Legia czeka. Wszystko co mogła, już zrobiła. Czyli: najpierw narobiła trudnego do ogarnięcia bałaganu, a teraz wykonała każdy możliwy na tę chwilę ruch, by ładnie posprzątać.
Szwajcarska kancelaria prawna wynajęta przez warszawski klub przedstawiła przekonujące odwołanie. Wykazała jak na dłoni, że sprawa nie jest jednoznaczna, podważyła zabiegiem godnym Harveya Spectera obowiązek wpisania Bereszyńskiego na listę zawodników zgłoszonych, wykazała, że zgodnie z piłkarskim prawem odcierpiał swoje, wypisała sprzeczne dyrektywy UEFA, podparła się wyrokami Trybunału w Lozannie oraz szwajcarskiego sądu. A na koniec pokazała, że walkower to wcale nie jest jedyna możliwa kara, jaką przewidują regulaminy europejskiej federacji. Solidny materiał do przemyśleń dla Pedro Tomasa Marquesa, który ma tę sprawę rozsądzić. Poza oczywistym scenariuszem pesymistycznym, są dwa optymistyczne. Marques może uznać, że Legia jest w ogóle niewinna lub może uznać, że winna, ale nie zasługuje na walkowera.
Jeśli chodzi o wariant optymistyczny numer dwa, w przepisach jest „wentyl bezpieczeństwa”, dzięki któremu każdy klub w podobnej sytuacji można byłoby uratować. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że gdyby chodziło o Bayern, Real, Barcelonę czy Manchester United, to właśnie taki wentyl zostałby wykorzystany. Chodzi o artykuł 20 Regulaminu Dyscyplinarnego UEFA: „All disciplinary measures may be suspended, with exception of: a) warning; b) reprimands; c) bans on all football-related activities; d) disciplinary measures related to match-fixing, bribery and corruption”.
UEFA ma dziś twardy orzech do zgryzienia. Już sam fakt, że na orzeczenie będzie trzeba poczekać albo do wieczora, albo do jutra rana, mówi sporo. W pierwszej instancji Austriak wydał wyrok szast-prast, bez wgłębiania się w zawiłość całej sprawy i bez patrzenia na przepisy całościowo, mechanicznie tylko zastosował odpowiedni paragraf. Teraz sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Klub został potraktowany poważnie, dostał możliwości obrony i Marques ma teraz co analizować. Widocznie odwołanie wyglądało na dość przekonujące, skoro wszystko tyle trwa.
Ale trudno przewidywać, co się teraz wydarzy. To nie jest tak, że prawo jest przeciwko Legii – ona potrzebuje tylko dobrej woli UEFA. Przeciwko Legii jest czas. Odbyło się już losowanie par Ligi Mistrzów i Ligi Europy i trudno powiedzieć, jak miałyby wyglądać następne kroki w przypadku przywrócenia Legii. Powtórzenie losowania nie wchodzi raczej w grę: kluby poczyniły się przygotowania logistyczne do swoich meczów, wykupiły miejsca w hotelach, w samolotach, sprzedały bilety kibicom. W razie prawniczego sukcesu, Legia mogłaby wskoczyć w miejsce Celtiku, ale wówczas stratni byliby Bułgarzy z Ludogoretzu, którzy nie byli rozstawieni, a przy awansie Legii – powinni być. Tyle że taka sytuacja czasami ma miejsce, niegdyś to właśnie jeden z bułgarskich zespołów w podobnym przypadku uzyskał nieuprawnione rozstawienie.
Mimo procedur, trudno sądzić, by decyzja faktycznie miała należeć tylko do Marquesa. To znaczy – do niego może należeć decyzja negatywna. Natomiast pozytywna? Konsekwencje uznania odwołania Legii byłyby zbyt potężne, by Hiszpan mógł tak po prostu przyklepać sprawę. Zapewne musi skonsultować się z najwyższymi władzami UEFA i gdzieś tam na górze musi zapaść decyzja: co dalej? Nawet jeśli odwołanie Legii w stu procentach wygląda na przekonujące, werdykt może zapaść niekorzystny, bo ktoś tam uzna: nie robimy już zamieszania, niech sobie walczą w Lozannie.
Trzeba czekać. Wszyscy, którzy twierdzą, że prawo w kwestii Legii jest jednoznaczne – nie mają racji. Prawo pozostawia furtki, przez które można się przecisnąć. Legia te furtki namierzyła i prosi: przepuście nas dalej.