To żadne odkrycie, że politycy kradną, a media kłamią. Równie zaskakującą informacją byłoby to, że Jurij Szatałow nigdy nie zostanie selekcjonerem reprezentacji, a Franciszek Smuda mistrzem mowy polskiej. Niemniej ostatni tydzień przyniósł pewien przełom – otóż politykom zacząłem wierzyć jednak bardziej niż mediom. Jednak bardziej, mimo że mój stosunek do większości przedstawicieli obu zawodów w najlepszy sposób podsumował w jednej piosence Kazik Staszewski: „Nie wierzę im kurwom jak psom”.
Hmm, napisałem to zdanie, a potem sam się zastanowiłem. „Kurwom” – ok, ale co te biedne psy Kazikowi zawiniły?
Jakim cudem politycy, których nie znoszę, mają u mnie wyższe notowania niż dziennikarze, których przecież osobiście znam bardzo wielu? Zdarzyła się otóż rzecz haniebna, która przeszła kompletnie bez echa – media poprzez fałszywy przekaz wypchnęły człowieka z polityki i tuż przed wyborami zaczęły robić pod górkę partii opozycyjnej, a na końcu nie zdobyły się nawet na krótkie przeprosiny: „jednak nie mieliśmy racji”.
Chyba nikogo nie zdziwię, jeśli napiszę, że nie cierpię PiS-u. Nie mam też najmniejszej sympatii dla Adama Hofmana, który zawsze sprawiał na mnie wrażenie cynicznego, obłudnego aparatczyka. Tak naprawdę cieszę się, że już go w polityce nie ma. Nie mogę jednak zaakceptować metod, jakimi się go pozbyto.
Wszystkie, ale to dosłownie wszystkie gazety, telewizji i stacje radiowe poinformowały: – Wziął „kilometrówkę” za wyjazd do Madrytu, a poleciał samolotem! Cwaniak! Sam dałem się porwać tej nagonce, ze śmiechem czytałem doniesienia, gdzie też jeszcze Hofman niby pojechał autem. Londyn! A to dobre! Francja – do zrobienia, ale ciągle śmieszne. Z mediów dowiedziałem się, że jedynie do Turcji poleciał samolotem, ale już wszędzie indziej dotarł samochodem. I ciągle powracało słowo – kilometrówka! Ja, jako czytelnik, widz czy słuchacz otrzymywałem jasny komunikat: im dalej pojedziesz, tym więcej zarobisz. Wirtualnie nabijesz licznik, za każdy kilometr dostaniesz odpowiednią sumę. Pozorowany wyjazd do miasta tak odległego jak Madryt jawił się jako dość bezczelny skok na kasę. Był nawet taki obrazek: stoi kosmonauta na Księżycu, a obok niego polski parlamentarzysta. I kosmonauta pyta: – Naprawdę, samochodem?!
Wpiszcie sobie w „google” słowa „Hofman” oraz „kilometrówka”. Zweryfikujcie, co i kto pisał.
Kilka tygodni temu spotkałem się we Wrocławiu z Robertem Pietryszynem (czego efektem był wywiad na Weszło), a zanim zaczęliśmy rozmawiać o futbolu, kilka minut poświęciliśmy właśnie Hofmanowi – bo obaj panowie są przyjaciółmi. Pietryszyn przekonywał mnie, że cała afera jest „dęta”, ponieważ Hofman i inni posłowie nie brali żadnej „kilometrówki”, a jedynie równowartość biletu samolotowego, który wykupiłaby kancelaria sejmu. Przyznam szczerze, że – sorry Robert – przyjąłem te tłumaczenia z politowaniem, całkowicie zawierzając w tej sprawie mediom.
– To dlaczego się nie broni? – pytałem.
– Będzie się bronił po wyborach. Teraz lepsze jest szybkie cięcie niż wałkowanie tego w mediach. Wałkowanie zaszkodziłoby partii.
Zapomniałem o sprawie, aż tu nagle – dopiero teraz – z identyczną linią obrony wystąpił sam Hofman. Jeśli ktoś nie śledził: nie wziął żadnej kilometrówki, tylko równowartość biletu samolotowego, który wykupiłaby mu kancelaria sejmu (najtańszy bilet liniami LOT). A „kartę podróży samochodem prywatnym” wypełnia się zawsze w takich okolicznościach, ponieważ sejm jest tak bałaganiarską instytucją, że czy jedziesz samochodem, czy lecisz samolotem (lecz prywatnie kupujesz bilet), czy też podróżujesz pociągiem: druk jest jeden i ten sam, ma w nazwie „samochód”.
Czekałem. Cierpliwie czekałem, aż wszystkie media, które rozsmarowały Hofmana za „kilometrówkę”, rozsmarują go raz jeszcze za kłamliwą linię obrony. Niestety, nic takiego nie nastąpiło. Nikt nie napisał: „Panie Hofman, co pan pieprzysz, wziął pan kasę za każdy kilometr przejechany do Madrytu, Londynu, Paryża czy gdziekolwiek indziej”. Nie, nic takiego nie nastąpiło. Część dziennikarzy udawała, że wywiad z Hofmanem („wSieci”) w ogóle się nie ukazał, a część zmieniło retorykę: „wziął kasę na podróż zwykłymi liniami, a poleciał tanimi”.
Media dzisiaj nie ponoszą żadnej odpowiedzialności. Za nic. Rozgrywają własną politykę, są narzędziami propagandy. Przyzwoitość – no przepraszam bardzo – poszła się jebać.
Jako czytelnik, widz i słuchacz czuję się całkowicie oszukany. Powiedziano mi: – Hofman wziął „kilometrówkę”, a poleciał samolotem… Na tej podstawie człowiek ten – i tak mający u mnie niskie notowania – został w moich oczach całkowicie zdyskredytowany. Działo się to tuż przed wyborami, więc – gdybym kiedykolwiek był fanem PiS – mogłoby to też wpłynąć na moją decyzję przy urnie. I pewnie by nawet wpłynęło. W tym sensie wybory zostały sfałszowane nie przez PKW, tylko przez dziennikarzy, którzy tak bardzo fałszerstwo tropili. Najciemniej pod latarnią.
Afera, w której poseł mówi kancelarii sejmu, żeby nie kupowała mu biletu na LOT, bo sobie sam dotrze na miejsce, a następnie bierze równowartość tego biletu i wchodzi na stronę RyanAir byłaby bez wątpienia mniej nośna. Oczywiście, pobudki posła są żenujące i godne pogardy, niemniej będąc precyzyjnym sejm na całej zagrywce nie traci nawet grosza. Okazuje się, że te wszystkie niby absurdalne samochodowe wyprawy do Londynu wcale nie były samochodowe i wcale Hofman nie dostawał sumy uzależnionej od długości przebytej trasy. Po prostu – brał równowartość biletu samolotowego.
Wszystko było jednym wielkim dziennikarskim kitem.
A dzisiaj pusto. Żadnych przeprosin. Żadnych sprostowań. Żadnych uściśleń. Jakby sprawa nie istniała.
Hofmana można byłoby zgnoić za tanie kombinatorstwo, za to, że w Madrycie podobno tylko podpisał listę obecności, a później od razu ruszył w miasto… Można byłoby, ale ja się wstrzymuję od głosu, bo jeśli u podnóża całej afery było wielkie kłamstwo mediów, to nie rozumiem, na jakiej podstawie miałbym im wierzyć, gdy próbują się zagłębiać w szczegóły.
Nie jest to obrona polityka PiS-u, ale wyraz totalnej pogardy dla ludzi, którzy dzisiaj sterują umysłami Polaków. Hofman dla kasy wolał polecieć tanimi liniami niż normalnymi, ale media dla kasy wolały i wolą do teraz kłamać. Dla kasy i władzy. Całkowicie bezkarnie. Dzisiaj zwykli ludzie są zbyt zalatani, by jedną aferę śledzić tygodniami. Ich już nie interesuje, o co chodziło z tym Madrytem. Oni zakodowali sobie w głowach, że ktoś wziął lewą „kilometrówkę”. Zresztą, nawet gdyby jednak śledzili ową aferę, ale korzystali ciągle z tych samych źródeł: znikąd nie dowiedzieliby się, że w rzeczywistości sprawy miały się inaczej.
Kiedy teraz dziennikarze ścigają polityków za ryczałty na korzystanie z prywatnych samochodów – mam z tym spory problem. Oczywiście jakoś mi się nie widzi szanowny hrabia Sikorski przemierzający Polskę wzdłuż i wszerz za kierownicą swojego auta, ale aktualnie jeszcze bardziej mi się nie widzą media, które mogą napisać coś całkowicie nieprawdziwego i nigdy się z tego nie wytłumaczą. Każdy dziennikarz, który dziś chce dla mnie relacjonować podróże Sikorskiego czy Arłukowicza, niech to robi, ale niech na samym końcu podpisze się: „Jan Kowalski (zmyśliłem lub poprzez niedbalstwo nie zweryfikowałem należycie informacji o podróżach Hofmana)”.
Niektórzy powiedzą, że przesadzam, że nie ma sensu bronić Hofmana, bo szujowaty, ale ja uważam, że nie przesadzam. Że w rzeczywistości mieliśmy do czynienia z największą zbiorową kompromitacją polskich mediów w XXI wieku. I jeśli machniemy na to ręką, to kampanie kłamstw ci sami dziennikarze mogą nam urządzić przed kolejnymi wyborami. I jeszcze kolejnymi. Nie chcę, by polską demokracją zarządzano za pomocą kłamstw. Nie chcę, by media fałszowały wybory.
PS W poprzedni poniedziałek wskazałem redaktorowi Tomaszowi Lisowi, że na portalu „Newsweeka” są treści rasistowskie. Lis chciał by Legia jeszcze przed meczem zgadła, który kibic może dopuścić się małpich zachowań, a jednocześnie od ośmiu dni nie potrafi się pozbyć rasistowskich treści ze swojej strony. Urocze.
KRZYSZTOF STANOWSKI