Reklama

Dallas Tornado i najbardziej brawurowy okres przygotowawczy w dziejach

redakcja

Autor:redakcja

05 maja 2015, 09:08 • 9 min czytania 0 komentarzy

Letnie tournée poza granicami Starego Kontynentu to dla klubu z europejskiego topu prawdziwy okres żniw. Rozgrywane w wakacyjnym klimacie towarzyskie starcia z amerykańskimi, azjatyckimi lub australijskimi drużynami charakteryzują się wybitnie sielankową atmosferą, a przy okazji przynoszą krociowe zyski. Miejscowi klubowe pamiątki skupują paletami i nawet gdyby zdjęcie ze spoconym zawodnikiem kosztowało dolara – prawdopodobnie decydowaliby się i na taki wydatek. Historia podpowiada jednak, że nie dla wszystkich przedsezonowe podróże okraszone były słodkim lenistwem na plaży i obtłukiwaniem piłkarskich amatorów z zachodnich metropolii. Dla Dallas Tornado, klubu który żył krótko, ale intensywnie, okres przygotowawczy trwał dobrych kilka miesięcy i był kumulacją przygód jakie nawet trudno sobie wyobrazić.

Dallas Tornado i najbardziej brawurowy okres przygotowawczy w dziejach

Sezon 1967/1968. Ponad 50 spotkań, 5 kontynentów, 26 krajów, 7 miesięcy gier, 25 tysięcy pokonanych mil. Tak wyglądało tournée amerykańskiego klubu. Historia, którą stworzyli zawodnicy tego niewielkiego zespołu nadaje się na holywoodzką produkcję. Zanim jednak udamy się śladami teksańskiej drużyny, nakreślmy pokrótce ich historię.

Drużyna zbudowana została na bazie piłkarzy-amatorów. Poukładać ich sensownie na boisku miał za zadanie Bob Kap, a właściwie Božidar Kapušto, Serb który wcześniej szkolił się w węgierskiej akademii piłkarskiej im. Ferenca Puskása. W 1956 roku został jednak zmuszony do ucieczki z kraju i tak znalazł się w Dallas, gdzie przez krótki czas pracował jako reporter telewizyjny. Kiedy jednak na słupie ogłoszeniowym natknął się na wywieszkę informującą o poszukiwaniu ambitnego trenera, który poprowadzi grupę nieopierzonych piłkarsko zawodników – nie zastanawiał się. I tak od słowa do słowa zasiadł na ławce trenerskiej Dallas. Božidar przyjął dość niekonwencjonalną strategię poszukiwania wzmocnień do swojej ekipy. Zamiast przeczesywać lokalne boiska i zachęcać do gry miejscowych, on umieszczał zwięzłe ogłoszenia w gazetach w całej Europie, a ponadto dzwonił do kolegów rozsianych po Starym Kontynencie i wypytał o amatorów, którzy potrafią prosto kopać piłkę i jako tako są wstanie pojąć zagwozdki taktyczne, nad którymi pieczołowicie pracował już w USA. W ten sposób udało mu się uzbierać międzynarodowy team złożony z: ośmiu Anglików (w tym siedmiu rodowitych liverpoolczyków), pięciu Norwegów, dwóch Holendrów, dwóch Szwedów i jednego Amerykanina – Jaya Moore’a.

Image and video hosting by TinyPic

– Miałem wtedy 19 lat i byłem kierowcą autobusu. Gdy tak jeździłem po ulicach Liverpoolu natknąłem się na ogłoszenie dotyczące drużyny Dallas Tornado. „Poszukujemy topowych, lecz amatorskich zawodników”. Bez namysłu się zgłosiłem. Kilka dni później spotkaliśmy się w Adelphi Hotel i porozmawialiśmy – wspomina Bill Crosbie, jeden z zawodników Dallas.

Reklama

– Pamiętam pierwsze spotkanie z Bobem Kapą. Zadawał mi bardzo dużo pytań, chciał wiedzieć wszystko o mojej amatorskiej karierze, dociekał nawet jak szybko biegam i jak bardzo chcę dołączyć do jego drużyny. Miesiąc później otrzymałem telegram z wezwaniem na… południe Francji, do Nicei. Następnego dnia rano! – dodaje.

Kiedy Crosbie dotarł na kolejne spotkanie z Kapą usłyszał, że warunkiem sine qua non dla dalszej współpracy będzie… zmiana fryzury.

– Miałem włosy jak Beatles, a oni kazali ściąć mi je na zero! Kazali tak zresztą każdemu zawodnikowi, więc się przystosowałem.

Kiedy już Kap zebrał pełną kadrę, postanowił ruszyć w rajd po świecie. Wycieczka finansowana była przez Lamara Hunta, amerykańskiego przemysłowca i promotora sportu, a przede wszystkim właściciela Dallas Tornado.

– Uważam, że ta podróż da zawodnikom niezastąpione doświadczenie a także rozsławi na całym świecie Stany Zjednoczone, a w szczególności Teksas – zapowiadał wtedy podekscytowany.

Image and video hosting by TinyPic

Reklama

Bob Kap oraz Lamar Hunt

Piłkarska podróż rozpoczęła się na Półwyspie Iberyjskim. Tam Dallas zmierzyło się między innymi z Realem Oviedo, grającym ówcześnie w Segunda Division. Ten mecz przybysze zza oceanu zakończyli porażką 0:4. Kolejno udali się na wschód, gdzie naprzeciwko siebie mieli zawodników Fenerbahce Stambuł. W tym spotkaniu nie zagrał między innymi wspomniany Crosbie, co było efektem… przyjęcia zbyt dużej ilości szczepionek w krótkim okresie czasu. Klubowi lekarze przesadzili z profilaktyką i młodziutki Bill mecz kolegów musiał oglądać z trybun.

Na 12 października 1967 roku Dallas miało zaplanowany mecz towarzyski w Nikozji, gdzie mieli dostać się przez Ateny. Grecka stolica do tego stopnia jednak zainteresowała podopiecznych Kapy, że ci przez długie godziny spacerowali po Olimpie czego skutkiem było spóźnienie się na samolot. Na lotnisko dotarli blisko pół godziny po starcie Cyprus Airways Flight 284. Jak się miało okazać już niebawem, zamiłowanie do turystyki uratowało ich życia. Potężna maszyna została przejęta przez terrorystów i wysadzona nad Morzem Śródziemnym. Katastrofy nie przeżył nikt, zginęło 66 osób.

– Spóźnienie się na ten samolot to była najlepsza rzecz jaka przydarzyła mi się w życiu! Ale za to kolejny lot, który trwał dwie godziny, był jednym z największych koszmarów. Cały czas drżałem o to czy pod którymś z siedzeń znów nie jest ukryty ładunek wybuchowy – wspominał jeden z graczy.

Tornado w końcu zmierzyło się na Cyprze z dwoma miejscowymi drużynami. Za każdym razem murawę opuszczało na tarczy.

Kolejnym etapem okresu przygotowawczego był Teheran. W stolicy zawodnicy Kapy zmierzyli się z… irańskimi siłami powietrznymi. Gospodarze zwyciężyli skromnie, 2:1. To pozornie błahe spotkanie niesie jednak ze sobą kolejną historię. Oddajmy głos liverpoolczykowi Crosbiemu.

„Przed meczem Kap przedstawił nam nowego gracza – nazywał się Graham Stirlandu. Był skrzydłowym, naprawdę bardzo dobrym skrzydłowym. Groźnie atakował i cały czas pomagał obrońcy po swojej stronie boiska. Pewnego wieczoru Graham został poproszony przez asystenta trenera – Franka Randorfa – o pójście z nim do toalety. 10 minut później Frank powrócił z niej sam. Kiedy zapytaliśmy co stało się ze Stirlandu, usłyszeliśmy że wg Kapy nie wprowadziłby się on dobrze do drużyny i został odesłany do domu. Nie mogliśmy nawet się z nim pożegnać, do dziś nie wiem co się z nim stało. To absurdalne, wszedł do toalety i przepadł”.

W międzyczasie kadra uszczupliła się także o kolejnego zawodnika, Norwega Toma Weinholdta, który musiał powrócić do ojczyzny by poddać się operacji kolana. Mimo wielu przeciwności losu teksańczycy wspięli się na wyżyny swoich umiejętności i zwyciężyli 2:0 Pakistan. Dzień później ulegli co prawda 2:4, ale kolejne tryumfy mogli zapisać na swoje konto.

W listopadzie 1967 roku zespół na krótko został podzielony. Dla angielskich zawodników podróż z Pakistanu do Indii nie stanowiła problemu. Pozostali gracze natomiast z uwagi na brak niezbędnych do przekroczenia granicy wiz nie dołączyli do kolegów. Nie dawali jednak za wygraną i kolejne dwie noce koczowali w pobliskich stodołach w oczekiwaniu na dokumenty, które otworzą im drogą do Indii.

– To był totalnie zdewastowany dom, a w środku szczury wielkości kotów. Nie mogłem nawet zmrużyć oka. Do tego trząsłem się jak galareta, byliśmy w środku dżungli i miałem świadomość, że w okolicy mogą kręcić się tygrysy bengalskie – tak tamte dni pamięta jeden z zawodników.

Kiedy już skompletowali zaświadczenia pozwalające im przekroczyć granicę, udali się do człowieka, który kilkoma uderzeniami pieczęcią mógł wydać oficjalnie pozwolenie na kontynuowanie podróży. Także i ta pozornie błaha sprawa nie oszczędziła nerwów zawodnikom Dallas.

– Kiedy go obudziliśmy, wyskoczył na równe nogi i wycelował do nas z karabinu. Myśleliśmy, że zacznie do nas strzelać jak do kaczek! Na szczęście po chwili się otrząsnął, zatwierdził wizy i wyciął nam małą dziurę w płocie, którą przecisnęliśmy się na drugą stronę.

W Indiach pogrom miejscowych 4:1 i podróż mogła trwa dalej. Kolejny jej etap – Singapur.

– Po śmierci J.F. Kennedyego nie mieliśmy dobrej reputacji zagranicą. W trakcie meczu z FC Singapore kibice gospodarzy śpiewali „Yankesi do domu”, a potem zapoczątkowali niewielkie zamieszki. Jeden z kibiców wyrwał chorągiewkę znajdującą się w rogu boiska i rzucił nią w naszego kolegę. Wtedy zrozumieliśmy, że czas się stamtąd ewakuować. To było absurdalne. Wyobrażacie sobie, że jakiś kibic dzisiaj łapie się za tyczkę i rzuca nią na przykład w Stevena Gerrarda? – tak wspominał starcie w Singapurze Jan Book, szwedzki napastnik Tornado.

Ostatecznie spotkanie zakończyło się porażką zawodników Kapy 2:4, a autobus którym wręcz uciekali z boiska gracze Dallas obrzucany został kamieniami. Rewanżowe starcie w Singapurze zostało rzecz jasna odwołane.

Przez Dżakartę Dallas trafiło do Sajgonu. Niezbyt zachęcająco brzmiąca nazwa miasta takim też się okazała.

– Najbardziej szalonym momentem była przeprawa łodzią przez rzekę Sajgon. Płynęliśmy z żołnierzem, który strzelał karabinem maszynowym do wszystkiego co się ruszało, kule non stop przeszywały też lustro wody. Byliśmy zszokowani. Ponadto dwadzieścia mil od miejsca, gdzie mieliśmy rozegrać mecz eksplodowały seryjnie granaty. Dwa tygodnie po naszym wyjeździe z tamtego miejsca rozpętała się na dobrę wojna.

Wśród tamtych okoliczności Dallas rozegrało dwa spotkania. Z miejscowymi Wietnamczykami zremisowało dwukrotnie: raz 1:1, drugi raz 2:2.

Z Wietnamu udało się ewakuować dość szybko do Tajwanu, gdzie reprezentację kraju Tornado ograło przed 43 tysiącami widzów. Święta natomiast podopieczni Kapy spędzali w Tokio. Organizatorzy spotkania ugościli swoich gości w sposób wyborny – każdy z zawodników otrzymało radio firmy Panasonic i próbkę… sushi. Tak mili i uczynni nie byli już na murawie chińscy gracze. Swoich przybyszów zwyciężyli więc dwukrotnie: 3:2 oraz 2:1.

„Pamiętam, że po meczu podrywaliśmy tamtejsze dziewczyny. Mówiły łamanym angielskim, więc byliśmy zdezorientowani kiedy chodziły na górę po swoje koleżanki. Z czasem okazało się, że były to przyzwoitki…”.

Zanim Dallas Tornado zdecydowało się na powrót do ojczyzny, zahaczyło jeszcze o Australię i Nową Zelandię. Tam drużyna z Teksasu radziła już sobie tylko z jednym bramkarzem, bowiem do domu wrócił chory golkiper, Odd Linberg.

15 lutego Dallas powróciło do Teksasu. Zawodnicy witani byli jak bohaterowie, na lotnisko zbiegły się tłumy gapiów. Absurdalne w tym przypadku efekty przyniósł jednak opisywany powyżej okres przygotowawczy. Dallas Tornado do sezonu przystąpiło bowiem skrajnie wyczerpane. Tak fizycznie, jak i psychicznie. Już na inaugurację podopieczni serbskiego szkoleniowca zebrali sześć ciosów od Houston Stars. Kolejne mecze nie zwiastowały poprawy i rozgrywki w trakcie których na murawę wybiegali 32-krotnie zakończyli tylko z czterema zwycięstwami. Bilans bramkowy? -81. Choć niedługo później zespół ostatecznie się rozpadł to zapisał się w historii futbolu po wsze czasy.

„Czy można wyobrazić sobie takie szalone miesiące gry w piłkę w dzisiejszych czasach? Absolutnie, to było niewiarygodne. To już się więcej nie powtórzy”.

Image and video hosting by TinyPic

Dallas w starciu z New York Cosmos. Na zdjęciu m.in. Pele. (na Youtubie do obejrzenia całe spotkanie)

Jak po latach opowiadali zawodnicy z Dallas, wyniki które osiągali na boisku nie zawsze pokrywały się z tymi, które przedstawiali na telegramach wysyłanych do ojczyzny.

„Byłem zaskoczony, kiedy zobaczyłem po jakimś czasie naszą wiadomość z Birmy. Zlali nas 0:4, a nasz trener wysłał radosną informację o pewnym zwycięstwie 3:1. I wszyscy byli zadowoleni.”

Kalendarium piłkarskich wojaży Dallas Tornado

Początek: sierpień, Madryt. Krótki obóz treningowy, 5 spotkań, w tym jedno w Maroku.
10 października: Tornado rozpoczyna swoją trasę po świecie meczem w Stambule z miejscowym Fenerbahce, wynik 2:2
17 października: Irańskie siły powietrzne 2:1 Dallas
27 października: Pakistan XI 1:2 Dallas
3-4 listopada: Połowa zespołu koczuje dwa dni w bengalskiej dżungli z powodu braku wiz
19 listopada: Indie XI 1:4 Dallas
3 grudnia: Singapore FC 4:2 Dallas
14-15 grudnia: 2 remisy w Wietnamie
20 grudnia: Chiny 2:3 Dallas
26 grudnia: Japonia 3:2 Dallas
1 stycznia: Filipiny XI 0:7 Dallas
6 stycznia: Filipiny 2:1 Dallas
17 stycznia: Australia 2:3 Dallas
25 stycznia: Canterbury (Nowa Zelandia) 2:2 Dallas
4 lutego: Fidżi 1:3 Dallas
15 lutego: drużyna ląduje w porcie lotniczym w Dallas witana przez tysięczny tłum, w tym burmistrza Franka Hoke, cheerleaderki i media
16 lutego-5 marca: gracze aklimatyzują się w ojczyźnie przygotowując się do rozgrywek North American Soccer League
6/8/10 marca: trzy szybkie mecze w Kostaryce i Hondurasie
30 marca: początek sezonu, starcie z Houston (0:6)

Choć poważnej piłki Bob Kap ze swoją wesołą bandą nie zawojował to prawdopodobnie napisał historię, której nie dorówna już nikt. Przez dobrych kilka miesięcy próbował przygotować swoją drużynę krążąc tam gdzie śmierć czaiła się tuż za rogiem. „Ta podróż była warta więcej niż wyższe wykształcenie” – trafnie podsumował po latach jedyny Amerykanin w zespole, Jay Moore.

Marcin Borzęcki

Najnowsze

1 liga

Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem

Bartek Wylęgała
5
Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem
Anglia

Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Piotr Rzepecki
0
Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Komentarze

0 komentarzy

Loading...