Reklama

24 godziny medialnej gorączki po tekście na Weszło

redakcja

Autor:redakcja

08 stycznia 2013, 00:22 • 9 min czytania 0 komentarzy

To koszmar dziennikarza – nabazgrać coś na kolanie, bardziej dla odświeżenia rubryki, niż na skutek porywistej weny, w piętnaście minut, by rano dostać smsa z informacją: „wejdź na gazeta.pl”. Ostatnie 24 godziny były dla mnie zaskakujące z kilku przyczyn, z kilku też pouczające. Najważniejsza nauka brzmi następująco: przyłóż się do każdego tekstu, bo nigdy nie wiesz, który akurat zacznie żyć swoim życiem. A może to być akurat ten mocno przeciętny.
Pewnie wielu z was widziało – nagle tzw. mainstreamowe media zainteresowały się moim tekstem (KLIKNIJ TUTAJ), w którym napisałem, że czuję się regularnie otumaniany. Nie było w tym absolutnie nic odkrywczego, więc nie spodziewałem się wywołać najmniejszego zamieszania. Gdybym się spodziewał, to napisałbym lepiej, wiadomo. Tekst był więc średni, bez ani jednego naprawdę błyskotliwego zdania, bez puenty, nota 4/10, czyli poziom Modelskiego z Jagiellonii… Coś bym pokombinował, posiedział ze dwie godzinki, gdybym tylko wiedziałâ€¦

24 godziny medialnej gorączki po tekście na Weszło

No właśnie. Pisać trzeba tak, jakby każdy miał stanowić wizytówkę. Teraz to wiem, bo przecież mnóstwo osób usłyszało o jakimś Stanowskim pierwszy i ostatni raz w życiu (pozdrawiam pana Kuźniara) i będą mnie oceniać na podstawie artykułu, którego nie uważam za specjalnie lotny. Nawet jeśli tym osobom artykuł się podobał – niewielkie to dla mnie pocieszenie. Lepszy podobałby się bardziej.

Napisałem więc coś na szybko, jako zapychacz, a teraz żałuję. Mój błąd. Nie oszacowałem właściwie konsekwencji. Trzeba było przysiąść, postarać się, wysilić.

Interesujące jest to, jak z byle czego dzisiaj media mogą zrobić COŚ. Gdybym był szczególnie dumny z własnego tekstu, byłbym oczywiście z rozwoju sytuacji bardzo zadowolony. Tym razem jestem zdumiony, bo przecież napisałem o czymś, co tak naprawdę wszyscy wiedzą. Media jednak pokazały siłę: mogą wziąć każdy, ale to dosłownie każdy artykuł i rozpocząć przedstawienie. Gdyby właściciele 4-5 potężnych portali skrzyknęli się, że jutro zrobią bohatera z nieświadomego pana Zdzisia z Wałcza: zrobiliby. A wy byście komentowali, czy to dobrze, że pan Zdziś chodzi w styczniu w sandałach, czy jednak polecacie coś cieplejszego. Za tydzień Zdziś byłby cenionym blogerem, może nawet usiadłby na kanapie w „Dzień Dobry TVN” i pokazał odciski na stopach.

To nie jest z mojej strony kokieteria, wcale nie chcę by ktoś pisał: „Stano, nie przesadzaj, ten tekst był dobry”. Gówno, a nie dobry. Normalny. Jednak echo, jakim się odbił, było zdumiewająco nieproporcjonalne.

Reklama

I znowu pokazuje to słabość mediów. Biorą jakiegoś gniota i wałkują na sto sposobów, nie zauważając, że robią przecież dokładnie to, o czym sam pisałem – zajmują się sprawami błahymi, zamiast w tym miejscu tym samym ludziom podać informację wartościową. Debatują, a nawet nie wiedzą, że przecież ta debata głównie ich dotyczy – że powinni ją prowadzić dyskretnie, w czasie kolegiów redakcyjnych, bo w istocie chodzi o ich wewnętrzne problemy, które mogą sami rozwiązać.

Lektura tekstów o sobie zawsze jest ciekawa. Na portalu wpolityce.pl przeczytałem, że jestem przebudzonym lemingiem. Oni chyba tak tam mają, że trzymają wartę jako jedyni, a reszta kraju śpi. W istocie najwyraźniej chyba się jeszcze nie obudziłem, ponieważ gdybym czytał na co dzień wpolityce.pl to czułbym się tak samo ogłupiany – jest sto ważniejszych dla mnie spraw niż kłótnia posła Y z senatorem X, a Joachim Brudziński to dla mnie nikt więcej niż gość, który zatruwa mi życie. Jeśli więc, drodzy panowie, chcecie mnie niejako przyciągnąć do własnego obozu, to bardzo mi przykro – przewracam się na drugi bok i śpię dalej.

Nie brakowało też wpisów, że ze mnie stary prawicowiec – to fajnie, okazuje się, że jednak mam jakieś poglądy polityczne, o czym nie wiedziałem. Ja od polityki i polityków wolę się trzymać jak najdalej, chciałbym tylko, by w tym kraju było logicznie i racjonalnie. A kto mi to załatwi – wszystko jedno. Na razie nie widzę kandydata.

Co jasne, nie brakowało polemik. Już się nauczyłem, że do internetu teksty trzeba pisać tak, by zawierały możliwie jak najwięcej odpowiedzi na pytania bądź zarzuty, które mogą paść w komentarzach – na zasadzie wytrącania argumentów „przeciwnikom” zawczasu. Tym razem – przez zaniechanie – tego nie zrobiłem, więc tak szybciutko nadrobię zaległości. To oczywiste, że ja decyduję, jaką wiedzę nabędę z mediów i że wszystko jest kwestią odpowiedniej selekcji. Ktoś mi napisał – oglądaj program w Polsacie o 21.30, to usłyszysz te informacje, których poszukujesz. W porządku, ale w tym właśnie rzecz, że ja dzisiaj muszę się mocno wysilić, by zdobyć podstawową wiedzę, a drugie tyle wysiłku muszę włożyć w to, by pozostać głuchym na zbędną. Znam zasadę popytu i podaży, wiem jak działają media, ale uważam, że chociaż programy informacyjne mogłyby trzymać poziom i próbować ciągnąć w górę co głupszych, zamiast sprowadzać w dół mądrzejszych. Jeśli to na mnie ma spoczywać odpowiedzialność za wydobywanie istotnych informacji, to po ci wszyscy dziennikarze? Jeśli sam sobie mam być agencją informacyjną, to po co mi te zewnętrze? Dlaczego pracę wykonać ma odbiorca, który płaci, a nie dziennikarz, który ma płacone? To postawienie sprawy do góry nogami.

Ja wiem, że mogę sam sobie dzień w dzień tworzyć najmądrzejszy program świata, zaglądając to tu, to tam, wyciągając coś ze stu różnych źródeł, najczęściej zagranicznych. Ale jestem zapracowany, mam co innego do roboty, chciałbym tylko, by dziennikarze podawali mi najważniejsze informacje i bym ja nie miał tego na głowie. Tylko tyle i aż tyle. O zbyt dużo proszę?

Ludzie piszą – jesteś debilem na własne życzenie! Może i tak. A może jestem debilem, ponieważ w praktyce zamawiam usługi w mediach i chciałbym, by zostały zrealizowane. A nie są! Kiedy idę do restauracji to nikt mi nie mówi: tam masz składniki, weź coś sobie przyrządź, jak lubisz. A dzisiaj dziennikarze to mi właśnie mówią: sam sobie wybierz informacje, jeszcze dopowiedz do nich komentarz i wyciągnij wnioski. Nie chcę, bo to nie fair. Nie mam czasu. Spływają do mnie te wiadomości, które wysyła otoczenie i niestety są to w 99 procentach wiadomości głupie. Kto rządzi Izraelem czy Chinami – to był tylko przykład, mercedes Anny Muchy też. Można wstawić sobie dwa dowolne kraje, byle istotne na politycznej mapie świata. Ale spytajcie mnie, kto i za co dostał Nagrodę Nobla z fizyki – nie wiem. Prędzej zgadnę, kto wygrał „Róże Gali”. Czytam tzw. tygodniki opinii i co mi z tego? Na koniec i tak mam materiał o tym, skąd się wzięła Natalia Siwiec. Ja wam powiem skąd, najkrócej jak się da – z dupy.

Reklama

Mnóstwo osób zdziwiło się – dlaczego nie widzę w tym celowości? Dlaczego nie uważam, że ogłupianie mnie jest sterowane? Czy nie rozumiem, że głupim społeczeństwem łatwiej się steruje? Może jestem naiwny, ale celowości nie widzę, widzę lenistwo. Z własnego doświadczenia wiem, ile razy ktoś mnie posądzał o niecne uczynki, szukał drugiego dna, podczas gdy ja coś napisałem – lub odwrotnie, czegoś nie napisałem – z lenistwa, z zaniedbania, lub z jakichkolwiek innych przyczyn, które nic z teorią spiskową nie miały wspólnego. Pracowałem w „Super Expressie” i w „Dzienniku”, obok był jeszcze „Fakt”. Ja naprawdę nie widzę tam elementów globalnego zamachu na wasze umysły, ja widzę tylko to, że traktuje się was często jak idiotów, więc pisze się jak do idiotów – byście przeczytali i nie poczuli się zmieszani. Większości tekstów nikt nie planuje, przed drukiem prawie nikt ich nie czyta, ta maszynka działa sama. Nie ma „Wielkiego Brata”, który mówi: – Ł»ądam zintensyfikowania działań mających na celu ogłupienie społeczeństwa!

Nie. Przychodzi jakiś koleś i mówi, że na dzisiaj wymyślili gadającą kapustę, która porywa ludzi w Bieszczadach, albo dali 100 złotych facetowi, by dał się sfotografować jako kosmita. I ten koleś jest z siebie zadowolony, za godzinę pójdzie do domu. Inny napisze, że Krzysztof Krawczyk ma romans z Beatą Kozidrak – i też pójdzie do domu. Kto co zgłosi na planowaniu – i tyczy się to też działów politycznych – to przechodzi. Bo wszyscy chcą odbębnić kolejny dzień i spieprzać.

Albo byłem bardzo mało spostrzegawczy, albo nie widziałem żadnej nakierowanej na ogłupianie ludzi maszynerii. Widziałem raczej dziennikarzy, którzy świadomie lub podświadomie zaniżali standardy, by tekst był przyswajalny dla pospolitego durnia. I tak ruszyła maszyna, która durniów produkuje i która nie może przestać działać, bo taką wyrobiła sobie grupę docelową, że próba uwolnienia się od niej i wskoczenia poziom wyżej zakończy się plajtą. Sam nie wiem, jak bym zareagował, gdyby nagle mój mózg zaczął odbierać same istotne wiadomości – może by się zbuntował, przyzwyczajony sporej dawki idiotyzmów? I zacząłbym czytać „Rewię”?

Ktoś mi napisał, że jestem hipokrytą, bo przecież Weszło to też taki piłkarski Pudelek. To jakieś pomieszanie z poplątaniem. Weszło to portal jedynie o piłce nożnej, czyli w gruncie rzeczy o głupocie. Równie dobrze mógłby być to portal o Star Treku – i co, wówczas wymagalibyście treści, które zmienią wasz światopogląd? Kiedy trzeba pisać o piłce poważnie, to się pisze, o czym starzy czytelnicy wiedzą, moim zdaniem nie brakowało tu tekstów bardzo poważnych i bardzo istotnych (pamiętacie Klub Kibica?). Zresztą, nawet za tymi niby śmiesznymi tekstami o polskiej lidze na koniec kryje się jakaś ponura prawda. Ale jeszcze raz – to tylko polska liga, to tylko piłka nożna, zwykła rozrywka dla tłumów, nic ambitnego, faceci w krótkich spodenkach. To nie portal informacyjny, to nie portal, który ma komuś otwierać oczy na losy świata. Ja nie wymagam, by „Sportowa Niedziela” poszerzała moje horyzonty, bo wiem, że nie taka jest jej rola. Tam mam zobaczyć faceta grającego w ping-ponga.

Tekst, który cieszy się taką popularnością, jest smutny z jeszcze jednego powodu – bo wiecie, dlaczego tak naprawdę wiele osób go polubiło, co kryje się za jego powodzeniem? To, że lubimy teksty, z którymi się zgadzamy. To jest prawdziwy przepis na sukces: napisz tekst, z którym ludzie się zgadzają, napisz tak, żeby myśleli „mam tak samo”, „wyjął mi to z ust”. To łatwe, wręcz banalne, jestem w stanie produkować codziennie artykuł, któremu masa osób przyklaśnie, ale przecież sto razy bardziej wartościowe zdarzają się teksty nie tak oczywiste, wzbudzające zamęt w głowie, niepokój. Wtedy jednak nie klikniecie „lubię to”. A jak nie klikniecie „lubię to”, to mainstream nie zauważy. Polubiliście ten tekst o mediach, bo był na swój sposób oczywisty, a kiedy jakimś cudem, za dziesięć lat, uda mi się napisać coś naprawdę mądrego, to wówczas zakłopotani szybko wciśniecie „zamknij” – przecież najbardziej lubimy te melodie, które dobrze znamy, nieprawdaż?

stan

PS
Najbardziej mi się podobał tytuł na jakimś portalu „Rzeczpospolitej”: „Założyciel Weszło przyznaje: – Jestem idiotą”. Krótko i zwięźle:)

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...