Zewsząd zachwyty, zatem znów oglądaliśmy inny mecz. Szybka dwójka w plecy, potem gol pocieszenia, no i dobitka. W sumie zupełnie nie ma się z czego cieszyć! Z trzech ostatnich ważnych meczów – Szkocja, Irlandia i Niemcy, zdobyliśmy 2 punkty na 9. W tym czasie mieliśmy jeden dobry, ostatni i kwadrans ze Szkotami, jeden wypad w Irlandii i niezłe 10 minut przed przerwą we Frankfurcie. Daje to w sumie jakieś pół godziny z czterech i pół – czyli cztery godziny się broniliśmy bądź nieporadnie kleciliśmy akcje, na zasadzie dzida i może ktoś dobiegnie. Jeśli to ma być nowa jakość – to ja jej nie widzę wcale. Szczególnie, że mam w głowie ten pierwszy gol – daliśmy się rozklepać nie w sposób szkolny, a przedszkolny. No tak, graliśmy otwarty futbol, ale ja bym wolał antyfutbol i remis. A że Lewy dobry? No trafił, jak przystało na zdobywcę pucharu i superpucharu zresztą. Jak na gościa, który w rok zarobił 20 mln euro – raz w meczu w zasadzie powinien to robić i zrobił.
*
Cyknął też brameczkę inny mój ulubieniec, Rooney, i natychmiast nas poinformowano iż pobił tym samym stary rekord goli w kadrze Bobby’ego Charltona. Zamiast jednak ucieszyć się, ta informacja mnie zasmuciła. Że tym nowym zbyt łatwo o rekordy, więc porównywanie epok traci jakikolwiek sens.
Kim jest Wayne przy sir Robercie? Nikim tak naprawdę. Tamten był mistrzem świata z Anglią, po tym jak cudownie, z bratem, też mistrzem, cudem przeżyli katastrofę lotniczą Man Utd w Monachium. To jak z porównywaniem innych sław, Maradony i Messiego. Maradona był mistrzem. Messiemu, boję się, już to nie grozi i Rooneyowi także.
Charltona widywałem wiele razy gdy towarzyszył kadrze Anglii, zawsze rozmowny i na sporej bańce, a jednak go wozili i nie dawali nic do roboty – byleby się pokazywał. Popatrzcie, jak traktuje się byłych piłkarzy w Polsce, poczynając od Bońka…
Rooneya uwielbiam, bo pokazał, że zwykły chłopak z ulicy wciąż może walić gole cudo z przewrotki, kiwać pół drużyny i w zasadzie po robocie iść na drina. Ale jego rekordy są łatwiejsze, zatem nimi – dla mnie – nie są. I co z tego, że Lewandowski przegoni dziś w tabeli strzelców Cieślika? Takiego szacunku nie zdobędzie.
Z Charltonem kojarzy mi się historyjka opowiadana przez Besta, z tamtych cudownych lat. Leci George na bramkę, ma przed sobą obrońcę i bramkarza, a z boku Charlton jest już przed pustą, wystarczy podać! Więc krzyczy, ale Best załatwia sprawę po swojemu wjeżdżając do bramki? I kiedy wysłuchuje pretensji od starszego kolegi, odpowiada – bo ja z obrońcą i bramkarzem przed sobą mam większą szanse strzelenia gola, niż ty do pustej!
Ah, te dawne historie… dzisiejszy futbol i jego bohaterowie nie potrafią o nim nawet ciekawie opowiadać.
*
Jak się patrzy na jakiekolwiek newsy – uchodźcy. Ja jestem oczywiście przeciwko, i nie chodzi tylko o różnice religijne, chodzi o różnice wszystkie z możliwych, także i takie nie do zaakceptowania. Żeby sobie uzmysłowić grozę takich wędrówek ludów, starczy sięgnąć w przeszłość Europy. Hunowie i Wandalowie zniszczyli Rzym z jego prawem, kulturą, zabytkami sztuki ale i cywilizacji, choćby akweduktami. Mongołowie zrobili to samo, a zarzynanie ludzi i gwałty popularne wśród przybyszów już wtedy (niejeden z nas ma przez to wystające kości policzkowe). Jasne, są fale przybyszów które podnoszą kulturę na wyższy poziom (obie Ameryki, Australia), zwykle kosztem wymordowania rdzennej ludności. Tak więc sprowadza się wszystko do tego co i na boisku futbolowym: kto kogo? Bo nie ma dwóch zwycięzców.
No więc jeśli mam typować – przegramy z chwilą wpuszczenia pierwszego tysiąca przyjezdnych. Z jednego powodu: mają po kilkoro dzieci, my czasem jedno, góra dwa. Demografia jest nieubłagana, i dlatego niebawem Francuzi staną się mniejszością we własnym kraju, ledwo w ciągu pół wieku.
Tak, Arabowie mają zasługi i nie można ich nie dostrzegać – nawet wyniki meczów zapisujemy przecież cyframi arabskimi, a nie rzymskimi. I tabele są po arabsku też. Można się przyzwyczaić. Ale boję się, że wyłącznie do tego.
Polacy są narodem, gdzie trudno się zasymilować. Widać to po Żydach. Kiedy po wojnie pozwolono im na wyjazd, w dwóch falach, z biletami w jedną stronę, donikąd, wyjechali niemal wszyscy.
Bo u nas – mówiąc po ludzku – sami swoi.