Ten wywiad w zasadzie można by podzielić na dwie części – pierwsza z nich to WSZYSTKO, co powinniście wiedzieć o powtórkach wideo w piłce. Jak będzie wyglądał proces podejmowania decyzji? Ile czasu zajmie analiza? Czemu oddanie challange’u trenerom to głupota? Druga część jest z kolei tym, co misie lubią najbardziej – kopalnią anegdot. O czeskich sędziach, którzy obalili łychę przed meczem, Staszku Levym witającym śliwowicą, Maradonie starzejącym się o 50 kilogramów, papieżu, który – jak mówią – załatwił Polakowi sędziowanie finału mistrzostw świata i Zidanie, który pukał do pokoju delegatów i pytał, czy może zapalić. Odwiedziliśmy ostatnio w Pradze Michała Listkiewicza. Człowieka-anegdotę, obecnie szefa czeskiej komisji sędziów, gdzie dogląda między innymi testów systemu VAR. Naprawdę warto.
I co wy najlepszego narobicie jak już wprowadzicie te powtórki wideo? O czym ci biedni ludzie będą rozmawiać w tramwajach?
Nadal będą mieli o czym, ponieważ powtórki wideo będą dotyczyły tylko nielicznych, bardzo rzadkich sytuacji jak rzut karny, bezpośrednia czerwona kartka czy bramka. I to wszystko. Jeżeli jest “faul” przed polem karnym i pada z niego bramka – to nie będzie podlegało analizie. Piłka idzie z duchem czasu. Latami argumentem przeciwko powtórkom było to, że przepisy nie zmieniły się od stu lat, a piłka nadal jest popularna, ludzie chodzą, są sponsorzy, telewizja. Można to odeprzeć mówiąc, że kiedyś chodziło się w dzwonach czy innych dzisiaj śmiesznych rzeczach, a teraz jest to nieeleganckie. Był pewien nacisk ze strony sponsorów i telewizji – a te dwa podmioty utrzymują futbol, bo przecież nie bilety – i jeśli stamtąd przyszedł sygnał, trzeba było w końcu zareagować, by kurek z pieniędzmi nie został zakręcony.
Długo bano się, że zepsuje się dobrze prosperujący produkt.
Taki dokładnie był argument. Wszystko się dobrze kręci, przychody rosną, stadiony pełne, inne dyscypliny nie zbliżają się popularnością… Po co majstrować? Nie bez znaczenia były też zmiany na szczytach władzy. Odeszli ludzie o konserwatywnym myśleniu jak Sepp Blatter, w IFAB też nie zasiada już 80-letni lord, a 40-letni sprawny menedżer. Moim zdaniem trzeba być bardzo ostrożnym. Nie może być tak, że damy palec, a zjedzą nam całą rękę. Po pierwsze – VAR tylko w określonych sytuacjach. Po drugie – żadnych challengów trenerów.
To byłaby totalna głupota.
Obnażyłoby to trenerów-raptusów. W Polsce – nie chcę wymieniać nazwisk, ale to pewnie połowa – wyprztykaliby się z tego challengu w dziesiątej minucie, bo chcieliby sprawdzić jakiś pierwszy lepszy aut.
Albo zostałyby im dwa challenge pod koniec i dla zasady sprawdzaliby w 90 minucie.
5:0, ludzie chcą iść do domu, piłkarze pod prysznic, a trener mówi “pokażę, że mam jaja” i sprawdzi, czy aut w prawo czy w lewo. Tak by było, to prawda. Po trzecie – ostateczne decyzje koniec końców nadal będzie podejmował sędzia główny. Dowcipnie ujął to ostatnio Zbigniew Boniek: nie może dojść do sytuacji, gdy na boisku biega piękny, młody człowiek, czarne włosy, przystojny, kobiety przed telewizorami wzdychają, a decyzje podejmuje za niego łysy grubas w samochodzie, który się na tym zna. Odpowiedzialność musi być na barkach sędziego głównego. Nawet przy wideo nie unikniemy sytuacji kontrowersyjnych. Zagranie ręką – trzech ludzi powie, że karny, dwóch, że nie ma. Czy nawet sytuacje z meczu Barcelony z PSG. Jedni twierdzą, że absolutnie nie było przewinień, inni – i to nie byle kto, bo nawet włoscy znani byli sędziowie – że były. Wideo nie wykluczy dyskusji. Kibice niech się więc nie martwią – będzie o czym rozmawiać w tramwajach.
Które rozwiązanie jest optymalne: sędzia ma sam zgłaszać przez słuchawkę, że ma z czymś wątpliwość czy ktoś z wozu ma powiedzieć “mogłeś się pomylić, zatrzymaj się, sprawdzimy to”?
Raczej to drugie. Powtórki nie będą dotyczyć momentów, w których sędzia podjął decyzję i jest jej pewny. Skoro wskazał na karnego, to już nikt mu nie powie “nie, stary, nie ma nic”. A nawet jeśli – sędzia może podziękować za sygnał i podjąć decyzję po swojemu, by nie władować się na minę. Bardziej będzie to dotyczyło sytuacji, które ktoś przeoczył. Ktoś mu mówi wtedy “słuchaj, pięć sekund wcześniej był w tłoku ewidentny faul, nie widziałeś?”. Wtedy zatrzymuje się, analizuje raz jeszcze i mówi “tak, racja, daję karnego”. Wideo nie spowoduje, że wszystko będzie bezdyskusyjne. Pierwszy eksperyment wideo na KMŚ w Japonii, pierwsza decyzja sędziego Viktora Kassaiego. Nie podyktował rzutu karnego, a usłyszał od asystenta wideo, że chyba się należał, więc wstrzymał mecz, podbiegł i stwierdził, że faktycznie. Nie przeanalizowali jednak, że trzy sekundy wcześniej był spalony. Tu jest pewne niebezpieczeństwo. Można cofać i cofać. Trzeba to jasno określić: o ile sekund można cofnąć? Ostatnio w Czechach drużyna miała pretensje, że cztery podania wcześniej nie było odgwizdanego faulu. Trener mówi – gol nieprawidłowy! Musimy ustalić granice, bo dojdziemy do absurdu. Potem powiemy, że gol nieprawidłowy, bo wideo pokaże jak minutę temu nie było rożnego. Moja największa obawa to generalnie to, że sędziowie będą asekuracyjni. “Zobaczę sobie, może się omsknąłem”. Wtedy mecz się rozwlecze, będą przerywać grę za często. Sędzia w ten sposób będzie okazywał niepewność, a to będzie sygnał, że niekoniecznie nadaje się na najwyższe szczeble.
A propos sytuacji ze spalonym z KMŚ – pewnie rozwiązałby ją drugi sędzia-asystent w wozie.
Docelowo będzie siedziało tam trzech arbitrów – dwóch głównych i jeden asystent. Wyobraźmy sobie sytuację, że jest sytuacja na karnego, ale gra już poszła. Sędzia już nie patrzy, co dalej. “Szybciutko dajcie mi sytuację z trzech kamer” i skupia się tylko na jednej, a tam cały czas grają. Trzy sekundy później jest kolejna kontrowersyjna sytuacja, kopnięcie kogoś bez piłki. Musi być drugi gość, który wtedy będzie czuwał nad bieżącą sytuacją. Analiza jednej sytuacji trwa do pięciu sekund, muszą grać na zakładkę. Asystent będzie tylko analizował spalonego, nikt niczego nie przeoczy.
Jak tam będzie trzech ludzi, to oni się nie pokłócą? Jeden będzie zdania, że ewidentny karny, drugi, że nie, trzeci powie że nie wie i robi się mętlik.
Nie, bo tam będzie sztywny podział zadań. Jeden się skupia na konkretnej sytuacji, a drugi nie ma prawa mu się do niej wtrącać. Pierwszy kończy swoją pracę po góra dziesięciu sekundach i czeka aż drugi poprosi o powtórkę jakiejś sytuacji. Sztafeta. Asystent będzie siedział cicho do momentu, gdy nie ma sporu o spalonego. Ale odzywa się tylko w sytuacjach, gdy pada bramka lub jest nieuznany gol. Nie będzie tak, że pójdzie akcja, będzie rzut rożny, a asystent zaprotestuje, że nie ma mowy, bo był spalony. Tylko bramkowe sytuacje.
Patrzę teraz na zespoły jak Real, które spod swojej bramki przedostają się pod pole karne przeciwnika w parę sekund i może dochodzić do dziwnych sytuacji – zanim asystent wideo rozstrzygnie, czy w polu karnym Realu był faul, tenże Real może być już sam na sam z bramkarzem.
Dziś też mamy takie sytuacje. Jest spalony, ale zanim sędzia przerwał grę, to piłkarz będący na spalonym jest faulowany w polu karnym. Sędzia gwiżdże, wszyscy myślą – karny! A tu nie, parę sekund wcześniej było coś innego. Taka jest piłka. Wyliczono na podstawie statystyk, że w meczu są 3-4 takie sytuacje. Niech to będzie po minucie na analizę, mecz przedłuży się maksymalnie o pięć minut. Można to potraktować żartem, że za te same pieniądze dostajemy dłuższy spektakl. Tak jak w hokeju – zakochałem się w nim swoją drogą, jest wspaniały – gdzie deliberacje sędziów trwają czasem ze dwie minuty. Ludzie w tym czasie piją piwko, puszczają sms-y. Aha, kończą – to oglądamy dalej. Trzeba przywyknąć do tego. Najłatwiej będzie przyzwyczaić się Amerykanom, którzy soccer oglądają po swojemu. Na mistrzostwach świata 1994 poszedłem na parę meczów jako kibic. Przyszła typowo amerykańska rodzina, miała popcorn, hot-dogi. Nagle wychodzą. Nie ma ich piętnaście minut, bo byli w toalecie czy bufecie. W Polsce jak ktoś wyjdzie i wróci, pierwsze co to jest poruszenie.
– Jaki wynik?! No i jak było?! Jakie sytuacje?!
A tam nic. Wracają – no to oglądają dalej. Nawet nie patrzą na tablicę wyników.
Pal licho kibiców, jak będzie tyle długich przerw, piłkarze nie dadzą tym sędziom żyć. Nie będą stać bezczynnie tylko wciąż wywierać presję.
To będzie ciężka sprawa. W piłce zaszło to tak daleko, że ciężko będzie to zatrzymać. Te histeryczne zachowania, bieganie do sędziego… Zazdroszczę sędziom rugby. Oni mówią, że nie rozumieją tego, co się dzieje w piłce. W rugby zawodnik skrzywi oko, zrobi grymas – już out z boiska. Nie ma najmniejszej akceptacji dla złych zachowań. Sędzia podjął decyzję, morda w kubeł i gramy. W piłce nawet jak zawodnik jest przekonany, że sędzia zagwizdał słusznie, dla zasady będzie się wykłócał. I to o najmniejsze sytuacje – piłkarz wybija na aut, w jego otoczeniu nie ma nikogo, a i tak będzie mówił, że piłka jego. Taki nawyk.
Kuba Olkiewicz zaproponował we wpisie na swoim blogu, by w przypadku wywierania presji do sędziego na dwa metry mógł zbliżyć się tylko kapitan. Ktoś inny przekroczy granicę – z automatu żółta.
Teoretycznie tak jest. W przepisach stoi, że jedynym mającym prawo dyskutować z sędzią jest kapitan, ale to dawno poszło w zapomnienie. Dziś opaska kapitańska nic nie znaczy. Kiedyś było inaczej. Jakiś zawodnik protestuje w rozmowie ze mną:
– Panie sędzio, dlaczego?
– Kapitan.
– Ale…
– Kapitan.
No i przybiegał kapitan.
– Panie sędzio, dlaczego taka decyzja?
– Bo było tak i tak.
Tak to wyglądało za moich czasów. W tej chwili… Pamięta pan doskonale, jak Ballack gonił Ovrebo przez pół boiska. A ten spierdzielał i pobił chyba rekord życiowy w sprincie. Howard Webb – genialny sędzia – robił zawsze trzy kroki, obracał się i stawał.
– No i co, masz jakąś sprawę do mnie?
Inna sprawa, że Howard miał czym pogrozić, kawał chłopa. Może trzeba będzie używać sprayu? Sędzia będzie biegł do monitora i rysował koło wokół siebie. Kto przekroczy tę linię – żółć. Może do tego dojść.
A propos protestów z ławki – ciekawą rzecz powiedzieli mi Węgrzy. Zawodnicy zarzucali sędziom, że wulgarnie się do nich zwracają, więc na prośbę klubów zrobiono tam tak, że wszystkie rozmowy między sędziami są nagrywane. Przygotowali do tego sześć setów i siódmy w rezerwie, który leży na stoliku między ławkami i rejestruje rozmowy. Trenerom sprzedano informację, że ten set zbiera głosy w promieniu dziesięciu metrów i to też jest analizowane. Jak oni jadą z ławy – to się też nagra. Wprowadzono to miesiąc temu i od tej pory jest cisza i spokój! A to wszystko nieprawda, bo system zbiera tylko to, co mówią sędziowie między sobą. Myślę, że w polskiej piłce by się to przydało. Problem z przerwami może być jeszcze jeden – medyczny, gdy będzie mecz w śnieżycy czy mrozie. Trzymanie rozgrzanych zawodników w takich warunkach może nie być dobre. Nawet komisja medyczna FIFA apelowała, by się nad tym zastanowić.
Co w sytuacji, gdy wszyscy będą widzieć, że jest błąd, a sędzia to przeoczy i jakimś cudem nie zauważy tego też asystent wideo?
VAR będzie używany tylko w sytuacjach ewidentnych. W ocennych zawsze będzie dyskusja. Nie sądzę, by asystenci wideo przeoczyli ewidentną sytuację. To co oni, śpią tam czy piją piwo? Natomiast będą momenty, że sędziowie źle ocenią jakąś sytuację, to oczywiste. W vanach muszą siedzieć najlepsi, doświadczeni. Żartowałem nawet, że może ja wsiądę jeszcze do tego vana. Ostatnio na komisji FIFA było parę moich kolegów sędziów jak Mike Riley, Peter Mikkelsen czy czy Alfredo Trentalange mówią:
– Michel, wracamy! Nie trzeba trenować, brzuszek może być, aby oko było to samo!
W polskich warunkach to powinni być czołowi byli sędziowie, ale tacy naprawdę ze ścisłej czołówki.
U nas problemem może być to, że spora część tych sędziów uwikłała się w sprzedawanie meczów.
No tak, ale nie ma ludzi niezastąpionych, znajdzie się kilku choćby w pokoleniu, które niedawno sędziowało. Marcin Borski, Robert Małek czy ze starszych Tomek Mikulski, Ryszard Wójcik, Zbigniew Przesmycki, Sławek Stempniewski. Spokojnie byliby świetnymi kandydatami. Nie może to być byle kto, profesor nie może okazać się słabszy od studenta.
Kolejna kontrowersja – ostatnio w meczu Wellington Phoenix z Beijing BG zagwizdano karnego w sytuacji, która – gdyby nie VAR – nigdy nie zostałaby wzięta pod uwagę. Na dłuższą metę może dojść do sporych nadużyć.
Dlatego team musi tak samo interpretować pewne zdarzenia. Czołowy sędzia angielski nie zagwiżdże połowy rzeczy, które zagwiżdże sędzia z Azji, gdzie sędziuje się bardzo drobiazgowo. Skala jest duża: Azjaci dają dziesięć kartek w meczach, w których Anglik daje dwie. Stąd tak wczesne szkolenia, stąd Marciniak jedzie się uczyć już teraz w maju, by mieć rok na dopracowanie wszystkiego. Trzeba stworzyć zgrane teamy. Na arenie międzynarodowej dochodzi sprawa językowa. Ja wiem, że niby angielski obowiązuje, ale u sędziów z Ameryki Południowej czy Afryki on nigdy nie jest szekspirowski. Uczę w Czechach, by upraszczali rozmowę. Nie może być “wiesz, bo z mojego miejsca wydawało się, że może być karny”. Za długo. Jedno-dwa słowa. “Karny, żółta” i tyle, reszta utrudnia. Na młodzieżowych mistrzostwach, gdzie będą testy, na pewno wyjdą błędy. Na-pew-no. To jak w teatrze – teraz mamy czas prób, później próba generalna – w piłce będzie to pewnie Puchar Konfederacji – no i między przed premierą będzie się dało jeszcze coś ulepszyć. To wymaga jeszcze dopracowania, ale prace idą bardzo szybko. Szczerze mówiąc nie wierzyłem w to, że FIFA zdąży na mistrzostwa świata w Rosji. A to idzie wszystko błyskawicznie.
Jak krok po kroku przygotować ligę pod VAR?
Z przyczyn finansowych Czechom i Polakom ciężko będzie obsadzić wszystkie mecze VAR-em. Nie chodzi o ludzi – im można zapłacić mniej czy więcej – ale o technikę. My w tej chwili przygotowujemy osiem osób. Trzeba dogadać się z telewizją, bo nikt inny nie da techniki. Potrzeba wozu i wysokiej klasy realizatora, który nie będzie szukał guzików, ale ciach-ciach-ciach i już mamy sytuację z dziesięciu kamer. Robimy ekipy, ten sam sędzia VAR jedzie z tym samym technikiem. Sędzia ma tylko wskazać palcem, a technik ma już wiedzieć, co ma robić. Musi być etap prób, musi być zaufanie. Wczoraj na wykładzie dla czeskich sędziów mówiłem, że jeżeli główny nie ufa asystentowi, bo poderwał mu dziewczynę, to niech nie jadą razem. Przy każdej decyzji będzie: a może mnie chce w maliny wpuścić? W teatrze w Poznaniu jest świetna sztuka o sędziach piłkarskich, która o tym mówi. Trzej świetni sędziowie, ale są między nimi sprawy prywatne. Nie mają do siebie zaufania, podrzucają sobie skórkę od banana i kończy się klapą. Kiedyś dali mi za zasługi do sędziowania meczu jakiegoś pana z Węgier. Dramat. Męczarnia. Nie rozumiałem jego mowy ciała, gestów, on mnie. Trzeba się dotrzeć.
Co dla sędziów jest na tym etapie największą trudnością? Z czym sobie nie radzą?
Teraz jest jeszcze bardzo prosto, bo nie ma odpowiedzialności, nikogo nie wpuści w maliny, co najwyżej siebie. Jak wejdzie online, facet musi zdawać sobie sprawę, że od jego przekazu zależy los wielu ludzi. Piłkarzy – bo ktoś wygra lub przegra mecz. Sędziego – bo może go zmylić. Sędzia asystent od strony psychologicznej ma cięższe zadanie niż główny. Całe życie bałem się, że przez mój błąd ucierpi kolega. W półfinale mistrzostw świata Włochy – Argentyna w Neapolu podniosłem chorągiewkę przy golu Schillaciego w dogrywce nie będąc pewnym czy jest spalony. A sędziował mój przyjaciel do dziś Michel Vautrot. Po meczu pyta mnie:
– Jesteś pewien?
– Nie.
– Jak się pomyliłeś… To nas za tego (Listkiewicz pokazuje palcem po szyi)
– Sorry…
Pół godziny byłem w czarnej dziurze. Przyszli w końcu do nas ludzie i mówią:
– Centymetrowy spalony! Centymetr! Brawo!
Ulga, ale co przeżyłem do tej pory – fatalna sprawa. Główny ma łatwiej. Zapieprzyłem to zapieprzyłem, mój błąd, to zbieram za niego ja. Tak samo będzie z VAR-em – niby ostateczną decyzję podejmuje główny, ale do błędu może doprowadzić anonimowy sędzia. Głównego można pokazać paluchem. A asystenta wideo?
Z drugiej strony ma mniejszą presję – nie czuje trybun, zawodnicy nie protestują bezpośrednio.
Ale odpowiedzialność ma bardzo dużą. Wychowywałem się w rodzinie teatralnej i ojciec aktor mówił mi zawsze, że sufler może położyć spektakl, a może też uratować. Aktor się posypie, zapomni tekstu – sufler może powiedzieć “a w dupie, niech się męczy”. Dobry sufler wyczuje wahanie szybko mu podsunie ten tekst. A kto go zna?
Ile ten sędziowski sufler musi posędziować na sucho, by być gotowym?
U nas w Czechach faza offline to jedna runda. Moim zdaniem za mało, ale jesteśmy pod presją czasu. Powinien to być jeden sezon offline, jeden online, potem wchodzimy. Czasami przyspieszony wychów jest niezbędny. W 2019 będziemy już gotowi.
Swoją drogą ta presja środowiska wydaje się absurdalna. Długie lata idea powtórek była torpedowana, a gdy już została przepchnięta, trzeba wprowadzić je jak najszybciej, na już, najlepiej na mundial w Rosji.
Ludzie oczekują rewolucji w piłce nożnej, a mogą się zawieść. To będzie tylko pomoc. Eksperymenty w piłce nożnej – ten się akurat skończy dobrze – generalnie kończą się źle. Kiedyś był eksperyment z dwoma sędziami głównymi, nawet sam w nim uczestniczyłem. Kompletnie to nie wypaliło. Przeszkadzaliśmy sobie. Latami nauczyłem się jak biegać, a wpadałem na kolegę.
– Ty, gdzie mi tu, na swoją połowę!
Zamysł był taki, by sędzia zawsze był blisko akcji. Kompletnie się to nie sprawdziło. Jeszcze gorzej było z likwidacją spalonego. Van Basten strzelił to teraz chyba by wywołać dyskusję, bo z góry musiał wiedzieć, jaka będzie reakcja. Organizowano takie mecze bez spalonych i tego nie dało się oglądać! Ludzie powiedzieli, by to kończyć. Tłum w polu karnym, wrzutka, kto wyżej, kto przepchnie i tak dalej. Był też taki eksperyment – to nawet na meczach międzypaństwowych – wkopywanie piłki zamiast wrzutu z autu. Też bez sensu. Piłkę trzeba ustawić nieruchomo, przeciwnik musi odejść na dwa metry, to trwa. Poza tym piłkarze kompletnie tego nie umieli. Walił piłę przed siebie i tyle. Dzisiaj są specjaliści, wrzucą celnie na 30 metrów co do centymetra, ale wtedy nie było. Tak samo te rzuty karne, co van Basten chce hokejowo. Nie wiem… Może punkt powinien być trochę dalej, ale dzisiaj skuteczność karnych też nie jest rewelacyjna, zawodnicy się stresują, bramkarze coraz lepiej bronią. No i karne grzeją. Mam taką ciotkę, do której chodzę i czasem do niej mówię:
– Ciociu, mecz bym sobie u ciebie obejrzał.
– No to włącz sobie.
Ona w ogóle nie ogląda. Mówi tylko:
– Ale jak będą rzuty karne, to mnie zawołaj!
Swoją drogą ktokolwiek w środowisku poważnie potraktował te pomysły van Bastena?
Raczej nie. Wielki gracz, chciał chyba pokazać “halo, halo, ja tu jestem van Basten, teraz działam w FIFA”. Dyrektor sportowy FIFA to nie jest funkcja na pierwsze strony gazet, ale nazwisko van Basten jak najbardziej.
A eksperyment z sędziami zabramkowymi jak pan ocenia? W Polsce miał wielu przeciwników, a ludzie generalnie nie zdawali sobie sprawy, że w tej roli obsadzano jakichś sędziów z drugiej ligi, którzy ani nie mieli doświadczenia, ani autorytetu, ani nie wiedzieli jak radzić sobie z presją.
Moim zdaniem ci sędziowie są jak aspiryna. Jeśli nie pomogą, to nie zaszkodzą. Argument finansowy też jest słaby, bo to mogą być nawet sędziowie z regionu. Problemem była jakość. W Ekstraklasie sędzia pierwszoligowy wymusił na międzynarodowym sędzim arbitrze karnego, którego nie było. Była też afera, jak w meczu Legii dośrodkował metr za linią prosto spod nóg sędziego, który tego nie zauważył. Zamiast robić trzy kroki do tyłu, to stał. Zrobił się jazgot, protestowali, a szkoda. Co dwie pary oczu to nie jedna, a co sześć to nie trzy. Sędziowie zabramkowi sprawdzają się szczególnie w prewencji. Krzyczą do zawodników “widzę cię, puść”, ale też dają przekaz do głównego: “słuchaj, tam po lewej siódemka się szarpie z szóstką, uważaj”. Mam nadzieję, że to w Polsce wróci. W Czechach czasem korzystamy z zabramkowych, ale bardzo rzadko. Derby Pragi, finał pucharu, mecz decydujący o mistrzostwie. Ledwie kilka razy w sezonie.
Gdy wejdą powtórki wideo, staną się bezużyteczni?
Nie, nie. Ich rola będzie taka jak jest. Będą pomagać w sędziowaniu i prewencji. Rola sędziów się zmienia, niech pan zobaczy, co teraz robią sędziowie techniczni. Za moich czasów techniczny był od noszenia sprzętu i wyjęcia po meczu piwa z lodówki. Gdy jeździłem za granicę, tak przedstawiało się sędziów:
– To jest główny, to liniowy, to liniowy… a to turysta!
A dziś nie. Obowiązkiem technicznego jest żyć. Dobry techniczny się przemieszcza, czasami jest nawet pod szesnastką i podpowiada, szczególnie jak są akcje po linii bocznej na stronie, na której nie ma asystenta. Czasami są słuszne pretensje do technicznego, że nie podpowiedział głównemu. Przy nim było jakieś coś, główny nie widział.
– A ty co? Spałeś? Ty dostaniesz po łbie, twoja wina. Widziałeś a nie powiedziałeś – mówię do nich.
Swoją drogą technicznym czasem zarzucało się samowolne podglądanie monitorów nc+ i przekazywaniu na tej podstawie wiadomości do sędziego głównego.
Jeżeli cwaniactwo służy dobrej sprawie, to ja to popieram. Czasami trzeba nagiąć regulaminy, przestrzeganie wszystkiego za bardzo też jest złe. Kiedyś w Pradze miałem zdarzenie, że wracaliśmy z kolegą z piwa o pierwszej w nocy i było czerwone światło. Nie ma samochodów, nikogo, zero. Przeszedłem po czerwonym, a on czekał na zielone. Jak przeszedł, to zza filara wyszło dwóch policjantów i do niego:
– Dokumenty.
– Ale ja?
– No pan. Człowiek, który w środku nocy czeka na zielone musi, mieć coś na sumieniu.
Tym wzbudził podejrzenie! Tak samo jest z sędziami, czasem w dobrej wierze muszą coś nagiąć.
A propos piwa – podobno wśród czeskich sędziów przed pana zatrudnieniem problemem było pijaństwo.
Nie no, jakiś problem to znowu nie był. Zdarzyło się po prostu raz czy dwa, że sędziowie byli w stanie wskazującym i zrobił się wielki skandal. Pamiętam jedno z pierwszych pytań jakie padło do mnie po tym jak zostałem szefem sędziów:
– Czy pan zagwarantuje, że opilcy ne buda piskat?
– To gwarantuję. Opilców ne bude.
Pierwsze pytanie! Nie o poziom, nie o VAR. O opilców spytali.
To oni pijani sędziowali mecz na szczeblu ekstraklasy?
Tak. I to jeszcze taka głupota, że oni zrobili to w szatni. Przyniósł im działacz butelkę whisky i obalili ją w trzech przed meczem.
Jak się zachowywali na meczu?
Może nie tak jak na Białorusi, widział pan? Hit. Sędziował mecz ligowy kompletnie nawalony, a nie zrobił żadnego błędu. Rewelacyjnie sędziował! Takie ruchy, tego – od razu było widać, o co chodzi. W przerwie dwóch podeszło i go sprowadzili, a on schodząc do tunelu pozdrawiał ludzi. Dostał dożywotni zakaz. Tu w Czechach aż tak nie było, ale techniczny w pewnym momencie uznał, że sobie posędziuje. Wbiegł na boisko i zażądał od głównego gwizdek, bo on niby posędziuje lepiej. Trochę jak Roman Kosecki, tylko że on nie z przyczyn alkoholowych.
Kompletna nieodpowiedzialność na takim szczeblu, zresztą na każdym. Mnie też się raz zdarzyło, że w Polsce na trzecioligowy mecz przyszedłem może nie pijany, ale nieświeży. Wypiłem wcześniej w pracy jakieś winko czy dwa. Grało Okęcie Warszawa, podszedł do mnie zawodnik:
– Ale pan pił.
Kurczę, przecież on ma rację.
– Sorry, no piłem. Winko w pracy…
– Pan wie…
– Wiem, wiem. Nie powinienem.
Od tej pory w życiu przed meczem nic, bo jak potem wymagać od innych?
Co chce pan tu zaimportować z Polski? Generalnie wśród czeskich sędziów panuje lekkie zacofanie, nie są nawet profesjonalni.
Problemem generalnie było tu to, że dopuszczano mało świeżej krwi. Kontuzja, choroba, słabsza dyspozycja, impreza rodzinna – brakowało sędziów. Jestem tu niecały rok, a do ligi już wpuściliśmy pięciu debiutantów. Dużo szkolimy. Pomaga mi Marcin Szulc, były sędzia międzynarodowy, który jest doskonale przygotowany od strony teoretycznej. Robimy kurs dla młodych sędziów z trzeciej i czwartej ligi w Tychach podczas MME U-21, bo tam swoje wszystkie mecze gra czeska reprezentacja. Będą się doszkalali, trenowali i jeździli na mecze. Dałem twarz, dałem poczucie osoby z zewnątrz, bo mnie nie obchodzi to, co było przede mną. Profesjonalni sędziowie to bardzo dobre rozwiązanie, ale też robią błędy, wystarczy poczytać u was Niewydrukowaną Tabelę. Mam opinię klubów i mediów – generalnie żyje dobrze z mediami, poprzednie władze były zamknięte na świat zewnętrzny – i oni mówią, że sędziowanie się poprawiło. Latami było “nie wpieprzać się, wiemy najlepiej”, ale w dzisiejszym świecie to nie jest dobre. Jutro mamy konferencję prasową, robimy ją raz w miesiącu. Wszystkie decyzje są transparentne. W Polsce jesteśmy na wyższym etapie jeśli chodzi o całą piłkę. Liga czeska daje mniejsze przychody niż polska, z transmisji telewizyjnych dostają kwoty pięć razy mniejsze niż w Polsce.
Aż pięć razy?
Co najmniej tyle.
Bardzo dużo.
Tutaj w telewizji są tylko 2-3 mecze w kolejce na żywo. Nie ma mowy o takim opakowaniu jak u nas. Mecze technicznie wyglądają tak sobie – połowa tych kamer, co w Polsce, swoją drogą nie ułatwia to oceny np. spalonych przez sędziów asystentów wideo. Magazyn polega na tym, że ładna pani mówi “to teraz bramki z meczu Sparta-Brno”, potem następny i do widzenia. Nie ma wywiadów, nie ma ekspertów. Takie trochę to przaśne. U nich liga jako organ ma dopiero rok. Pod względem zorganizowania rozgrywek są jakieś 10 lat za nami. Z sędziowskich rzeczy – od razu poprosiłem Zbyszka Przesmyckiego, czy mogę przejąć pomysł z samooceną i obserwatorami telewizyjnymi. Powiedział, że za jedno piwo się uda. Raz w miesiącu – tak jak polscy sędziowie w Spale – czescy będą się zjeżdżać na zgrupowanie.
Co pana zachwyciło w Czechach? Podobno już się pan zakochał w tym kraju.
Niby podobny kraj, ale zupełnie inny. Ludzie tutaj mają więcej dystansu i traktują życie normalnie. U nas jest ekstrema – wszyscy się zaraz obrażają. Dyskusje w telewizjach – u nas napierdzielanka, a tu nie. Mówisz, że ja jestem głupi? To sobie tak myśl, a ja myślę, że jestem mądrzejszy od ciebie. Większy dystans. Nawet krytykowanie sędziów – nie ma obraźliwych słów, nie ma “wypieprzyć go”. Mam taką knajpę, gdzie chodzę prawie codziennie na jedno piwko. Przychodzą tu ludzie z okolicznych domów – w dresie, w kapciach, pani w papilotach. Faceci pykną w szachy, kobitki obejrzą serial. I wszyscy piją piwo – to mnie zastanawia, bo tolerancja jest 0,0. Po miesiącu już mnie kojarzą.
– O, pan Polak! Desitka?
– Desitka. Ale nie wziąłem portfela.
– Dobra tam, Polak, jutro dasz. Znamy się przecież.
Życzliwość. Są grupy-grupeczki, jest pewnie jakaś zawiść, ale na zewnątrz pokazują “my, Czesi, kochajmy się”. Języka nauczyłem się już na tyle, że wywiadów udzielam po czesku, co oni bardzo doceniają. Staram się dużo jeździć, by pokazać, że nie jestem zamknięty, że jestem jednym z nich. Ostatnio byłem na meczu Slovacko, gdzie trenerem jest Stanislav Levy. Wygrali pierwszy mecz od chyba pół roku.
– Panie Michale, pan przyjechał i mecz wygrany. To slivkę damy!
Jaką slivkę? A to śliwowica. Po dwóch śliwowicach mówię:
– Trenerze, ale ja już nie jadę.
– A to tu zanocujesz, pokój na stadionie jest! I slivka!
Tacy swojscy są. Dałem mu potem wizytówkę i powiedział mi:
– Dałbym panu moją, ale zrobiłem sobie kiedyś wizytówki i po tygodniu mnie wyrzucili z klubu. A ja zostałem z tymi wizytówkami.
Chyba idealne środowisko dla pana, bo jest pan znany z tego, że się nie przejmuje, nie obraża. Do legendy przeszła sytuacja, gdy media obiegły fotki jak dłubie sobie pan w nosie, a pan zadzwonił do dziennikarzy i… po prostu podziękował.
Żona nie mogła oduczyć mnie tego 10 lat, dziennikarze zrobili to w sekundę. Kiedyś jechaliśmy we Wrocławiu na lotnisko z Kręciną i Olkowiczem – Krzysztof Stanowski opisywał to w swojej książce – i hałaśliwie się zachowywaliśmy. Jechał na nasze nieszczęście z nami Tomasz Kot, ten aktor, świetny zresztą. Udzielił Stanowskiemu wywiadu o piłce i był trochę zniesmaczony – interesuje się piłką, poznał Listkiewicza, ale zachowywali się jak się zachowywali. I gdy Stanowski zobaczył potem na telefonie moje nazwisko, przeczuwał, że zaraz będzie “to nieprawda, Kot kłamie, prostujmy to!”. A ja zupełnie nie w tę stronę:
– Panie redaktorze, sto procent prawdy, jest mi bardzo wstyd i bardzo chciałbym Kota przeprosić, że tak się stało. Pomoże pan?
Ja taki jestem, dlatego Czechy są dla mnie krajem idealnym, chociaż Polacy z przyczyn historycznych nie są tu tak bardzo kochani. Pamiętają Zaolzie z 1938 roku, pamiętają jak w 1968 wjechaliśmy na czołgach. Oni uważają, że Polacy zadzierają nosa, że to panowie… Stereotyp. Na początku miałem tu trochę opozycji. Po co Polak? To nie mamy swojego?! Ostatnio na zarządzie czeskiego związku relacjonowałem coś po czesku i prezes powiedział:
– No, widzicie. Michał już jest Czech, a tak go nie chcieliście. Niech już zostanie z nami.
Pan w życiu w ogóle toczył z kimś jakiś konflikt?
Nie. Jak darłem koty, to od razu mówiłem, że trzeba zapomnieć. Ja jestem miłosierny. Wybaczam. Zna pan na pewno historię, że zamordowano moją mamę. Nie mam do zabójców nienawiści, jestem neutralny. W domu z żoną się nie umiem kłócić. Pokłócę się, a za pięć minut przyjdę sam, nawet jeśli nie była moja wina. Eleni, której narzeczony zabił córkę, nauczyła mnie kiedyś, że nie można mieć w sobie nienawiści, bo nienawiść zabija ciebie, a nie tę drugą osobę. Dla mnie takie uczucia jak nienawiść, zawiść, zazdrość… No szkoda życia.
Przejechał się pan kiedyś na tym?
Bo to jeden raz? Ludzie niestety mają roszczeniowe podejście. Załatw coś, pomóż! A gdy ja coś potrzebuję – sorry. Do dziś się śmieję, że prezesem PZPN nie jestem już dziewięć lat, a ciągle ktoś dzwoni po bilety na mecz.
– Dam ci telefon do Bońka.
– Boniek nie da.
– No to jak Boniek nie da, to co ja mogę. Nie mam!
Nie oczekuję wdzięczności, ale tylko jak będę potrzebował pomocy, to że ktoś pomoże. Ale nie mam złudzeń. Może dziesięć procent ludzi pomoże. A propos biletów najbardziej wzrusza mnie, jak dzwoni ktoś z wyższych sfer, znany aktor czy ktoś z mediów.
– Wie pan, bo to bilety…
– Dobrze, dobrze, spróbuję.
I oni na koniec zawsze mówią: – Ja mogę nawet zapłacić.
Zawsze mnie to wzruszało. NAWET zapłaci! Zawsze starałem się jednak pomóc. Do tych biletów dopłaciłem sporo. Ktoś mówi, że odda, a ja się nie będę przypominał. Jak się dobrze z tym czuje, że mi nie oddał pieniędzy – w porządku.
Serio pan wozi ze sobą cały czas zdjęcie z Maradoną i Matthäusem zrobione na finale mistrzostw świata w 1990, który sędziował pan na linii?
Tak. Każdy idealizuje raczej swoje młode czasy, a to w moim sportowym życiu najważniejszy moment, więc dlaczego mam się wstydzić? Za jakiś czas Doda też będzie pokazywać zdjęcia jak była młoda, a nie jak jest starszą panią. Każdy bardzo dobrze przyjmuje to zdjęcie – oczywiście nie z uwagi na mnie – poza Maradoną. Kiedyś przed meczem na mundiau w RPA mu je pokazałem. Odparł tylko dowcipnie:
– No tak… Ty jesteś 5 kilo starszy, a ja 50!
Jakim człowiekiem był z boiska?
Trudnym. Każdy wybitny zawodnik jest kapryśny, zresztą po tym finale był agresywny wobec całego zespołu sędziowskiego. Było kopanie w drzwi, pogróżki. Mam do dziś jako najcenniejszy skarb koszulkę, którą dałem mu do podpisania w RPA przed meczem Argentyny. Niesamowite swoją drogą – wychodził w dresie na rozgrzewkę, kopał z piłkarzami z tym brzuszyskiem i jak wszyscy schodzili to on pędem do szatni, brał prysznic, wkładał garnitur i na ławkę. Poszedłem do niego z tą koszulką godzinę przed meczem i pytam, czy mógłby podpisać.
– Chciałbyś jeszcze jakiegoś zawodnika?
– Bardzo chętnie.
Siedzieli akurat na ławce. Był też Messi.
– Ten mały jest słaby, ale może coś z niego kiedyś będzie. Messi! Chodź! Podpisz mojemu przyjacielowi!
Podszedł Messi, podpisał. Mam Messiego i Maradonę na jednej koszulce. Największa pamiątka.
Który wielki piłkarz generalnie wywarł największe wrażenie jako człowiek?
Zinedine Zidane. Zetknąłem się z nim jak grał w Juventusie i pauzował za kartki. Byłem w pokoju delegata. Ktoś puka…
– Mogę zapalić? – zapytał Zidane.
– Pewnie, pal.
– Wszędzie na stadionie widać, potem donoszą do trenera i mnie gonią. A kary straszne! Tutaj, do pokoju delegata, nikt nie wejdzie.
Potem zgadało się o tym, skąd jestem, a akurat złożyło się, że tydzień wcześniej strzelił nam bramkę z wolnego.
– Jakbym wiedział, że pan jest taki fajny facet, to ja bym tej bramki nie strzelał!
Bardzo sympatyczny gość. Mam też do tej pory świetny kontakt z Rummenige. Mieliśmy w czasie mistrzostw wycieczkę po jeziorze Como, gdzie ma rezydencję. I akurat mówili nam: o, to jest rezydencja Rummenige.
– A wiesz, widziałem twój dom nad jeziorem – zagajam do niego.
– To dam ci klucze i sobie tam mieszkaj. Tylko jeden warunek – musisz posprzątać. Bardzo rzadko tam bywam, możesz robić co chcesz. Ale posprzątaj!
Teraz byłem w grudniu na meczu z Rostowem. Pytam go:
– Carli, mógłbyś mi przysłać jakąś koszulkę? Przychodzi okres akcji charytatywnych, wiesz o co chodzi.
– No wiesz… Zobaczę. Nie wiem czy mamy… Spróbuję.
Po dwóch tygodniach przesłał dziesięć. Duża klasa. Z polskich piłkarsko oczarował mnie Mirosław Okoński. Czasami zapominałem o sędziowaniu i patrzyłem na niego. Jak on tą lewą nogą… Co on robił… Kiedyś sędziuję mu na Lechu, założył siatkę obrońcy, pobiegł do linii i czeka. Obrońca leci za nim wkurwiony, a ten obraca go w drugą i robi siatkę. Obrońca – widzę – zaraz go zabiję.
– Mirek, ty uważaj, bo on ci złamie nogę. Nie rób tego. Ja nic nie poradzę, wyrzucę go z boiska, ale ty będziesz miał nogę w strzępach.
– Frajer! Przełożę go jeszcze raz!
Kto okazał się chamem, gburem?
Lothar Matthäus chyba.
A pan go w portfelu nosi!
Na Węgrzech miał sprawy obyczajowe z jakimiś bardzo młodymi dziewczynami. Gdy trenował tamtejszą reprezentację, menedżerem kadry był jakiś producent filmów pornograficznych. Takie niesmaczne klimaty. Jak jesteś postacią publiczną, to nie możesz sobie pozwalać na obyczajowe paskudztwo. Trochę byłem zaskoczony Bobbym Charltonem, z którym byłem na obiedzie.
– Where are you from? – pyta.
– Z Polski.
– No i gdzie tam mieszkasz? W Pradze?
Z geografii był chyba słaby. Z polskich piłkarzy nie lubiłem Komornickiego. Agresywny, obraża, opluwa ludzi. Ciekawym gościem był Piotr Jegor – wygląd cherubinka, blondynek, bardzo fajny w życiu prywatnym. Na boisku… Doktor Jekyll i mr Hyde. Takiej wiąchy jak od niego nie słyszałem nigdy. Dałem mu w meczu Rakowa z Górnikiem czerwoną kartkę.
– Dałeś mi czerwoną kartkę? To teraz posłuchasz.
Wygarnął mi wszystko. Co z moją żoną robił, kim jest moja matka itd.
– Skończyłeś? – pytam w końcu.
– Nie, chuju, jeszcze posłuchasz.
– To dawaj dalej!
Po meczu wypisałem osiem stron raportu cytatów z Jegora. A zwykle taki raport ma jedną, góra dwie strony. Ale relacje z ludźmi generalnie mam dobre. Niczego nie chce, zawsze jestem do ludzi, nigdy od ludzi. Na boisku to samo – jak nie musiałem, to nie karałem. Pamiętam jak kiedyś uprosił mnie Włodzimierz Ciołek. Był wtedy taki przepis, że trzeba było pisać za co daje się żółtą kartkę. Kategoria przewinień miała znaczenie. Trzy razy dostał za protesty – większa kara niż jakby dostał jedną za protest, jedną za faul, jedną za odkopnięcie piłki. Ciołek miał taką tendencję, że wykonywał rzuty wolne bez gwizdka.
– Na gwizdek! – mówię. A on ustawia mur i bach w okienko. Dałem mu żółtą kartkę.
– Panie Michale… A może by pan mógł za coś innego… Bo ja już mam dwie.
– A w sumie mogę.
I napisałem za coś innego. A potem strzelił w drugie okienko. Artyzm.
Na finał mistrzostw świata namaścił pana sam papież.
FIFA się zwróciła, czy mógłbym pomóc w zorganizowaniu audiencji dla sędziów u papieża. Poszedłem do episkopatu i przez znajomych księży – łatwe to nie było – dotarłem do prymasa Glempa. Doszło w końcu do tej audiencji. Asystentem był wówczas kardynał Dziwisz, wtedy jeszcze nie kardynał.
– To pan jest ten Listkiewicz, który nam głowę zawraca? No dobra, to będzie już ta audiencja.
Nie wypada mi wozić zdjęcia z papieżem, ale w domu wisi na czołowym miejscu. I to nie była taka audiencja, jaką ma wielu ludzi, którzy jechali na generalne spotkanie z papieżem. Mam zdjęcie, że jestem sam na sam z papieżem, wręczam mu kryształowy gwizdek, papież mnie gładzi… Piękne. Papież zadmuchał w ten gwizdek – a tam nic!
– Proszę pana, ten gwizdek nie gwiżdże.
Ktoś miał normalny, to dał szybko. Papież gwizdnął i aż żyrandole zaczęły się ruszać.
– No! To jest gwizdek!
Stałem obok papieża, było 60 sędziów, każdy podchodził, a ja przedstawiałem. Na koniec papież powiedział:
– Szkoda, że nie ma polskiej drużyny, ale jest polski sędzia, więc będę się modlił za pana powodzenie.
Przekazano to władzom FIFA i mówią, że papież mnie namaścił. Sędziowanie finału dostałem wbrew zasadom sztuki. Do tej pory nigdy nie jest tak, że sędzia z półfinału gwiżdże też w finale. Jeśli ktoś ma półfinał, oznacza to, że skończył swój turniej.
Pan też tak sądził, nawet nie wyprał pan koszulki.
Siedziałem sobie na basenie, gdy podszedł do mnie kolega sędzia i mówi:
– Co ty tu robisz?! Do pokoju, jutro mecz.
– Jaja sobie robisz?
– No finał. Zobacz.
Pokazał kartkę i… rzeczywiście. Może to był prezent od papieża? Tego już się nie dowiemy.
Był pan sędzią w dzikich czasach i nie wierzę, że nie miał żadnej propozycji korupcyjnej.
Rzeczy dopuszczalne wtedy – kolacja z klubami, podwiezienie samochodem – są dziś niedopuszczalne. Pamiętam jak sędziowałem finał Pucharu Polski Górnik Zabrze – Miedź Legnica na Legii. Szefem Górnika był Kozubal. Przed meczem wszedł do szatni i mówi do mnie gdy byłem sam:
– Wie pan… Nic proponował nie będę, bo przecież z Miedzią Legnica to wygramy, nie?
– Ja od pana przecież nic nie oczekuję. Uznaję, że tego nie słyszałem.
I przegrali ten mecz z Legnicą. Komiczne było jak po meczu niektórzy piłkarze Górnika Zabrze naskoczyli na tych działaczy:
– Wy, chuje, teraz płaczecie? To przed meczem trzeba było myśleć.
Bardziej chodziło im może o przekupienie Miedzi, a nie sędziów, nie wiem. Sędziowałem kiedyś też baraż do Ekstraklasy Jagiellonia – Zagłębie Sosnowiec. Pierwszy mecz w Sosnowcu Jaga wygrała 3:0. Przyjeżdża Sosnowiec rozklekotanym autosanem, każdy w innym dresie, taka zbieraninka. Ludzie z Jagi mówią tak:
– Bankiet po meczu, tort, wszystko. Pan zobaczy – kluczyki do samochodów dla piłkarzy za utrzymanie. Ale niech pan pamięta, że jeszcze parę samochodów w rezerwie mamy! – mówił i puścił oko.
Taki tekst trochę na granicy. Grają, mają na wyjeździe 3:0, przegrywają u siebie 0:3. W dogrywce stracili bramkę i spadli. Pamiętam też o sytuacji, w której była to chyba nawet i korupcja. Ale co można było zrobić, przeszedłem do porządku dziennego. Mecz trzeciej ligi, przyszedł działacz i pyta:
– Która jest torba sędziego głównego?
– No ta. A po co to panu?
– A niee, nic, ja tak tylko.
Po meczu wracamy Maluchem i przypomniałem sobie o tym pytaniu. Kazałem stanąć.
– Co macie w torbach? – pytam kolegów, którzy sędziowali ze mną.
– Pół litra Żytniej.
– Pół litra Wyborowej.
Patrzę ja – koniak. Musiał wiedzieć, komu wręczyć droższy trunek.
Kiedyś w Europie były kiedyś takie przepisy, że kluby nie mogły dawać upominków wartych więcej niż 50 euro, chyba że te mają emblematy klubowe. Real znalazł wyjście tej z sytuacji, rozdając w podarkach złote zegarki z logiem Realu w tle. Ja nie dostałem, koledzy opowiadali. Korupcja była wszechobecna w tamtych czasach w życiu. Dobrze się stało, że zmieniono prawo i stała się czynem kryminalnych. Kiedyś można było kogoś co najwyżej zawiesić. Zdaję sobie natomiast sprawę, że zawsze będzie się za mną ciągnęła “czarna owca”. Po zatrzymaniu pierwszego sędziego zapytano mnie o to i powiedziałem, że to tylko czarna owca. Okazało się jednak, że jest ich całe stado. Wypominają mi to do tej pory. Jakbym mógł cofnąć czas to bym to inaczej rozegrał. Gdy tylko dostałem sygnał z policji, mogłem zamiast bronić środowiska rozwiązać kontrakt podejrzanego sędziego i natychmiast mianować Andrzeja Strejlaua szefem sędziów, co zrobiłem za późno. Przespałem to. Próbowałem wyleczyć ciężką chorobę aspiryną.
Jeszcze jedna rzecz mnie zastanawia – bał się pan kiedykolwiek wyjechać ze stadionu? Chcieli bić?
Nie. Jak to mówią Czesi: kto się boi, ten sra w sini. Czyli kto sie boi, nie wchodzi do środka, a sra pod drzwiami. Tak mnie tu nauczyli.
Raz po meczu okręgówki piłkarze Orła Warszawa zaproponowali pomoc – wsadzili mnie do ich autokaru Jelcza razem z torbami, przykryli mnie nimi. Nie było mnie widać. Kibice z Piasteczna zatrzymali tego Jelcza i zaczęli mnie szukać.
– Nie ma, nie ma… Jedziemy dalej.
A ja leżałem pod torbami. Często mi się zdarzało tak, że nie byłem lubiany przez kibiców Legii. Wychowywałem się na Polonii i tego nigdy nie kryłem, zresztą uważam, że porządny człowiek ma jeden klub do końca życia. Kiedyś sędziowałem sparing na Legii i Paweł Janas powiedział mi, żebym przerwał mecz na chwilę i zobaczył, co mi robią z autem. Wzięli płyty chodnikowe i wybijali szyby. Co zrobię, niech tłuką. Piaseczno się dobrze zachowało, bo mi to wszystko zrekompensowało.
Innym razem wracałem z meczu Portugalia – Polska jako prezes PZPN. Kibice mnie zobaczyli z tyłu i zaczęli śpiewać na cały samolot “jebać PZPN”. Kupiłem u stewardessy jakąś butelkę i idę do nich.
– Panowie, wytłumaczcie mi jedną rzecz. Gra Portugalia z Polską, sędziuje Niemiec. I ten Niemiec się myli na naszą niekorzyść. A wy krzyczycie “jebać PZPN”?! Gdzie tu sens?
– Panie prezesie, to jest przyśpiewka ludowa, pan się niczym nie przejmuje. Tak jak na weselu śpiewa się “sto lat”, tak na meczach to. Weszło w krew i tak jest.
Jechałem też kiedyś z nieżyjącym już trenerem Kuleszą do Poznania na mecz z Legią. To było po odebraniu Legii mistrza Polski, czego Kulesza był inicjatorem. Kibice Legii nas przyuważyli. Uratowało nas to, że Legia miała z Lechią jakąś zgodę i jeden z nich miał szalik Lechii.
– Panowie, zanim nam wpieprzycie musicie wiedzieć, że ten człowiek – Ryszard Kulesza – wprowadzał Lechię do ekstraklasy.
– A co pan tu pierdoli?!
– Zadzwoń do ojca, zapytaj.
Wyszli, chyba zadzwonili. Wracają po dziesięciu minutach.
– No! Zapraszamy na piwo! Trenerze, szacun!
Czasami trzeba rozmawiać.
Więcej się pan nasłuchał jako sędzia czy jako prezes PZPN?
Niee, prezes, zdecydowanie. Jako sędzia nie miałem aż takiej nagonki. Generalnie byłem bezkonfliktowy. Byłem bardzo dobrym asystentem, jednym z najlepszych na świecie, chociaż jak niektórzy chcą mi dokuczyć mówią: “wielki wyczyn, biegałeś tylko z chorągiewką”. Tak jak kiedyś była klątwa Bońka, tak teraz jest klątwa Listkiewicza. Stawiam wypasioną kolację, jeżeli Polak w jakiejkolwiek roli zafunkcjonuje za mojego życia w ścisłym finale mistrzostw świata. Może to być piłkarz, sędzia, magazynier, ten co dba o trawę albo maluje linie. Ktokolwiek. Polak ma mieć pracę w finale. Od 27 lat nie ma.
Maradona, podpis Messiego, zdjęcie z papieżem. Ostatnio też był pan na nie najgorszym meczu i coś pan z niego przywiózł.
Ale to tylko taki żart. W Barcelonie na meczu z PSG opiekował się mną dziadek Gerarda Pique. W pewnym momencie meczu powiedział:
– Grali świetnie, próbowali… Ale 3:1, dziesięć minut do końca… Awansu nie będzie.
– A jakbyście awansowali to co?
– Wszystko ci obiecam!
– Shakira zagra dla mnie koncert?
– A pewnie!
Po meczu zagaiłem:
– No i co teraz?
– Jestem człowiekiem honoru, wrócimy do sprawy.
Podejrzewam, że się skończy tym, że mnie zaprosi mnie, gdy w Barcelonie będzie jej duży koncert. Nie mam złudzeń, że Shakira będzie śpiewać specjalnie dla mnie. Najbardziej ucieszyła się wnuczka. Od razu stwierdziła, że jedzie za mnie, bo musi podpatrzeć jak Shakira tańczy.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Fot. FotoPyK