Reklama

Aztecki bóg słońca lub Simpson po dragach. Oto Kingsley, najlepsza maskotka świata

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

05 września 2024, 10:41 • 15 min czytania 9 komentarzy

Porównują go do hemoroida, Simpsona na narkotykowym zjeździe albo starożytnego bóstwa. Wzbudza grozę, sympatię i śmiech, często w tym samym momencie. Kingsley to maskotka szkockiego Partick Thistle FC, klubu-alternatywy dla wielkiej dwójki z Glasgow. Uznano ją za najlepszą maskotkę świata, rozsławiła maleńki klub bardziej niż mógłby to zrobić jakikolwiek sukces sportowy. Za nietypowym projektem stoi artysta-kibic, który nie chciał mieszać się w Old Firm Derby, oraz koneserzy sztuki z USA. Oto jak przyciągnąć uwagę ludzi przy pomocy pluszaka.

Aztecki bóg słońca lub Simpson po dragach. Oto Kingsley, najlepsza maskotka świata

Nie istnieje zbyt wiele powodów, które sprawiają, że mogliście usłyszeć o Partick Thistle FC. Klub z Glasgow przedarł się do szkockich gagów:

– Co zrobić, gdy w ciemnym zaułku ktoś spyta cię: Celtic czy Rangers?
– Najbezpieczniej odpowiedzieć: za Partick Thistle!

Żarcik zdobył popularność, co zwykle prowadziło do wstukania w wyszukiwarkę hasła „Patrick Thistle”, żeby dowiedzieć się, o czym w ogóle mówimy. To wtedy postronny kibic orientował się, że drużyna bynajmniej nie zawdzięcza nazwy patronowi Irlandii. Byłoby to całkiem naturalne dla szkockich klubów, wszak Hibernian odwołuje się do łacińskiej nazwy Irlandii a St Mirren of Paisley oddaje cześć irlandzkiemu mnichowi, świętemu Mirinowi.

Tym razem jednak chodzi o Partick, dzielnicę Glasgow, w której blisko sto pięćdziesiąt lat temu Thistle postanowili zawiązać klub piłkarski. Poprawieni przez Google trafimy już na ślad istnienia tej specyficznej ekipy, co w prostej drodze prowadzi do poznania jej dziwacznego herbu. Thistle to po angielsku oset, więc nie zdziwcie się, że to, co dla nas jest chwastem, dumnie tkwi pośrodku koła umieszczonego na piersi meczowych trykotów tej drużyny.

Reklama

Ci trzeci, ci od literówki, ci z chwastem (i zarazem symbolem narodowym Szkotów) w herbie. Tak odbierano błąkające się od Premiership po trzecią ligę Partick Thistle do 2015 roku. Niemal dekadę temu na scenę wkroczył jednak Kingsley i wszystko się zmieniło.

Kingsford Capital i David Shringley prezentują maskotkę oraz nowego sponsora Partick Thistle FC

Kingsley, najlepsza maskotka świata. Jak żółty stwór rozsławił Partick Thistle FC

Kiedy się tu pojawiłem, powiedziano o mnie wiele wrednych rzeczy, ale wiem, że liczy się to, co masz w środku. Tak Kingsley, maskotka Partick Thistle FC, przedstawia się na oficjalnej stronie klubu. W czerwcu 2015 roku średniak szkockiej ligi zyskał czas antenowy BBC, CNN i Sky Sports, gdy zaprezentował światu odświeżoną wersję przytulanki zabawiającej publikę na meczach. Pszczółkę Jaggy MacBee, która reklamowała dotychczasowego sponsora, zastąpił…

Jak to właściwie nazwać? Internauci pospieszyli z pomocą w kilka chwil po odsłonięciu kart.

„Wygląda jak Lisa Simpson po LSD”.

Reklama

„Jestem pewien, że Power Rangers walczyli z tym czymś w którymś odcinku”.

„Chodzący makaron w sosie serowym”.

„To aztecki bóg słońca”.

Recenzować maskotkę zaczęli także ludzie z branży, nie tylko piłkarskiej. Designerski blog „Gizmondo” stwierdził, że Kingsley skrywa w sobie terror. Projektant Aaron Roles rzucił, że z czegoś takiego zrobione są nocne koszmary. „Guardian” szukał w nim podobieństwa do tytułowego bohatera „Dandyliona”, z kolei krytyk sztuki Jonathan Jones zauważył, że maskotka wygląda jak szekspirowski Caliban, który przejrzał się w lustrze.

Był jeszcze Jamie Ross z „Washington Post”, który wyraził nadzieję, że Partick Thistle zdobędą wystarczająco dużo punktów, żeby nie musieć składać krwawej ofiary temu dziwacznemu bóstwu. Jedna z transmisji meczu ligowego The Jags zaczęła się od dialogu komentatorów na temat maskotki.

– To jedna z najbrzydszych rzeczy, jakie kiedykolwiek widziałem.
– Czy ma coś wspólnego z hemoroidami?

Kingsley od razu stał się bohaterem memów i żartów. Na tapet wziął go bukmacher „Paddy Power”, którego profil w mediach społecznościowych pełen jest docinek w stylu brytyjskiego humoru. Błyskawicznie zaczęto też przerabiać plakaty filmowe, dodając do nich wielkie, żółte coś. W ten sposób maskotka The Jags trafiła do „50 twarzy Greya” i zastąpiła Godzillę.

Na reakcję zdobyła się nawet konkurencja. Maskotka Hibernian wrzuciła zdjęcie z prostym przesłaniem: twarz skryta w dłoniach przed zdjęciem kolegi po fachu z Glasgow. Stuart Drummond, który wcielał się w rolę H’Angusa, małpy-maskotki Hartlepool, zupełnie na serio oburzył się pomysłem Szkotów:

Co oni sobie wyobrażają? Kingsley naraża na szwank dobre imię maskotek. Wątpię, że zostanie mile powitany w naszej społeczności. Zasada numer jeden brzmi, że maskotka ma dawać dzieciom radość i przytulasy. Ta wygląda, jakby chciała je zjeść.

I tylko jeden, jedyny Alistair Potter, dziennikarz „The Metro” stwierdził, że to najwspanialsza sportowa maskotka jaka kiedykolwiek powstała. Chyba się nie pomylił: gdy szkocki klub zaprezentował swoje dzieło, wskoczył do mainstreamu, trendując w social mediach. W pewnym momencie był siódmym najpopularniejszym tematem tygodnia, posty Partick Thistle zanotowały 93 miliony wyświetleń, a mówimy przecież o erze, w której ciut trudnej było przekuć uwagę w liczby, w której świata nie poznawaliśmy jeszcze z perspektywy TikToka.

Wszystkie epitety i zgryźliwe komentarze, zwłaszcza te, które całkiem na poważnie zakładały, że Kingsley ludzi odstraszy, zniechęci, brzydko się zestarzały. Malutki klubik z Glasgow zainteresował postronnych na tyle, że zyskał fana w osobie samego Davida Hasselhoffa, który zaczął paradować w czerwono-żółtej koszulce. Maskotka zyskała powszechną sympatię, The Jags od blisko dekady wypuszczają najróżniejsze produkty z jej udziałem.

Kubki, wlepki, wpinki, pluszaki, breloki, maski, torby śniadaniowe, a nawet specjalny komplet strojów meczowych z motywem Kingsleya. Maskotka prowadzi swoje konta w mediach społecznościowych, co chwilę błyszczy w zabawnych sesjach zdjęciowych i podejmuje się kolejnych akcji promocyjnych.

Mam w Glasgow wielu przyjaciół, ale nie mam szczęścia w miłości. Szukam swojej Queensley, nie musisz być nawet żółta. Chcę, żebyś miała artystyczną duszę, więc napisz dla mnie wiersz i pójdźmy na walentynkową randkę na mecz z Aberdeen – oznajmił Kingsley z bukietem róż w dłoni.

Chcę poświęcić swój czas, żeby Glasgow stało się lepszym miejscem – zakomunikował Kingsley pierwszego kwietnia, ogłaszając w ramach żartu swój start w wyborach. – Mój program to darmowe ciasta, także w wersji wege, wymiana drzwi w szkockim parlamencie i zainstalowanie maszyny do tworzenia fal w Clyde, żebyśmy też mogli surfować.

Żółty stwór stał się elementem popkultury i jedną z ikon szkockiego futbolu. Kibice z całego kraju kilkukrotnie wybrali go najlepszą maskotką na Wyspach Brytyjskich. Został też doceniony na świecie: wygrał konkurs dla najstraszniejszej maskotki organizowany przez amerykański „Soccer AM”.

Kingsley osiągnął więc swój cel, rozsławił maleńki klub, który przyciąga ledwie cztery tysiące ludzi na ligowe mecze. Bo to nie tak, że absurdalna maskotka pojawiła się w Szkocji znikąd. To element szeroko zakrojonej akcji w wydaniu lokalnego artysty-kibica oraz obrzydliwie bogatych fanów jego sztuki rodem ze słonecznej Kalifornii.

Sztuka i piłka nożna. Z Kalifornii i Golden State Warriors do Szkocji i Partick Thistle

Nie możesz wierzyć w Boga i kibicować Partick Thistle – mawia Niall Ferguson, historyk, znany kibic The Jags.

Jedni stwierdzą, że odnosi się do parszywego losu trzeciego klubu Glasgow, który z rzadka gościł w czołówce tabeli. Brytyjski komik Billy Connolly, inny z popularnych fanów szkockiej ekipy, nabijał się na scenie: przez lata myślałem, że nasza pełna nazwa to „Partick Thistle Nil”, bo taka zbitka zwykle towarzyszyła ogłaszaniu wyniku spotkań zespołu.

W słowach Fergusona nie trzeba jednak doszukiwać się drugiego dna. W podzielonym przez religię i kluby piłkarskie do niej przywiązane Glasgow Partick Thistle uchodzi za „drużynę ateistów”, która nie opowiada się po żadnej ze stron. The Jags doczekali się swojej firmy – czy raczej firemki – chuligańskiej, North Glasgow Express, ale kibicowskie życie wokół zespołu ni w ząb nie przypomina klimatu znanego z Old Firm Derby.

Na podupadający i niszczejący Firhill Stadium udają się hipsterzy, artyści i osoby latami związane z dzielnicą Maryhill, która z biegiem lat przeistoczyła się z ogniska klasy robotniczej w siedlisko dla pracowników branży usługowej. Alternatywny klimat, jaki oferowało Partick Thistle, przypadł do gustu Davidowi Shrigleyowi, który na przełomie lat 80. i 90. przeprowadził się do Glasgow, żeby studiować sztukę na tamtejszym uniwersytecie.

David Shrigley i jego instalacja artystyczna złożona z kilkunastu tysięcy piłeczek tenisowych

Wykładowcy nie do końca poznali się na jego geniuszu, ale lud okazał się mieć nieco lepszy gust. Jego książki, kreskówki, plakaty, obrazy, rzeźby i filmy zyskały ogromną popularność w kraju i poza nim. Był o krok od zdobycia prestiżowej w Wielkiej Brytanii nagrody Turnera. Jonathan Jones, krytyk sztuki, pisze w „Guardianie”.

Shrigley jest twardym i uczciwym artystą, jednym z najlepszych w kraju. Jego prace są popularne, bo wykorzystuje bezpośrednie obrazy i proste słowa. Jego wrażliwość jest mroczna i zjadliwa, nie robi nic słodkiego. Na wystawie sztuki w Szkockiej Galerii Narodowej sprzedawał pocztówki ze słowem „Śmierć” na biało-czarnym tle. Napisał je tak, że litery stopniowo się zmniejszały, jakby czas wyraźnie się kurczył.

Przykład pracy Davida Shrigleya

David łącząc prostotę, abstrakcję i absurd zyskał uznanie amerykańskich kolekcjonerów u których regularnie gościł. Jednym z nich jest Mike Wilkins, z którym Shrigley spotyka się podczas wizyt w San Francisco. Wilkins to współzałożyciel grupy Kingsford Capital, która obraca setkami milionów dolarów. Fortuna jaką zdobył pozwoliła mu przejąć część akcji Golden State Warriors i Pittsburg Steelers. Gdy w USA rosła MLS, Mike zaczął interesować się futbolem. Zagadnął więc kolegę-artystę najbardziej brytyjskim pytaniem, jakie może paść w rozmowie dwóch facetów:

– Jakiemu klubowi kibicujesz?

W odpowiedzi padło: Partick Thistle, co trochę zbiło Wilkinsa z tropu. Panowie gawędzili jednak o piłce coraz częściej, Mike zdradzał ciągotki do inwestycji w wyspiarski futbol. W końcu zapytał Davida, czy mógłby mu trochę pomóc, niekoniecznie nagrać jakiś temat, ale na przykład zaprojektować logo i kampanię reklamową dla klubu, na który postawią. Odpowiedź ponownie zaskoczyła biznesmena.

– Tak, jeśli będzie to Partick Thistle.

To nie jest historia podobna do tej, w której aktor Rob McElhenney wymarzył sobie odbudowanie drużyny w robotniczym mieście podobnym do tego, z którego sam pochodzi i wciągnął w projekt obrzydliwie bogatego kumpla z Hollywood. Mike Wilkins tak długo słuchał jednak opowieści o artystycznej duszy klubu z północnego Glasgow, że uznał go za świetne miejsce do wdrażania śmiałych pomysłów. Od początku planował bowiem akcje takie, jak Kingsley.

Walijski czwartoligowiec ma miliony fanów. Reportaż z Wrexham

Chciał połączyć sztukę, biznes i futbol, co oznaczało, że będzie głośno, że będzie inaczej. W miejscu spętanym nieco innymi tradycjami wydźwięk mógłby być odwrotny do zamierzonego.

Wilkins po przemyśleniu sprawy skreślił inne opcje z listy, spakował walizkę i ruszył do Glasgow. Na miejscu oczarował się Partick Thistle po raz kolejny. Lokalny historyk zasypywał go anegdotami jak ta o największym sukcesie The Jags: pokonaniu Celtiku Jocka Steina w finale Pucharu Ligi. The Bhoys byli parę lat po triumfie w Pucharze Europy i byli tak wyraźnym faworytem, że komentator BBC na starcie transmisji rzucił, że ich rywale nie mają szans na zwycięstwo.

Partick Thistle wrzuciło Celtikowi cztery gole jeszcze przed przerwą, ostatecznie zwyciężając 4:1.

Przy odrobinie szczęścia Polacy spotkają Kingsleya na Hampden Park

Od jakiegoś czasu szukałem okazji do zaangażowania się w futbol w Wielkiej Brytanii. Po rozmowach z Davidem uznałem, że to może być idealne miejsce. Spotkałem się z kierownictwem i przekonałem się, że to dobry pomysł. Życzę sobie, że ten związek stanie się czymś więcej niż typową umową sponsorską. Jako komisarz Smithsonian American Art Museum w Waszyngtonie znam moc przekazu sztuki. Z pomocą i geniuszem Davida możemy wnieść coś nowego i wyjątkowego do tego fantastycznego klubu – zachwycał się, stojąc obok Shrigleya, władz klubu oraz Kingsleya.

Maskotki, która nagłośniła międzyatlantycki deal wart dwieście tysięcy funtów rocznie.

Alternatywa dla Old Firm Derby. Partick Thistle – klub artystów i szkockie St Pauli

David Shrigley pierwszy mecz Partick Thistle zobaczył w 1989 roku. Rangers FC dominowali wówczas ligę, sięgając po mistrzostwo i w sezonie, który kończył się w maju, i w tym, który rozpoczął się w sierpniu. Celtic Glasgow niby był w kryzysie, ale o jego pozycji wiele mówiło to, że wspólnie z Liverpoolem poleciał do Dubaju na pokazowy mecz, za który szejkowie zapłacili obydwu stronom fortunę.

Jedni i drudzy byli dla Shrigleya zbyt komercyjni, lecz przede wszystkim odpychała go brutalność Old Firm Derby, którą obserwował na ulicach. W Anglii kibicował Nottingham Forest i opowiadał o bandzie chuliganów obrzydzających mu ten klub. Podobnie patrzył na kibicowską scenę Glasgow. Fanów Celtiku i Rangersów nazywa „riff-raffs”, co w potocznej mowie oznacza ludzi z nizin społecznych, o niechlubnej sławie.

Partick Thistle to drużyna ludzi piśmiennych, w przeciwieństwie do innych zespołów w mieście. To ciekawy klub, znaczący kulturowo, reprezentujący wszystko, co dobre w futbolu. To szkocka wersja St Pauli – wyjaśniał w „Guardianie”.

Kingsley wręcza Davidowi Hasselhoffowi koszulkę Partick Thistle

Ani trochę nie przeszkadzało mu, że gdy na Ibrox Park czy Celtic Park zjeżdżały się najlepsze kluby Europy, on oglądał porażki swojej drużyny na zapleczu ekstraklasy.

Bycie kibicem jest jak zakochanie się w kobiecie. Nie masz wpływu na to, w kim się zakochasz. Czasami pada na tak fajną drużynę jak Partick Thistle – żartował artysta.

Nie był odosobniony w swoich uczuciach. Za The Jags kciuki trzyma wielu znudzonych tradycyjnym podziałem sił i postępującą komercjalizacją futbolu. Jeremy Corbyn, do niedawna przewodniczący laburzystów, jednej z dwóch największych partii politycznych Wielkiej Brytanii, został przyłapany w pociągu z czerwono-żółtym szalikiem, gdy jechał na mecz Partick Thistle.

Mhairi Black, najmłodsza kobieta w historii brytyjskiego parlamentu, przedstawicielka Szkockiej Partii Narodowej, mogła bez poważniejszych konsekwencji stwierdzić, że „naprawdę nienawidzi Celtiku”, bo jest stałym bywalcem Firhill Stadium, a to zdanie w ustach kibicki Partick Thistle zdaniem opinii publicznej nie brzmi tak źle, jak gdyby wypowiadał je osoba darząca uczuciem Rangersów.

Robert Carlyle, który w legendarnym „Trainspotting” wcielał się w Begbiego, w latach 90. wywołał kilkudniową aferę w brytyjskich dziennikach sportowych, gdy rzucił:

Spójrzcie na kluby jak Celtic i Rangers, na wszystkie pieniądze, jakie mają. Za tygodniową pensję Paula Gascoigne’a mogliby opłacić roczne wynagrodzenie całego personelu mojego Partick Thistle. To wstyd, wielka dwójka powinna pomagać takim klubom.

David Shrigley, niepokorny artysta ze specyficznym poczuciem humoru, idealnie pasuje więc do roli ambasadora klubu. Ambasadora niezwykle cennego, bo Amerykanie zainwestowali w Partick Thistle, gdy szkocki futbol podupadał na boisku i poza nim. Ian Maxxwell, dyrektor The Jags, potraktował jak dar z nieba nie tylko pieniądze, które zapłacił Kingsford Capital, ale przede wszystkim nietypowy pomysł na promocję.

Maxxwell widział beznadzieję, w jaką stacza się szkocka piłka. Odpływ kibiców z trybun, problem ze ściągnięciem inwestorów, apatia środowiska, które po prostu zastygło w bezruchu, nie robiąc nic, żeby powstrzymać nadjeżdżający pociąg.

Musimy przyjrzeć się koncepcji sponsoringu. Standardowo firma oferuje trochę pieniędzy, odpisuje podatek, umieszcza swoją nazwę przy klubie. Co jeszcze mogą dla nas zrobić? Jak mogą nam pomóc w zapełnieniu stadionu? Czy wniosą coś więcej niż pieniądze? – pytał w „Daily Record”.

Szał, jaki wywołało coś tak prostego, jak oryginalna maskotka klubu, otworzył mu oczy. Zachwycał się, że niewielki klubik, ledwie trzecia siła Glasgow, może się pochwalić najbardziej doniosłą prezentacją sponsora w historii. Tytuł przyznał subiektywnie, ale może mieć rację, bo Partick Thistle stało się pionierem.

Dni od momentu prezentacji są szalone. Tej nocy opowiadałem w amerykańskiej telewizji o facecie w głupim przebraniu. Sprzedaliśmy dwieście koszulek w ciągu dwunastu godzin. Mamy kubki, odznaki, szaliki i naklejki, linia produkcyjna działa non stop. Jedyny problem jest taki, że nie byliśmy gotowi na taką reakcję. Nie sądziłem, że można tyle osiągnąć odrobiną nieszablonowego myślenia – tłumaczył.

Nawet David Shrigley, który na swoich pracach zbił fortunę, nie spodziewał się takiego przyjęcia. Stwierdził, że stworzył pięćdziesiąt różnych projektów maskotki. Mike Wilkins oczekiwał od niego czegoś, co nie będzie kolejnym nudnym, korporacyjnym logotypem, bo Kingsley trafił też na koszulki – najpierw jako symbol sponsora, później motyw przewodni. 

Klub rzucił tylko, że „liczy na coś, co będzie pasowało do świeżo wymyślonego motta – nie jesteśmy już tacy przytulaśni”. Że niby trzecia siła miasta też może pokazać pazurki. Gdy Maxxwell zobaczył szkic, nie miał żadnych zastrzeżeń. Kiedy doręczono mu gotowy kostium, tylko się uśmiechnął. 

Potem na Partick Thistle czekała już tylko międzynarodowa sława.

Specjalna edycja strojów Partick Thistle

Kingsley z Partick Thistle to dzieło sztuki. „Rycząca manifestacja energii futbolu”

Wkrótce minie dekada od momentu, w którym The Jags zaprezentowali nową maskotkę. W tym czasie Kingsley stał się jedną z lokalnych atrakcji, uwielbianą nawet przez rywali drużyny. Gdy na „Alternatywne Derby” na Firhill przyjechał Celtic, fani The Bhoys fotografowali się w maskach z jego podobizną. On sam wyciął jednak rywalom numer podwijając kilt i pokazując „tyłek”, gdy piłkarze Celtiku naradzali się przed rozpoczęciem spotkania.

„Guardian” wypuścił reportaż o tym, jak wygląda dzień maskotki Partick Thistle. Dziennikarze pojechali z Kingsleyem do pubu i obserwowali, jak ulice ogarnia szaleństwo. Maskotka wysiada z taksówki, a obok od razu pojawia się tłum. Samochody trąbią, ludzie machają z autobusu i wybiegają ze sklepów, żeby się z nim wyściskać, pobawić jego „promykami”. Kingsleya oblegają też dzieci, obalając tezę o tym, że ktokolwiek będzie się bał żółtego stwora.

David Shrigley od początku się z tego wszystkiego śmiał.

Kingsley może być przerażający z punktu widzenia trzylatka, ale na koniec to przecież wciąż maskotka. Widzieliście kiedyś King Cake Baby, maskotkę New Orleans Pelicans? On sprawia, że Kingsley wygląda jak milutka piżama. Nasza maskotka oddaje uczucia kibica piłki nożnej. Każdy, kto latami kibicował Partick Thistle, rozumie mój wisielczy humor – mówił autor projektu.

King Cake Baby w studiu NBA, fot. X/King Cake Baby

Craig Dunstable, który kryje się pod kostiumem Kingsleya w trakcie meczów, przyznał jednak, że czasami ktoś się go przestraszy.

Jak do tej pory trójka dzieci popłakała się na mój widok. No i mój syn. Gdy dowiedział się, że będę Kingsleyem, zapytał: a możesz nie? – opowiadał w materiale „Soccer AM”.

Paradoksem tej sytuacji jest, że koniec końców Shrigley oparł swój projekt na słońcu. Jest karykaturalne i przerysowane, ale to wciąż słońce, czyli coś, co kojarzy się tylko pozytywnie. Zrobienie z niego czegoś odwrotnego to wyzwanie. Właśnie dlatego Jonathan Jones, cytowany już krytyk, rozpływa się nad tym dziełem.

Monobrew, puste oczy, paszcza najeżona zębami. Kingsley wygląda dziwnie, agresywnie i niepokojąco. I? Czego oczekujesz? To właśnie nazywamy sztuką. Dobrzy artyści nie projektują milusich misiów. Zawsze istnieje napięcie między artystą podążającym za sercem, a publicznym zapotrzebowaniem na rzeczy łatwe do lubienia. Ich dzieła muszą być wyraziste i wymagające. Shrigley dał fanom Partick Thistle coś autentycznego, interesującego. Odrobinę tajemnicy i komedii, którą trzeba przeżuć w umyśle.

Jones z politowaniem patrzy na fanów sportu, których Kingsley oburza. Nazywa ich hipokrytami: tak przecież wyglądacie na stadionie!

To piłka nożna, nie tenis na trawie. Jest krzyk, namiętność, czasami przemoc. Demoniczna maskotka Partick Thistle to kibic krzyczący na swój zespół. Jego paszcza chętnie pochłonęłaby rywala. To wspaniałe dzieło sztuki sportowe. Rycząca manifestacja energii futbolu.

David Shrigley zaprojektował dla klubu jeszcze kilka gadżetów. Jednym z jego słynniejszych dzieł jest dłoń z nienaturalnie wyrośniętym kciukiem. Artysta postanowił zaadaptować ją do wersji stadionowego piankowego palca. Kibicom rozdawał je za darmo, ot tak, dla klimatu. Ci jednak najbardziej doceniają właśnie Kingsleya.

Fantastyczny pomysł na marketing. Danie cart blanche takiemu człowiekowi jak David Shrigley musiało się skończyć w ten sposób – mówi jeden z fanów „Guardianowi”.

Partick Thistle odnotowało chwilowy skok frekwencji w Premiership, teraz znów jest gorzej, ale klub się nie poddaje. Rozdaje darmowe bilety osobom do szesnastego roku życia, żeby zarazić je miłością do futbolu w wydaniu bezplemiennym, tak rzadko spotykanym w Glasgow. 

Kingsley nie odniósł sukcesu na miarę najlepszych maskotek NBA, które kasują po kilkaset tysięcy dolarów za samo bycie kochanym pluszakiem. The Jags wracają jednak jak bumerang na czołówki gazet za każdym razem, gdy ich maskotka wymyśli nową akcję. Szkockie kluby zaczęły zresztą brać przykład z Partick Thistle. Parę lat później Inverness zaprezentowało Lionela Nessiego, sympatyczną wersję potwora z Loch Ness.

Pomysł się poniósł, ale nie przebił zasięgów żółtego stwora z Glasgow. Najlepsza maskotka świata może być tylko jedna.

SZYMON JANCZYK

fot. Newspix, Partick Thistle, Kingsley the Mascot

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Komentarze

9 komentarzy

Loading...