Probierz testował, Urban zbudował. Wreszcie wiemy, w co gramy

Wojciech Górski

17 listopada 2025, 13:34 • 7 min czytania 24

Dawno tego nie było, co? Wieczorem mecz reprezentacji – a w Polsce spokój. I to ten pozytywny: pochodzący z pewności tego, jak zagramy i że kompromitacja tym razem (odpukać!) nam nie grozi. To miła odmiana, bo w ostatnim czasie jedyny spokój jaki odczuwaliśmy przy reprezentacji to ten, gdy kadra zupełnie nam obojętniała.

Probierz testował, Urban zbudował. Wreszcie wiemy, w co gramy
Reklama

Postaw 2 zł na Polskę z Maltą i odbierz 400 zł za poprawny typ – kliknij po szczegółyPolska vs Malta - promocja Superbet

Dokładnie rok temu, w listopadzie nasza reprezentacja szykowała się do meczów Ligi Narodów z Portugalią i Szkocją. Decydujących o tym, czy zostaniemy w dywizji A Ligi Narodów.

Reklama

„Trwa casting w reprezentacji Polski. I ty możesz dostać powołanie!” – pisaliśmy tuż po powołaniach, bo chaos personalny pod wodzą Michała Probierza trwał w najlepsze.

„Dziś na niektórych pozycjach powinniśmy po prostu wpisywać – Zawodnik Testowany I, Zawodnik Testowany II… (…) Za chwilę wrócimy do listy Smudy: Adamiak Adam, Adamiak Adrian, Adamiak Aldona…” – pisaliśmy wówczas.

Powołania na chybił-trafił sprawiły, że szansę w kadrze dostała cała plejada zawodników: od Patryka Pedy i Filipa Marchwińskiego, przez Patryka Dziczka i Mateusza Kowalczyka, po Maxiego Oyedele i Jakuba Kałuzińskiego. Miejsca na dłużej w kadrze nie zagrzał żaden z nich.

Po roku pracy Michała Probierza nie byliśmy w stanie stwierdzić jak wygląda szkielet zespołu, ani na dobrą sprawę – jak ma grać reprezentacja Polski. Szkoleniowiec powtarzał, że chciałby, aby drużyna grała odważnie, ale im dalej w las, tym mniej z tego wynikało.

Bo może i odważnie zagraliśmy w sparingach z Ukrainą i Turcją, może i po w miarę odważnej grze przegraliśmy z Holandią na Euro, ale kiedy przychodziło co do czego – odwagi nie widzieliśmy. Zwłaszcza w kluczowych meczach: barażu z Walią (zero celnych strzałów!) czy starciu z Austrią na Euro. A Liga Narodów i początek eliminacji były już kompletną porażką pomysłu trenera.

Przeglądam dalej zeszłoroczne teksty i trafiam na świetny felieton Kowala: „Co poprawił Probierz przez rok? Otóż nic”.

„Sprawdziłem, co działa w reprezentacji Polski od czasu przyjścia Michała Probierza. Otóż nic. A przynajmniej nic, co jest istotne.

Wyniki? Nie. Styl gry? Nie. Defensywa? Jak wyżej. Ofensywa? Jak coś wymyśli Zalewski, Zieliński albo Urbański to jakoś idzie, jak nie wymyślą, nie idzie. Nie ma schematów. Jeśli reprezentację objąłby Mariusz Rumak, też polegałby na tym, co zagrają najlepsi” – pisał Kowal.

Zresztą pół roku później, gdy nagrywałem vloga podsumowującego kadencję Probierza, tytuł był równie wymowny: „Jedyny sukces Probierza? Karne przeciwko Walii”.

A listopadowe zgrupowanie zakończyło się klęską: w Porto przegraliśmy 1:5, w Warszawie 1:2 i spadliśmy z dywizji A.

Urban w trzy miesiące zbudował więcej, niż Probierz w dwa lata

Wstrzymując się jeszcze z przesadnym gloryfikowaniem Jana Urbana nie sposób nie zauważyć, że w ciągu trzech miesięcy nowy selekcjoner już zbudował więcej niż Probierz przez blisko dwa lata pracy.

Po pierwsze: dokonał właściwej selekcji i wprowadził boiskową hierarchię (a przede wszystkim: trafił z wyborami personalnymi).

Po drugie: drużyna ma jasny pomysł na grę i potrafi przełożyć go na boisko.

O pierwszej sprawie mówił niedawno zresztą sam Urban:

– Wydaje mi się, że najważniejszą pracą, jaką mieliśmy do wykonania, było określenie szerokiej kadry, a potem selekcja zawodników na pierwsze wrześniowe zgrupowanie. Moim zdaniem cały sztab wykonał dobrą pracę, ponieważ w późniejszym okresie było widać, że zmian nie było zbyt dużo, a jeśli się pojawiały, to głównie z powodu kontuzji, kartek czy chęci sprawdzenia konkretnego zawodnika. Ważne było, aby dobrze przeprowadzić tę pierwszą selekcję – stwierdził na konferencji przed meczem z Maltą.

W ciągu zaledwie trzech zgrupowań Urban potrafił też wykrystalizować podstawową jedenastkę, a także jasno określonych dublerów, którzy nie zawodzą, gdy muszą wziąć na siebie odpowiedzialność (patrz: Kędziora i Ziółkowski w meczu z Holandią). Jeśli miałby dostępnych wszystkich piłkarzy – w ciemno możemy założyć, kto znajdzie się w wyjściowym składzie. A taka pewność służy, mam wrażenie, wszystkim zainteresowanym.

Wyselekcjonował też grupę zawodników, wokół której chce budować reprezentację – a to coś, czego nie mogliśmy doczekać się przez całą kadencję poprzednika. Wówczas na zgrupowaniu panował ruch jak na dworcu – jedni wchodzili, inni wychodzili. I tak w kółko, niektórzy nawet po kilka razy.

Odzyskiwanie tożsamości

Ale najważniejsze, że reprezentacja Polski wreszcie buduje swoją boiskową tożsamość. To coś, co ostatnio próbował zrobić w kadrze chyba Paulo Sousa. Bo choć trudno powiedzieć, że Czesław Michniewicz nie miał pomysłu na grę reprezentacji, to jego styl był do bólu reaktywny. Słynący z rozpracowywania przeciwników trener potrafił sprawić, by drużyna dostosowała się do rywala, niwelując jego mocne strony, ale takie podejście miało podstawową wadę – z czasem rozregulowana ekipa traciła własne mocne strony i nie budowała dobrze funkcjonujących schematów.

Dlatego też, gdy kadrę objął Fernando Santos i prowadził ją na zasadzie: bierzcie piłkę i grajcie – w zespole nie działało zupełnie nic. Michniewicz wykonał zadanie (wyszedł z grupy na mundialu), ale zostawił po sobie spaloną ziemię nie tylko jeśli chodzi o atmosferę w kadrze, ale także jeśli chodzi o boiskową tożsamość.

Tej nie potrafili zbudować ani Santos, ani Probierz. Gdy reprezentacja Polski wychodziła na boisko, nikt nie wiedział czego się spodziewać. Kiedy mieliśmy wskazać, co w tej reprezentacji działa, krzywiliśmy się i wzruszaliśmy ramionami. Kiedy o atuty polskiej reprezentacji na konferencjach prasowych pytałem selekcjonerów, też nie wiedzieli, co odpowiedzieć. Santos w Tiranie zaczynał bredzić, że nie rozumiemy, że na boisku jest też przeciwnik, Probierz narzekał, że drużynie brakuje centymetrów.

A dziś? Zaledwie po kilku treningach Urbana z kadrą już jesteśmy w stanie wskazać pierwsze elementy charakterystyczne dla jego reprezentacji.

Po pierwsze: jeśli przeciwnik broni wysoko, świetnie funkcjonuje współpraca Lewandowskiego z Jakubem Kamińskim. Nasz napastnik schodzi niżej, a Kamiński atakuje przestrzeń za plecami obrońców. Tak jak robi to w Kolonii. I tak jak zrobił to przy bramce przeciwko Holandii.

– Zawsze uwielbiałem zawodników, którzy wbiegają na wolne przestrzenie. Wielokrotnie przyjmowałem piłkę, zastawiałem się i w ciemno zagrywałem za plecy komuś do przodu. Z Kubą mogę grać tak na pamięć. To duże ułatwienie, jeśli inny napastnik lub pomocnik atakuje tę przestrzeń. Wtedy obrońca też inaczej reaguje, nie może iść na sto procent. Ruchy Kamyka na wolne pole powodują, że możemy tworzyć takie sytuacje – chwalił po meczu z Pomarańczowymi reprezentacyjnego kolegę Lewandowski.

Po drugie: gdy atakujemy pozycyjnie, skupiamy się na zagęszczeniu gry na jednej ze stron, by później szybkim przerzutem zmienić flankę i wykorzystać fakt, że przeciwnik nie zdoła się tak szybko przesunąć.

Przykład? Akcja z Holendrami już z 2. minuty, gdy Biało-Czerwoni wymienili kilka podań na lewej stronie, Zieliński przerzucił piłkę do Casha, a temu wystarczyły dwa kontakty z piłką, by za chwilę Zalewski strzelał z pięciu metrów.

A to też coś, na co po meczu z Litwą zwracał uwagę Lewandowski:

– Przed nami zadanie, by poprawić się w rozegraniu i przy schematach, gdy będziemy grać z lepszymi, a nawet drużynami pokroju Litwy. Bo kiedy chcieliśmy przerzucić piłkę, to już tam Litwin stał przy nas. To też pokazuje, że powinniśmy zagęścić, przegrać, zagrać na jeden-dwa kontakty, zrobić przewagę i pójść do prostopadłych piłek – mówił po meczu w Kownie.

Postęp – już w meczu z Holandią – był w tym elemencie widoczny.

Po trzecie: odpowiedzialność w defensywie.

Świetną analizę pod tym względem przeprowadził na portalu X Oliver Nerent, pokazując w jaki sposób polski zespół zabezpieczał się przed akcjami holenderskich skrzydłowych. Gdy piłka tylko trafiała do Gakpo – Matty’ego Casha natychmiast wspomagał Nicola Zalewski. Polacy podwajają, asekurują, są dobrze zorganizowani, gdy piłkę ma przeciwnik.

Jaka to różnica do kadencji poprzednika – nie trzeba chyba przypominać. I choć wtedy obrywało się przede wszystkim obrońcom, to kadra Urbana dobitnie przypomina, że za grę defensywną odpowiada cały zespół. I dobra organizacja gry wybitnie wpływa na to jak wypadają defensorzy – gdy byliśmy rozwaleni po całym boisko, przeciwnicy wjeżdżali w nas jak w masło. Gdy każdy wie, co ma robić – do miana profesorów aspirują nawet Przemysław Wiśniewski z Tomaszem Kędziorą.

Dzisiejszy mecz pod wieloma względami będzie inny, o czym wspominał sam selekcjoner. Po raz pierwszy pod jego wodzą Polska zagra o punkty przeciwko drużynie skupionej na niskiej defensywie (nawet Litwini grali pressingiem niemal jeden na jednego na całym boisku), dlatego też Urbana cieszył widoczny w meczu z Holandią progres. I fakt, że zawodnicy dłużej i skuteczniej potrafili utrzymywać się przy piłce i przejść do ataku pozycyjnego.

W meczu z Maltą czekamy na ciąg dalszy. Bo wbrew pozorom gra z takim przeciwnikiem wcale nie musi być bułką z masłem, o czym nasza reprezentacja przekonywała się i w marcu z tym rywalem, i w poprzednich eliminacjach przeciwko Wyspom Owczym.

Ale po dotychczasowych meczach kadry pod wodzą Urbana – można być dziwnie spokojnym. Panowie, pora na kolejny krok.

CZYTAJ WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI NA WESZŁO:

Fot. Newspix.pl

24 komentarzy

Uwielbia futbol. Pod każdą postacią. Lekkość George'a Besta, cytaty Billa Shankly'ego, modele expected Goals. Emocje z Champions League, pasja "Z Podwórka na Stadion". I rzuty karne - być może w szczególności. Statystyki, cyferki, analizy, zwroty akcji, ciekawostki, ludzkie historie. Z wielką frajdą komentuje mecze Bundesligi. Za polską kadrą zjeździł kawał świata - od gorącej Dohy, przez dzikie Naddniestrze, aż po ulewne Torshavn. Korespondent na MŚ 2022 i Euro 2024. Głodny piłki. Zawsze i wszędzie.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Piłka nożna

Reklama
Reklama