Reklama

Co ma singapurski szef piłkarskiej mafii do Nalepy i Czekaja?

redakcja

Autor:redakcja

10 maja 2014, 11:18 • 4 min czytania 0 komentarzy

Czytam właśnie biografię Wilsona Raja Perumala, zawodowego ustawiacza meczów. Gość w pewnym momencie wydawał półtora miliona dolarów rocznie na bilety lotnicze, tego wymaga branża. Podróżował po całym świecie ustawiając gdzie się dało: Finlandia, Zimbabwe, Gold Cup, Malezja, Nikaragua, Afrykańska Liga Mistrzów, eliminacje Mistrzostw Świata. Czasem w kieszeni miał pół ligi (Syria), czasem obie drużyny, czasem tylko jedną, ale w niektórych przypadkach musiał zadowolić się zaledwie kilkoma graczami. Wiecie do kogo uderzał w pierwszej kolejności? Bez kupienia których zawodników nie decydował się na zakłady? Bez stoperów. Owszem, do nich najlepiej w zestawie bramkarz, ale często grał i bez golkipera w kieszeni, ale bez stoperów…

Co ma singapurski szef piłkarskiej mafii do Nalepy i Czekaja?

Nigdy.

Wymowne, prawda?
Wczoraj podczas meczu Legia – Wisła doskonale widzieliśmy, że szef singapurskiej mafii piłkarskiej nie był w ciemię bity. Wisła w początkowej fazie meczu nie wyglądała tragicznie, podjęła walkę, potrafiła pograć piłką. Wyglądała na zmotywowany zespół, który łatwo się nie podda. I pewnie tak by zrobiła, gdyby miała stoperów chociaż na poziomie dolnej połówki Ekstraklasy, a nie na poziomie dolnej połówki II ligi wschodniej. Czekaj był autorem jednego z najbardziej kabaretowych występów w tym sezonie, wsiadł na karuzelę od pierwszej minuty. Był wyprzedzany, robiony w konia dryblingiem, fatalnie się ustawiał, przegrywał większość pojedynków główkowych – brakowało tylko samobója, czerwonej kartki, kontuzjowania kolegi z zespołu i zaklinowania się głową w bandzie. Nalepa? Jak go Radović wziął na plecy w drugiej połowie i minął, to mi się przypomniały mecze II A podstawówki kontra I liceum.

Jeśli twoja drużyna ma napastnika z III ligi, to będzie miała większy problem ze strzelaniem bramek. Ten ciężar będą musieli na siebie przejąć skrzydłowi i ofensywni pomocnicy. Jeśli wypadł ci playmaker, gra będzie musiała iść przede wszystkim bokami, analogicznie w odwrotnej sytuacji, czyli przy słabych skrzydłowych, większa presja przechodzi na środkowych pomocników. Ale gdy masz na stoperze nieopierzonych żółtodziobów ze śladowymi ilościami talentu nie poradzisz nic. Nie ma tutaj komu przekazać odpowiedzialności. Mecz życia bramkarza to jedyna nadzieja, jeśli to się nie zdarzy – przegrałeś. Sromotnie. Podobał mi się w tym kontekście wczoraj cytat ze Smokowskiego: „Bez Głowy jak bez ręki”, podkreślający jak wiele sama obecność „Głowy” dodałaby wczoraj Wiśle. Raptem jeden zawodnik. Ale na tej właśnie pozycji.

Powiedzmy sobie jasno: z trzecioligowym środkiem obrony w meczu z liderem Ekstraklasy, na jego stadionie, dowolny polski klub mógłby równie dobrze oddać walkowera. Może Wisła z Nalepą i Czekajem miałaby szanse w meczu, w którym byłaby skazana na prowadzenie gry, a broniłaby się tylko sporadycznie. Ale tylko może, poza tym ile takich meczów rozgrywa Wisła – czy jakikolwiek inny klub Ekstraklasy – w sezonie? Na pewno nie będzie takim żadne starcie w europejskich pucharach, o tym wiemy doskonale.

Reklama

Wilson Raj Perumal potrafił zarobić na jednym meczu milion dolarów. Dorobił się takiego majątku, że w rekordową noc przegrał trzy miliony na obstawianiu różnych nieustawionych spotkań (był nałogowym hazardzistą) i spłynęło to po nim jak woda po kaczce. Swoje imperium zbudował dzięki charyźmie, umiejętności manipulowania ludźmi, dobrej organizacji, ale także pewnej niezwykle banalnej zasadzie: stoperzy to najbardziej odpowiedzialna pozycja na boisku. Wyłącz komuś stoperów, a ten prawie na pewno przegra, nawet, jeśli cała reszta będzie grać na całego.

Singapurska lekcja dla naszych ligowców: poważną drużynę buduje się od środka defensywy. Musisz mieć tutaj czterech kozaków, jeśli myślisz o czymś więcej, czyli w polskich warunkach – o łączeniu dobrej gry w lidze z szansami na przyzwoite wyniki w pucharach. Ile drużyn w lidze posiada taki komfort?

Pamiętam jak kiedyś śmiałem się z transferu Stratona do Widzewa. Pisałem wtedy: „Legendarny Bogdan, skała z Rumunii, defensor o jakim marzą wszyscy trenerzy świata albo i nie. Co okienko transferowe zwozi się do polskiej ligi całe Tarpany zagranicznego szrotu, a Beckenbauer rumuńskiej drugiej ligi jest ich symbolem. Zwykle gdy ściągany jest szrot zza granicy jest przynajmniej ku temu jakiś argument. Ot, jest mała rywalizacja na pozycji. Albo: ma za sobą udaną rundę, jest młody i utalentowany, świetnie wypadł na testach, ma w cv kozackie drużyny. Straton nie miał nic. Siedział na ławce w drugiej lidze rumuńskiej. Nie grał w żadnym sensownym klubie i miał już swoje lata. Widzew miał na środku obrony Bieniuka, Ukaha, Pinheiro i Maderę, a więc na ławce miał parę stoperów lepszych niż połowa ligi. Tymczasem nagle: Straton, niezbędny jak widać stoper numer 5. Bez testów. 20 tysięcy złotych co miesiąc na rękę. Powiedzieć wtedy – tak, ten transfer ma sens, to jak wypierdolić się na mydle pod prysznicem i powiedzieć – tak chciałem!”

Szlag, ale przynajmniej to był stoper. Nie przypuszczałem, że kiedykolwiek znajdę jakikolwiek pozytyw zakupu Stratona, ale tak – to był chociaż stoper. A tu, na środku obrony, chcę, muszę, potrzebuję, posiadać jak największy komfort. Być gotowym na różne sytuacje w sezonie. By nie skończyć jak Wisła wczoraj.

LESZEK MILEWSKI

Fot.FotoPyK

Reklama

Najnowsze

Ekstraklasa

Prezes Zagłębia: Jest niedosyt, ale nie chcemy mieć wszystkiego na tu i teraz

Antoni Figlewicz
0
Prezes Zagłębia: Jest niedosyt, ale nie chcemy mieć wszystkiego na tu i teraz

Komentarze

0 komentarzy

Loading...