Reklama

„Trzeba mieć tupet. W Chinach na dowód osobisty wszedłem do szatni Figo i Ronaldinho!”

redakcja

Autor:redakcja

25 stycznia 2017, 18:08 • 19 min czytania 38 komentarzy

A może by tak rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady do Birmy? Ale w Bieszczady w sumie też. Jak czas płynie na pustyni, gdy ma się jedynie pożywienie i plecak pełen piłek? Dlaczego w Chinach było łatwo dostać się do Figo czy Ronaldinho i co wystarczyło zrobić? Dlaczego sprzedaż lodówki powoduje przedłużenie podróży? Dlaczego świat biednych dzieci z Kambodży jest dużo lepszy od naszego? I dlaczego piłka nożna przybliża ludzi do każdego kraju świata? O 126 dniach piłkarskiej podróży rozmawiamy z Mateuszem Koszelą.

„Trzeba mieć tupet. W Chinach na dowód osobisty wszedłem do szatni Figo i Ronaldinho!”

Od czego to się zaczęło?

Rozmawiałem o Azji z mamą, powiedziała, że nigdy w życiu mnie tam nie puści.

– Mamo, jeśli zdecyduję się jechać, to nie będę pytał cię o zgodę.
– Lepiej skup się na tym, co jest u nas. Przecież nigdzie w Azji nie ma żużla.
– Mamo, jesteś genialna!

Pocałowałem ją i pobiegłem do pokoju. Ona jeszcze nie wiedziała dlaczego, ale wpadłem na to, że faktycznie – takich sportów tam nie ma. W naszych rejonach Falubaz znaczy dużo, ale dla reszty świata nie ma żadnego znaczenia. Natomiast jeden sport jest obecny na całym globie. Zacząłem szukać w internecie informacji pod hasłami „piłka nożna w Wietnamie”, „reprezentacja piłkarska Tajlandii” i tak dalej. Zacząłem czytać o futbolu w Azji. Trafiłem na informację o Mistrzostwach Azji Południowo-Wschodniej w Birmie. Dla drużyn z Azji Południowo-Wschodniej to najważniejszy turniej. Nie skupiają się na Mistrzostwach Azji, bo wiedzą, że nie mają na nich szans, więc ten turniej traktują jak religię. Poziom jest dramatyczny, o czym świadczy finisz turnieju, czyli to, że Tajlandia wygrała go w cuglach, a w eliminacjach do mundialu nie zdobyła punktu. Piłkarska A-klasa. Ale wtedy, przeglądając internet, stwierdziłem: czemu by tam nie pojechać?

Reklama

Skąd w ogóle myśl o Azji?

Czytałem bloga i książkę „Autostopem przez życie” Przemka Skokowskiego. Gdzieś tam w głowie od dawna był pomysł podróży po Azji. Zaraz miałem zacząć trzeci rok studiów. Ale coś mi w życiu nie pasowało. Powiedziałem sobie znane tu i ówdzie: a może by tak rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady? No i wyjechałem. Odpocząłem tam, przemyślałem, co chcę robić w życiu.

I co zrobiłeś w pierwszej kolejności?

Zakończyłem związek. Pomyślałem logicznie: czeka mnie wyjazd za granicę, żeby zarobić pieniądze na podróż. Związki na odległość są trudne, to raz. Poza tym, może to egoistyczne, ale nie chciałem leżeć w nocy gdzieś na pustyni w namiocie i zamęczać się myślami: kocham cię, tęsknię, nie mogę już bez ciebie wytrzymać.

Jak zareagowała?

Nijak, bo nie odzywa się do mnie do dzisiaj.

Reklama

Słaba sytuacja.

Wytłumaczyłem jej wszystko, przedstawiłem swój punkt widzenia i… wiesz, zakończyliśmy rozmowę tym żałosnym tekstem „zostańmy przyjaciółmi”. Nie zostaliśmy. Podjąłem ostateczną decyzję: jadę. Pojechałem do swojej rodzinnej miejscowości, późnym wieczorem zapukałem do drzwi, mama otworzyła i była w szoku, że przed nią stoję. Była w szoku, przecież powinienem być na studiach w Warszawie. „Mamo, musimy poważnie porozmawiać”. Żadna rozmowa, która zaczyna się tymi słowami, nie może skończyć się dobrze. Postawiłem rodziców przed faktem dokonanym. Tata nie odezwał się do mnie przez sześć miesięcy, mama płakała po nocach. Ale postanowiłem, że chcę przeżyć przygodę i to zrobiłem.

14333189_835028986628207_3251011879001859809_n

Co z bliskimi?

O kontakt z rodziną i przyjaciółmi było bardzo łatwo.

Serio?

Tak, bo Azjaci zrozumieli, że biały człowiek potrzebuje trzech rzeczy – jedzenia, picia i internetu. Nie ma problemu, żeby zadzwonić do mamy z drugiego krańca świata i opowiedzieć, co u mnie słychać. Choć były okresy, w których byłem na pustyni i na przykład dwa dni nie miałem absolutnie żadnego kontaktu ze światem.

Będąc na pustyni, rozglądając się wokół i widząc jedynie piasek czułeś…

Wolność. To jest właśnie wolność. Nie podróżuję stopem przez brak pieniędzy. Mógłbym je zarobić albo znaleźć sponsorów, ale budżet w jakiś sposób cię ogranicza. A nie mając budżetu, nie ogranicza cię nic. Na pewnym etapie podróży napisała do mnie Justyna, dziewczyna, która też udała się na wyprawę po Azji. Zaproponowała, żebyśmy pokręcili się razem. Napisałem: ok, bardzo chętnie, ale ja mam jasny plan. Wszystko jest rozpisane, a cel to Mistrzostwa Azji Południowo-Wschodniej w piłce nożnej. Dostosowała się i przez 40 dni jeździliśmy wspólnie. Poznałem masę osób, między innymi Tomka, z którym podróżowaliśmy jakiś czas wspólnie. Była sytuacja, że ktoś nas podwoził i zostawił na pustyni, sam pojechał tam na polowanie. Po sześciu godzinach przejeżdżał pierwszy samochód, a jak ktoś jedzie, to wiadomo, że się zatrzyma, bo będzie w szoku, co na środku pustyni robią ludzie bez pojazdu. Wziął nas, pojechaliśmy dalej.

Nauka cierpliwości?

Jasne, teraz jestem dużo spokojniejszym człowiekiem, jeśli chodzi o cierpliwość. Z twojej perspektywy czekanie sześciu godzin to coś niepojętego. Ale dla mnie było to nic, skoro wiedziałem, że przede mną jeszcze jakieś 3500 godzin podróży.

Ok, zacząłeś podróż, ale do mistrzostw były trzy miesiące. Przed nimi w twojej wyprawie pojawiły się wątki piłkarskie?

Cała masa, ta podróż była podporządkowana piłce. Jeszcze na Ukrainie, w mieście Równe wpadłem na pomysł przespania się na stadionie. Taki kaprys. Przeszedłem z plecakiem przez czterometrowy płot i rozłożyłem się na płycie boiska. Super sprawa. Marzę o przespaniu się na Camp Nou, ale to już niewykonalne, inna liga. Przechodząc do wątków czysto piłkarskich – na jedenaście odwiedzonych krajów, w dziesięciu byłem na meczu. W Kirgistanie, Laosie, Kambodży, Birmie, Tajlandii, Kazachstanie, Rosji… Najciekawiej było w tym pierwszym. Kilka dni przed naszym remisem z Kazachstanem – ten zresztą też widziałem z trybun, a przed meczem spotkałem Kubę Błaszczykowskiego – Kirgistan wygrał z nimi 2:0. Wcześniej nie zdawałem sobie sprawy z wagi tego meczu, a byłem w tamtym czasie w Kirgistanie. Ludzie oszaleli. Mówił o tym każdy. Kierowca, pani w sklepie, ludzie na ulicy, pytani o drogę… Coś jak nasza wygrana z Niemcami po golu Waldka Kiepskiego. Byłem zaskoczony, że tak interesują się piłką, więc chciałem iść na jakiś mecz. Akurat grał mistrz z czwartą drużyną w Kirgistanie. Kierując się logiką europejskiego kibica, idę do kasy biletowej, ale nigdzie jej nie ma. Okazuje się, że wstęp na mecz mistrza kraju jest za darmo. Tylko że poziomem ten mecz przypominał naszą A-klasę, a na trybunach siedziało jedynie 600 osób. Jednak był młyn, a nawet race. Abstrakcja, masa skrajności.

14224930_828335610630878_2394321325519386319_n

Czyli generalnie otoczką tak, ale samym poziomem piłkarskim zadowolony być nie mogłeś.

Był taki jeden mecz, na którym poziom przewyższał nasze, a nawet topowe europejskie ligi, i to zdecydowanie.

To znaczy?

Byłem wtedy w Chinach. Totalnie przez przypadek dowiedziałem się, że w mieście odbędzie się mecz gwiazd Ameryki Południowej z Europą. Ronaldinho, Luis Figo, Juliano Belletti, Christo Stoiczkow… Poszedłem dzień wcześniej pod stadion, żeby kupić bilet, ale na miejscu było kilka tysięcy kibiców. Pomyślałem: o co chodzi? Podszedłem to stewarda, powiedziałem, że szukam kasy, żeby kupić bilet na jutro, a on mówi, że jutro nie ma żadnego meczu.

– To kiedy grają gwiazdy Ameryki Południowej i Europy?
– Za dwie godziny.

Udało mi się kupić bilet u konika, ale problem polegał na tym, że miałem przy sobie plecak podróżniczy. A w nim była pałka teleskopowa i maczeta, które woziłem jak chuligan Wisły Kraków, na wszelki wypadek. Powiedziałem kontroli przy wejściu, że jestem podróżnikiem, ale trudno było wytłumaczyć Chińczykom nie znającym angielskiego, że maczeta nie mam wcale po to, żeby zrobić komuś krzywdę. W końcu przechowali mi plecak i poszedłem na mecz. To było coś niesamowitego, oglądać kilku byłych piłkarzy Barcelony, w której jestem zakochany. Po meczu poszedłem go odebrać, a po drodze zobaczyłem, że pod budynkiem centralnym stadionu za barierkami stoją dobre dwa tysiące Chińczyków. Podszedłem do jednego ze strażników, wyjąłem dowód osobisty i zacząłem wymachiwać mu nim przed oczami, krzycząc: „I,m journalist from Poland, I want do interview with Luis Figo and Ronaldinho!”. Dla niego było to tak niezrozumiałe, że mógłbym zarówno krzyczeć: „Parówki za 4 złote, cieplutkie paróweczki!”.

I jak zareagował?

No właśnie… wpuścił mnie (śmiech). Już ci tłumaczę, dlaczego. W centralnej czy północno-zachodniej części Chin praktycznie nie ma białych ludzi. Byłem dla nich atrakcją. Tam nie musisz być Pudzianowskim czy Borkiem, ja byłem dla nich kimś tylko dlatego, że jestem biały. Ludzie co chwila do mnie podchodzili i prosili o wspólne selfie.

Mam nadzieję, że nie jesteś jak Franciszek Smuda, który mówi, że ludzie zaczepiają go na ulicy i dziękują za Euro 2012.

W to wierzyć mi się nie chce. Natomiast ty mi musisz. Czułem się tam czasami jak Brad Pitt. Może brzmi to narcystycznie, ale powaga, ludzie podchodzili na mnie kilkanaście razy na dzień prosząc o wspólną fotę. Wracając – ten ochroniarz zaprowadził mnie do szatni! Wielu zawodników, z Ronaldinho na czele, pojechali już do hotelu, ale powiedziano mi, że niektórzy są w autokarze. Wszedłem do niego na luzie, patrzę – siedzi Luis Figo. Nie szanuję go za przejście z Barcy do Realu, ale zrobiłem sobie z nim zdjęcie, no bo kto uwierzyłby mi w taką historię? Jestem świadomy, że brzmi to nieprawdopodobnie. A że, jak już opowiadałem, białych ludzi traktują w tamtym rejonie Chin jak gwiazdy, to było dużo łatwiej, ochrona okazała się pomocą w drodze do szatni, zamiast murem nie do przejścia. Ale właśnie o to mi chodziło, mówiąc o tupecie. Nie masz przepustki, to pokaż dowód, trzeba być w życiu bezczelnym. Jak idziesz w zaparte, to często przyniesie go efekt. Będąc w Bangkoku, spałem w najtańszym hostelu. Ale kilkadziesiąt metrów dalej był pięciogwiazdkowy hotel. Spędziłem w nim trzy dni. Nie nocowałem tam, ale siedziałem godzinami na basenie.

20160927_215550

Na jakiej zasadzie?

Na takiej, że wchodziłem, mówiłem w recepcji „dzień dobry” i przechodziłem na basen. Działało, bo działałem na pewniaka. Nie tłumaczyłem się z którego jestem pokoju, gdzie jest moja karta czy cokolwiek innego, bo zanim usłyszałem tego typu pytanie mówiłem: „poproszę ręcznik”. I pani mi go przynosiła. Jeśli jesteś pewny, nikomu nie przyjdzie do głowy, że jest coś nie tak, że ciebie na tym basenie nie powinno być. W życiu trzeba mieć tupet. Tu odwołam się do Wojtka Cejrowskiego. Gdy Polska byłą jeszcze państwem komunistycznym, a on podróżował i przekraczał – dajmy na to – granicę Peru, jako obywatel Polski miał zakaz wstępu. Dał strażnikowi książeczkę zdrowia, która wyglądała jak paszport, ten przegląda listę i mówi, że w ogóle nie mają na liście takiego kraju. Cejrowski do niego:

– Niech pan spojrzy, czy jest Kanada. Czasem tak zapisują nasz kraj.
– Faktycznie, teraz się zgadza, może jechać pan dalej.

To były oczywiście czasy bez internetu, łatwo dostępnych komórek i tak dalej i tak dalej. Ale zrobił gościa na cwaniaka. Trzeba mieć tupet. Jak jesteś pewny siebie, dostaniesz się wszędzie.

Ta pewność siebie bardzo ci skoczyła?

Zdecydowanie tak, ale z powodu odbycia całej podróży, a nie tylko po sytuacji z Figo. Chociaż wiem, jak ludzie mogą odbierać hasło „pewność siebie”.

Dla mnie to zaleta, nie wada.

Właśnie. Pewność siebie oceniam na podstawie tego, do jakiej dziewczyny chłopak odważy się podejść, zagadać i zaprosić na kawę. Mam wrażenie, że oprócz odbicia żony Robertowi Lewandowskiemu, stać mnie teraz na wszystko. Bo po odbyciu takiej podróży, psychicznie jesteś na szczycie świata!

Czyli uważasz, że jesteś w stanie wybrać się do USA i pójść na drinka z Emily Ratajkowski?

Przejdźmy do następnego pytania. (śmiech) A serio, teraz nie, że mam nadzieję, a po prostu wiem, że jeśli będę chciał zrobić coś zależnego ode mnie, to to zrobię. Chodzi o nastawienie. Staram się nie używać zwrotów: udało się, jeśli, może. Paweł Fajdek nie mówi: jeśli zostanę mistrzem świata, to coś tam, tylko: jak już zostanę mistrzem świata. Dlatego wmawiałem sobie, że dotrę do Birmy na mistrzostwa i to zrobiłem.

IMG_20161126_190209

20161126_205133

Właśnie, jaka była twoja reakcja, gdy tam trafiłeś?

Dojechałem na stadion i krzyknąłem: zrobiłem to! Targałem ze sobą karton z napisem: „Nowogród Bobrzański – Mistrzostwa Azji Południowo-Wschodniej w piłce nożnej, 21700 km autostopem”. Wszedłem na trybuny, zrobiłem sobie to zdjęcie i czułem się królem życia. Pokonałem tyle kilometrów i dotarłem na mecz Birma – Kambodża. Teraz sobie myślę, jak bardzo walniętym na punkcie piłki trzeba być, żeby się na coś takiego zdecydować. Byłem na trzech meczach, wszystkie z udziałem reprezentacji Birmy. Ten turniej generalnie jest bardzo dziwny, najpierw jest faza eliminacyjna w jakimś kraju, później faza grupowa, w tym roku w Birmie i potem runda pucharowa, która odbywa się na zasadzie mecz-rewanż, więc w krajach mierzących się drużyn. To samo finał. Więc impreza odbywa się oficjalnie w Birmie, ale jednak nie od początku i nie do końca. Zaliczyłem mecze Birma – Kambodża i Birma – Malezja, a potem pojechałem do Tajlandii, w której odbywał się półfinał, ich reprezentacja grała właśnie z Birmą. Zostałem kibicem reprezentacji Birmy. (śmiech)

Może wymienisz skład?

Także tego…

Nic?

Wiedziałem tylko, że na przykład ten z dziewiątką na plecach szybko biega. Ale mimo, że piłkarze byli przetragiczni i nawet nie znałem ich nazwisk, bardzo się tym jarałem. Po golu któregoś z zawodników Birmy – któregoś, bo nazwisk nie znam – w 89. minucie z Malezją dającym im awans, cieszyłem się równie żywo i szczerze, co po karnym Krychowiaka na Euro. Zakochałem się w ich klimacie, przed meczem z Tajlandią przez pół godziny kłóciłem się z ochroniarzami, żeby wpuścili mnie na sektor kibiców Birmy. Udało się i darłem ryja z nimi. Byłem naprawdę rozbity, gdy w półfinale dostali czwórkę w czapę. A skoro już mówię o Tajlandii, to na chwilkę odpłynę od piłki.

Chyba już wiem, w który temat pójdziesz.

Spotkałem prześliczną dziewczynę, absolutnie dziesięć na dziesięć. W życiu nie widziałem ładniejszej kobiety, w żadnym kraju!

Tak jest, musiało o to chodzić.

Wiesz jak jest (śmiech). Podszedłem i na dzień dobry powiedziałem jej, że jestem ciekawy, czy jest kobietą czy facetem.

I była…

Facetem. Porozmawiałem z nim/nią parę minut i dziwnie się czułem mówiąc facetowi, że wygląda nieprawdopodobnie. Było o tyle łatwiej, że w angielskim nie ma odmiany i mówiłem po prostu „beautiful”, a nie „ładny” lub „ładna”, bo w sumie miałbym problem z użyciem odpowiedniej formy.

Twoja podróż kręciła się wokół piłki codziennie, nie tylko w przypadku wypadów na mecze. Opowiesz o swojej akcji?

Wymyśliłem, że podróżując, będę prezentował piłki dzieciom z zakątków, w których posiadanie i granie w piłkę brzmi jak marzenie. Tak powstał projekt „Podaj piłkę dzieciom”. Już w trakcie podróży zrozumiałem, że to nie jest żaden bonus do całej mojej wyprawy. To stało się celem przewodnim. Bardzo często piłka, którą dawałem jakiemuś dziecku, była dla niego pierwszą w życiu. Łącznie rozdałem 500 piłek. Woziłem ze sobą pompkę, a piłki kupowałem na miejscu. W wielu rejonach Azji generalnie wszystko dzieje się na ulicy. Masz stoiska, baraki i tam możesz kupić wszystko. Tak w ogóle – o wielu miejscach mówi się, że są na końcu świata. No to słuchaj. Pewnego dnia ruszyłem w drogę z Osz na Sary Trash. To ostatnia wioska przed granicą kirgijsko-chińską, w dodatku położona w górach, jakieś 3000 m.n.p.m. Złapałem stopa, jedziemy w górę, w górę. I dalej w górę, tak przez 15 minut. Dojeżdżamy na szczyt i zjeżdżamy na dół. Takim sposobem po kolejnym kwadransie dojeżdżamy do wioski. Do wioski, która jest właśnie na końcu świata. Dalej nie ma już nic. Szczęka opada. Mieszkać w takim miejscu… Zimą temperatury dochodzą do -40 stopni, ludzie są całkowicie odcięci od świata przez dwumetrowe zaspy. Podarowanie piłek dzieciom w takich miejscach naprawdę sprawia olbrzymią, wewnętrzną radość. W jednej wiosce podszedł do mnie chłopczyk:

– Proszę pana, mogę kupić piłkę?
– Nie możesz kupić, bo ja ich nie sprzedaję.

Nie słuchał, co dalej mam do powiedzenia, momentalnie pobiegł do domu. I zaraz wrócił. Z monetami w ręku. – Proszę pana, tyle wystarczy?

14333205_836017169862722_458104262160767911_n

Kazałem mu schować pieniądze, dałem piłkę i powiem ci, że trudno mi opisać, co czuje się w takich chwilach. Widziałem tyle szczerych wybuchów radości, że byłem niesamowicie naładowany i szczęśliwy z ich radości. Mam długą historię, trochę oderwaną od samej piłki, ale to zdecydowanie najbardziej szokujące i najwspanialsze, co w życiu przeżyłem. Opowiedzieć?

Jasne!

Dotarłem do Kambodży. Lata temu doszli tam do władzy komuniści, Czerwoni Khmerzy. Stosowali zasadę, że im głupszy naród, tym łatwiej się nim rządzi. W przeciągu jednego dnia wyprowadzili z miasta całą stolicę i osiedlili na wioskach. Gdybyś tam był i miał okulary, jak najszybciej by cię zabili. Bo dlaczego masz okulary? Nie przez komputer, a książki. Oczywiście to wszystko uwspółcześniam. Skoro przez książki, to znaczy, że dużo czytasz, czyli jesteś mądrzejszy. A do tego pochodzisz z elity, skoro na te książki i okulary ciebie stać. Wychodzi na to, że jesteś mądry i bogaty, czyli masz wszystkie cechy, które oni chcieli usunąć z narodu. Jak ich zabijali? No niestety, na strzelenie kulki w łeb nie było ich stać. Byłem w obozie w Kambodży, który teraz jest przerobiony na muzeum, jak Auschwitz. Wisi w nim 15 tysięcy czaszek. Często zgniecionych, bo ich metodą na zabicie dzieci było branie ich za nogi i walenie głowami w drzewo. A dorosłych ludzi przywiązywali do drzewa i napieprzano haczką w głowę. Oni byli chorzy, bawili się śmiercią innych ludzi. Ten kraj wiele przeszedł i mamy dziś społeczeństwo w Kambodży w wieku 30+, które w większości nie umie pisać i czytać. Dzieci mieszkają w drewnianych chatkach, nie mając dostępu do prądu, ciepłej wody i one dobrowolnie przychodzą do szkoły, żeby uczyć się angielskiego. Założył ją Poy, który stracił rodziców, gdy był dzieckiem. Wyjechał, nauczył się angielskiego i wrócił na wioskę, żeby pomagać dzieciom. Zgłosiłem się tam na wolontariat na dziesięć dni, pierwszy dzień był dla mnie szokiem. Poy opowiadał mi o podopiecznych.

– Ten chłopak mieszka w szkole, bo nie ma domu ani nikogo bliskiego. A ten ma 16 lat, ojciec zginął mu podczas wojny domowej, matka zachorowała i zmarła.
– A czemu mówisz mi akurat o nim?
– Bo dziś samodzielnie wychowuje 7-letnią siostrę i 5-letniego brata. Pomagam im jak mogę, ale niestety bardzo wcześnie musiał stać się mężczyzną.

Pytałem go, czemu te dzieci przychodzą się uczyć, skoro tak naprawdę nie muszą. Dzieje się tak dlatego, że to praktycznie jedyne miejsce, w którym mogą zobaczyć białego człowieka, co jest dla nich atrakcją. A biały człowiek zawsze przyniesie ze sobą coś takiego jak telefon czy laptopa. On pokaże im na ekranie jakieś tańczące parabole i ich już to cieszy, to dla nich coś super, bo na co dzień bawią się patykami i kamieniami. Chciałem pojechać z Poyem do dużego miasta, żeby kupić każdemu dziecku po piłce, a do tego książki do szkoły i tego typu pierdoły. Poy bardzo się ucieszył, białas mówi mu, że chce kupić coś dzieciom, więc w to wchodzi. Dołączył się jeszcze jeden wolontariusz, który wpadł na kolejny pomysł: – Wiecie co, rozmawiałem z dzieciakami i oni nigdy w życiu nie jedli pizzy! Rozumiecie?

20161106_184538

15179177_876584922472613_1657293445028043401_n

Złożyliśmy się na pizzę dla prawie setki dzieci – bo tyle jest ich w szkole – i pojechaliśmy na zakupy. Jak wróciliśmy i daliśmy im piłki, to nawet nie wyobrażasz sobie, jaki był tam szał. Grali do wieczora, cieszyli się, bo po prostu nigdy wcześniej tego nie zaznali. Kto z nas nigdy nie grał w piłkę? A oni, nawet starsi, nie mieli takiej okazji. Ale to, co najwspanialsze działo się potem, na kolacji. Zebraliśmy dzieci do szkoły i rozdaliśmy pizzę. Wszystkie zaczęły się nią zajadać, ale jedna dziewczynka – nazywałem ją księżniczka – podeszła do mnie i spytała, czy może schować swój kawałek do torebki. Ja pytam, po co. Przecież teraz dostała ciepłą, niech zje od razu – moja logika. Ona powiedziała, że chce zostawić swój kawałek rodzicom, bo oni czekają w domu, a też nigdy nie jedli czegoś takiego i chce im sprawić radość. Powiedzieć: mamusiu, to jest ta pizza, którą jedzą w Europie, spróbuj. Rozumiesz to?! W takim momencie łzy same spływają z oczu i jedyne co chcesz zrobić, to przytulić się do tego dziecka. Zauważyłem wtedy, że wiele dzieciaków gryzie swój kawałek trzy razy i chowa do plecaka. I gwarantuję ci, że gdybym był tam miesiąc czy nawet rok i zostawił tam dziesięć albo sto tysięcy dolarów, to i tak dałbym tym dzieciom mniej, niż one dały mi. Kiedy schowałem księżniczce kawałek pizzy dla rodziców, usłyszałem najpiękniejsze „Teacher, thank you” w życiu. Nigdy nie słyszałem tak szczerego i wdzięcznego „dziękuję”. Do teraz pamiętam i myślę, że do końca życia zostaną mi przed oczami uśmiechy dzieci, którym dałem pierwszą piłkę w życiu. W Polsce każde dziecko, które chce, ją dostanie. A tam? „Moja piłka, to jest moja piłka. Mogę ją kopać, bawić się, spać z nią. Ona jest moja”. Ogarniasz? Tak myślą te dzieci, to coś abstrakcyjnego.

20161108_195613

IMG_20161130_163759

I zdałem sobie sprawę, że nasz nastawiony na konsumpcję świat ludzi z telefonami, komputerami, telewizją, internetem jest tysiąc razy gorszy od tamtejszego. Bo tam materialnie nie ma nic, ale jest empatia, szczerość, braterstwo. Przyznaję się z ręką na sercu, że dostając kawałek pizzy nie myślę o tym, żeby dać go komuś z rodziny. A pierwsza myśl dziecka, nie mającego w życiu niczego, to: muszę podzielić się z braciszkiem, mamusią, tatusiem. Jeśli w ogóle ich mają. Po pobycie u tych dzieci zrozumiałem, że ludzie, którzy jeżdżą na wolontariat do takich krajów wcale nie udają się tam, żeby dawać. Jadą, żeby czerpać od nich. Bo tego, co dają ci te biedne dzieci, nie kupisz nigdzie. Nasz świat jest zły, żyjemy, aby: zarabiać, brać, zarabiać, brać, zarabiać, brać. A nie o to w życiu chodzi. Dzieci z Kambodży wyjaśniły mi to swoim zachowaniem.

Poznałem tam Iana, Anglika. Pracował na poczcie w Liverpoolu, pojechał na jakiś czas na wolontariat, jest w Kambodży już dziewięć miesięcy i na razie nie zamierza stamtąd wyjeżdzać.

– Nie ciągnie cię do Anglii?
– A po cholerę mam wracać? Mam rzucić to, co tu robię i iść na pocztę przybijać jakieś stemple? Nie jest łatwo, ale przeżywam tu najpiękniejsze chwile w swoim życiu.

Lubię historię o początkach podróżowania przez Cejrowskiego. Sprzedał lodówkę, dzięki czemu miał pieniądze na wyjazd, a jak już wyjechał, to stwierdził, że nie ma, po co wracać, bo w Polsce nie ma przecież nawet lodówki, więc zostanie dłużej.

Ty planujesz dalej podróżować?

Byłbym głupcem, gdybym skończył na Azji i poszedł do najzwyklejszego korpo. Teraz na mapie zaznaczyłem Amerykę Południową, w końcu tam piłkę kocha się najmocniej. Wiesz… mam 23 lata, gówno zarabiam, mieszkam z rodzicami. Ale cieszę się, że mogę przekazywać innym jakieś wartości. Jeżdżę po szkołach podstawowych na prezentacje, żeby pokazać naszym dzieciakom, jak wygląda życie ich rówieśników X kilometrów dalej. Nic z tego nie mam, bo przecież 7-latek nie zalajkuje mi nawet strony na fejsie. Ale chcę ich uświadamiać, że to, co ich otacza to tylko cząstka świata, że nie wszędzie wygląda on tak jak u nich. I widzę, że maluchy naprawdę mnie słuchają, przejmują się tym. Tydzień temu miałem wykład na Uniwersytecie Warszawskim, o dwudziestej przyszło ponad 60 osób. Profesor, który miał wykład przede mną, przedłużył 10 minut swój wykład, podszedł, żeby mnie przeprosić i powiedział: o tej godzinie miałem u siebie maksymalnie dziesięć osób. A do pana przyszło tyle ludzi! Musi mieć pan coś naprawdę ciekawego do powiedzenia! On nie miał pojęcia, kim jestem, ale ja tego profesora świetnie pamiętam z czasów mojej nauki na UW.

Taki sygnał jest dla mnie motywacyjnym kopem w dupę. Odczuwam gigantyczne wsparcie, takie braterstwo. Codziennie te samo osoby wchodziły po 20 na mój profil na fejsbuku, żeby przeczytać post i dodać komentarz dla otuchy. Nie dodałem posta – przychodziło kilkadziesiąt wiadomości z pytaniem, czy nic mi się nie stało i wszystko jest w porządku. Zgubiłem Go Pro – dostałem wiele próśb o numer konta i uzbierało się z tego 500 zł na kupienie nowej kamery. Jedna dziewczyna napisała do mnie, że ją zmotywowałem i codziennie odkłada po złotówce do skarbonki, żeby za jakiś czas wylecieć do Londynu, bo to jej marzenie. Ja daję coś ludziom, oni dają mi. I nie jest to oklepany frazes. To naprawdę tak działa. Albo ostatnio po prezentacji w szkole średniej podszedł do mnie typowy dres w kapturze i mówi: szacun dla pana, bo to, co pan robi jest niewiarygodne. Muszę zastanowić się nad swoim życiem, bo chyba je tracę.

Rozmawiał SAMUEL SZCZYGIELSKI

Polajkujcie profil Mateusza: KLIK

 

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
2
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

38 komentarzy

Loading...