Województwo lubuskie nazywane jest piłkarską pustynią. Urodziło się tam wielu kadrowiczów, ale Zielona Góra to największe polskie miasto, które nigdy nie miało klubu w Ekstraklasie. Ba, w całej Europie tylko w ośmiu krajach znajdziemy większe miasta, w których nie gościł najwyższy poziom ligowy. O przetarciu szlaku myśli trzecioligowa Lechia Zielona Góra, która regularnie gra w Pucharze Polski. Marzenia zderzają się jednak z trudnymi realiami. Ekstraklasowych rywali tam ogląda tam 999 kibiców, bo w mieście brakuje choćby kameralnego stadionu. Gdy do Zielonej Góry przyjechała Legia Warszawa, organizacja meczu dla pięciu tysięcy osób pochłonęła pół miliona złotych. Żeby wyjść na zero, Lechia za bilet na mecz z Widzewem oczekuje stu złotych. Dlaczego tak to wygląda? Ile kosztuje funkcjonowanie w trzeciej lidze i świetna akademia? Opowiada o tym Maciej Murawski, były reprezentant Polski, a obecnie prezes klubu.
Zielona Góra już gotowa na święto?
W pewnym sensie tak, aczkolwiek tego dnia będzie też mecz koszykarski, więc nie tylko środowisko piłkarskie będzie świętować. Orientuje się pan w koszykówce? Kojarzy pan Waltera Hodge’a?
Kojarzę. Niegdyś MVP ligi.
Był tutaj gwiazdą, zdobył mistrzostwo Polski, po wielu latach wraca do Zielonej Góry. To legenda sportu w mieście. Oni też będą świętować.
Nie dało się rozdzielić tych spotkań na inne dni?
Dla nas to nie ma znaczenia. Na szczęście mecze nie są o tej samej porze. Gramy o trzynastej, Zastal o dziewiętnastej. Zielonogórzanie mogą obejrzeć i Lechię, i Widzew, i Zastal.
Tylko czy to faktycznie będzie święto? Przyjeżdża Widzew, a na trybuny przyjdzie 999 osób.
Mecze z takimi firmami jak Widzew Łódź to zawsze duże święto. Dlaczego tylko tylu? Po pierwsze, czas. Mecz z Legią Warszawa obejrzało pięć tysięcy osób, ale mieliśmy trzy miesiące na przygotowania. Była zima, nie było żadnych innych spotkań. Teraz mieliśmy trzy tygodnie, w sezonie, gdy nasze zespoły grają w trzeciej lidze, czwartej, CLJ. Mamy w klubie dwóch etatowych pracowników, nie jest łatwo funkcjonować na bieżąco, a co dopiero w takiej sytuacji. Wiemy, ile czasu i wysiłku kosztowało nas przygotowanie meczu z Legią, więc wiedzieliśmy, że powtórzenie tego będzie bardzo trudne. Następna rzecz to pieniądze. Tamto spotkanie kosztowało 500 tysięcy złotych.
Pół miliona, naprawdę?
Tak. Myśmy wtedy dostawiali trybunę, samo to kosztowało sto tysięcy złotych. Do tego monitoring, ochrona, wiele innych rzeczy. Było to duże wyzwanie. Wsparło nas miasto, teraz nie mieliśmy informacji, że możemy takie wsparcie dostać. Miasto uznało, że to zbyt duża kwota, a my, jako klub trzecioligowy, nie mamy skąd wziąć pięciuset tysięcy złotych.
Domyślam się. Zaskoczyło mnie, że miasto zdecydowało się takie pieniądze wyłożyć.
Wówczas rządził prezydent, który przez wiele lat nie wybudował stadionu piłkarskiego, nie inwestował w niego, więc… może dlatego był skłonny pomóc? Tym bardziej że był to już ćwierćfinał, poważny etap. Mecze z Jagiellonią czy Radomiakiem nie były imprezami masowymi, nikt nie dał nam na nie nawet złotówki.
***
Ćwierćfinał Pucharu Polski to największy sukces w historii Lechii Zielona Góra. Trener Andrzej Sawicki po wyeliminowaniu Jagiellonii Białystok, wspomniał nam, że jego wymarzonym rywalem byłaby Legia Warszawa, której zawsze kibicował. Los się do niego uśmiechnął, trzecioligowiec wpadł na stołeczny klub. W mieście zrobiono wszystko, żeby mecz obejrzało jak najwięcej osób. Pojawiła się nawet dodatkowa trybuna dla ponad tysiąca fanów, która po meczu została zdemontowana.
Konrad Komorniczak, współwłaściciel Lechii, mówił nam wtedy: – Gdybyśmy wylosowali Legię na początku pucharowej przygody, nie bylibyśmy w stanie tego organizacyjnie dopiąć. Z naszym działaniem i zachęcaniem ludzi do pomocy przy Lechii jest jak w filmie „Podaj dalej”. Dajemy inicjatywę, czas na reakcję i odpowiednie narzędzia. Naszym celem jest zapewnienie jak najlepszych wrażeń ludziom, którzy pomagają klubowi. Niektórzy wręcz to pokochali, dlatego rzesza osób gromadzi się przy Lechii.
Rycerze Winnego Grodu w piłkarskiej krainie czarów [REPORTAŻ Z LECHIA – LEGIA]
Lechia zaplusowała swoim podejściem. Po pierwsze: robiła wszystko, żeby przyjąć kibiców gości, od początku uznając, że nie będzie kombinowała dla własnej wygody i uniknięcia kosztów. Po drugie: od oszczędności wolała transmisje telewizyjne, przez które ostatecznie nie udało się odnotować zysku w budżecie. Nawet mimo faktu, że bilety kosztowały od siedemdziesięciu do stu złotych. Wszystko wyszło idealnie, uświetniając 800-lecie Zielonej Góry.
– Były pojedyncze głosy oburzenia drogimi biletami, lecz to wydarzenie epokowe dla naszego miasta. Kibice rozumieli sytuację, zainteresowanie przerosło nasze wyobrażenia. Gdyby stadion mógł pomieścić 10 tysięcy osób, a mecz odbyłby się w weekend, i tak zapełnilibyśmy go w całości – mówił nam Komorniczak.
***
Problem wynika z tego, że w Zielonej Górze jest stadion lekkoatletyczny na siedem tysięcy miejsc i przyklejony do niego „Dołek” na tysiąc miejsc, na którym gracie.
Piłkarze od dawna grają na „Dołku” i chcą tam grać. Gdy Lechia była w drugiej lidze, infrastruktura nie pozwalała grać w tym miejscu, dlatego klub grał na stadionie lekkoatletycznym. Jest on większy, aczkolwiek jest zbudowany tak, że nienajlepiej ogląda się na nim mecze. Trybuny są oddalone, płaskie…
Więc na dobrą sprawę nie macie stadionu, na którym można przyjąć, powiedzmy, pięć tysięcy kibiców, którzy chcą obejrzeć mecz z Widzewem Łódź. Dlaczego?
W Zielonej Górze bardzo popularne są żużel oraz koszykówka. Pięćdziesiąt metrów od naszych boisk jest pięciotysięczna hala dla koszykarzy. Po drugiej stronie miasta jest stadion żużlowy dla kilkunastu tysięcy osób. Miasto przez lata inwestowało głównie w te dwie dyscypliny. Mówimy o infrastrukturze meczowej, bo na treningową nie narzekamy. Wiele miast może nam pozazdrościć warunków dla dzieciaków. Klub seniorski niestety stadionu z prawdziwego zdarzenia się nie doczekał, co hamuje nasz rozwój.
Bo nie chodzi o to, żeby budować imponujący, wielki stadion? Kameralny stadionik też was zadowoli?
Tak, chcielibyśmy mieć obiekt, na którym rozegranie meczu, jak ten z Legią, nie wymagałoby tyle pracy, żeby w ogóle dostosować stadion do rangi takiego wydarzenia. Jesteśmy jednak trzecioligowcem, praktycznie wszystkie stadiony w Polsce budują miasta albo państwo. Trudno wymagać od nas, żebyśmy zrobili to sami. I tak staramy się ten nasz „Dołek” rozbudowywać. Składamy projekty do Budżetu Obywatelskiego. Wygraliśmy już dach nad trybuną oraz światła, które zostaną zamontowane. Teraz walczymy o drugą trybunę.
Nie spotkałem jeszcze klubu, który wręcz budowałby stadion poprzez Budżet Obywatelski.
Takie są zielonogórskie realia. Jeżeli nie mamy innej możliwości, to co mamy zrobić? Czekać, aż się stadion sam wybuduje? Zmieniły się władze, być może teraz otrzymamy pomoc.
Budżet Obywatelski to jednak głos społeczeństwa. Wasze sukcesy na tym polu oznaczają, że zielonogórzanie oczekują inwestycji w cywilizowany stadion piłkarski w mieście.
Jak w każdym innym mieście w Polsce, jest to sport popularny. Przez wiele, wiele lat wsparcie sponsorów i samorządu nie było na tyle duże, żeby zbudować klub tak profesjonalny, jak niektóre w naszym kraju. To skomplikowane, bo wiemy, że żużel i koszykówka na wysokim poziomie przyciągają sponsorów. Mają fantastyczne obiekty, na których łatwiej wyeksponować reklamy, przyciągnąć kibiców. Sprzedanie widowiska to kwestia marketingu, otoczki. Ściągnięcie sponsorów to wypadkowa wielkości bazy kibicowskiej. Sponsorzy pozwalają na zatrzymanie szkolonych zawodników lub transfery. Robimy wiele rzeczy na dobrym poziomie, mamy Centralną Ligę Juniorów, rezerwy w czwartej lidze, ale bez profesjonalnego stadionu zawsze będziemy hamowani.
Rozmawiacie z nowymi władzami w sprawie budowy obiektu?
Myślę, że nowe władze… Dojrzewają do tego. Mecze takie, jak ten z Widzewem, pokazują, że jest to problem.
Puchar Polski stał się dla was platformą do pokazania światu problemu ze stadionem.
W ostatnich latach pięciokrotnie wygrywaliśmy wojewódzki Puchar Polski, więc zdarza nam się gościć w Zielonej Górze niezłe drużyny. Zależy nam na tym, chcemy walczyć o trofeum w regionie, żeby mieć możliwość pokazania się w ogólnopolskiej edycji.
***
Polski futbol dobrze zna stadionowe neverending story w różnych wydaniach. W Zielonej Górze plany na budowę nowoczesnego obiektu umierają na bardzo wczesnym etapie. Kilka lat temu, gdy obietnicami bez opamiętania szastał Łukasz Mejza, jedna z bardziej obrzydliwych postaci polskiej polityki, słynący z oszustw, skandali czy żerowania na nieuleczalnie chorych dzieciach, pojawiło się światełko w tunelu dla Lechii. Tak się składa, że Mejza reprezentował w Sejmie właśnie lubuskie i chwalił się, że ściągnie w rodzinne strony tyle inwestycji i rządowych środków, ile się da.
– Dotarł do mnie list w sprawie stadionu. Niedługo zaproszę zainteresowanych na spotkanie w Warszawie. Każdy, kto mnie zna, wie, że jestem bardzo konkretnym facetem. Gdy się za coś biorę, projekt kończy się powodzeniem – deklarował w “Radiu Zielona Góra”.
Jak odbudowała się Lechia Zielona Góra
Janusz Kubicki, ówczesny prezydent miasta, liczył na to, że Mejza słowa dotrzyma i zapewni współfinansowanie projektu z budżetu ministerstwa sportu. Plan był prosty: połowę z potrzebnych stu milionów złotych przekaże rząd, resztę dołożą władze lokalne i Zielona Góra zyska nowoczesny obiekt na dziesięć tysięcy miejsc. Z koneksji politycznych skorzystały jednak głównie inne kluby, więc sprawę w swoje ręce wzięli lokalsi, którzy pragną oglądać futbol w cywilizowanych warunkach.
W ramach budżetu obywatelskiego zrealizowano już inwestycje za blisko 1,8 miliona złotych. Powstał dach nad trybunami, obiekt wkrótce zyska oświetlenie, więc rozgrywanie pucharowych hitów w godzinach pracy nie będzie już koniecznością. W obecnej edycji kibice walczą o osiemset tysięcy złotych, dzięki którym “Dołek” zyskałby:
- zadaszoną trybunę na sto pięćdziesiąt miejsc,
- wiaty sportowe,
- wiatę dla kibiców ze stołami do piłkarzyków przy strefie gastronomicznej,
- wielofunkcyjną salę przy boisku,
- piłkochwyty.
W tle wciąż tli się idea wybudowania nowoczesnego obiektu. W marcu 2024 roku Janusz Kubicki przedstawił wizualizację stadionu na osiem tysięcy miejsc, jednak polityk przegrał wybory i nie jest już prezydentem miasta, więc na nowe wieści w sprawie tej inwestycji znów trzeba poczekać.
***
Bilety na wasz mecz z Widzewem Łódź kosztują sto złotych. Patrzę na komentarze. Część kibiców to rozumie, część uznaje za przesadę.
Na mecz z Legią Warszawa cena była podobna. Zastanawialiśmy się nad kwotą. Podejmując decyzję o cenie, nie mieliśmy wiedzy o tym, czy miasto nas wesprze. Organizacja spotkania kosztuje, obecnie jest to około pięćdziesięciu tysięcy. Nie sprzedajemy 999 biletów, bo nasi karnetowicze oraz piłkarze grający w zespołach Lechii, dostają je za darmo. Sprzedamy około pięciuset biletów, więc nawet jeśli rozejdą się wszystkie, może to nie wystarczyć na pokrycie kosztów.
Jest jeszcze premia za udział w Pucharze Polski. Jeśli odpadniecie: czterdzieści pięć tysięcy złotych. W przypadku awansu: minimum dziewięćdziesiąt tysięcy.
Pamiętajmy, że jeśli wygramy, musimy zapłacić za to piłkarzom, więc z nagrody sfinansujemy premię. Jesteśmy spółką z o.o. Kilka lat temu stworzyliśmy grupę osób, która stara się Lechię prowadzić. Gdy zdecydowaliśmy się pomóc klubowi, miał czterysta tysięcy złotych długu. W tej chwili nie mamy zobowiązań, bo przyglądamy się każdej złotówce. W naszym projekcie jest wiele zespołów: CLJ U-17, U-15, rezerwy, za chwilę awansujemy do U-19, będą kolejne wyjazdy na Górny Śląsk, Dolny Śląsk… Wszystko kosztuje. Nie możemy sobie pozwolić na to, żeby do takiego święta dołożyć, to byłoby niezrozumiałe. Żeby mieć pewność, że nie stracimy, musieliśmy ustalić taką cenę. Jest wysoka, ale mieliśmy świadomość, że kibice bilety kupią i niewiele ich zostało.
Rozgłos zyskuje nie tylko kwestia stadionu, ale też fakt, że Lechia Zielona Góra to zespół lokalny, stawiający na swoich.
Kilka lat temu obraliśmy strategię, żeby rozwijać klub, bazując na zawodnikach z Zielonej Góry i okolic. Mamy bardzo dobrą infrastrukturę, szkołę sportową z zapleczem, kilkoma boiskami, balonem. Cały czas to rozwijamy, bo to jedyna droga, gdy nie masz wielu bogatych sponsorów. Miasto też nie rozpieszczało nas dotacjami. Na dwudziestu dziewięciu zawodników w naszej kadrze pięciu czy sześciu to nie są piłkarze z lubuskiego. Taka sama liczba to piłkarze, którzy trafili do Lechii po wieku juniorskim. Osiemdziesiąt procent stanowią wychowankowie, na tym nam zależy. Wynika to częściowo z naszych ograniczeń, częściowo z naszych mocnych stron, bo za taką trzeba uznać kadrę trenerską i zaplecze treningowe.
Gibi Embalo, jedyny obcokrajowiec w kadrze Lechii, ale nie do końca – jego mama jest Polką, jego pełne imię i nazwisko to Djibi Lewkonowicz Embalo
Jesteście dowodem, że się da. Nie trzeba od razu szkolić na poziom Ekstraklasy, można szkolić, żeby być samowystarczalnym w trzeciej lidze.
To kawał pracy, którą wykonują ludzie zaangażowani w Lechię. Pracownicy, trenerzy, udziałowcy, którzy poświęcają czas klubowi kosztem firm, rodzin. To nie jest łatwe, ale wszyscy wierzą, że kiedyś uda się stworzyć profesjonalny klub na miarę 150-tysięcznego miasta. Ściągnęliśmy kilku piłkarzy, żeby podnieść jakość, zwiększyć rywalizację. Gdy kogoś sprowadzamy, musimy być do niego przekonani, zawodnik musi pasować do naszej wizji. Z Zielonej Góry w świat ruszali Tomek Kędziora czy Tymek Puchacz. Oni wywodzą się jeszcze z UKP, ale mam nadzieję, że w końcu i najzdolniejsi z Lechii zajdą do Ekstraklasy. Marzymy o tym, żeby samemu w niej zagrać.
***
Maciej Murawski rzucił niegdyś odważną zapowiedź: chcemy być jak Athletic Bilbao! Chodziło o to, żeby zielonogórski klub reprezentowali głównie miejscowi. Później zweryfikował swoje plany, przyznając, że Lechia jest na to zbyt biedna, bo najlepsi wychowankowie bardzo szybko wyjeżdżają do większych klubów w ościennych województwach. Niemniej jednak Zielona Góra – jak na piłkarską pustynię – ma się czym pochwalić. Milionowe województwo doczekało się licznego grona reprezentantów Polski, zawodników, którzy dotarli przynajmniej do Ekstraklasy.
Łukasz Fabiański, Tymoteusz Puchacz, Sebastian Walukiewicz, Tomasz Kędziora, Michał Janota, Konrad Michalak, Kamil Jóźwiak, Dawid Kownacki…
Maciej Murawski: Wiele klubów Ekstraklasy może pozazdrościć nam warunków treningowych
Gros z nich przewinęło się przez Lechię, czy też przez UKP, który ewoluował w Falubaz, a następnie właśnie w Lechię. Zielonogórski klub ma warunki, żeby kontynuować “produkcję”. Pięć boisk trawiastych, dwa sztuczne, balon, sześć kolejnych boisk, z których może korzystać młodzież. Mądry jest także pomysł: zespoły grają ustawieniem 3-5-2, preferują atak pozycyjny, obrońcy muszą otwierać grę. W akademii pracują piłkarze pierwszej drużyny, co pomaga bilansować koszty i oferuje zawodnikom rozwój w nowym kierunku. Dopóki jednak lokalna drużyna nie zaistnieje w wyższej lidze, jest skazana na bardzo wczesną utratę talentów. Murawski mówił nam niegdyś:
– W lubuskim jest kilka ośrodków, które dobrze szkolą, ale co z tego, skoro chłopcy wyjeżdżają, mając zaledwie osiem lat? Problemem jest polityka transferowa, bo w Polsce często myślimy tak: jeśli my nie weźmiemy tego chłopaka, to ktoś inny go weźmie. Największe akademie za wcześnie zabierają dzieci do siebie, gdy te nie są gotowe mentalnie na takie zmiany. Nie wciskam dzieciom kitu, że zostając u nas, na pewno w przyszłości będą grać w reprezentacji Polski. Tylko ciężką pracą mogą tam dojść. Gdyby nie było żużla, mielibyśmy kluby na poziomie Ekstraklasy lub 1. ligi, przynajmniej na jakiś czas. Musimy sobie radzić inaczej, dlatego gramy w trzeciej lidze. Dawno się z tym pogodziliśmy. Jesteśmy kibicami żużla, oglądamy i dopingujemy Falubaz.
***
Wspomniał pan o dotacjach. O jakich kwotach mówimy?
W poprzednich latach dostawaliśmy ok. 350 tysięcy złotych. W tym roku po raz pierwszy dostaliśmy więcej, 550 tys. zł. Dostaniemy jeszcze dodatkową, mniejszą kwotę na koniec roku, bo rozpisany został konkurs.
Podobne pieniądze wykładają sponsorzy, właściciele?
Zdecydowanie więcej pieniędzy pozyskujemy z zewnątrz. Gdybyśmy żyli z dotacji, musielibyśmy rozwiązać wszystkie grupy młodzieżowe, rezerwy, a i pierwszy zespół miałby problem. Utrzymanie trzecioligowego klubu, całe struktury, to są ponad dwa miliony złotych rocznie, taki mamy budżet.
Możemy rozrysować, co go pochłania?
Utrzymanie kadry to około sześćdziesiąt tysięcy złotych miesięcznie. Brutto, nie netto, więc zawodnicy dostają trochę mniejsze pieniądze. Kwota brutto oddaje jednak pełen koszt klubu. W drugiej drużynie umowy ma dwóch doświadczonych zawodników.
Takie miesięczne wydatki na zespół raczej nikogo nie zgorszą.
Zdecydowanie więcej wydajemy na transport, wyjazdy kosztują bardzo dużo. W weekend zazwyczaj wysyłamy kilka autokarów w Polskę. Gdynia, Bielsko-Biała, Katowice, Wrocław. Trzecia liga jeździ po całym makroregionie, U-19 i U-15 też, U-17 przemierza pół Polski. Mamy jeszcze drużyny w ligach wojewódzkich. Transport to jedna z większych pozycji w budżecie. Są jeszcze premie za zwycięstwa i przede wszystkim sztaby trenerskie. Jeśli ma się tyle grup młodzieżowych, to trzeba mieć też szkoleniowców, żeby zawodników rozwijać.
Andrzej Sawicki: Trenujemy popołudniami, bo nasi piłkarze pracują [WYWIAD]
Trener Andrzej Sawicki po sześciu latach przestał być trenerem pierwszej drużyny Lechii. Co się stało?
Andrzej Sawicki jest dyrektorem naszej akademii. Po sześciu latach pracy w seniorach uznaliśmy, że to moment, w którym to będzie najlepsze dla wszystkich. Teraz Lechia ma komfortowe warunki, ale Andrzej przyszedł do klubu, który nie miał do zaoferowania nic poza dużymi problemami. Funkcjonował w tych okolicznościach na tyle dobrze, że w trzeciej lidze nie było stresu o spadek, że wygrywaliśmy wojewódzki puchar. Oczekiwania w poprzednim roku były duże, Andrzej mocno to przeżył, miał trochę problemów zdrowotnych, rodzinnych. Odpuszczenie, w sensie emocjonalnym, było mu potrzebne. Pracy nadal ma dużo, odpowiada za akademię, współpracuje z trenerami, jest na treningach, pomaga w meczach. Jest zaangażowany, ale nie zajmuje się pierwszym zespołem. Długo się nad tym zastanawialiśmy, to nie było łatwe, bo Andrzej jest dobrym trenerem. Zdecydowaliśmy, że poszukamy trenera, który spróbuje inaczej spojrzeć na drużynę, będzie nowym bodźcem.
Bardzo sympatyczne, że trener został z wami. Mam wrażenie, że znajdziemy u was wielu lokalnych patriotów, których przy Lechii trzyma przywiązanie do konkretnego miejsca na ziemi.
Andrzej jest wychowankiem Zrywu, tak jak ja. Przez wiele lat grał jednak w Lechii, był jej trenerem, jest bardzo oddaną osobą. To na pewno powoduje, że mimo wielu ofert został z nami i bardzo nam pomaga. Jestem bardzo zadowolony z tego, jak jego doświadczenie przekłada się na naszą akademię.
Trybuna kryta w Zielonej Górze po modernizacji z Budżetu Obywatelskiego
Co sprawiło, że waszą uwagę przykuł akurat trener Sebastian Mordal?
Miałem okazję obserwować Śląsk Wrocław U-17 w Centralnej Lidze Juniorów. Podobało mi się, jak ten zespół grał. Często rozmawialiśmy, wymienialiśmy się uwagami. Wiedziałem, jakie ma spojrzenie na piłkę. Doszedłem do wniosku, że jest to trener, który – jeżeli będzie chciał pracować na trzecioligowym poziomie, bo jest z Wrocławia, pracował w Śląsku, zdobył mistrzostwo Polski – będzie do nas pasował. Znaczenie miało też to, że Śląsk U-17 grał podobnie do nas: trójką w obronie, z podobnymi zasadami. Wszystkie nasze drużyny funkcjonują w tym samym modelu gry, przekazujemy go od pierwszego zespołu do trampkarza. Jak przychodzi się na mecz Lechii to, bez względu na kategorię wiekową, można rozpoznać nasz styl.
Na co liczyć z waszej strony w przyszłości? Czego się po was spodziewać?
Jesteśmy miastem wojewódzkim, 150-tysięcznym. Jak się spojrzy na Ekstraklasę, pierwszą ligę, to są tam miasta mniejsze niż Zielona Góra. Marzymy o poziomie centralnym, ale bez podejścia “awans albo śmierć”. Mamy bardzo młody zespół, jeden z najmłodszych w lidze, więc oni niczego nie muszą. Chcemy po prostu powalczyć o to, żeby kiedyś zagrać na szczeblu centralnym, najlepiej na fajnym, piłkarskim stadionie, jako drużyna oparta na chłopakach, których sami wyszkoliliśmy. Ciągle mam wiarę w to, że to się uda.
ROZMAWIAŁ SZYMON JANCZYK
fot. Newspix