Reklama

Dudka potwierdza: Legia chciała zapłacić za pokonanie Lecha

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

03 lipca 2015, 06:56 • 15 min czytania 0 komentarzy

„Dariusz Dudka (32 l.) potwierdza pojawiające się informacje, że Legia finansowo motywowała piłkarzy Wisły przed finiszem sezonu i meczem z Lechem w Poznaniu (0:0). – Propozycja nie została przyjęta i zespół zagrał fair, tylko dla siebie – mówi doświadczony zawodnik, który latem przeniósł się z Krakowa do Poznania.” Taką oto perełkę w piątkowej prasie przekazuje Fakt. Dziś da się znaleźć kilka ciekawych materiałów.

Dudka potwierdza: Legia chciała zapłacić za pokonanie Lecha

FAKT

Legia płaciła za pokonanie Lecha – rzuca Dariusz Dudka.

Image and video hosting by TinyPic

Dariusz Dudka (32 l.) potwierdza pojawiające się informacje, że Legia finansowo motywowała piłkarzy Wisły przed finiszem sezonu i meczem z Lechem w Poznaniu (0:0). – Propozycja nie została przyjęta i zespół zagrał fair, tylko dla siebie – mówi doświadczony zawodnik, który latem przeniósł się z Krakowa do Poznania. Przed ostatnią kolejką rozgrywek Kolejorz miał trzy punkty więcej od legionistów, którzy musieli liczyć na cud, by zdobyć mistrzostwo Polski. Takim, oprócz własnego zwycięstwa przy ulicy Łazienkowskiej z Górnikiem Zabrze (skończyło się 2:0), byłaby porażka poznaniaków z zespołem Białej Gwiazdy. W stolicy postanowili dodatkowo zmotywować piłkarzy z Krakowa, którzy jechali na spotkanie przy Bułgarskiej, by zagrać już o nic. – Słyszałem, że tak faktycznie było – potwierdza Dudka, który ze względu na kontuzję nie zagrał przeciwko Lechowi. – Arek Głowacki nie chciał jednak zgodzić się na propozycję Legii. Chłopcy zagrali fair, tylko dla siebie.

Reklama

Z ramek:
– Kownacki zrealizował przegrany zakład
– Nikolić ma pobić wynik Chinyamy
– Sadlok walczy o kasę z Wisłą i za darmo może trafić do Legii
– Ostatni test Legii przed Lechem to mecz z Dynamem Kijów

Linetty nie puści szefa z torbami.

Jeśli Karol Linetty (20 l.) w tym oknie transferowym nie zostanie sprzedany, to przedłuży kontakt z władzami Kolejorza. (…) – Jesteśmy z Karolem fair wobec szefów Lecha i na pewno nie dopuścimy do sytuacji, w której nie zarobią nic albo grosze na transferze – mówi menedżer zawodnika Tomasz Magdziarz (37 l.). – W przypadku Karola mamy dżentelmeńską umowę, że jeśli pojawi się propozycja, która jemu będzie się podobała, to podejmiemy rozmowy. Pośpiech jest nam obcy, chcielibyśmy przeciągnąć sprawę nawet do sierpnia, żeby zagrał u nas o Ligę Mistrzów – przyznaje wiceprezes Lecha Piotr Rutkowski (31 l.). Dżentelmeńska umowa działa też w drugą stronę. Jeśli latem nie dojdzie do transferu, Linetty przedłuży kontrakt w Poznaniu.

Czytamy też, że Lewy ma ranczo za 10 milionów złotych: duży dom, kolejny mniejszy, dwa boiska ze sztuczną trawą, budynki gospodarcze, molo nad jeziorem… No, nie najgorzej.

Image and video hosting by TinyPic

I jeszcze o jednym z pucharowiczów. Jaga ma na swoje szczęście dwóch 18-latków.

Reklama

Kompromitacja była bardzo blisko! Gdyby nie gol Karola Świderskiego (18 l.) na 15 sekund przed końcem meczu, Jagiellonia Białystok nie pokonałaby na wyjeździe 1:0 słabiutkiego litewskiego FK Kruoja w I rundzie eliminacji Ligi Europy. Jednak prawdziwym bohaterem był inny 18-latek, bramkarz Bartłomiej Drągowski. Gdyby nie on, byłoby bardzo, bardzo źle. Trener Michał Probierz (43 l>0 przez prawie cały mecz wściekał się przy linii bocznej. – To było do sędziów. Gdyby takie żółte kartki, jakie tutaj dostawali moi piłkarze, pokazywano w Ekstraklasie, to drużynie szybko brakowałoby piłkarzy – powiedział po spotkaniu. Wszyscy narzekali też na beznadziejne boisko. – Było suche, ciężko było przyspieszyć, bo piłka się na nim zatrzymywała – dodawał Probierz.

GAZETA WYBORCZA

Rzepa trzyma poziom z dnia poprzedniego – ani jednego tekstu piłkarskiego. W GW przeczytamy tylko o stuletniej samotności Chile.

Image and video hosting by TinyPic

Argentyna nie wygrała Copa América od 22 lat, Chile – nigdy. W sobotnim finale gospodarze muszą przełamać 99 lat kompleksów. „Argentyna budzi strach” – komentował chilijski dziennik „El Gráfico” półfinałowy triumf Albicelestes nad Paragwajem 6:1. Drużyna Gerardo Martino zatopiła zbłąkany okręcik sześcioma torpedami, przy czym Leo Messi nie musiał nawet odpalać własnej. – A może moje gole przyjdą w finale? – skomentował laureat czterech Złotych Piłek. Chile zorganizowało Copa América z narodową misją, by wygrać ją po raz pierwszy. Jeden z najbogatszych krajów kontynentu chce się pozbyć etykietki „perdedores”, wiecznych przegranych. 20 milionów Chilijczyków marzyło też, by ich drużyna uniknęła swojej największej zmory. Z 38 meczów o stawkę Argentyńczycy wygrali z Chile aż 29, osiem skończyło się remisami. 15 października 2008 r. w eliminacjach mundialu w RPA gospodarze pokonali w Santiago Argentynę 1:0 na Estadio Nacional. Selekcjonerem Chile był Argentyńczyk Marcelo Bielsa. W Copa América oba kraje ścierały się 24 razy. 19 meczów wygrywała Argentyna, pozostałe pięć kończyły remisy. W mistrzostwach kontynentu Chilijczycy wbili ostatniego gola Albicelestes w 1959 r., przegrywając 1:6! (…) Po 7 latach od jedynego zwycięstwa o stawkę nad Albicelestes stadion narodowy w Santiago będzie areną najważniejszego meczu w historii zmagań obu drużyn. – Jesteśmy sąsiadami, wręcz braćmi, niech finał nie zmieni się w wojnę – apeluje Javier Mascherano. Wołanie na puszczy. Stosunki między sąsiadami często bywały trudne – w 1978 r., gdy Argentyna zdobywała pierwsze mistrzostwo świata, była o włos od wojny z Chile o kanał Beagle, cieśniny między archipelagami Ziemi Ognistej. Mediacje papieża Jana Pawła II zakończyły się podpisaniem traktatu pokojowego 6 lat później. Organizacja Copa América w Chile miała jeszcze jeden cel: zjednoczenie południowoamerykańskich nacji. Wymyślili akcję „Zielona kartka”, mającą pomóc kibicom z różnych stron kontynentu okazywać sobie szacunek (szczególnie przy hymnach). Lęk Chilijczyków przed Albicelestes wziął jednak górę. Kiedy na stadionie Ester Roa drużyna Martino grała z Paragwajem, fani gospodarzy wygwizdali hymn Argentyny, a potem cały mecz buczeli na Messiego, Pastore i innych. Sobotni finał staje się dla Jorge Sampaoli i jego piłkarzy życiowym wyzwaniem.

SUPER EXPRESS

Tetteh – trochę boiskowy bandyta. Rozmowa z nowym piłkarzem Lecha. Dość banalna.

Image and video hosting by TinyPic

Opisz siebie na boisku.
– Bardzo ostry, bardzo twardy, bardzo agresywny. Najbardziej lubię grać na pozycji defensywnego pomocnika.

Czyli jesteś trochę boiskowym bandytą?
– „Trochę”, może tak być (śmiech). Lubię grać ostro. Poza boiskiem jestem za to bardzo cichym i spokojnym człowiekiem.

Co najbardziej lubisz w futbolu?
– Wygrywać. A najbardziej nie lubię… przegrywać.

Kuszczak przekonuje z kolei, że wcale nie jest za stary na suckes.

Kto jeszcze zabiegał o ciebie?
– Były dwie propozycje od beniaminków z Niemiec. Pojawił się także temat Herthy Berlin, w której byłem jako młody piłkarz. Perspektywa powrotu do Bundesligi była kusząca. Jednak od 11 lat związany jestem z Anglią. Tu mam dom i nie chciałem komplikować życia rodzinie. Dlatego postawiłem na Birmingham.

Angielscy dziennikarze piszą, że Birmingham pozyskało „topowego polskiego bramkarza”. Czyli będziesz numerem 1 w „The Blues”?
– W żadnym klubie od nikogo nie dostaniesz takiej gwarancji. Muszę przekonać trenera, że dokonał właściwego wyboru. Ale nie boję się wyzwań. Przychodzę do tego klubu z myślą, że będę grał, a nie siedział na ławce. Gdybym chciał być zmiennikiem, to wybrałbym ofertę z jednego z klubów Premier League. Ale to mnie nie interesowało.

(…)

Ubiegły sezon Birmingham zakończył na dziesiątym miejscu w Championship. Czy to klub, który może bić się o awans do Premier League?
– Prorokowanie nie ma sensu. Sezon w Championship jest długi, wyczerpujący i trudno wskazać faworytów. Ta liga jest nieprzewidywalna i bardzo wyrównana. Najlepszym przykładem niech będzie Bournemouth,który skazywano na pożarcie, a przebił się do Premier League. Przyszedłem do Birmingham, aby osiągać sukcesy, nie jestem na nie za stary. Nie chcę zadowolić się tylko występami w Championship. Dwa razy byłem z Brighton o krok od Premier League. Może do trzech razy sztuka?

Image and video hosting by TinyPic

Po Widzewie zostały już tylko zgliszcza.

Widzew Łódź – czterokrotny mistrz Polski, półfinalista Pucharu Europy i ostatni polski zespół, który zagrał w fazie grupowej Ligi Mistrzów, znika z piłkarskiej mapy Polski. W likwidację drużyny nie może uwierzyć legendarny bramkarz Widzewa Józef Młynarczyk (62 l.). – Łzy same napływają mi do oczu. Widzew to była w Polsce piłkarska potęga, a zostały same zgliszcza – mówi „Super Expressowi” załamany Młynarczyk. (…) – Kiedy upada fabryka, to kto jest winny? Szef. Nie wiem, czy brakło mu funduszy, pomysłu, czy po prostu zabawka mu się znudziła. Taką firmę rozmienić na drobne to jest jednak sztuka. Kiedy pan Cacek przejmował Widzew, mówił o europejskich pucharach, miał wielkie plany. Niestety, na obiecankach-cacankach się skończyło. Nie chodzi jednak tylko o szefa, w Widzewie pracowało mnóstwo niekompetentnych ludzi, którzy wspólnie go zburzyli – podkreśla Młynarczyk. (…) – Niech ktoś wytłumaczy tysiącom kibiców w Łodzi, dla których piłka jest jak religia, że w sobotę po południu nie mogą pójść na mecz. Niech im ktoś powie prosto w oczy, że ich ukochanego klubu już nie ma. Kiedy grałem w Widzewie, to był zaszczyt. Wielki klub, wspaniali kibice, sukcesy. Miasto żyło futbolem, czuło się atmosferę święta. A ostatnio to było wielkie trwonienie pieniędzy. To dla mnie niezrozumiałe. Najsmutniejsze jest to, że nikomu na tym klubie nie zależy. Teraz trzeba tylko liczyć, że pojawi się ktoś z wizją i pieniędzmi i zechce odbudować Widzew – kończy z nadzieją Młynarczyk.

SPORT

Siatkarska okładka.

Image and video hosting by TinyPic

My jednak tutaj tylko o piłce. Czy szykują się derby na otwarcie?

Cztery lata trzeba było czekać, ale w końcu konstrukcja dachu zawiśnie nad główną płytą Stadionu Śląskiego. Podnoszenie ważącej ok. 830 ton konstrukcji trwało od 17 czerwca do 1 lipca. Władze województwa śląskiego ogłosiły wreszcie zakończenie operacji „Big Lift 2”, czyli podnoszenia linowej konstrukcji dachu. Planowany termin zakończenia całej inwestycji to koniec 2016 roku. – W tej chwili, kiedy udało się podnieść konstrukcję dachu, jesteśmy już pewni, że stadion oddamy do użytkowania. Chcielibyśmy, żeby kojarzył się z dużymi, dobrymi imprezami, tak jak to miało miejsce w przeszłości – ogłosił wicemarszałek województwa śląskiego Kazimierz Karolczak. Plany województwa wobec słynnego Kotła Czarownic są ambitne. – Ten stadion jest potrzebny województwu śląskiemu. Tak naprawdę przygotowania rozpoczynamy od dzisiaj, bo wiele imprez bukuje się dwa lata wcześniej. Chcemy zrekompensować mieszkańcom problemy, jakie nastąpiły w czasie przebudowy i urządzić wielkie otwarcie wzorowane na tym, co działo się niedawno w Muzeum Śląskim – mówił wicemarszałek. – Na początek planujemy festiwal złożony z dwóch imprez, które odbędą się w ciągu kilku dni. A gdzie w tym wszystkim miejsce na futbol? – Liczymy na atrakcyjny mecz piłkarski. Nie wiem, czy uda się ściągnąć reprezentację Polski – zastanawiał się Kazimierz Karolczak. Tu warto dodać, że – zgodnie z decyzją obecnego Zarządu PZPN – wszystkie mecze kadry w eliminacjach MŚ i ME do 2020 roku planowane są wyłącznie na stadionie Narodowego Centrum Sportu w Warszawie. Na Stadionie Śląskim – do dziś mającym status Narodowego, nadany mu przez poprzednie władze związkowe, biało-czerwoni w tym okresie mogliby zagrać jedynie towarzysko… – Liczymy oczywiście, że zagrają tu ze sobą Ruch Chorzów i Górnikiem Zabrze. To by gwarantowało komplet na trybunach. Na stadionie będzie teraz możliwość organizacji imprez lekkoatletycznych. Do tego dojdą koncerty. Akustyki tego stadionu nie przebije żaden inny obiekt w Polsce – dopowiadał wicemarszałek.

Image and video hosting by TinyPic

Nie chcę startować z piwnicy – przyznaje Garguła.

– (…) Ale zagraliśmy przedostatni mecz ze Śląskiem, a ja wciąż nie miałem żadnej informacji w moim temacie. Wtedy w głowie pojawiła się myśl, że może trzeba będzie poszukać innego pracodawcy. Dlatego nie byłem totalnie zaskoczony, kiedy po meczu z Lechem usłyszałem, że Wisła nie zamierza ze mną rozmawiać. Przyjąłem to do wiadomości. Nie obraziłem się i nie byłem załamany.

Naprawdę dowiedział się pan o tym po wyjściu spod prysznica, opasany ręcznikiem?
– To aż takie szczegóły wychodzą na światło dzienne? Nie było dokładnie tak. Prezes Gaszyński nie zawołał mnie spod prysznica. Siedzieliśmy w szatni z chłopakami, zostałem poproszony na zewnątrz i tam otrzymałem wiadomość. Potem, już po powrocie z urlopu, gościłem u prezesa w gabinecie. Zapewnił mnie, że nie miał złych intencji. Ze względu na krótkie urlopy postanowił poinformować mnie od razu po meczu z Lechem, żeby nie zabierać mi czasu. W porządku. jesteśmy dorośli, nikt się na nikogo nie gniewa. Zachowaliśmy dobre relacje.

Gancarczyk wciąż nie rozwiązał umowy z Górnikiem Zabrze.

”Zabrzański klub uzgodnił z Sewerynem Gancarczykiem warunki rozwiązania kontraktu za porozumieniem stron. Umowa zostanie rozwiązana z dniem 30 czerwca 2015 r. (…) Zarząd Górnika Zabrze SSA skłąda zawodnikowi serdeczne podziękowania za występy w barwach 14-krotnego mistrza Polski i życzy mu powodzenia w nowym klubie” – taki komunikat Górnik zamieścił na klubowej stronie 26 czerwca. Dzień później zabrzanie grali sparing z GKS Katowice. Gancarczyk rozgrzewał się z kolegami, ale na boisko już nie wyszedł. Nie wsiadł też do autokaru, który pojechał na zgrupowanie do Opalenicy, za to po meczu miał się uda na kolejne rozmowy z zarządem klubu. Sprawa wydawała się przesądzona, a nazwisko piłkarza od środy, 1 lipca powinno widnieć w rubryce „ubyli”. Okazuje się jednak, że Gancarczyk formalnie wciąż jest zawodnikiem Górnika. Z naszych informacji wynika, że strony faktycznie ustaliły warunki rozstania, ale Gancarczyk żadnego podpisu pod odpowiednim dokumentem nie złożył.

Image and video hosting by TinyPic

I jeszcze rozmowa z królem strzelców ekstraklasy. Wilczek marzy o kadrze.

Niektórzy spodziewali się, że w pogoni za pieniędzmi podpisze pan lukratywny kontrakt w słabszej lidze. Dlaczego Serie A?
– Przechodząc do Serie A pokazuję, że nie brak mi ambicji, zawieszam sobie wysoko poprzeczkę i nie powiedziałem ostatniego słowa. Liga włoska jest jedną z najsilniejszych w Europie. To dla mnie wyróżnienie, że jestem ich pierwszych transferem przed debiutanckim sezonem. Podpisanie umowy na trzy lata też świadczy o sporym kredycie zaufania. Będę chciał się za to odpłacić.

Pojawiają się głosy, że napastnicy we Włoszech mają bardzo trudno. Sprosta pan wyzwaniu?
– Zdaję sobie sprawę, że nie będzie łatwo, ale właśnie dlatego podjąłem się tego zadania. Będę musiał walczyć ze świetnymi obrońcami wielkich klubów. Wydaje mi się jednak, że pasuję do tej ligi. Poza tym ja nigdy w życiu nie miałem łatwo. Czy to w Zagłębiu, czy to w Piaście, gdzie na początku nie grałem regularnie. Jestem jednak wytrwały i zmotywowany, by udowodnić, że nie powiedziałem ostatniego słowa.

(…)

Co może pan powiedzieć o nowym klubie?
– Carpi to mały klub, który właśnie pisze swoją historią. Podobnie jak ja. Tutaj będziemy mieć treningi, a mecze mamy rozgrywać w oddalonej o około 20 km Modenie. Sprawdzałem kadrę mojej nowej drużyny. Nie ma tam wielu obcokrajowców, są za to w większości młodzi zawodnicy. Wierzę, że mogę dać wiele radości kibicom i osobom, które mi zaufały. Zależy mi na wywalczeniu miejsca i na regularnej grze, dlatego od pierwszego treningu chcę pokazać, że na to zasługuję.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Radwańska bez litości.

Image and video hosting by TinyPic

Na początek relacje z meczów pucharowych, które pomijamy. Dalej rozmowa z Piotrem Rutkowskim: Lecha nie stać na kolejne transfery.

Czy kadra Lecha jest zamknięta i nikt już latem nie przyjdzie? Macie kompletny zespół?
– Zawsze może być lepiej. Jednak dopóki nie sprzedamy jakiegoś zawodnika, nie jesteśmy w stanie dokooptować kolejnych nowych piłkarzy.

Nie stać was?
– W tej chwili, na kolejne zakupy, nie. Trzeba pamiętać, że nie przeprowadziliśmy transferu na zewnątrz, trzy kontrakty wygasły, a czterech nowych piłkarzy przyszło. Kiedy kogoś sprzedamy, to dopiero ustawimy się w blokach startowych i postaramy się uzupełnić braki, jakie mamy i jakie widzimy. Jeśli nie uda się tego zrobić teraz, przełożymy to na styczeń.

(…)

Czy jest pan rozczarowany postawą Zaura Sadajewa, który nie zdecydował się na pozostanie?
– Nie, absolutnie nie! Od początku wiedzieliśmy, że to bardzo trudna sprawa. Dziwię się nawet, że tak daleko zaszliśmy i w pewnym momencie jego pozostanie było realne. Natomiast nadal nie wykluczam, że do nas wróci. I to jeszcze latem! Dla mnie to wszystko wciąż nie jest tak jednoznaczne i oczywiste, jak jest przedstawiane w mediach. Bo on nie ma żadnej konkretnej oferty z innego klubu rosyjskiego. Jest na razie w Tereku Grozny.

Który go nie chce…
– Tak, dali mu wolną rękę w poszukiwaniu nowego pracodawcy. Nie jestem rozczarowany, bo te ruchy z napastnikami, które zrobiliśmy, były niezależne od tego, co stanie się z Zaurem. On miał być takim ewentualnym transferem ekstra.

Image and video hosting by TinyPic

Co z wiadomości bieżących w ekstraklasie?

Brosz wyciąga piłkarzy z niebytu.

Jeszcze trzy tygodnie temu Korona stała na skraju bankructwa. Dziś sytuacja wygląda odrobinę lepiej, a najpilniejszą sprawą jest skompletowanie kadry. To zadanie dla trenera Marcina Brosza. – Pracujemy nad tym, żeby w klubie zostali ci piłkarze, którzy występowali w nim w poprzednim sezonie, a jeszcze nie znaleźli innych pracodawców. Ostatnio podpisaliśmy umowę z Piotrkiem Malarczykiem. Miał ofertę z Jagiellonii, ale zaufał nam i został w Kielcach. Piotrek dał sygnał innym. Nowy kontrakt podpisał też Przemek Trytko, bliski pozostania w Kielcach na kolejny sezon jest Radek Dejmek. Udało się sprowadzić Rafała Grzelaka i Tomka Zająca. Kadra wygląda więc coraz lepiej – mówi Brosz. Wszystko wskazuje na to, że w zbliżającym się sezonie znów zobaczymy w Koronie Zbigniewa Małkowskiego i Pawła Sobolewskiego, którzy w poprzednich rozgrywkach byli odsunięci od kadry pierwszego zespołu, a prezes Marek Paprocki jasno dawał do zrozumienia, że nie widzi dla nich miejsca w klubie. – Nie chcę się wypowiadać na temat tego, co było, zanim tu trafiłem. Odkąd jestem w Kielcach, to i Zbyszek, i Paweł trenują z nami. Są częścią zespołu i mam nadzieję, że będą do mojej dyspozycji – dyplomatycznie odpowiada Brosz. Prawda jest jednak taka, że w obecnej sytuacji Korona musi się pogodzić z Małkowskim i Sobolewskim.

Sadlok wzywa do zapłaty.

Piłkarze ekstraklasy wreszcie mają narzędzia, by zmusić kluby do wypłacenia zaległych im pieniędzy. Z nowych przepisów skorzystał obrońca Wisły Kraków Maciej Sadlok, który wysłał swojemu klubowi wezwanie do zapłaty. Jeśli Biała Gwiazda nie ureguluje w ciągu 14 dni wszystkich zobowiązań wobec zawodnika, ten będzie mógł jednostronnie wypowiedzieć umowę. I nie będzie miało znaczenia, że kontrakt obowiązuje do 2018 roku. Uchwała zarządu PZPN z marca 2015 zmieniła przepisy na zdecydowanie korzystniejsze dla piłkarzy. Nie muszą już czekać na orzeczenie Izby ds. Rozwiązywania Sporów Sportowych PZPN, wystarczy, że klub zalega im co najmniej dwumiesięczne wynagrodzenie (wcześniej konieczne były trzymiesięczne zaległości), by po dwóch tygodniach stać się wolnymi zawodnikami. W przypadku Sadloka termin mija w połowie przyszłego tygodnia. – Pismo do klubu zostało wysłane, ale rozmawiamy z władzami Wisły i mam nadzieję, że uda nam się dojść do porozumienia, bo chcemy z nimi dobrze żyć – mówi menedżer piłkarza Tomasz Magdziarz. Przyznaje, że krakowski klub otrzymał ofertę transferową na jego zawodnika, nie zdradza jednak, jaki zespół ją złożył. – Wisła ją rozpatruje, ale w tym momencie nie potrafię powiedzieć, czy transfer dojdzie do skutku – mówi agent. Sadlok nie chce komentować sprawy. Prezes klubu Robert Gaszyński przyznał na łamach „Przeglądu Sportowego”, że w Wiśle są zawodnicy, którzy mieliby prawo wypowiedzieć kontrakt ze względu na zaległości. – Są tacy piłkarze, ale nie słyszałem, by ktoś to zrobił – mówił pod koniec czerwca prezes. Wczoraj dowiedzieliśmy się, że nikt z klubu do sprawy Sadloka odnosić się nie zamierza. Jeśli będzie wolnym zawodnikiem, może powrócić temat jego przejścia do Legii Warszawa.

Image and video hosting by TinyPic

A nowy nabytek Legii Nikolić chce być królem strzelców.

Takesure Chinyama w sezonie 2008/09 strzelił na boiskach ekstraklasy 19 goli i wygrał klasyfikację najskuteczniejszych snajperów razem z Pawłem Brożkiem. W kolejnych latach dorobek napastnika próbowali przebić tak klasowi legioniści, jak Danijel Ljuboja, Miroslav Radović czy ostatnio Orlando Sa. Nawet mimo reformy ekstraklasy, dzięki której rozgrywa się w sezonie 37 meczów, żaden z nich nie był jednak w stanie dobić do granicy 20 zdobytych bramek. Teraz, patrząc na statystyki, działacze Legii znaleźli w końcu godnego pretendenta. Liczby Nikolicia mogą robić wrażenie, dlatego nic dziwnego, że przy Łazienkowskiej wiążą z nim olbrzymie nadzieje. Pochodzący z Serbii reprezentant Węgier w barwach Videotonu Szekesfehervar strzelał jak na zawołanie. W 189 meczach dla swojej poprzedniej drużyny zdobył 108 bramek. Daje to średnią 0,57 gola na mecz. Czy kibice wicemistrza Polski doczekają się po latach skutecznego i regularnego snajpera? (…) Nikolić doskonale zdaje sobie sprawę z presji, jaka czeka go w Warszawie. – Chciałbym powtórzyć swoje osiągnięcia z Węgier, bo jedynym kryterium oceny napastnika są strzelane gole – zapewnia legionista. Przy Łazienkowskiej nie mieliby nic przeciwko, żeby Węgier był tak skuteczny, jak w ubiegłych rozgrywkach. Wtedy w 25 meczach zdobył 21 bramek i został królem strzelców ligi węgierskiej.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...