował wypadek, wskutek którego zabił trzy osoby. Miał dwa promile alkoholu we krwi. Skazany na siedem lat. Z więzienia dostawał przepustki na mecze klubu z Wojkowic, którego wiceprezesem był naczelnik więzienia. Wkrótce wrócił do większej piłki, trafił do Hutnika, grał tu choćby z AS Monaco).

Górnik Zabrze – Marcin Siedlarz (uchodził za supertalent. W wieku siedemnastu lat debiutował w Ekstraklasie i w ogóle nie było widać, że jest juniorem. Niebawem był już podstawowym graczem Górnika. A potem kompletnie się rozsypał, nie poradził sobie w Sienie, by w sezonie 07/08 – trzy lata po ligowym debiucie – grać w Młodej Ekstraklasie).

Stal Stalowa Wola – Mieczysław Ożóg (Pan Mietek według legend nigdy nie był młody. Kibice pamiętają go już jako gracza z pokaźnym wąsem, jednego z bardziej doświadczonych zawodników. Zaczynał piłkarską przygodę w połowie lat osiemdziesiątych. Mamy sezon 16/17, a on wciąż gra – mimo 51 lat na karku – w Jezioraku Chwałowice).

GKS Bełchatów – Dariusz Patalan (Patalan był pierwszą strzelbą GKS-u, uchodził nawet za duży talent, strzelał bardzo regularnie. Chyba nie chciano go za bardzo z Bełchatowa wypuścić, zbytnio się zasiedział i nieźle zapowiadająca się kariera poszła w strzępy).

ŁKS Łódź – Łukasz Madej (kto wie jaką karierę mógłby zrobić Madej, gdyby nie był więźniem Antoniego Ptaka? Jako nastolatek był jednym z najlepszych piłkarzy świata w swoim roczniku. Mówię to bez cienia przesady, wymiatał. Nie dlatego, że był mocniejszy fizycznie, tylko dlatego, że był tak dobry piłkarsko. Ale zamiast się rozwijać, iść wyżej, tłukł się na kartofliskach. Wyrzut sumienia polskiej półki).

Raków Częstochowa – Grzegorz Skwara (Autor legendarnego wywiadu, bohater korupcyjnej afery. Bardzo ciekawy piłkarz, kto wie jak potoczyłyby się jego losy, gdyby po Rakowie – gdzie był absolutnym liderem – trafił do mocnego klubu, a nie gdzieś na jakąś szwajcarską pipidówę).

Stal Mielec – Bogusław Cygan (król strzelców w barwach Stali. Cóż to były za asy: Kaczówka, Jegor, Wyparło, a za sterami Smuda, który chciał do Mielca ściągnąć Citkę. Bieda w klubie aż piszczała, piłkarze mieli getry w różnych kolorach i krzywo ponaklejane numery).

Olimpia Poznań – Mirosław Szymkowiak (te lata w Olimpii, gdzie jednocześnie grał w Ekstraklasie, pięciu juniorskich drużynach kadry makroregionu i reprezentacji, sprawiły, że przedwcześnie skończył karierę. Tak naprawdę Olimpia mi przede wszystkim kojarzy się z Bolo Krzyżostaniakiem, czyli czasami piłkarskich dobrodziejów, którzy wkrótce trafiali za kraty).

Śląsk Wrocław – Leszek Pisz (to tu, we Wrocławiu, po cichu u Wójcika, kończył karierę legendarny gracz Legii. Prawdą jest, że Pisz został niedostatecznie wykorzystany w reprezentacji Polski. Jeśli chodzi o zagraniczne wojaże, to biorąc pod uwagę, że wyjechał z Polski w wieku 30 lat – ugrał ile mógł. W Kavali też został liderem, też strzelił mnóstwo bramek, do dziś jest uważany za jednego z najlepszych obcokrajowców w historii).

Lechia/Olimpia Gdańsk – Mariusz Pawlak (Lechia/Olimpia, czyli kuriozalny twór, w którym jednak ciekawych zawodników całkiem sporo. Wojdyga, Grembocki, Janus, Kozioł, Motyka, Nowak, Sadzwicki, A.Bąk, Dąbrowski, Burlikowski, Grad, Król, Suchomski, Tetteh oraz Pawlak, bardzo dobry stoper, który nawet u Engela zadebiutował w kadrze. Ale jak tu walczyć o ligę nie tylko bez kasy, ale nawet bez sensu?)

Siarka Tarnobrzeg – Mariusz Kukiełka (sezon 90/91 – Kukiełka w Siarce. Sezon 14/15 – Kukiełka w Siarce. Co tu dodawać? Barwna i długa kariera po drodze, choć też zapowiadał się znacznie lepiej. A samą ligową Siarkę najbardziej kojarzę… z Sensible Soccer, które katowałem w tamtych latach).

siat08squad

Tygodnik Miliarder Pniewy – Zenon Burzawa (To był dopiero interesujący twór. Kuriozalny magazyn w roli sponsora. Zagrali nawet mecz z… reprezentacją oldbojów europy, zwaną Europa Team – w jej barwach Lato, Allofs czy Kaltz. Miało być eldorado, a wkrótce John Phiri mówił: „Jeśli mam zarabiać w Polsce tyle, co w Zimbabwe to wolę grać w swoim kraju”. Do historii przeszedł Zenon Burzawa, król strzelców, któremu przeszła koło nosa Liga Mistrzów w Legii – Sokół chciał za niego blisko pół miliona marek, co odstraszyło warszawian).

Amica Wronki – Marcin Wasilewski (Zanim „Wasyl” wyjechał, zwiedził w Polsce ładnych kilka klubów. Pół setki meczów dla Hutnika, pół setki dla Wisły Płock, pół setki dla Śląska, potem Amica i Lech, gdzie strzelał mnóstwo bramek).

Odra Wodzisław – Sławomir Paluch (początek Odry, jeden z tych, którzy wywalczyli z nią awans do Ekstraklasy. Wkrótce tak się w niej rozgościł, że trafił do kadry i zagrał tu dwa mecze. Był w pierwszym zaciągu Cupiała do Wisły, ale nie utrzymał się pod Wawelem).

KSZO Ostrowiec Świętokrzyski – Tomasz Żelazowski (kolejny młody zdolny, który miał swój przebłysk w ataku. Zasiedział się w KSZO i jakkolwiek kariery nie zrobił, tak szacunek na trybunach w Ostrowcu będzie miał na zawsze).

Groclin Grodzisk Wielkopolski – Jerzy Kaziów (zanim Dyskobolia wsławiła się na całą Polskę biciem Herthy i Man City, miała swego czasu drużynę dziadków. Snajper Kaziów czy bramkarz Fajfer symbolami tamtej ekipy).

Ruch Radzionków – Józef Żymańczyk (jedyna w swoim rodzaju historia. Chłop w wieku jak na piłkarze emerytalnym, były reprezentant futsalu, zbieracz dyni w kanadzie, a melduje się w Ekstraklasie i ładuje jak miło).

RKS Radomsko – Sławomir Wojciechowski (gdy zaczynałem interesować się piłką, był kozakiem nad kozaki. Strzał. Te kornery. Charyzma, charakter, gwiazda ligi. A potem zamiast do mocnego klubu poszedł do jakiegoś Aarau. Wkrótce absurdalny transfer do Bayernu, gdzie strzelił gola w Bundeslidze i zadebiutował w Lidze Mistrzów. Na stare lata musiał odcinać kupony choćby i w Radomsku. Jedna z dziwniejszych karier polskiej piłki).

Górnik Polkowice – Marcin Jeziorny (Klub, który zaznaczył swoją obecność w Ekstraklasie głównie z przyczyn korupcyjnych. Mi znany poza tym z tego, że dostarczał znakomitych piłkarzy w niektórych edycjach wirtualnych menadżerów. Kto pamięta debiuty Sebastiana Gorząda i Marcina Jeziornego w kadrze, ten wie o czym mówię).

Szczakowianka Jaworzno – Dariusz Kozubek (Maciej Iwański uchodził za wielki talent, tak samo napastnik Łukasz Błasiak. Doświadczony Czerwiec w pomocy, w ataku liczono na Salamiego i Bykowskiego. Ale grę wtedy robił Dariusz Kozubek)

Świt Nowy Dwór Mazowiecki – Jakub Wawrzyniak (Ze wszystkich Polkowic, Szczakowianek i Sosnowców w Ekstraklasie, najtrudniej mi uwierzyć w to, że w lidze grał Świt. Z perspektywy skład roi się od ciekawych nazwisk: Malarz, Pesković, Kaliciak, Ł.Mierzejewski, Wojnecki, Preiksaitis, Podbrożnny, Wiechowski, Zganiacz i oczywiście Rasić. Wśród nich najmłodszy z towarzystwa Wawrzyniak).

Cracovia – Tomasz Moskała (Moskała debiutował w kadrze w lutym 2002. Czy Engel brał go pod uwagę w kontekście mundialu? Zanim zaczniecie się nabijać, w tym samym meczu debiutował Sibik. Moskała był wtedy w gazie, miał za sobą świetny sezon w GKS i dobre wejście w Groclinie. Nie rozwinął się tutaj jednak tak, jak się spodziewano, klucze do drużyny prrzejęli inni, a on poszedł do Cracovii).

Arka Gdynia – Piotr Kuklis (z całym szacunkiem dla pana Piotra, wieloletniego widzewiaka, to jednak zagadką na zawsze pozostanie dla mnie jakim cudem dwa razy zagrał w reprezentacji Polski. Starcia biało-czerwonych heroiczne: 0:1 z Bośnią i 0:2 z Estonią).

Korona Kielce – (Wiadomo, że jak Korona, to Piechna, Golański, ale był czas, kiedy w tej drużynie rozdawał karty Arkadiusz Bilski. Inteligentny zawodnik w starym stylu, który grał w czasach, gdy kielczanie weszli do ligi. Debiutancki sezon 05/06, Korona na piątym miejscu, Bilski w roli reżysera. Niestety jak się później okazało, reżyserował nie tylko na boisku).

Zagłębie Sosnowiec – Sebastian Olszar (Wielki talent, który stał u bram Premier League. Niestety tragiczny wypadek, w którym zginęła jego dziewczyna, chyba na zawsze odcisnął na nim piętno).

Legia Warszawa – Paweł Kaczorowski (czyli najbardziej porąbany transfer w najnowszej historii ligi).

Górnik Łęczna – Sylwester Czereszewski (czyli czasy, gdy Górnik miał forsy jak lodu, sprowadzał ligowe gwiazdy, kupował mecze, a i tak nic nie potrafił ugrać. Rzadka kombinacja).

Polonia Bytom – Miroslav Barcik (Polonia to nie była drużyna, która czarowała grą. Ale jeśli ktoś tam czarować faktycznie umiał, to często Barcik).

Jagiellonia Białystok – Kim Min-Kyun (zawodnik z Korei Południowej, który w sezonie 12/13 zagrał kilka meczów w Ekstraklasie. Szczytowe osiągnięcie polskiego skautingu – z pewnością był wiele razy obserwowany w Fagiano Okayama).

Lechia Gdańsk – Abdou Razack Traore (W ogóle nie dziwi, że tak dobrze radzi sobie w Turcji. Od razu widać było, że to zawodnik z wysokiej półki. Technika, polot – długo u nas nie pograł, ale zapadł w pamięć).

Bruk-Bet Nieciecza – Krzysztof Kaczmarczyk (debiutował w Ekstraklasie w wieku 35 lat. Happy endu nie było – ten poziom go przerósł i Kaczmarczyk poszedł na peryferia, czyli do Gorzowa).

Piast Gliwice – Collins John (reprezentant Holandii w Piaście Gliwice, w dodatku reprezentant przed trzydziestką. Niestety Collins posypał się niemożliwie, po czasach Twente i Fulham nie został nawet ślad. Jedyny gol – Swornicy Czarnowąsy z karnego w rezerwach).

Podbeskidzie Bielsko-Biała – Piotr Malinowski (jedyny zawodnik, który potrafiłby sobie dośrodkować piłkę, dobiec do niej, minąć bramkarza, a potem oddać strzał w aut).

Zawisza Bydgoszcz – Herold Goulon (szafa dwa na dwa w środku pomocy. Jak na gościa, który przewyższał wszystkich siłą fizyczną, naprawdę ogarnięty piłkarsko. Szkoda, że zabawił u nas tak krótko).

Najnowsze

1 liga

Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem

Bartek Wylęgała
5
Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem
Anglia

Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Piotr Rzepecki
0
Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Ekstraklasa

Komentarze

56 komentarzy

Loading...