Reklama

Grzegorz Pater zdradza, że u Smudy wszystko jak w alfabecie. Od A do O!

redakcja

Autor:redakcja

03 marca 2016, 14:57 • 10 min czytania 0 komentarzy

Dlaczego Grzegorz Pater ma coś wspólnego z bohaterem „Miodowych lat” i czy jego dzisiejsze problemy z kręgosłupem są spowodowane… gabarytami jednego z kolegów z drużyny? Któremu z byłych wiślaków drużyna sprawiła konfesjonał? Dlaczego tak właściwie wyjechał z Krakowa i czy żałuje po latach, że stało się zbyt pochopnie? O tym wszystkim w dzisiejszym „Ale to już było” trener i zawodnik Orła Ryczów, a kiedyś piłkarz wielkiej Wisły, Grzegorz Pater.

Grzegorz Pater zdradza, że u Smudy wszystko jak w alfabecie. Od A do O!

Kariera z dzisiejszej perspektywy – spełnienie czy niedosyt?

Gra w Ekstraklasie, w niższych ligach, w europejskich pucharach, jeden mecz w reprezentacji – nie ma co narzekać. Czy wykorzystałem swój potencjał? Na pewno bardziej tak niż nie. W jakimś tam wymiarze się spełniłem. Wiadomo, że jak się coś osiągnie to się dąży do tego, żeby zrobić jeszcze więcej.

Największe spełnione piłkarskie marzenie?

Występ w kadrze narodowej. Był to co prawda mecz towarzyski, ale zawsze. Potem siedziałem na ławce w eliminacjach mistrzostw świata do Korei i Japonii. Myślę, że każdy grający chłopak chciałby mieć tego orzełka na piersi chociaż raz. Mnie się udało.

Reklama

Największe niespełnione piłkarskie marzenie?

Gra w Lidze Mistrzów. Z Wisłą dochodziliśmy do jakiegoś etapu, ale potem trafialiśmy na takie tuzy, że ciężko było cokolwiek zrobić.

Duży transfer zagraniczny, który był blisko, ale nie doszedł do skutku?

Interesowały się mną kluby Bundesligi – FC Koeln i Kaiserslautern – nawet na szybko podpisałem z menedżerem umowę, żeby mnie reprezentował. Ale kluby nie dogadały się z Wisłą. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że mam pretensje do Wisły. Różnie moje losy mogły się potoczyć.

Najlepszy piłkarz, z którym pan grał w jednej drużynie?

W okresie tej najlepszej Wisły to chyba mógłbym wymienić cały zespół. Muszę jednego, tak? Tomek Frankowski. Niepozorny, nie posiadał jakichś spektakularnych walorów fizycznych, wszystko osiągnął dzięki sprytowi. Miał to coś. Umiał przynajmniej wykorzystać te sytuacje, które mu się nadarzały. No i poza boiskiem to super gość.

Reklama

Najlepszy piłkarz przeciwko któremu pan grał?

Sporo się tych piłkarzy przewinęło, w sparingach w przerwie zimowej za Kasperczaka graliśmy z wieloma drużynami z Ligue 1, za Smudy z Bundesligi. Grałem też z Rivaldo, nawet wymieniliśmy się koszulkami. Miło wspominam ten mecz. Trafić dwa razy do bramki Barcelony to zawsze jest jakieś wydarzenie. Ludzie wspominają ten mecz, ale w innych też dobrze grałem, nie musiałem strzelić bramki, żeby występ zaliczyć na plus. Razem zagrałem 28 meczów w pucharze UEFA czy eliminacjach do Champions League.

Najlepszy trener, który pana trenował?

Nie chciałbym nikogo skrzywdzić, każdy coś wniósł. Pod względem dyscypliny i szacunku to na pewno Franz Smuda. Potrafił wyzwolić w chłopakach zaangażowanie. Nie było przeproś. Opierał się na treningach Bundesligi. Chłopaki jak jechali na zachód to mówili, że u nas to się w ogóle nie trenuje przy tym, co tam jest. Zdarzało się, że się oberwało od Smudy. Że nie walczę, że się boję wsadzić nogę. No i Smuda to bardzo pozytywny człowiek. Pamiętam jak wszedł do szatni i powiedział:
– W klubie wszystko musi być poukładane jak w alfabecie. Od A do O!

Najgorszy trener, z którym miał pan przyjemność?

Nie ma takiego, którego mógłbym definitywnie skreślić. Czasami nie lubiłem, jak trenerzy na siłę odpuszczali, a ja chciałem jeszcze potrenować. Ja czułem, że jeszcze mi czegoś brakuje, a trener obserwujący to wszystko z boku twierdził, że już mi wystarczy.

Gej w szatni? Spotkał pan takiego chociaż raz? 

Nie, raczej mi nie wiadomo.

Najlepszy żart, jaki zrobili panu koledzy? Kto i gdzie? 

Na tablicę rejestracyjną przykleili mi kartkę z napisem „Norek”. Olek Moskalewicz wymyślił mi taką ksywkę, ale nie wiem dlaczego (śmiech). Nie przyjęła się, pseudonim „Grzela” został. Przez całe miasto wracałem z taką rejestracją do domu, dopiero na drugi dzień się zorientowałem.

Najlepszy żart, który wykręcił pan?

Wiązało się sznurówki albo cięło ubrania. Marcin Baszczyński kupił sobie kiedyś płaszcz skórkowy, taki za kolana. Wyglądał jak ksiądz, to mu koledzy zrobili konfesjonał (śmiech).

Której decyzji podjętej podczas kariery żałuje pan najbardziej?

Tego, że tak szybko odszedłem z Wisły. Chciałem grać, a nie siedzieć w rezerwach. Trener Kasperczak powiedział mi, że będę trzecim zawodnikiem na swojej pozycji. Wolał stawiać na Uche i Gorawskiego. Dziś już wiem, że po pół roku ani jednego, ani drugiego nie było w klubie, więc była to błędna decyzja. Mogłem przeczekać te pół roku.

Kim chciał pan być po zakończeniu kariery i jak bardzo marzenia różnią się od rzeczywistości?

Tak myślałem, że zostanę przy piłce i że będę umiał jakoś przekazać te swoje myśli. Los czasami weryfikuje, że trzeba iść do innej pracy. Jestem trenerem w okręgówce, trochę to praca, trochę hobby. Sukcesy też jakieś były. Awansowałem z A-klasy do okręgówki czy do pierwszej ligi z juniorami. Żadnych celów sobie nie stawiam. Czas pokaże, czy pojawi się jakaś oferta i spróbuję wyżej. Ale to nie tak, że siedzę w fotelu, trzymam kciuki i patrzę na telefon, czy ktoś zadzwoni.

Pracuję z amatorami, więc nie bardzo mogę od nich wymagać. Jestem wdzięczny, że w ogóle przychodzą po pracy na trening i dają z siebie dużo. Ale to też nie tak, że treningi są delikatne. Teraz mamy okres przygotowawczy to daję im w kość. Staram się, żeby te zajęcia jakoś wyglądały i coś wnosiły w ich rozwój. Zawodnicy są różni – jeden przyswoi coś szybciej, drugi wolniej, trzeci w ogóle. Za juniora wielu z nich nie zostało nauczonych pewnych rzeczy i teraz ciężko w nich je wypracować. Warunków nie mamy jak pierwsza liga czy Ekstraklasa. Najgorsze, że nie ma boiska. Gimnastykuję się jak mogę. Czy to załatwiam halę, czy jakiś teren, czy inne miejsce. Najgorsza jest zima, bo nie ma gdzie trenować.

Co kupił pan za pierwszą grubszą premię?

Dawne czasy! Zawsze marzyłem o samochodzie i dopiero po którejś wypłacie udało się go kupić. Najpierw były to bardziej stypendia niż kontrakty.

Najbardziej wartościowy przedmiot, który pan kupił?

Nie byłem gadżeciarzem, raczej umiejętnie lokowałem pieniądze. Trzeba szanować pieniądz. Łatwo nie przychodził.

Największa suma pieniędzy przepuszczona w jedną noc?

Nie, nie… Nie bawiłem się w takie rzeczy, ani w bukmacherkę. To nie mój świat. Nie byłem nawet sprawdzić, jak to jest.

Najbardziej pamiętna impreza po sukcesie?

Po awansach spotykaliśmy się i świętowaliśmy z żonami, mieliśmy bardzo rodzinną atmosferę, co w jakiś sposób przenosiło się na boisko. Trzeba przyznać, że powodów do świętowania mieliśmy dość sporo.

Z którym piłkarzem z obecnych ekstraklasowiczów najchętniej by pan zagrał w jednej drużynie?

Chętnie bym odjął sobie teraz ze dwadzieścia lat i wrócił! W życiu bym nie powiedział, że ten niepozorny Nikolić strzeli tyle bramek.

Z którym z obecnych trenerów Ekstraklasy chciałby pan pracować?

Nie wiem. Trzeba poznać trenera, jego metodykę, taktykę, popracować ze dwa tygodnie. To nie totolotek.

Poziom Ekstraklasy w porównaniu do pana czasów – tendencja wzrostowa, czy spadkowa?

Powiem tak: za moich czasów było znacznie więcej meczów – nawet bezbramkowych remisów – z których kibic wychodził zadowolony. Zawsze było dużo akcji, strzałów, walki. Teraz jest dużo bezbarwnych spotkań. Już raczej nie ma tak, że człowiek siądzie i aż nie może się doczekać następnego meczu.

A Wisła? No teraz to gorzej już być nie może. Trzeba się dźwignąć. Ten sezon idzie już na straty, ale trzeba utrzymać się w Ekstraklasie. Największa bolączka? Chyba to, że tyle wygranych meczów kończyło się remisami. Największa szkoda, że tego farta nie miał Kaziu Moskal. Z tego, co wiem, dogadywał się z zespołem i naprawdę fajnie to funkcjonowało.

Najcenniejsza pamiątka z czasów kariery piłkarskiej?

Medale za mistrzostwo Polski. Mam też sporo koszulek, w pucharach wymieniałem się po meczach.

Pierwszy samochód?

Ford Sierra.

Najlepszy samochód?

Bo ja wiem? Miałem i tego Forda, i Opla Vectrę, teraz jeżdżę Passatem. Nie przykładam szczególnej wagi do tego, czym jeżdżę. Byle samochód się nie psuł.

Artykuł prasowy o panu, który najbardziej zapadł w pamięć? 

Było trochę tych artykułów i wywiadów. Krytyka także się zdarzała. Ale zawsze ją przyjmowałem. Krytyka jest po to, żeby wyciągać z niej wnioski. Jeśli ktoś z boku widział coś inaczej niż ja – brałem to pod uwagę. Czasami dochodziło do dziwnych sytuacji – na boisku czułem, że nie zagrałem tak jak powinienem, a wkoło wszyscy się zachwycali. Innym razem zebrało mi się od prasy, a wcale nie uważałem, że zagrałem źle.

Ulubione zajęcie podczas zgrupowań?

W karty graliśmy dla sportu. Czasu nie mieliśmy wcale tak dużo, po treningu dobrze było się przekimać.

Najpopularniejsza z piosenek puszczanych w szatni?

Pamiętam, że na początku słuchaliśmy z takiego małego radyjka, dopiero potem pojawiła się wieża. Nie było jednego hitu, każdy przynosił coś swojego. Przez szatnię przewinęły się chyba wszystkie możliwe nuty. Oprócz disco polo!

Ulubiony komentator?

Smokowski i Twarowski. Dopiero zaczynali robić karierę w Canal+.

Ulubiony ekspert?

Myślę, że Grzesiu Mielcarski. Na chłodno zawsze to wszystko analizuje.

Najbardziej wzruszający moment w karierze? 

Narodziny dwóch synów, nic tego nie przebije. Na imprezę w szatni nie było czasu, żona urodziła nad ranem, ja pojechałem szybko do szpitala na pół godziny i heja na zgrupowanie. Była za to kołyska na boisku.

Najważniejsza ze zdobytych bramek?

Graliśmy na Legii i zdobyliśmy tam mistrzostwo, wygraliśmy 2:1. Na mnie był rzut karny, Maciek Żurawski zamienił go na gola, potem dostałem fantastyczne podanie od Tomka Frankowskiego i dałem na 2:1. Chyba ta. Fajnie smakowało mistrzostwo zdobyte w Warszawie.

Największy jajcarz, z którym dzielił pan szatnię?

Było ich trochę. Radek Kałużny, Marcin Baszczyński, „Szymek”, „Stolar”. Zawsze coś się działo. Kupę czasu spędzało się ze sobą, więc nie mogło być nudno. Czasem jak się przebywa tyle czasu w jednym gronie to aż się chce wymiotować, ale u nas tak nie było.

Najlepszy podrywacz?

W większości byliśmy żonaci, więc wielkich podbojów nie było.

Największy modniś?

„Kosa”, „Baszczu”, „Żuraw”. Starali się narzucać swój styl.

Najlepszy prezes?

Prezes-właściciel w Wiśle, Bogusław Cupiał. Klub się dźwignął, kiedy go objął. Ale w dalszym ciągu nie udało się zrealizować jego celu numer jeden, który sobie wymarzył.  Mówię oczywiście o Lidze Mistrzów. Myślę, że dalej będzie walczył. Rzadko się z nim widywaliśmy. Jak było zakończenie sezonu i fetowaliśmy to pojawiał się na kilka godzin w klubie.

Najgorszy prezes?

Nie było takich. Opóźnienia się zdarzały, ale nieduże.

Największe opóźnienie w wypłaceniu pensji?

Maksymalnie dwa miesiące. Większe problemy mnie nie dotknęły.

Najładniejsze miasto w jakim przyszło panu grać?

Kraków! Powiem swoje, bo jakie mam powiedzieć?

Całowanie herbu – zdarzyło się?

Nie przypomnę sobie, kiedy dokładnie, ale na pewno tak.

Alkohol w sezonie?

Sporadycznie piwko można było wypić. Każdy wiedział, o co gra i nie mógł sobie pozwolić na balangi. Pilnowaliśmy miejsca w składzie, bo tylko czekali kandydaci, żeby nas podmienić. Po sezonie można było troszkę za to poświętować.

Najlepszy kumpel z boiska po zakończeniu kariery?

Olo Moskalewicz, Tomuś Frankowski, Marcin Kuźba, Rysiek Czerwiec. Na co dzień się jeszcze spotykamy, czy to w old boyach, czy na mieście. Każdy poszedł w swoją stronę, ale kontakt mamy.

Obozy sportowe – bieganie po górach czy bieganie po górach z kolegą na plecach?

Zdarzało się wziąć partnera na plecy! Ja miałem tę niewdzięczną sytuację, że byłem w parze z Jackiem Matyją, więc było co dźwigać. Teraz odzywa się u mnie kręgosłup i śmiejemy się, że to przez to. Z początku zdarzały się wyjazdy w góry, później zaczynaliśmy już jeździć w ciepłe kraje. W górach zdarzało się, że ktoś wymiotował podczas biegania. Nie było zmiłuj.

Najgroźniejsza kontuzja?

W profesjonalnej piłce nie miałem większych urazów. Stłuczenia, lekkie skręcenia czy naderwania – to by było wszystko. W piątej lidze poszło mi i tylne więzadło, i łękotki. Troszkę bez pardonu mnie potraktował jeden z zawodników. Domniemam, że chciał mi zrobić celowo krzywdę. Zawsze to inaczej na mnie patrzyli z racji tego, że grałem w Wiśle.

Czego zazdrości pan dzisiejszym piłkarzom?

Młodości, chciałbym być o dwadzieścia lat młodszy!

Przygotował JB

Najnowsze

Inne kraje

Kluby z Arabii Saudyjskiej chcą Kevina De Bruyne. W grze 100 milionów euro

Patryk Fabisiak
0
Kluby z Arabii Saudyjskiej chcą Kevina De Bruyne. W grze 100 milionów euro
Ekstraklasa

Pertkiewicz: Marchewka zamiast kija z młodzieżowcami, kwota w PJS co najmniej podwojona

Patryk Fabisiak
6
Pertkiewicz: Marchewka zamiast kija z młodzieżowcami, kwota w PJS co najmniej podwojona

Komentarze

0 komentarzy

Loading...