Reklama

„Brak racjonalnej oceny. Wszyscy chcą mistrza, a nie mają podstaw”

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

29 czerwca 2015, 08:46 • 14 min czytania 0 komentarzy

– Cele transferowe to mogą mieć w Barcelonie czy Bayernie Monachium. My musimy poruszać się w ramach finansowych, które są, jakie są. U nas często nie ma racjonalnej oceny. Wszyscy by chcieli mistrza, ale do tego, by go wywalczyć, właściciele klubów nie mają podstaw. Jest duży nacisk, by nasze drużyny, które grają o europejskie puchary, wzmacniałby się. Tak. Tylko ktoś musi za to zapłacić – mówi na łamach Faktu i Przeglądu Sportowego Michał Probierz, trener Jagiellonii Białystok.

„Brak racjonalnej oceny. Wszyscy chcą mistrza, a nie mają podstaw”

FAKT

Najsłabsza liga od dziesięciu lat – Michał Probierz nie ma wątpliwości, co nas czeka.

Image and video hosting by TinyPic

To będzie najsłabsza liga od dziesięciu lat – uważa Michał Probierz (43 l.). Skąd taka surowa ocena nadchodzącego sezonu? – W klubach w końcu poszli po rozum do głowy i przestają przepłacać – dodaje trener Jagiellonii. (…) Szefowie polskich zespołów pozyskiwali piłkarzy, na których nie było ich stać. Wielu ligowców zarabiało za dużo, będąc balastem dla właścicieli. Dzisiaj jedynie włodarze Legii wyłamują się, kupując Michała Pazdana (28 l.) za 700 tys. euro. Ale już o szefach mistrza Polski Lecha trudno powiedzieć, by podbijali transferowy rynek. – Cele transferowe to mogą mieć w Barcelonie czy Bayernie Monachium. My musimy poruszać się w ramach finansowych, które są, jakie są. U nas często nie ma racjonalnej oceny. Wszyscy by chcieli mistrza, ale do tego, by go wywalczyć, właściciele klubów nie mają podstaw. Jest duży nacisk, by nasze drużyny, które grają o europejskie puchary, wzmacniałby się. Tak. Tylko ktoś musi za to zapłacić. Można wydać furę pieniędzy, wziąć kredyt, tyle że jak ktoś żyje ponad stan, to klub później pada lub ledwie dyszy – dodaje szkoleniowiec Jagi.

Reklama

Nowi z Lecha zdali egzamin.

Obiecujący początek nowych piłkarzy w Lechu. W sparingu z Atlantasem Kłajpeda (2:0) byli czołowymi postaciami ekipy mistrza Polski. Na największe słowa uznania zasłużył Dariusz Dudka (32 l.), który raz jeszcze udowodnił, ze jest bardzo wszechstronny. – Cóż, Darek wskoczył na karuzelę – śmieje się trener Maciej Skorża (43 l.) po spotkaniu z Litwinami w Gniewinie, mając na myśli to, że doświadczony zawodnik zaczął jako stoper, w drugiej połowie przeniósł się na pozycję defensywnego pomocnika, a kończył jako lewy obrońca. I nie zawiódł w żadnej z ról.

Poza tym:
– Wójcicki w Cracovii
– Pazdan nie pęka
– Rafael Crivellaro z Ajman Club ma być następcą Stilicia

Z Radoviciem bylibyśmy mistrzami – mówi w wywiadzie Berg. Tutaj próbka, więcej w PS.

W ubiegłym sezonie Legia przegrała z Lechem dwa mecze ligowe i jeden zremisowała. Tytuł pojechał do Poznania.
– Więcej mi o tym nie przypominajcie. Wciąż mnie to boli. Dlatego nie mogę się doczekać 10 lipca i meczu o Superpuchar. Stadion Lecha będzie wypełniony do ostatniego miejsca. Kibice stworzą fantastyczną atmosferę. Mam nadzieję, że po ostatnim gwizdku umilknie. Bo wygra Legia.

Jak ważny jest dla pana Superpuchar?
– Bardzo. W ubiegłym roku inaczej potraktowaliśmy mecz z Zawiszą, choć wystawiłem kilku doświadczonych zawodników. Grało też paru dzieciaków. To nie był najlepszy skład, ale taki, który wygrałby większość meczów w lidze. Teraz, w Poznaniu, wystawię najmocniejszy skład. Siedzi we mnie żądza rewanżu, chcemy pokazać, że Legia jest silniejsza. Nie ma lepszej okazji niż bezpośrednie starcie. I to na terenie Lecha.

Reklama

Image and video hosting by TinyPic

Mariusz Pawełek – ofiara agresji juniora.

Śląsk w jedynym sparingu przed meczem kwalifikacji Ligi Europy z NK Celje pokonał 1:0 Zagłębie Lubin, ale kontuzji doznał bramkarz wrocławian Mariusz Pawełek (34 l.). – Teraz będzie mu przez parę dni puchła noga. W Austrii taki uraz nazywa się „pocałunek konia” – mówi trener Śląska Tadeusz Pawłowski (62 l.). Pawełek padł ofiarą nadmiernej ambicji napastnika Zagłębia Eryka Sobkowa (18 l.). Junior, walcząc o piłkę, stratował doświadczonego bramkarza, tłukąc mu mięsień czworogłowy uda. (…) Przejął się nawet trener lubinian Piotr Stokowiec (43 l.), który przeprosił za zachowanie swojego zawodnika.

GAZETA WYBORCZA

Jednostka jelitarna. Przegląd Wyborczej zaczynamy felietonem Wojciecha Kuczoka.

Image and video hosting by TinyPic

Również na mistrzostwach Ameryki Południowej już od pierwszego ćwierćfinału najciekawsze historie miały pozaboiskowy background. Tak zwane niesportowe zachowanie to sprawdzony sposób, by piłkarz mógł skutecznie przenieść swoją sławę z ostatnich stron gazet na stronę tytułową. Kilka dni przed meczem z Urugwajem Arturo Vidal, gwiazda reprezentacji gospodarzy, gdy wracał z kasyna na zgrupowanie, rozbił się po pijaku gdzieś pod Santiago. Na szczęście dla Vidala selekcjonerem Chile jest Jorge Sampaoli, a nie Franciszek Smuda, wystarczyło więc, że piłkarz się pokajał, i mógł grać dalej, skoro nikomu nic się nie stało. Sampaoli uznał najwyraźniej, że jest nie od wychowywania piłkarzy, tylko od ich trenowania, Chilijczycy mają wygrywać, a nie świecić przykładem. Przekonał o tym kolejny z podopiecznych trenera, Gonzalo Jara, stosując zaczepkę per rectum wobec Edinsona Cavaniego. Gwiazdor Urusów był łatwą ofiarą, bo jego ojciec miał tego dnia mniej szczęścia niż pijany Vidal: jadąc również na podwójnym gazie, potrącił śmiertelnie młodego człowieka. Biedny Cavani gonił więc za piłką cokolwiek rozkojarzony, ale i tak mu nie odpuszczono. Boiskowy makiawelizm po chilijsku przybrał w tym roku wyjątkowo obrzydliwe formy – Jara, zamiast pretendować do elit, próbował się dostać do piłkarskich jelit. Co prawda okrył się infamią i w imprezie już nie zagra, ale swoje zrobił. Dokonał skutecznej prowokacji, zrobił symulkę w stylu commedia dell’arte, dzięki czemu Cavani za odruch obronny wyleciał z boiska, a Chile zdobyło awans z palcem w dupie. I pozostaje głównym faworytem do tytułu, bo jako jedyna drużyna spośród półfinalistów umie grać w piłkę na tyle dobrze, by móc podjąć równorzędną walkę z Argentyną, a jeśli wciąż będzie się uciekać do brudnych sztuczek, to w finale zapowiada się raczej rzeźnia niż uczta. Wyjdzie z niej zwycięsko drużyna nie tyle lepsza, ile twardsza.

Rafał Stec również pochyla się nad Copa America: Dzikość serca Ameryki.

Gonzalo Jara, który właśnie rozsławił siebie wtykaniem palca w tyłek Urugwajczyka Edinsona Cavaniego, obmacywał w trakcie gry nie pierwszy raz. Przeszłość Chilijczyka skrupulatnie zlustrowano, przedstawiono niezbite dowody, dlatego wiemy już, że grasuje nie tylko po cudzych odbytach – Argentyńczyk Gonzalo Higuain miałby co opowiadać – ale także po cudzych genitaliach – tu powspominać mógłby inny Urugwajczyk Luis Suárez, który w mundialowych eliminacjach przed dwoma laty odpłacił grasującemu uderzeniem w twarz. Recydywista ściągnął na siebie powszechne oburzenie i zostanie ukarany, a afera chyba prędko nie ucichnie, bo codziennie wychodzą na jaw nowe szczegóły. Według złożonych w południowoamerykańskiej federacji zeznań zanim Jara podjął próbę penetracji, miał szepnąć Cavaniemu, którego nietrzeźwy ojciec w przeddzień meczu spowodował wypadek samochodowy, zabijając nastolatka: „Denerwujesz się, bo wiesz, że twojego starego wsadzą do więzienia na 20 lat”. Chilijczycy też oskarżają Urugwajczyków o słowne prowokacje, pachnie to wszystko kontrowersyjnie, ale skala poruszenia trochę dziwi. Do stosowania broni niekonwencjonalnej w futbolu przywykłem, w świerzbiących paluchach Jary widzę wręcz kontynuację najstarszych tradycji, już w dzieciństwie telewizja uświadamiała mnie odważnymi scenami z ligi hiszpańskiej, w której Michel, sławny gracz sławnego Realu Madryt, kilkakrotnie chwytał (łaskotał? masował? odpalcie YouTube i zanalizujcie sami) przyrodzenie Carlosa Valderramy, sławnego kolumbijskiego gracza Valladolid. Wtedy też była zadyma – Hiszpan chciał tylko przeciwnika zdekoncentrować, tymczasem komisja dyscyplinarna UEFA zawyrokowała, że naruszył jego godność.

Image and video hosting by TinyPic

Zmiana tematu? Nie, jeszcze nie. Brazylia jeszcze gorsza – pisze Dariusz Wołowski.

– Wiedzieliśmy, jak gra Brazylia – powiedział Ramon Diaz, trener Paragwaju. Ale czy sama Brazylia wiedziała, jak gra? Gol Robinho na 1:0 był symboliczny pod kilkoma względami. 31-letni skrzydłowy miał być gwiazdą dekadę temu, gdy kupował go Real Madryt. Potem jego kariera rozsypała się w drobny mak, ostatnio wrócił do Santosu, dokąd zesłał go pogrążony w głębokim kryzysie Milan. Aż trudno uwierzyć, by ktoś taki miał być zastępcą zdyskwalifikowanego Neymara. Pokazuje to skalę zapaści wśród brazylijskich graczy ofensywnych. Robinho w starciu z Paragwajem był najlepszy w drużynie. W 15. min pokonał bramkarza po podaniu Daniego Alvesa, ale był to pierwszy i ostatni raz w pierwszej połowie, gdy gracze Dungi znaleźli się z piłką w polu karnym przeciwnika. Dla Robinho to pierwsza od pięciu lat bramka dla reprezentacji w meczu o stawkę. Poprzednią zdobył na mundialu w RPA w przegranym 1:2 starciu o półfinał z Holendrami. Wtedy kadrę także prowadził Dunga i żegnał się z nią w niesławie. Brazylia chciała grać ofensywnie, tymczasem trener narzucił jej mentalność defensywnego pomocnika. Nie ma takiego błędu, którego nie dałoby się powtórzyć. I Brazylia przywróciła kadrze Dungę jako lekarza traum mundialu w swoim kraju. Przejął zespół rozbity po Luizie Felipe Scolarim i jeszcze raz mu się nie udało.

RZECZPOSPOLITA

Wirus jedenastego metra. Czytamy, a jakże, o turnieju w Ameryce Południowej.

Copa America. Nie będzie klasyku Argentyna – Brazylia w półfinale. Canarinhos przegrali po rzutach karnych z Paragwajem. – Nie szukam wymówek, ale 15 moich zawodników dopadł wirus – opowiadał trener Brazylijczyków Dunga. – Od kilku dni narzekali na bóle głowy i pleców, niektórzy nawet wymiotowali. Musieliśmy ograniczyć liczbę treningów. W trakcie meczu brakowało nam szybkości i sił. Willian czuł się źle już w przerwie, problemy z Robinho pojawiły się pod koniec spotkania. (…) – Tego karnego powinienem strzelać ja. Chciałem zostać na boisku, ale muszę szanować decyzję trenera – mówi Robinho, zmieniony przez Ribeiro w 87. minucie. Złośliwi powiedzą, że i tak widać postęp, bo w sobotę Brazylijczycy spudłowali w serii jedenastek tylko dwa razy (drugim pechowcem był Douglas Costa), a w 2011 roku, także w ćwierćfinale z Paragwajem, aż cztery. – Nikt na nas nie stawiał, a pokazaliśmy, jak bardzo jesteśmy zjednoczeni i głodni sukcesu – przekonuje bohater Paragwaju Derlis Gonzalez. To on doprowadził do remisu po zagraniu Silvy ręką i wykorzystał ostatnią jedenastkę, ale historia ta ma też wymiar tragiczny: podczas karnych zmarł jego wujek. Dostał zawału, lekarzom nie udało się go uratować. „Dlaczego dziś? Zostawiłeś mnie, podczas gdy ja dałem ci tyle radości i szczęścia. Nie mogę w to uwierzyć” – napisał na Twitterze Gonzalez.

SUPER EXPRESS

Pazdan mówi otwarcie: Przyszedłem do Legii, by zostać mistrzem.

Image and video hosting by TinyPic

Naprawdę wybrałeś ofertę Legii zamiast propozycji z klubów Bundesligi? A może informacje o zainteresowaniu Niemców były tylko grą medialną menedżerów, by podbić za ciebie cenę?
– Od Tomka Hajty dowiedziałem się, że pytał go o mnie dyrektor Schalke. Potem Niemcy przyjechali oglądać mnie w meczach reprezentacji. Bardzo konkretna była też oferta HSV, z którym dogadałem już warunki kontraktu indywidualnego, ale zamiast deklaracji – tego i tego dnia finalizujemy temat, kazali mi czekać, aż wybiorą albo mnie, albo innego obrońcę, którego obserwowali. Miałem dosyć niepewności, a oferta Legii była bardzo konkretna. Dostałem dwa dni na podjęcie decyzji. Od razu byłem na tak, bo chce wyjechać z kadrą na Euro, a dobra gra w Legii, to przepustka do reprezentacji. Poza tym na moim transferze bardzo zależało trenerowi Bergowi.

Przez przejście na Łazienkowską pewnie narobiłeś sobie wrogów w Białymstoku.
– Takie jest życie piłkarza. W Białymstoku zostawiałem na boisku serce i w Warszawie będzie tak samo. Kibice powinni to zrozumieć. A co do kolegów i szefów „Jagi” to rozstaliśmy się w zgodzie. Pożegnałem się z chłopakami i prezesem Kuleszą, który cały czas był wobec mnie fair. Podziękowałem też za wszystko trenerowi Probierzowi, który jako pierwszy poinformował mnie o zainteresowaniu Legii. Potem ja relacjonowałem mu, jak wygląda sytuacja w sprawie transferu. Podaliśmy sobie ręce i życzył mi powodzenia. Na pewno nie spaliłem za sobą mostów.

Obok opalający się na plaży… Krychstiano. Czyli polski Ronaldo – Krychowiak. Kto to w ogóle wymyśla?

I po raz kolejny mamy zdjęcia z wakacji Lewandowskiego. Wakacyjny odlot na Ibizie.

Image and video hosting by TinyPic

Gorące słońce i sporty ekstremalne – oto przepis na wymarzone wakacje. Robert Lewandowski (27 l.) wypoczywa na Ibizie, ale nie w głowie mu bezczynne smażenie się na plaży. Polski piłkarz spędza czas aktywnie, latając nad wodą! „Lewy” uprawia widowiskowy sport wodny – flyboard. Zakłada specjalne buty przytwierdzone do urządzenia. Tłoczona przez długą rurę woda wystrzeliwana jest pod bardzo dużym ciśnieniem. Dzięki temu piłkarz może latać nawet 8 metrów nad powierzchnią morza.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Na okładce siatkarze, na drugim planie – Berg.

Image and video hosting by TinyPic

Wracamy do wywiadu z Bergiem.

Na której pozycji Legia najpilniej potrzebuje wzmocnienia?
– Chcemy skrzydłowego. Doszedł Pablo Dyego, ale doświadczenia z wypożyczanymi piłkarzami z Fluminensea nie są dobre. Od Pablo nikt wiele nie oczekuje, startuje z niskiego pułapu i może zaskoczy? Potrzebujemy zawodników ofensywnych. W poprzednim sezonie, przed Bożym Narodzeniem strzeliliśmy dwa razy więcej goli niż po nowym Roku. Widać, gdzie mamy największe problemy. W lutym straciliśmy Miroslava Radovicia i nie mieliśmy szansy kupić następcy. Dlatego, po odejściu Orlando Sa, szukamy kolejnego napastnika. Wzmocnienia potrzebuje lewa obrona – Tomek Brzyski nie ma konkurencji, czasem gra Guilherme, ale on jest piłkarzem ofensywnym. Może występować na prawym skrzydle i za napastnikiem. Chciałbym, żeby lewa strona obrony była tak mocna jak prawa. Nowy zawodnik musi być lepszy od tych, których mamy i wzmocnić pierwszą jedenastkę, a nie tylko ją uzupełnić.

Ondreja Dudy już właściwie nie ma na zgrupowaniu.
– Paszport Ondreja leży u mnie w sejfie, nigdzie nie odjedzie. Żartuję. Byłoby nierozsądne na siłę trzymać zawodnika, po którego zgłasza się wielki klub. Ale na razie jest z nami.

Image and video hosting by TinyPic

W tym okienku głównie zarabiają piłkarze i agenci.

Patrząc na bilans zysków i strat, jako liga jesteśmy na razie na minusie. Odeszło kilku zawodników wysokiej klasy, m.in. najefektywniejszy piłkarz poprzedniego sezonu Semir Stilić, obrońcy gwarantujący dobry poziom, czyli Inaki Astiz, Paweł Golański i Dossa Junior. Sam wracający do kraju Jarosław Fojut tej dziury nie załata. Na razie trudno oceniać zagraniczne wzmocnienia Lecha, czyli Denisa Thomallę i Abdula Aziza Tetteha, ale wygląda na to, że przynajmniej będą solidnymi uzupełnieniami składu. Ekstraklasa straci też Orlando Sa, którego przejście do Reading jest przesądzone. W miejsce Portugalczyka przyszedł Nemanja Nikolić, trzykrotny król strzelców ligi węgierskiej. Jest to kandydat na gwiazdę ekstraklasy na miarę Artjomsa Rudnevsa, ale pewności nie ma.

Z informacji bieżących: Sadajew żegna się z Lechem.

Problemem nie były pieniądze, nie był poziom sportowy, tylko odległość do domu. 25-latek chciał być blisko najbliższych. Była to dla niego przeszkoda nie do przeskoczenia. To sprawiło, że ostatecznie rozstał się z poznańskim klubem po niespełna sezonie spędzonym w niebiesko-białych barwach. W 25 meczach ligowych strzelił 5 goli, 4 kolejne dołożył w Pucharze Polski. W niedzielę wieczorem za pośrednictwem swojego konta na portalu społecznościowym Instagram oficjalnie pożegnał się z kibicami Kolejorza. – Chciałbym podziękować wszystkim kibicom, kierownictwu klubu, trenerom i kolegom z drużyny za te wspaniałe chwile, które mogłem spędzić razem z Wami. Na zawsze zostaniecie w moim sercu! Mistrz jest tylko jeden!!! – napisał Sadajew po polsku w swoim krótkim wpisie, do którego dołączony był filmik. Na nim kibice skandują imię i nazwisko Czeczena na stadionie przy Bułgarskiej podczas ceremonii wręczenia medali po zdobyciu przez Lecha mistrzostwa Polski. Jeśli ktoś jeszcze miał nadzieję, że Sadajew wróci do Poznania i będzie grał w barwach Lecha, to musi ją ostatecznie porzucić. Przygoda piłkarza z Lechem dobiegła właśnie końca.

Z kolei Crivellaro ma zastąpić Stilicia.

Image and video hosting by TinyPic

Po odejściu Semira Štilica działacze Wisły musieli szybko znaleźć zawodnika, który prezentowałby podobne umiejętności i był w stanie pokierować grą zespołu. Wykupiono więc z Olimpii Grudziądz Denisa Popovica, ale większe nadzieje na zastąpienie Bośniaka wiązane są z Rafaelem Crivellaro. To z nim podpisano 3-letni kontrakt, a ze Słoweńcem tylko na rok. Brazylijczyk, który posiada także włoski paszport, ostatnie miesiące spędził w Emiratach Arabskich w Ajman Club, który spadł z tamtejszej ekstraklasy. – To była słaba drużyna, a do Emiratów idzie się przede wszystkim dla pieniędzy – nie krył Crivellaro, który był gwiazdą zespołu i w 13 meczach zdobył pięć bramek. Teraz jednak chciał wrócić do Europy, bo wcześniej przez kilka sezonów grał w Vitorii Guimaraes. W 2013 roku został nawet jednym z bohaterów finałowego meczu o Puchar Portugalii z Benficą Lizbona. (…) Lewonożny Crivellaro nie kryje, że potrafi kierować grą zespołu. – Najlepiej się czuję na pozycji rozgrywającego, tuż za napastnikiem, ale mogę też grać bardziej z tyłu na pozycji numer „osiem” – ocenił. Z kolei trener Kazimierz Moskal zauważył, że może go wykorzystać też na skrzydle. – Ciągnie na lewą stronę – przyznał po analizie spotkań z jego udziałem. W lutym Wisła sprowadziła z Vitorii Guimaraes Jeana Barrientosa. Urugwajczyka witano w Krakowie z dużymi nadziejami, ale nie sprostał on oczekiwaniom. Poza jednym efektownym golem strzelonym piętą Lechii Gdańsk, nie pokazał nic ciekawego i latem postanowił pożegnać się z krakowskim klubem, mimo że dostał ofertę przedłużenia kontraktu. – Jeana znam bardzo dobrze, bo przecież razem graliśmy przez trzy lata. Jest moim przyjacielem i oczywiście rozmawiałem z nim o Wiśle. On wypowiadał się o klubie bardzo pozytywnie. Nie chciał zostać tutaj, bo jego rodzina nie zaaklimatyzowała się w Krakowie. Poza tym on nie znał angielskiego i nie mógł się dogadać z kolegami w szatni – powiedział. Brazylijczyk, który – najszybciej jak to możliwe – chce sprowadzić do Krakowa żonę, 2-letniego synka i 6-miesięczne bliźniaczki.

Jest też kilka krótkich tekstów:
– Udany sprawdzian Lecha
– Pijawki wyleczą Pawełka
– Piast szuka w niższych ligach
– Przyrowski w Zagłębiu Lubin
– Cracovia bierze Wójcickiego
– Grecy Warzychy oblali testy w Ruchu

I na koniec felieton Jerzego Dudka. O Mourinho napisałem prawdę.

Image and video hosting by TinyPic

Kurde, jak ja to zrobiłem? – to pytanie często sobie zadawałem w ostatnich latach, wspominając piłkarską karierę. Byłem przecież tylko skromnym chłopakiem z Knurowa, miasta niestwarzającego zbyt wielu perspektyw, poza tym w pewnym momencie byłem już jedną nogą w kopalni. Miałem działać głęboko pod ziemią i wdychać metan, tymczasem zostałem bramkarzem dwóch wielkich klubów, być może największych w historii futbolu. Stąd wziął się tytuł mojej książki, która niedawno ukazała się w Polsce – „NieREALna kariera”. To o mnie. (…) W książce jest fragment o sytuacji z Portugalii, ale wiem, że dużo więcej mówi się o tym drugim wątku. Oczywiście, że napisałem prawdę. Oczywiście, że Jose Mourinho był wściekły i szukał wśród nas „kreta”, który donosi dziennikarzom. Z nazwisk, które wymieniał wtedy w szatni w przerwie meczu z Barceloną, zapamiętałem szczególnie trzy, w tym Estebana Granero. I napisalem to. Wszystko jest kwestią kontekstu. Gdy Mourinho zapytano o ten fragment, dziennikarze koncentrowali się przede wszystkim na osobie Granero. Tak jakby tam chodziło tylko o niego, jakby on był tym złym. A ja pzecież nie stwierdzam w książce, że był zdrajcą. Nie piszę też, że Mourinho był stuprocentowo przekonany o jego winie. Trochę to wszystko podkręcono i zapytany w ten sposób Portugalczyk miał prawo się zdenerwować. Ale z tym, że zmyśliłem zdarzenia opisane w książce, przesadził.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...