W którym momencie nadspodziewanie dobre wyniki klubu przestają być niespodzianką i zaczynają wyznaczać realną wartość klubu? Niecałe pięć lat temu Montpellier było o krok od spadku na peryferia francuskiego futbolu, miejsca gdzie zacierają się różnice między byciem profesjonalistą a amatorem. Z trzeciej ligi francuskiej w ostatnich kilkunastu latach na stałe zadomowić się w najwyższej klasie rozgrywkowej udało się tylko Toulouse oraz Valenciennes. “La Paillade” obronili się przed spadkiem w ostatniej kolejce. Dzisiaj ich kibice znajdują się na przeciwległym biegunie – klub zdolny jest do regularnej walki z najmożniejszymi w Ligue 1. Z tej walki na razie wychodzi obronną rękawicą. Prawie każda historia takiej niesamowitej odmiany ma swego pozytywnego bohatera. Nie wiadomo jednak jak długo Rene Girad pozostanie trenerem Montpellier.
Wszystko przez… Laurent Blanca. Selekcjoner reprezentacji koniecznie chce przedłużyć swój kontrakt przed Euro 2012. Mimo że współpraca na razie układa się wzorcowo, władze związkowe nie chcą renegocjować umowy przed turniejem. Złe wspomnienia dalej bolą. Gdy zrobili to ostatnim razem, kadra rządzona przez Raymonda Domenecha rozpadła się. Dosłownie. Blanc nie może narzekać na brak zainteresowania z czołowych klubów. Może swobodnie negocjować kontrakt z każdym klubem, a prezesów chętnych do zmiany szkoleniowców może być sporo. Wystarczy podać nazwiska Massimo Morattiego czy Romana Abramowicza. Niewiele wskazuje na to, by życzenie selekcjonera “Trójkolorowych” się spełniło, federacja ma poparcie większości francuskiego społeczeństwa. Nikt nie chce ponownie płacić wielomilionowych odszkodowań. We francuskich mediach wrze, codziennie podawane są kolejne nazwiska następców Blanca. Arsene Wenger, Paul Le Guen, Rudi Garcia, Rene Girard. Te pojawiają się najczęściej. W większości rozpoznawalne. No, może poza tym ostatnim.
Twardy, waleczny, bezkompromisowy – tymi przymiotnikami najczęściej określany jest Girard. Te cechy zaszczepił u swoich podopiecznych w Montpellier. Dwa lata temu zajęli ostatnie miejsce w klasyfikacji fair-play w całej Ligue 1, rok temu przesunęli się o dwie pozycje w górę. Dzisiaj okupują minimalnie lepsze, czternaste miejsce. – Ten styl gry jest czymś charakterystycznym dla nas. Jesteśmy w pełni zaangażowani w grę, chociaż ludzie czasami mówią, że robimy to zbyt agresywnie – twierdzi Girard. W tym sezonie “La Paillade” zwrócili oczy całej Europy nadspodziewanie dobrymi wynikami. Być może zobaczymy ich w przyszłym sezonie w Lidze Mistrzów. Przewaga nad kolejnymi rywalami jest dosyć spora. Taki wynik dziwi tym bardziej, jeżeli spojrzymy w finanse – Montpellier jest jednym z biedniejszych klubów ligi, będąc dopiero czternastym zespołem pod względem budżetu w L1. Fakt, że miasto nie należy do największych również nie pomaga. Na Stade de Mosson zbiera się średnio niewiele ponad 15 tys. widzów. Jest to mniej niż połowa wszystkich miejsc na stadionie. Patrząc na procentowe zapełnienie stadionu, gorsze jest tylko Auxerre. Przekłada to się znacznie na klubowe finanse.
– Gdybyśmy przyciągali po 25 tysięcy widzów, być może moglibyśmy pozwolić sobie na kogoś w zimowym okienku transferowym – mówił niedawno Louis Nicollin, prezydent klubu. Wtóruje mu Girard, twierdzący że “z naszymi finansami miejsce w pierwszej piątce jest niemożliwe”. Z tego powodu największe gwiazdy co roku opuszczają zespół. Dwa lata temu byli to Victor Montano oraz Tino Costa, za których zainkasowano łącznie ok. 12 mln euro. Argentyńczyka wypatrzono zaledwie dwa lata wcześniej w trzeciej lidze francuskiej. Nie wyłożono za niego nawet jednego centa. Vitorino Hilton wzmocnił zespół Montpellier tylko dlatego, że rozwiązał kontrakt z Marsylią. W przeciwnym razie zrezygnowano by z tego transferu. Na Stade Velodrome nie mieścił się nawet do meczowej kadry. Dzisiaj jest czołowym obrońcą ligi.
O prawdziwej sile zespołu stanowią wychowankowie. Inwestycje w młodzież już zaczęły się spłacać. Co ciekawe, część z nich pochodzi z Montpellier lub okolicznych miasteczek. W tym mieście urodzili się Abdelhamid El Kaoutari, Jamel Saihi oraz Mathieu Deplagne. Z nieodległego Avignon pochodzi Younes Belhanda, który może stać się największym odkryciem szkółki Montpellier w historii. Już dziś niektórzy uważają Marokańczyka za piłkarza niewiele gorszego od Edena Hazarda.
Największą gwiazdą jest bezsprzecznie Olivier Giroud. Wyciągnięty z drugoligowego Tours za dwa miliony euro piłkarz jest już kandydatem do gry na Euro 2012 w barwach Francji. Z szesnastoma bramkami na koncie pozostawia snajperską konkurencję w Ligue 1 w tyle. – Newcastle? To zbyt mały klub dla niego – odpowiada Nicollin pytany o ewentualny transfer. Jakiej kwoty oczekuje? Skromne “50 lub 60 milionów euro”. Francuski napastnik przypomina Zlatana Ibrahimovicia. Fantastyczne warunki fizyczne idą w parze z techniką oraz koordynacją ruchową. Giroud to nie tylko najlepszy strzelec ligi, ale również i jeden z czołowych asystentów. Prawdziwy człowiek orkiestra, diament.
Ktoś w tych piłkarzach musiał jednak dostrzec te umiejętności, dać im szansę gry. Tym kimś został Rene Girard, chociaż było w tym nieco przypadku. Roland Courbis, trener, człowiek który wprowadził z powrotem Montpellier do L1… trafił do więzienia. Zamieszany był w aferę korupcyjną. Wybór nowego trenera wzbudził wiele kontrowersji. Girard nie prowadził żadnego klubu przez jedenaście lat. Przez ten czas pracował w federacji. Przez cztery lata był asystentem selekcjonera, później prowadził drużyny młodzieżowe. Nie ze wszystkimi było mu jednak po drodze. – Niektórzy ludzie, tacy jak Gerard Houllier są bardzo dobrzy w manipulowaniu ludźmi, używając w tym celu dyplomacji. Houllier chciał zastąpić mnie Erickiem Mombaertsem, pozbawić mojej posady – mówi po latach Girard.
Pierwszy sezon za sterami Montpellier od razu zakończył się kwalifikacją do europejskich pucharów. Do gry w Lidze Mistrzów zabrakło zaledwie trzech punktów. Przygoda ta trwała ledwie dwa mecze; lepszy okazał się węgierski Gyor. Jeszcze w połowie kolejnych rozgrywek “La Paillade” mogło myśleć o powtórzeniu, a nawet poprawieniu piątego miejsca. Sezon na Stade de Mosson zakończono jednak dopiero na czternastym miejscu! Doprowadziła do tego fatalna runda rewanżowa i ledwie dwa zwycięstwa w ostatnich czternastu spotkaniach. Wydawało się, że piękna bajka trwająca półtora roku dobiega końca, a końcowa tabela pokazuje prawdziwe miejsce w szeregu. Miała udowadniać, że zdobyte rok wcześniej piąte miejsce było wynikiem ponad stan. Czymś, co się nie powtórzy. Bardzo optymistycznym celem na obecny sezon było zakończenie rozgrywek w pierwszej siódemce. Oprócz tego chciano strzelać więcej bramek i zacząć zbierać trochę mniej kartek. Ambicje te były wyśmiewane.
– Tu nie chodzi o pieniądze. Fajnie, jeśli je masz, jednak jeśli posiadasz odpowiednie nastawienie, masz pragnienie sukcesu i wkładasz w to całą swoją pracę, wtedy możesz osiągnąć wszystko – wyjawił swoją receptę na sukces Girard. Działa. Dziś po 24 kolejkach Montpellier jest wiceliderem. W zeszłym tygodniu był bliski zdobycia twierdzy Parc des Princes i obalenia tronu zajmowanego przez katarskich szejków. Do 88. minuty “La Paillade” sensacyjnie prowadzili. Zwycięstwa nie udało się dowieźć do końca, ale i tak remis przyjęto jako sukces. Zwłaszcza, patrząc na finanse. Carlo Ancelotti, trener PSG zarabia 1,2 mln euro miesięcznie. Rene Girard 50 tysięcy. Niewiele więcej zarabia Giroud. Najsowiciej wynagradzany zawodnik Montpellier co miesiąc dostaje 85 tysięcy. Dla porównania, ponad 150 tys. zarabia aż 16 z 28 zawodników Paryżan. Jakby te dwie drużyny grały w zupełnie oddzielnej lidze. Mimo to, różnica między obydwoma drużynami wynosi zaledwie punkt.
Właśnie teraz Montpellier miało pikować w dół tabeli, nie wytrzymywać obciążeń sezonu. Zwłaszcza, że trzech podstawowych piłkarzy wyjechało na Puchar Narodów Afryki. W 2012 roku nie wygrali dopiero w dziewiątym meczu, tracąc w nim pierwszą bramkę. To było spotkanie z PSG. Wcześniejszy bilans? Osiem triumfów, trzynaście bramek strzelonych, zero straconych. “La Paillade” to prawdziwi mistrzowie minimalnych wygranych. Od sezonu 2009/10 zwyciężali w stosunku 1-0 aż… dwudziestokrotnie, w stu spotkaniach.
Girardowi sukces nie zawrócił w głowie. Mieszkańcy jego rodzinnej miejscowości Vauvert śmieją się, że obserwując jego zachowanie, można nastawiać sobie zegarek. Każdego ranka, o tej samej porze siada w ulubionej kawiarni zamawiając zawsze to samo, wcześniej kupując prasę. Potem rusza w 35-kilometrową podróż do Montpellier, najbliższego ważniejszego miasta. “Cały czas w pracy”, mówią o nim przyjaciele. Sam Girard mówi o sobie “wolę być czymś zajęty i nawet umrzeć w trakcie tej pracy niż siedzieć w fotelu i nic nie robić”. Piłkarski idol? Johan Neeskens.
W trakcie piłkarskiej kariery postrzegano go jako żywiołowego zawodnika i ten obraz starannie pielęgnuje również na ławce trenerskiej. Wdaje się w żywe dyskusje z arbitrami, co niejednokrotnie skutkuje odesłaniami na trybuny i późniejszymi karami. Najwięcej kontrowersji wywołało spotkanie z Lyonem. Michel Bastos żalił się, że Girard czekał na niego w korytarzu wiodącym do szatni i miał mu grozić. Gorąco było już wcześniej na boisku.
Wyczynami Montpellier zdziwiona jest cała piłkarska Europa. Czasami może wydawać się, że z samym Girardem na czele, który cieszy się, że jego zespół na pewno uniknie degradacji. W ostatnim czasie zrewidował lekko plany – miejsce w pierwszej piątce będzie w sam raz. O mistrzostwie woli nie myśleć. Kolejne cele? Wygrywanie każdego następnego meczu. Czy Girard zostanie selekcjonerem reprezentacji? Trudno powiedzieć. Nie wiadomo też, czy przyjąłby ofertę. – Jesteśmy na drodze by zbudować coś bardzo ciekawego – mówił do swoich piłkarzy. Po porażce 0-3 z PSG w sierpniu eksperci wieszczyli rychły upadek i wtopienie się w ligową szarzyznę. Po kilku miesiącach jedno można powiedzieć na pewno. Mylili się.
ŁUKASZ GODLEWSKI