Wszyscy kochamy chwile wolnego. Odpoczynek od codziennej harówki. Bez budzika, bez nudnych spotkań, bez obowiązków. Zaledwie kilka tygodni temu FourFourTwo usiadło z Seanem Dyche’em i zastało go w nirwanie wolnego czasu. Sesja na siłowni właśnie dobiegła końca, rozważany był lunch z przyjacielem, planowane były wystąpienia medialne.
Były środkowy obrońca, urodzony w Kettering, promieniał, był zrelaksowany i chętnie odpowiadał na liczne pytania naszych czytelników. Rzecz w tym, że podczas gdy większość z nas obawia się powrotu do pracy, dźwięku budzika i zwoływania na te nudne spotkania, ludzie ze świata futbolu są z innej gliny. – Zobaczymy – powiedział Dyche, gdy zapytano go o przyszłą pracę. Oczekiwanie nie trwało długo.
Sean Dyche bez cenzury. Pub, punk i Premier League
18-letnia kariera piłkarska przyniosła mu zarówno przyjaciół, jak i wrogów. Potem rozpoczęła się kariera trenerska, w której wprowadził Burnley do europejskich pucharów, a potem ustabilizował sytuację w pogrążonym w problemach Evertonie, utrzymując klub na powierzchni i pozwalając mu spokojnie przenieść się do nowego domu. Obie posady – podobnie jak jego wcześniejsza praca w Watfordzie – zakończyły się niedługo po przejęciu klubu.
Teraz przyszła kolej na Nottingham Forest, gdzie 54-latek zaczynał jako zawodnik, a klub nagle wydawał się bardzo potrzebować tego, co wielu uważa za jego bezkompromisowy styl zarządzania. O Dyche’u można się dowiedzieć znacznie więcej niż tylko to, co widzimy przy linii bocznej. Na szczęście, zanim obowiązki znów stanęły na drodze, zdążyliśmy odkryć coś więcej…
Kim byli twoi piłkarscy bohaterowie, gdy byłeś chłopcem?
- Laurie Lall, południowy Londyn
Na tym etapie nie byli to oczywiście trenerzy, tylko piłkarze. Kiedy byłem naprawdę mały, pierwszym światowym supergwiazdorem, którego nazwisko usłyszałem, był Pele. Miałem książkę o Pele, wycinałem z niej obrazki i wieszałem na ścianie. Później dołączył do niego Glenn Hoddle. Byłem pomocnikiem – uwierz lub nie – i on był moim wielkim idolem. Gdy zostajesz zawodowym piłkarzem, całe to uwielbienie znika, bo spotykasz wielu z tych ludzi i szybko zdajesz sobie sprawę, że to po prostu normalni goście.
Moi bohaterowie z dzieciństwa to nie tylko piłkarze. Kochałem muzykę – i nadal ją kocham. Miałem mnóstwo muzycznych idoli: The Specials i The Jam, Paul Weller był ogromnym ulubieńcem, potem przyszła era New Romantic – Duran Duran i Simon Le Bon. Następnie pojawiło się The Smiths, a Morrissey i Johnny Marr stali się bohaterami. To nigdy się nie skończy.
Grałeś pod wodzą Briana Clougha w Nottingham Forest. Czy coś z jego stylu przywództwa przeniosłeś do własnego sposobu zarządzania?
- Ann-Marie Farren, przez Instagram
Nikt nie mógłby skopiować Clougha – był absolutnie wyjątkowy. To, co pamiętam z mojego czasu spędzonego z nim, i co być może zabrałem ze sobą do pracy trenerskiej, to fakt, że zaszczepił w nas „Tożsamość Forest” we wszystkim, co robiliśmy. To wymaga czasu, którego menedżerowie dziś już właściwie nie dostają, ale przez dziewięć i pół roku w Burnley staraliśmy się mieć podobną nić przewodnią w całym klubie. W praktyce oznaczało to dobre maniery, właściwe traktowanie ludzi oraz okazywanie najwyższego szacunku drużynom przeciwnym i ich kibicom. Często dostawaliśmy świetne opinie od hoteli, w których się zatrzymywaliśmy, i to właśnie było coś, co wyniosłem z mojego okresu pod wodzą Briana Clougha.
Byłeś w Nottingham Forest z młodym Royem Keane’em. Czy wtedy był tym wyluzowanym, pogodnym facetem, którego dziś znamy i uwielbiamy?
- Misty Banks, Newcastle
Szczerze mówiąc, Roy dokładnie taki jest. To, co widzisz, to właśnie to, co dostajesz od niego. Rozumiem, że musi się prezentować w określony sposób, wykonując pracę, którą teraz robi. Niedawno byłem gościem w jego podcaście, a potem poszliśmy coś zjeść – było zupełnie jak za dawnych czasów. Trzeba pamiętać, że ci ludzie publicznie wyrażają swoje opinie, ale każdy z nich ma też prywatną stronę, i Roy nie jest tu wyjątkiem. To świetny facet.

Sean Dyche wrócił po latach do Nottingham i rozpoczął pracę w roli menedżera 21 października
Jak złamana noga we wczesnym etapie kariery wpłynęła na twoją przyszłość? Czy sądzisz, że mógłbyś zagrać w Premier League, gdyby nie ta kontuzja?
- Adam Lee, Nottingham
Na to pytanie nie da się jednoznacznie odpowiedzieć, ale z pewnością przebijałem się wtedy do drużyny rezerw Nottingham Forest, gdy to się stało. Dla niektórych rezerwy mogą dziś niewiele znaczyć, ale wtedy były ścieżką do pierwszej drużyny – Clough uwielbiał starą Central League i traktował ją bardzo poważnie.
W tamtej drużynie rezerw grał Brian Laws, w bramce był Mark Crossley, występowali Garry Parker, Gary Charles i Steve Chettle, więc przebicie się do składu było trudne. Wysyłałem jednak dobre sygnały. Byłem młodym środkowym pomocnikiem, ale nagły skok wzrostu – z 175 cm do 183 cm – sprawił, że przesunięto mnie na środek obrony i zaczynałem robić postępy. Kontuzja była oczywiście ogromnym ciosem. Moim wielkim kumplem w Forest był Steve Stone i on złamał nogę cztery dni po mnie, więc spędziliśmy razem sporo czasu na rehabilitacji.
Czy bez tej kontuzji zagrałbym w Premier League? Nigdy nie wiadomo. Steve złamał nogę jeszcze dwa razy i grał dla reprezentacji Anglii, więc nie mogę siedzieć tutaj i zwalać wszystkiego na tę kontuzję. Powiedzmy tak: zdecydowanie byłoby pomocne, gdybym nie złamał nogi. Mimo wszystko zrobiłem niezłą karierę i jest, jak jest.
Czy piłka nożna była lepsza w czasach, gdy środkowi obrońcy mogli zaliczyć kilka ostrzejszych wejść bez obawy o reakcję sędziego?
- QPR Dave, Basingstoke
To trudne pytanie. Nie sądzę, że pozwalanie na kilka „darmowych” fauli było czymś dobrym – z pewnością nie sprzyjało swobodzie gry w ataku. Z drugiej strony uważam, że dziś poszliśmy trochę za daleko. Piłkarze zawsze grali w ramach przepisów, ale nagradzanie za zbyt łatwe przewracanie się sprawiło, że nurkowanie stało się częścią gry, a to nie jest dobre dla futbolu.
Zasady gry doszły do tak dziwnego poziomu, że zmierzamy w stronę sportu pozbawionego fizyczności. Nie chciałbym, aby wróciły czasy, gdy zaczynałem, ale bardzo chciałbym, aby rywalizacja wróciła do poziomu z końca lat 90. czy początku 2000. To był najlepszy okres. Gra była fizyczna, pojedynki toczyły się na całym boisku. Kibice to uwielbiali. Prawdziwa rywalizacja, prawdziwa fizyczność, wślizgi – prawdziwe, dobrze wymierzone i mocne, wykonywane w tempie, a nie brudne faule od tyłu czy przez przeciwnika.
Kibice kochają takie starcia, bo dodają grze emocji. Myślę o takich zawodnikach jak Des Walker – najczystszy z obrońców, ale jednocześnie niezwykle nieprzyjemny dla rywali – oglądanie jego pojedynków z najlepszymi napastnikami było czystą sportową przyjemnością.
Co chodziło ci po głowie, gdy pewnie wykorzystałeś rzut karny i wyprowadziłeś Chesterfield na prowadzenie 2:0 w półfinale Pucharu Anglii 1997 przeciwko Middlesbrough, a później przegraliście w powtórzonym meczu? Byliście tak blisko finału jako klub z trzeciej ligi.
- Chrisfootballshirts4, via Instagram
Kiedy kładziesz piłkę na wapnie, jesteś na granicy między sukcesem a porażką. Nie chcesz zawieść ludzi – kibiców, kolegów z drużyny i rodziny. Ten ciężar niosłem przez całą swoją karierę piłkarską. Teraz zachęcam mojego syna – który gra w Northampton – aby wyrażał siebie i w pełni cieszył się grą, bo patrząc wstecz, ja bardzo się wszystkim przejmowałem. Oczywiście tego dnia, gdy podchodziłem do piłki na Old Trafford, też się martwiłem.
Mimo to, gdy wziąłem oddech przed rozbiegiem, byłem bardzo pewny siebie. To było dziwne – zawsze myślałem, że taki dzień nadejdzie, że przyjdzie ten moment. Zawsze wierzyłem, że wykonam kluczowy rzut karny na wielkiej scenie – i właśnie tam byłem. Byłem zdenerwowany, ale wiedziałem, co robię. Nie miałem ani cienia wątpliwości, że uderzę mocno. – Uderz czysto – tylko to miałem w głowie. I tak zrobiłem.
Wynik nie potoczył się po naszej myśli, ale nie miałem złamanego serca, bo to była niesamowita historia, która na zawsze zapisze się w dziejach klubu. Dotarcie na Wembley byłoby czymś niezwykłym – gdyby nie sędzia, udałoby się. Ogólnie rzecz biorąc, to było fantastyczne wydarzenie i miło być jego częścią.
Sean Dyche (26) – Chesterfield to Bristol City (1997) pic.twitter.com/2Zh2gbvkK0
— Transfersthathappened (@actualtransfers) October 30, 2025
Miałeś trudności z przekonaniem do siebie kibiców Bristol City. Na ile pomogło ci to wykształcić grubą skórę?
- Mark Hayes, Bath
Nie jestem pewien, czy chodziło o grubą skórę. Oni nigdy mnie nie zaakceptowali, to prawda. Na boisku też nie układało się najlepiej, bo często byłem kontuzjowany, a wydawało się, że po prostu tam nie pasuję. Tak było zarówno w szatni, jak i na trybunach. Poszedłem tam pełen energii, myśląc, że dam radę, ale przy problemach z formą i plecami kibice po prostu mnie nie chcieli. Było mnóstwo wyzwisk, a najgorsze było to, gdy moja mama przyszła na mecz.
Przekleństwa bardzo ją zabolały, ale mój ojciec, stoicki dżentelmen, powiedział tylko: – Płacą ci dużo pieniędzy za wykonywanie swojej pracy, więc po prostu ją rób.
Mama chciała, żebym odszedł. Ja posłuchałem rady ojca. Nauczyłem się wtedy wiele o sobie, o kibicach i o tym, jak traktować ludzi. Patrząc z perspektywy czasu, była to niesamowita lekcja życia.
Soren Andersen opowiadał historię o tym, jak jadłeś robaki w Bristol City. Co tak naprawdę się wydarzyło? I czy poleciłbyś je z masłem czosnkowym?
- Robert Hunter, Bristol
To niestety tylko mit. Soren był świetnym chłopakiem. Miałem taką imprezową sztuczkę dla kolegów – podnosiłem robaka z podłogi, zawieszałem go na boku ust i mówiłem: „Mmmm, pyszne.” Robak się wiercił i wyglądało, jakbym go połknął, ale oczywiście odkładałem go z powrotem na podłogę. Soren nie do końca to zrozumiał, więc lata później obwiniał mój chropowaty głos o jedzenie robaków. Świetny gość, świetny piłkarz, ale trzeba przyznać, że nie był znany z poczucia humoru.
Byłeś popularny w Millwall. Oprócz pomocy w wyjściu z trzeciej ligi niemal do Premier League, jak sprawiłeś, że kibice tego klubu cię polubili?
- Sonny Mitchell, Hackney
Nie potrafię tego wyjaśnić. To było szalone. Gdy trafiłem do Millwall, przez cały okres przygotowawczy miałem problemy z plecami, które wydawały się być za mną – ale znów się odezwały. Nie mogłem w to uwierzyć. Myślałem, że spotka mnie podobna krytyka ze strony kibiców jak w Bristol, ale fani Millwall mnie pokochali i okazali wsparcie oraz cierpliwość. Zagrałem tylko jeden mecz przez ponad rok, ale kiedy wróciłem w pełni sprawny, miałem ich wszystkich po swojej stronie i już nigdy nie oglądałem się za siebie.
Twoja pierwsza praca menedżerska była w Watford. Jak bardzo cieszyłeś się tym okresem i jak bardzo było ci przykro, gdy klub został przejęty przez rodzinę Pozzo, która sprowadziła Gianfranco Zolę?
- Madeline Patel, Hemel Hempstead
Praca w Watford była fantastycznym doświadczeniem dla mnie jako młodego trenera. Przejąłem drużynę po Malkym Mackayu, z którym bardzo blisko współpracowałem jako asystent. Zmarły, wielki Graham Taylor był bardzo entuzjastycznie nastawiony do tego, żebym objął stanowisko, więc to zrobiłem. Byłem tak blisko Malky’ego i jego metod, że myślę, iż piłkarze mogli uważać, że po prostu go kopiuję, więc nauczyłem się kształtować rzeczy po swojemu.
Po 13 meczach chcieli mnie zwolnić. Sprzedaliśmy wielu zawodników, przegraliśmy siedem z trzynastu spotkań i nie wyglądało to dobrze. Od samego początku broniłem swojego stanowiska, próbując przekonać kibiców, że byliśmy zmuszeni do tych sprzedaży. To była lekcja. Odwróciliśmy sytuację i mogliśmy awansować do play-offów, gdyby nie seria późniejszych remisów.
Jeśli chodzi o odejście, dostałem wcześniej sygnał o Zoli i nie było to dla mnie żadnym dramatem. Wszyscy widzieli, jakie właściciele mieli podejście do zatrudniania menedżerów – to ich decyzja. Nie stało się nic złego. Z pewnością nie pasowałbym do nich, a niedługo później pojawiła się dla mnie kolejna praca, więc wszystko skończyło się dobrze.
Czy twoim zdaniem niedoceniane jest to, jak wielkim osiągnięciem było wprowadzenie Burnley do Ligi Europy po zajęciu siódmego miejsca w lidze?
- Ben Lawson, Colne
To chyba pytanie bardziej do kogoś innego, ale patrząc z perspektywy czasu – dla klubu o naszej wielkości i z naszym budżetem zajęcie siódmego miejsca w Premier League to naprawdę spore osiągnięcie. Patrzysz wstecz i myślisz: „Cholera jasna.” Są też inne przykłady – spójrz na to, co zrobiło Forest w zeszłym sezonie. Być może nie zastanawiałem się wystarczająco nad tym, co osiągnęliśmy na Turf Moor, ale zaczynam to robić i wszyscy możemy być z tego bardzo dumni.

Pomiędzy meczami eliminacji Ligi Europy Sean Dyche rywalizował choćby z Jose Mourinho i Manchesterem United
Rozegrałeś trzy rundy eliminacyjne Ligi Europy z Burnley. Jakie to było doświadczenie?
- George Derbyshire, przez X
To było trudne! Logistycznie bardzo skomplikowane. Nasz klub nie był do tego przyzwyczajony i zdecydowanie nie mieliśmy wystarczającej głębi składu, aby sobie z tym poradzić. Szczerze mówiąc, choć było to ogromne osiągnięcie, nie mogłem się tym w pełni cieszyć. Najważniejsza była forma w Premier League i wiedziałem, że na tym ucierpi. Na Boże Narodzenie mieliśmy tylko 12 punktów. Nasz okres przygotowawczy został zaburzony i choć mogliśmy się ekscytować wczesnym wyjazdem do Włoch czy Hiszpanii, pierwszym rywalem było Aberdeen nad Morzem Północnym!
Turcja i Grecja były intensywnymi wyjazdami z niesamowitymi tłumami – rzeczy rzucane w moją stronę nawet mnie rozbawiły. Ale skłamałbym, gdybym powiedział, że w pełni się tym cieszyłem.
Jak to jest mieć pub – The Royal Dyche w Burnley – nazwany twoim imieniem?
- John Bates, Nantwich
To zaszczyt – bardzo nietypowy rodzaj zaszczytu, ale uwielbiam to. Justine jest właścicielką – ona i jej partnerka to wspaniałe dziewczyny. Poznałem je i kiedy powiedziała mi, że zamierza to zrobić, próbowałem ją od tego odwieść. – Kiedyś odejdę – powiedziałem. – Umarł król, niech żyje król – powtarzały…
Ironią jest to, że moja twarz widnieje na szyldzie pubu i wygląda jak Henryk VIII! Justine była jednak nieugięta i zachowała nazwę nawet po moim odejściu. Uwielbiam to.
Kiedy zostałem zwolniony, powiedziałem jej, żeby zaprosiła grupę stałych bywalców, a ja przyszedłem się z nimi spotkać. Wypiliśmy kilka piw, pośmialiśmy się i zrobiliśmy sesję pytań i odpowiedzi. To świetny pub, pełen prawdziwych pamiątek i prawdziwych fanów futbolu. Kocham to!
Patrząc wstecz, czy uważasz, że zasłużyłeś na zwolnienie z Burnley?
- Michael Brock, przez X
Ze względu na wyniki – tak. Myślałem, że powinniśmy osiągać lepsze rezultaty, ale jeśli spojrzeć szerzej, trzeba zadać sobie pytanie: „Jakie były twoje zasoby?”
Spójrz na skład. Wiedziałem, że część zawodników była już u kresu możliwości i powinniśmy odświeżyć drużynę dwa lata wcześniej. Jednak właściciel próbował sprzedać klub, więc nie było żadnych inwestycji w piłkarzy. Jednego lata wydaliśmy 750 tysięcy funtów – za takie pieniądze nie da się rywalizować.
Ale w szerszej perspektywie i biorąc pod uwagę całą pracę, którą wykonaliśmy, mógłbym bronić swojego stanowiska bardziej. Jedną rzeczą, z której jestem dumny, jest to, że kiedy odchodziłem, zostawiłem wszystko dobrze zorganizowane. Odbyliśmy poranne spotkanie, przyszli nowi członkowie sztabu, wyjaśniłem, jakie treningi przeprowadziliśmy w tym tygodniu i powiedziałem im, jaki skład planowaliśmy wystawić na weekend. Nie było żadnej goryczy.

Sean Dyche wraz z właścicielką pubu The Royal Dyche założonego na jego cześć w Burnley
Jako trener, jak to jest, gdy odchodzisz z klubu i z życia pełnego zajęć nagle wszystko się kończy?
- Adam Nicholson, Spalding
Nie rozdrapuję ran – jest zbyt wiele do zrobienia. Obiecałem synowi, że pójdziemy na piwo czy dwa, a kumplom, że wybiorę się z nimi na kilka koncertów. Byłem w Burnley ponad dziewięć lat. To był świetny czas i wykonałem mnóstwo dobrej pracy, więc nie zamierzałem zaczynać płakać z tego powodu.
Słyszałem, że jesteś wielkim fanem magii. Jaki jest twój ulubiony trik?
- Lee Galeozzie, Islington
Nie jestem w żadnym razie magikiem, ale lubię sztuczki zręcznościowe. Każdy, kto mnie zna, powie, że zawsze robię sztuczkę z serwetką przy kolacji – sprawiam, że serwetka się unosi. Moje dzieci mówią wtedy: „O nie”, ale zawsze znajdzie się ktoś przy innym stoliku, kto zaczyna się przyglądać. Znikający kciuk to jeden z moich ulubionych trików, a także sztuczka z papierosem toczącym się po stole. Dzieci uwielbiają tę ostatnią!
Jaki był twój ulubiony mecz w roli menedżera Evertonu?
- Ben Wisniacki, przez Instagram
Oczywistym wyborem byłoby zwycięstwo nad Liverpoolem w 2024 roku, bo to było coś wspaniałego dla ludzi. Te derby są dla kibiców. Nie dorastałem w tym mieście, więc nie znam pełnej głębi tych emocji, ale wiedziałem, że mieliśmy słaby bilans na Goodison przeciwko Liverpoolowi, więc to zwycięstwo było miłe dla fanów.
Z osobistego i zawodowego punktu widzenia najważniejszy był jednak ostatni mecz sezonu 2022/23, gdy pokonaliśmy Bournemouth 1:0 i utrzymaliśmy się w lidze. Byliśmy w trudnej sytuacji – kontuzje wszędzie, trzeba było zmienić system, grać trójką obrońców i wystawić wahadłowych, którzy normalnie nimi nie byli. Nie mieliśmy napastnika, więc Demarai Gray zagrał na tej pozycji – i musieliśmy wygrać.
Z perspektywy zarządzania, pracy sztabu, planowania i występu zawodników to był największy i najbardziej satysfakcjonujący mecz. Mieliśmy osiem dni, by przygotować drużynę do jednego z najważniejszych spotkań w najnowszej historii klubu – z niewłaściwych powodów. Wszyscy byli przeciwko nam, wszędzie panował pesymizm – choć nie ze strony kibiców, oni byli świetni – ale mogliśmy spaść, a media wyczuwały ogromną sensację. Pracowaliśmy cały tydzień i wygraliśmy 1:0.
Jak oceniasz swój czas w Evertonie, szczególnie to, co udało się osiągnąć w sezonie, gdy klubowi odjęto osiem punktów?
- Jacob Thornton, przez Instagram
Kiedy nadszedł moment, że klub mnie zwolnił, jasno powiedziałem, że mam tylko dumę z tego, co osiągnęliśmy w Evertonie – właśnie ze względu na takie rzeczy jak sezon z odjętymi punktami. To było niezbadane terytorium w Premier League, więc przejść przez to, utrzymać klub i ustabilizować sytuację, a przy tym zachować się tak, jak się zachowałem, było osiągnięciem. Nie mówię tu jako trener, ale jako człowiek. Byłem pod ogromną presją i musiałem odpowiadać na wszystko – także na sprawy, które wydarzyły się, zanim w ogóle tam trafiłem. To, że poradziłem sobie w taki sposób, napawa mnie ogromną dumą.

Były momenty, w ktorych Dyche cieszył się sporą popularnością u kibiców Evertonu
Jak próbowałeś przekonać do siebie kibiców Evertonu? Czy było to podobne do sytuacji Sama Allardyce’a – osiągałeś wyniki, ale część fanów chciała bardziej efektownej gry?
- Martin Adams, Farnworth
Rozumiem, że część kibiców Evertonu chciała „modnego” wyboru, ale uważam, że byłem właściwym menedżerem. Patrząc na to, co trzeba było zrobić w tamtym klubie, na tamtym etapie, sądzę, że byłem odpowiednią osobą do tej pracy.
Czy zdarzyło ci się doświadczyć nieprzyjemnych gestów od kibiców Liverpoolu na światłach?
- Nick Kerwick, Huyton
Nie próbuję się przypodobać, mówiąc to – wielu kibiców Evertonu mnie za to skrytykuje – ale kiedy mieliśmy trudny okres i sytuacja wyglądała źle, naprawdę wielu fanów Liverpoolu podchodziło do mnie i mówiło: – Zapomnij o rywalizacji w internecie i całej tej otoczce, nie chcemy, żebyście spadli.
Oni kochali tę rywalizację, żarty, same derby, dumę z miasta – to było zawsze widoczne. I to naprawdę było masowe.
Nie pamiętam żadnego złego słowa ani sytuacji, w której kibice Liverpoolu potraktowaliby mnie źle. Oczywiście wokół stadionu w dniu meczu mogło się coś zdarzyć – to normalne – ale poza tym uwielbiałem to miejsce. Chodziliśmy na jedzenie do Three Piggies, na curry do Millon przy Allerton Road albo na włoską kuchnię do Vincenzo i zawsze byliśmy świetnie traktowani.
To byli po prostu dobrzy ludzie. Podobało mi się, że panowała tam pewna uczciwość. Oczywiście dostajesz trochę „ognia”, ale nigdy nic złośliwego. Uwielbiałem tę stronę miasta.
Czy ludzie podchodzą do piłki nożnej zbyt poważnie?
- Daisy, Hove
Myślę, że istnieje taki podskórny trend i zmierza to w tym kierunku, ale mam nadzieję, że tak się nie stanie. Wymóg, by postacie w futbolu były tak „czyste” i tak bardzo do siebie podobne, jest niepokojący. Powiesz jedno złe słowo i od razu zostaniesz wyrzucony poza nawias. Menedżerowie i piłkarze są teraz bardzo ostrożni, doradza im się w każdej sprawie – i to jest problem.
Rozumiem, że skala relacji medialnych jest ogromna, globalna i trzeba się odpowiednio zachowywać, ale nie wierzę, że nie można mieć odrobiny żartu czy luzu. Sam miałem sporo kłopotów tylko dlatego, że się pośmiałem. Musimy uważać – dziś menedżerowie mówią w zasadzie wciąż to samo.
Utter Woke Nonsense.
Sean Dyche (2024) pic.twitter.com/JBVf2iIU14— Origins of Memes (@OriginsofMemes) February 20, 2025
Czy jesteś bardziej rozpoznawany dzięki swojej karierze menedżerskiej czy przez mem „utter woke nonsense”?
- @OldManWinter999, przez X
Pytają mnie o to cały czas. Żałuję, że nie zastrzegłem tego w Urzędzie Patentowym. Biorąc pod uwagę, że tak naprawdę nigdy tego nie powiedziałem, to ciekawe, że ciągle się za mną ciągnie. Udzieliłem wywiadu Matthew Syedowi z The Times i weszliśmy w głęboką rozmowę o tym, że narracja jest ważniejsza niż prawda. Poważne sprawy. Dyskutowaliśmy o tym, jak metody treningowe są kształtowane przez troskę o uczucia ludzi, a gazeta opublikowała moje zdjęcie przed hotelem. Z tego powstał mem z podpisem „Utter woke nonsense”. Stał się viralem.
Uwielbiasz grać w „podobieństwa” w pubie. Jaki był najlepszy przykład?
- Harry Hawkins, Somerset
To zaczęło się w Burnley podczas pandemii Covid, kiedy sztab i piłkarze mieli spotkania na Zoomie. Zaczęliśmy mówić, do kogo ludzie są podobni, i tak się to przyjęło. Teraz robię to cały czas, gdy wychodzę z kumplami do pubu. Najlepszy przypadek był, gdy byliśmy w Durham. Musieliśmy grać z Middlesbrough albo Sunderlandem, ale przy barze stał facet wyglądający identycznie jak staruszek z animowanego filmu Odlot. Stał tam żywy odpowiednik tego zrzędliwego dziadka z płaską głową i okularami. Płakaliśmy ze śmiechu. Żałuję, że nie poprosiłem go o zdjęcie.
Co tu się właśnie wydarzyło 🤯😅@WPiela96 pokazał Seanowi Dyche’owi zdjęcie @RadekP92 i zapytał do kogo jest podobny
Jak poradził sobie fan gry w podobieństwa? 😂 pic.twitter.com/wh1uEf1vfL
— Viaplay Sport Polska (@viaplaysportpl) March 4, 2024
Czy miałeś oferty pracy za granicą w trakcie swojej kariery trenerskiej i czy byłbyś otwarty na taką możliwość w przyszłości, jeśli nie będziesz już prowadził klubu?
- Michelle Dean, Birkenhead
Byłbym zainteresowany, gdyby pojawiła się odpowiednia oferta i pasowała zarówno do nich, jak i do mnie. Pomocne jest to, że można się przemieszczać bez konieczności znajomości drugiego języka. Przez ostatnie 25 lat zawodnicy z całego świata nauczyli się dobrze mówić po angielsku. Myślę, że to dlatego, że wielu z nich widzi siebie pewnego dnia grających w Premier League i uczy się języka już we wczesnym wieku. To ułatwia sprawę takim jak ja. Czasy pracy z tłumaczem powoli odchodzą.
Powiedziałeś, że uwielbiasz tańczyć. Jaka piosenka najszybciej Cię porusza i jakie układy wtedy wykonujesz?
- Tag, Brixton
O mój Boże, jest ich tak wiele. Utwór Touch Me Rui da Silvy to świetny kawałek, a dawniej byłby to Voodoo Ray A Guy Called Gerald – to był wielki faworyt w moich czasach imprezowych. Uwielbiam robić wszystkie tańce dla żartu, kiedyś robiłem to naprawdę bardzo często. Kocham to.
Ian Woan powiedział, że potrzebowałeś tylko dwóch minut zwiedzania Wielkiego Kanionu, zanim się znudziłeś i chciałeś wyjechać. Czy powiedziałbyś, że to najlepsza dziura na świecie?
- John Doherty, Exeter
To dość dziwna dwuznaczność! Rzeczywiście odwiedziłem Wielki Kanion z moim starym kumplem Ianem Woanem. On opowiada tę historię tak, że przez moją niecierpliwość spojrzałem, powiedziałem: „No tak, fajne” i odszedłem. W rzeczywistości nie było aż tak źle. Pojechaliśmy tam z San Francisco – dwóch naiwnych młodych piłkarzy, którzy nie zdawali sobie sprawy z długości trasy. Podróż zajęła pięć godzin, spędziliśmy godzinę patrząc w ten ogromny krater, a potem kolejne pięć godzin wracaliśmy. To naprawdę niezwykły widok. Wspaniałe miejsce.
Co robiłeś w miesiącach po odejściu z Evertonu w styczniu?
- Michael Clark, Leicester
Naprawdę cieszyłem się pracą w mediach, robiłem tego sporo. Razem z moim dobrym kumplem Jonny Owenem prowadziliśmy program i podcast – oczywiście zatytułowany Utter Nonsense! – dla Talksport, co sprawiało mi ogromną frajdę. Lubię pokazywać trochę więcej siebie, a nie tylko to, jak postrzegają mnie ludzie jako menedżera. Lubię się pośmiać, pokazać swój charakter i dostawać opinie od ludzi, którzy mówią, że nie wiedzieli, iż taki właśnie jestem. To mi sprawia przyjemność.
Gdybyś miał wybrać, kto jest największym rudowłosym w historii świata?
- Mark Riches, Kent
Och, jest tylu legendarnych! Pierwsze, co przychodzi mi do głowy – widziałem Micka Hucknalla na żywo i muszę powiedzieć, że jego głos jest absurdalnie dobry. Niesamowity. Naprawdę zachęcam ludzi, by zobaczyli go na koncercie. Nicole Kidman też zawsze świetnie się ogląda. Wiesz, my rudowłosi stanowimy tylko pięć procent światowej populacji, a po włosku nazywają nas zenzero. Jakie to fajne! No i oczywiście Winston Churchill – on też był rudowłosy i chyba całkiem nieźle sobie poradził, prawda?
CZYTAJ WIĘCEJ EKSKLUZYWNYCH MATERIAŁÓW WE WSPÓŁPRACY Z FourFourTwo:
- Gazza powraca: piłka, imprezy i… telefon od Jana Pawła II
- Od Ronaldo po Dowmana: 30 lat typowania przyszłych gwiazd
- Cole Palmer – genialny twórca i lodowaty strzelec
fot. Newspix