Gdy 22 czerwca tego roku Diogo Jota po wielu latach udanego związku poślubił Rutę Cardoso, wydawało się, że świat stoi przed nim otworem. Miał 28 lat, a piękne wydarzenie w życiu prywatnym było ukoronowaniem udanego roku również na niwie zawodowej, gdzie przecież sięgnął po mistrzostwo Anglii i Ligę Narodów. 11 dni później podróżował wraz z bratem autostradą A-52, aby dotrzeć na prom, którym miał wrócić na treningi do Liverpoolu.

Niestety, dalszy bieg zdarzeń pokazał, jak kruche i ulotne potrafią być wszystkie nasze plany. Jota wraz z bratem Andre Silvą zginęli 4 lipca w wypadku samochodowym, gdy ich auto stanęło w płomieniach. Ziemia w prowincji Zamora w Hiszpanii na zawsze pochłonęła ich troski, smutki, żale, ale i nadzieje. Dziedzictwo pozostanie jednak wieczne tym bardziej, że wspomnienia z gry Joty dla Liverpoolu czy reprezentacji Portugalii nadal pozostają niezwykle świeże.
Serce Liverpoolu i maszyna do pressingu. Historia Diogo Joty
Jego pogrzeb był wielkim wydarzeniem w Portugalii, które przyciągnęło do miasteczka Gondomar, gdzie dorastał, nie tylko prezydenta i premiera kraju, ale też liczną delegację z klubu oraz drużyny narodowej. Był menedżer Arne Slot czy kapitan Virgil van Dijk oraz choćby zawodnik Al-Hilal Ruben Neves. Panowie bardzo dobrze się znali z gry w kadrze, ale również w Wolverhampton, gdzie Jota występował przed transferem do Liverpoolu.
Zachowanie Nevesa było wyrazem przyjaźni oraz bólu po stracie, gdyż nie było dla niego problemem pokonanie 10 godzin w samolocie z USA, gdzie wówczas przebywał ze względu na Klubowe Mistrzostwa Świata. Sam pomagał zresztą nieść trumnę Joty podczas ostatniej drogi. – Gdziekolwiek jesteś, wiem, że to przeczytasz. Zadbam o to, aby twoim bliskim niczego nie brakowało, gdy ty będziesz daleko, myśląc o nas, czekając na nas – napisał w emocjonalnej wiadomości w mediach społecznościowych.
Po zakończonych uroczystościach Neves wsiadł w samolot i udał się ponownie do Stanów. Choć wraz z kolegami z Al-Hilal sprawili niespodziankę pokonując Manchester City, to ostatecznie w całej imprezie triumfowała Chelsea. Ekipa Enzo Mareski w spektakularny sposób pokonała w wielkim finale PSG, a część nagrody za zdobycie efektownego pucharu – niecałe pół miliona funtów – przeznaczyła na wsparcie dla żony i całej rodziny zmarłego.
Podobnych gestów wsparcia było więcej i choć nie ugaszą one oczywiście bólu, to na pewno były cenne i pokazujące, jak wielką tragedią dla całej piłkarskiej rodziny była strata wyjątkowego zawodnika. Liverpool bez większego wahania zdecydował się choćby wypłacić rodzinie całość pozostającego dwuletniego kontraktu, a więc 14,5 miliona funtów. – Może ludzie myślą, że to normalne, ale nie zawsze tak nie jest w piłce nożnej. Sposób, w jaki zachowali się właściciele, był godny – mówił po śmierci swojego podopiecznego Arne Slot.
Cały klub pogrążył się latem w żałobie, pod Anfield pojawiało się mnóstwo kwiatów i wylanych łez. Poruszające były obrazki z pierwszego meczu w sezonie z Bournemouth, gdy Liverpool wygrał 4:2. Widok zaszklonych oczu Mohameda Salaha przejdzie do historii. Dało się z nich wyczytać, że przecież Jota powinien dalej być tutaj, z nami – świętować triumf po golach w końcówce. – Wspominałem o tym wielokrotnie, ten sezon będzie trudny. Nie tylko ze względu na to, co dzieje się na boisku, ale również na sprawy dookoła – mówił kilka tygodni później po przegranym meczu z Chelsea Virgil van Dijk.
„Pisałem z nim jeszcze wieczorem przed tragedią”
Z szatni mistrzów Anglii ubył jednak nie tylko wszechstronny gracz, ale przede wszystkim ciepły człowiek. Potrafił przemawiać na placu gry, a swoją skromnością pokazywał, że można się przy tym specjalnie nie wywyższać. Nie dziwi, że podczas gry w Liverpoolu mocno zaprzyjaźnił się z nim James Milner, który wykazywał się podobnymi cechami. W koszulce The Reds nikt już nigdy z numerem 20 nie zagra, gdyż po śmierci Joty został on zastrzeżony. Inaczej sytuacja wygląda jednak w Brighton, a więc obecnym klubie Milnera.
– Gdy latem okazało się, że „20” jest dostępna, od razu skorzystałem z tej możliwości. Chciałem to zrobić dla niego. Pisałem z nim jeszcze wieczorem przed tragedią. Nic poważnego, po prostu sprawdzaliśmy, co słychać i pytaliśmy, jak idzie. Był jednym z tych zawodników, których można postawić w dowolnym kącie szatni i od razu się dogadywał – wspominał doświadczony angielski pomocnik w rozmowie z The Athletic.
Jota nie zapominał też o znajomościach zawartych w Wolverhampton. Z dużym rozrzewnieniem jego postać zapamiętał choćby Andy Pearce, a więc właściciel agencji nieruchomości, która pomaga nowym graczom Wolves w aklimatyzacji w mieście. – Rozmawiałem z kobietą z salonu kosmetycznego, do którego przychodziła jego żona. Wspominała, że zaprosił ją na ostatni mecz Jurgena Kloppa w Liverpoolu właśnie przeciwko Wolves. Wyobrażacie to sobie? Bilety na ten mecz kosztowały tysiące funtów, a on dał komuś wspomnienia, które pozostaną na całe życie. Mi też kiedyś pomógł i mogłem pojawić się na meczu Ligi Mistrzów z Milanem. Siedziałem obok Paolo Maldiniego. Niesamowite – opowiadał Anglik.

Hat-trick Diogo Joty podczas meczu z Atalantą w Lidze Mistrzów
Portugalczyk nie ekscytował się specjalnie, gdy w telewizji emitowano mecze czy skróty z jego udziałem. Wolał skupiać się na kolejnym zadaniu. Wśród najcenniejszych pamiątek znajdowała się piłka meczowa podpisana przez wszystkich kolegów z drużyny po hat-tricku przeciwko Atalancie w Lidze Mistrzów w 2020 roku. – Maszyna do pressingu – napisał mu wtedy Pep Lijnders, a więc asystent Jurgena Kloppa. To dobrze określało jego piłkarski profil. Był przydatny w wielu fazach meczu i można było mu przypisać całą gamę umiejętności na co najmniej przyzwoitym poziomie.
Diego Jota był specjalistą od niełatwych trafień
Znakomicie posługiwał się prawą nogą, a z biegiem lat mocno doszlifował również granie lewą. Mnóstwo goli strzelał prowadząc piłkę właśnie z lewej strony, a gdy obrońca już do niej doskakiwał przerzucał piłkę do prawej i wykańczał sytuacje z zimną krwią. Mimo niewysokiego wzrostu, bo mierzył 178 centrymetrów, świetnie grał również głową. Legendarny obrońca Liverpoolu Jamie Carragher określił go nawet najlepszym egzekutorem w historii występów The Reds w Premier League. Można by się zapewne sprzeczać, bo przecież barwy tego klubu reprezentowali choćby Salah, Fernando Torres czy Luis Suarez. Z pewnością były jednak momenty, gdy strzelał gole z trudnych pozycji w sytuacjach wymagających dużej odporności psychicznej.
W poprzednim sezonie strzelił 6 goli w Premier League. Być może nie jest to wynik rzucający na kolana, ale mocno przyczynił się do zdobycia 20. tytułu mistrzów Anglii. Trafił już w debiucie Arne Slota przeciwko Ipswich, a później choćby w meczach z Crystal Palace (1:0), Fulham (2:2) czy Nottingham Forest (1:1). Ostatni jego gol padł natomiast w wygranych derbach z Evertonem na Anfield, które także zakończyły się wynikiem 1:0.
To pokazuje, że trafienia 28-latka były niezwykle ważne i wartość punktowa, jaką wniósł pozwoliła na spokojne wyprzedzenie Arsenalu.
Nadal widnieje w składzie na oficjalnej stronie internetowej Liverpoolu. Obok zakładek z bramkarzami, obrońcami, pomocnikami i napastnikami jest taka specjalnie przeznaczona dla niego – nazwana „FOREVER”. To piękny i symboliczny gest pokazujący, że Jota będzie z klubem już na zawsze, odkąd pojawił się w nim latem 2020 roku. Wówczas, gdy Liverpool płacił za niego 41 milionów funtów wydawało się, że sprowadza tylko rezerwowego. O sile ataku mistrzów Anglii stanowiła przecież wielka trójka: Mohamed Salah – Roberto Firmino – Sadio Mane. – Musisz podjąć z nimi rywalizację. Chcę, abyś na nich naciskał i sprawił, żeby nikt nie czuł się komfortowo – od razu zakomunikował mu Klopp.
Jota wykonał zadanie z nawiązką i z biegiem czasu coraz częściej zaczął wychodzić w pierwszym składzie. Na przestrzeni lat w pamięci kibiców zapisały się również dwa trafienia z Arsenalem w półfinale Pucharu Ligi w 2022 roku, gdy Liverpool sięgał później po trofeum. Ważny był również gol na 4:3 z Tottenhamem pod koniec sezonu 2022/23. Liverpool prowadził już wtedy na Anfield 3:0, w drugiej minucie doliczonego czasu gry goście za sprawą Richarlisona wyrównali, ale Jota zdążył jeszcze przed ostatnim gwizdkiem wprawić stadion w ekstazę.
Na boisku determinacja i upór potrzebne były mu od najmłodszych lat. Wielokrotnie wspominał, że nie dostał wielkiego daru od Boga. Dryblingów, prowadzenia piłki czy zwinności uczył się podczas wielogodzinnych treningów. Tak było choćby w wieku 16 lat, gdy za grę w lokalnym Gondomar rodzice musieli dopłacać, gdyż klub utrzymywał się ze składek. – Nigdy nie marzyłem o tym, że zagram w Porto, choć do stadionu miałem 10 minut piechotą. Udało się jednak, przez co byłem bardzo szczęśliwy. Zawsze też będę wdzięczny Pacos de Ferreira, bo to oni dali mi pierwszą szansę na szczeblu portugalskiej ekstraklasy – wspominał po latach. Dla Smoków z Estadio do Dragao w sezonie 2016-17 strzelił 9 goli, po czym trafił do Wolverhampton. Początkowo na wypożyczenie z Atletico Madryt, gdzie nie zagrał ani razu.
Droga Joty na szczyt. Nie dostał wielkiego daru
W Anglii zanim pokazał swoje możliwości na wielkiej scenie w Premier League, musiał przebijać się przez Championship. Trafił na Molineux, gdy większe wpływy po przejęciu klubu przez grupę Fosun zaczął tam mieć portugalski superagent Jorge Mendes. W klubie zrodziła się spora portugalska kolonia. Był trener Nuno Espirito Santo, a na boisku Jota, Neves czy choćby do niedawna jeszcze piłkarz Stali Mielec – Ivan Cavaleiro. – Diogo kochał Francesinhę. To najsłynniejsza kanapka w Porto – z mięsem, głównie stekiem, z serem i gęstym sosem. Za każdym razem, gdy jadł wieczorem w Aromas, zamawiał właśnie taką – wspomina Monica Ferreira, właścicielka dawnej kawiarni w Wolverhampton.
– Nigdy nie zapomnę, jak pierwszy raz wszedł do lokalu. Był z Rute i nie mogłam się powstrzymać od pytania, co oni robią w Wolverhampton. Oboje wyglądali tak młodo. Myślałam, że są studentami, ale dopiero potem mąż mnie uświadomił, że to Diogo Jota, zawodowy piłkarz kadry Portugalii i Wolves – dodawała restauratorka w rozmowie z The Athletic.
Miłość Diogo i Rute dojrzewała więc na portugalskim skrawku ziemi deszczowego i niezbyt zachęcającego bogatą architekturą Wolverhampton. To właśnie będąc piłkarzem tego klubu debiutował również w drużynie narodowej. Stało się to w 2019 roku podczas meczu z Litwą, jeszcze za kadencji byłego selekcjonera reprezentacji Polski Fernando Santosa. – Nie mogłem w to uwierzyć. Zakochałem się w piłce podczas EURO 2004. Wtedy turniej był na naszych stadionach, w Portugalii, a główną postacią był Cristiano Ronaldo. Teraz mogłem dzielić z nim szatnię – opowiadał onieśmielony sytuacją Jota. Jego licznik występów w kadrze zatrzymał się na 49 meczach oraz 14 golach. Brał udział w EURO 2020 i 2024. Na mundialu w Katarze też by wystąpił, ale nie mógł ze względu na kontuzję. Ostatnie trofeum, jakie wywalczył w karierze, zrobił właśnie z drużyną narodową. W czerwcu po rzutach karnych Portugalia wygrała z Hiszpanią sięgając po Ligę Narodów.
Co ciekawe, w portugalskiej koszulce dał się we znaki również polskim obrońcom.
Zapamiętali go zapewne zwłaszcza Mateusz Wieteska czy Krystian Bielik. W listopadzie 2018 roku strzelił reprezentacji U-21 dwa gole podczas baraży o awans do młodzieżowych mistrzostw Europy we Włoszech. W Zabrzu Portugalczycy wygrali 1:0, ale na wyjeździe Polacy sprawili niespodziankę odrabiając straty i wygrywając 3:1. Ekipa Czesława Michniewicza pojechała na turniej, a Jota odjechał w większy świat kariery, gdyż były to dla niego ostatnie mecze w kadrze U-21.

Diogo Jota walczy z polskimi obrońcami podczas meczu w Zabrzu
Jednym z bardziej popularnych elementów upamiętnienia tego gracza w ostatnim czasie stała się jego cieszynka, gdy siada na murawie i zaczyna grać na padzie. Często wykonuje ją choćby Luis Diaz, strzelając gole dla Bayernu Monachium. To odniesienie do jego pasji e-sportowej. Jota miał nawet swój zespół o nazwie Luna Galaxy. W 2020 roku gdy, podczas pandemii koronawirus,a Sky Sports pokazywała oficjalny turniej zorganizowany przez Premier League w FIFĘ, Wolverhampton wystawiło do rywalizacji właśnie Diogo Jotę. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, bo w finale Portugalczyk pokonał przyszłego kolegę z Liverpoolu – Trenta Alexandra-Arnolda.
– Moi koledzy z drużyny e-sportowej często mówią: „Wykonujesz ruchy, których się nie spodziewamy!” Wiesz, czemu potrafię to robić? Bo mam w sobie wizję prawdziwego piłkarza, który zna to wszystko na wysokim poziomie z boiska. Każdy mecz, czy prawdziwy, czy wirtualny, jest jak otwarta książka. Ty musisz po prostu wiedzieć, w jaki sposób ją czytać – opowiadał Jota.
Mimo jego śmierci, książka Diogo Joty nadal pozostanie otwarta. Zapisał ją tysiącami wspaniałych chwil dla rodziny i kibiców, ale we wspomnieniach fanów na całym świecie pozostaje żywy, czego wyraz obserwujemy w 20. minucie każdego domowego meczu Liverpoolu. Ludzie wstają z miejsc i przez 60 sekund bijąc brawo oraz intonując jego przyśpiewkę oddają mu hołd.
Wraz z The Reds zdobył mistrzostwo Anglii, Puchar Anglii oraz dwa Puchary Ligi, zyskał też przede wszystkim szacunek i podziw. Odszedł za wcześnie, ale jego postać pozostanie inspiracją.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- „Pojazd poruszał się spokojnie”. Przełom w sprawie przyczyn wypadku Joty?
- Diogo Jota nie żyje. Poruszające pożegnanie Juergena Kloppa
- Świat sportu pogrążony w żałobie po śmierci Joty. „To nie ma sensu”
fot. Newspix