Reklama

Dziekanowski: Ubolewam, że Legia szuka ratunku w 32-letnim Carlitosie

redakcja

Autor:redakcja

22 sierpnia 2022, 09:08 • 9 min czytania 34 komentarzy

Poniedziałkowa prasa z kilkoma ciekawymi tekstami i opiniami. 

Dziekanowski: Ubolewam, że Legia szuka ratunku w 32-letnim Carlitosie

PRZEGLĄD SPORTOWY

Darijo Srna, dyrektor sportowy Szachtara Donieck, opowiada o wojnie na Ukrainie, która jest jego drugim domem.

Teraz nieco mniej mówi się o wojnie. Jak wygląda sytuacja na Ukrainie?

— Sytuacja się nie zmieniła. Rosjanie niszczą wszystko, co napotkają na swojej drodze: budynki, domy czy szkoły. Zabijają bezbronnych ludzi, czy dzieci. Wierzę, że wspólnie znajdziemy sposób, aby zatrzymać Rosjan i żeby odesłać ich tam skąd przyszli. My nie chcemy żyć, tak jak oni, my wybraliśmy inne życie. Oni wybrali życie w zamkniętym pudełku, więc życzę powodzenia, bo my tak nie chcemy. Niech wracają do swojego kraju, a nie zabierają nam dom oraz naszą historię.

Reklama

Czy piłkarze Szachtara są w stanie skupić się na piłce?

— Mniej więcej. Mamy wielu fanów, którzy są na Ukrainie i walczą za kraj w Doniecku, Charkowie czy Zaporożu. Codziennie dostajemy wiadomości, aby grać i dawać im pozytywne emocje. To dla nich chcemy rywalizować na boisku, aby pomóc im przetrwać te trudne chwile.

Jest to pewnego rodzaju odcięcie się od wojny?

— Każdy może pomóc na swój sposób. Szachtar może pomóc, rozgrywając mecze charytatywne, tak jak robiliśmy to przeciwko Ajaxowi czy Romie, bo dzięki temu możemy wysyłać pieniądze armii czy osobom potrzebującym. Drugim sposobem jest gra na arenie międzynarodowej, gdzie nie ma Rosjan, bo na to nie zasługują. Chcemy dawać Ukraińcom pozytywne emocje.

Liga ukraińska wraca do gry. Czy jest to pewien przejaw odwagi i siły, a zarazem sygnał w kierunku Rosjan? To bezpieczne rozwiązanie?

— Nie wiem, czy jest to bezpieczne, ale musimy spróbować, bo taka jest decyzja państwa. Wierzymy, że wszystko będzie dobrze, a ukraińska armia ochroni nas. Chcemy dać ludziom trochę przyjemności.

Reklama

Rozmowa z prezesem Rakowa, Adamem Krawczakiem.

Jak to się stało, że Raków w tak krótkim czasie zaczął wyznaczać trendy klubom zdecydowanie bardziej utytułowanym? Uchodzicie za wzór dobrze poukładanego piłkarskiego przedsiębiorstwa.

Pewnie niektórzy chcieliby sklonować Michała Świerczewskiego i Marka Papszuna, a może nawet jeszcze kilka innych wyjątkowych osób z naszego klubu, jak choćby Wojtka Cygana właśnie. U nas przede wszystkim jest taka forma stabilizacji i konsekwencji. Operujemy głównie tymi samymi ludźmi. Jeśli gdzieś pojawiają się słabsze ogniwa, to je wymieniamy, ale kluczowe osoby w tym klubie są właściwie od czasów, kiedy przejął go Michał Świerczewski (właściciel 100 proc. akcji klubu – dop. red.).

Kilka osób oczywiście dołączyło później, jak choćby ja na początku tego roku. Jest kilka takich czynników, które składają się na sukces, ale kluczowym moim zdaniem jest wspomniana konsekwencja i nieprawdopodobna wręcz determinacja. Do tego dochodzi stabilizacja finansowa, którą zapewnia właściciel i jego firmy, ale nie zapominamy też o pozostałych sponsorach czy mieście, które również wspiera klub.

(…) Patrząc, w jakim tempie Raków się rozwija, zapytam wprost: wicemistrzostwo w tym sezonie będzie zawodem?

Myślę, że zawód to jest zbyt duże słowo, natomiast jeśli chcemy stawać się coraz lepsi, to pozostał nam tylko jeden możliwy krok do przodu jeżeli chodzi o ekstraklasę i taki jest nasz cel. Jednak to też zależy, w jakich okolicznościach mielibyśmy zająć to drugie miejsce. Jeśli okażemy się słabsi od naszych rywali, to znaczy, że na takim poziomie jesteśmy i trzeba się poprawić, aby dalej wojować o to mistrzostwo. Jeśli natomiast sami okazalibyśmy gdzieś naszą słabość, czując, że na tle rywali jesteśmy mocniejsi, to wtedy byłby zawód.

Od dwóch sezonów piłkarze Pogoni Szczecin kończą na podium z brązowymi medalami. Jej kibice chcieliby więcej – oczekują kolejnego kroku, a największe rezerwy widzą w transferach. No właśnie, dlaczego? Pogoń nie chce czy nie jest w stanie płacić więcej za piłkarzy?

(…) Transfer Kozłowskiego bez bonusów to osiem milionów, a nie 11 milionów, jak krążyło w mediach. Płatność jest w ratach, a z tak okazałego kawałka tortu część trzeba odkroić jako prowizję dla agenta zawodnika i dla poprzedniego klubu Kozłowskiego, Bałtyku Koszalin. Ale nawet jeśli to nie jest i osiem milionów, to wciąż potężna kwota, choćby i płacona w ratach. Tymczasem nie widać jej w działaniach Pogoni na transferowym rynku.

Nie widać również dlatego, że klub zaryzykował w zeszłym sezonie z wydatkami, gdy decydował się zatrudnić choćby Grosickiego. Jak wspominaliśmy, pensja 86-krotnego reprezentanta Polski jest jedną z najwyższych w ekstraklasie – pomocnik spłaca się na boisku, a za robotę trzeba co miesiąc wykonać przelew na jego konto.

W ogóle ściągnięcie rok temu Grosickiego i spełnienie jego finansowych wymagań było możliwe tylko dzięki obecności Kozłowskiego w kadrze. W Pogoni wiedzieli, że w przyszłości (jak się okazało – niedalekiej) zarobią na nim miliony i mogą wziąć na siebie pensję Grosickiego. Ale pożyczone pieniądze, którymi klub jesienią ratował się na wypłaty, trzeba było po transferze nastolatka do Anglii oddać. Pogoń była pod kreską, gdy z Wysp Brytyjskich dotarła pierwsza transza za transfer Kozłowskiego.

Wzrosły też koszty utrzymania boisk treningowych wokół stadionu. Część z nich ma podgrzewaną płytę, wszystkie są oświetlone. Pogon nie płaci już prawie pięć milionów złotych, tylko musi się szykować na wydatek sięgający 13 milionów. – Kilkaset tysięcy złotych wydano na nowoczesny sprzęt do opieki nad murawami – zauważa Daniel Trzepacz, redaktor naczelny portalu PogonSportNet.pl.

– Pieniądze przeznaczamy na rozwój całego klubu – podkreślają jego pracownicy. To pieniądze, które Pogoń musi sobie wypracować. Na transferach, prawach telewizyjnych, sponsorze na koszulkach, programie Biznesowa Duma Pomorza. W Pogoni właściciel nie dorzuca do budżetu, jak w Rakowie Michał Świerczewski, gdy potrzeba dodatkowych pieniędzy na zawodnika.

Rozmowa z Karolem Świderskim, który w ostatniej kolejce MLS strzelił gola i zaliczył efektowną asystę.

W związku z tym, że w MLS gra się bez przerwy od lutego, czy stawia to pana w lepszej czy gorszej sytuacji w porównaniu do innych kadrowiczów, którzy albo nie grają wcale – jak Krzysztof Piątek – lub którzy dopiero zaczynają sezon? Pytam w perspektywie przygotowań do mundialu w Katarze.

Wszystko zależy od tego, kiedy my skończymy, bo jeżeli nie awansujemy do play-off ów, ja praktycznie kończę grać na pięć tygodni przed mistrzostwami świata. Ale jeśli będzie taka okazja i trener Michniewicz powie, że mam być w kadrze, zrobię wszystko, żeby być jak najlepiej przygotowany. Dla mnie to, ile gram, nie ma różnicy. Nie wiem, który mecz zagrałem w całym sezonie. Myślę, że gdzieś koło sześćdziesiątego piątego, bo w PAOK miałem mnóstwo spotkań. Do tego była kadra. Później jeszcze jeden okres przygotowawczy zimą. Tak się składa, że gram praktycznie cały rok bez przerwy. Gdzieś tam zdarza się jakiś jedno-, dwudniowy kryzys, ale fizycznie dalej czuję się bardzo dobrze i myślę, że to nie będzie żadną przeszkodą.

Zadowolony jest pan z projektu „Charlotte FC”?

Myślę, że tak. Ciężko pracujemy na treningach i u wszystkich widać zaangażowanie. Nasi młodzi chłopcy też chcą się uczyć, dlatego mam nadzieję, że zarówno końcówka tego sezonu, jak i przyszły rok będą dla nas udane. Właśnie doszli do nas kolejni zawodnicy, którzy czekają na wizę. Myślę, że oni będą mogli nam pomóc już teraz. Liczę, że po sezonie też dojdzie do transferów, dzięki którym w przyszłym sezonie będziemy bardzo mocną drużyną.

Dariusz Dziekanowski nie jest zadowolony, że do Legii przyszedł Carlitos.

Skoro mowa o trenerach, to po piątkowym meczu przeciwko Legii na słowa uznania zasłużył Bartosch Gaul. Taktyka szkoleniowca Górnika sprawiła, że w pierwszej połowie całkowicie sparaliżowano poczynania gospodarzy. Gracze Kosty Runjaicia nie potrafi li sobie poradzić z wysokim pressingiem gości z Zabrza. Podzielam opinię 34-letniego trenera Górnika, że rzut karny dla Legii był kontrowersyjny, ale myślę, że zabrzanie bardziej powinni żałować, iż nie wykorzystali choćby połowy dogodnych sytuacji, które stworzyli w pierwszej części gry. Warto zwrócić uwagę, że zagrożenie stwarzali zawodnicy z małym doświadczeniem w Ekstraklasie, jak chociażby 21-letni Aleksander Paluszek. Ubolewam, że Legia szuka ratunku w osobie 32-letniego Carlitosa – piłkarza, który przez ostatnie cztery lata nie potrafił wywalczyć sobie miejsca w niezbyt mocnych klubach zagranicznych i który pojawił się w Warszawie trzy dni temu. To świadczy o wyjątkowej desperacji tej drużyny, zwłaszcza że ten najlepszy w latach 2017/18 piłkarz Ekstraklasy i trzeci strzelec w sezonie 2018/19 już w 2019 roku był przez Legię niechciany… Co zmieniło się przez te ostatnie trzy lata?

SPORT

Michał Zichlarz przekonuje, że Legia jest faworyzowana przez sędziów w Ekstraklasie.

Tydzień temu w starciu Legii na Widzewie też były kontrowersje związane z decyzjami Szymona Marciniaka. Kibice pytają czemu te wątpliwości dotyczą zawsze Legii, a nie innego klubu? Dlaczego tak się dzieje, że jedenastka z Warszawy ciągnięta jest za uszy? Już pomińmy tu fakt dużej ilości arbitrów ze stolicy w najwyższej klasie rozgrywkowej.

Akurat jestem w trakcie lektury dobrej książki „Calcio. Historia włoskiej piłki” Johna Foota. Sporo tam o futbolowych aferach, jak Totonero w latach 80. czy Calciopoli kilkanaście lat temu. Sporo też o skandalach i wątpliwościach związanych z obsadą sędziowską na poszczególne mecze. W teorii wszyscy mają być równi, w praktyce są równiejsi. W naszej rzeczywistością tymi równiejszymi są legioniści. Fani, ale też ludzie będący blisko piłki czy w samym kotle tych wydarzeń, widzą to i mają tego powoli dość. Przewodniczący Kolegium Sędziów, Tomasz Mikulski, wszystkim kieruje od roku, ale na razie – jak widać po tym, co dzieje się w przypadku arbitrów na ligowych boiskach – nie bardzo mu to wychodzi, a przecież zapowiadał, że jego rządy będą inne niż te w wykonaniu Zbigniewa Przesmyckiego wcześniej. Na razie panowie rozjemcy są sporadycznie odsuwani od prowadzenia meczów, jak ostatnio Jarosław Przybył, więc wielka krzywda im się nie dzieje. Po krótkim czasie wracają na ekstraklasowe tory i dalej wszystko toczy się jak wcześniej. I nie bardzo widać, żeby ktoś z tym faktycznie robił porządek…

Arkadiusz Milik ma coraz niższe notowania w Marsylii.

Arkadiusz Milik gra przeciętnie, ale mimo to ciągle znajduje się na celowniku jakiegoś giganta. Francuski dziennik „La Provence” poinformował, że Juventus „ma oko na Milika”, który nie ma żadnej gwarancji, że pozostanie w klubie. Jednak „bianconeri” nie podjęli jeszcze żadnych kroków, ciągle nastawieni są na sprowadzenie Memphisa Depaya z Barcelony. Pojawił się też… Real Madryt, gdzie Milik miałby być alternatywą dla Karima Benzemy! Wcześniej pisano, że powróci do Napoli albo przeniesie się do niemieckiej Bundesligi. Gdyby Milik strzelał bramki, nie byłoby tematu. Bliski opuszczenia Marsylii jest Cengiz Under, którego Olympique chce wymienić na Rusłana Malinowskiego z Atalanty Bergamo. Początkowo Turek niezbyt entuzjastycznie podchodził do pomysłu, ale potem były zawodnik Romy zmienił zdanie i się zastanawia.

Do zamknięcia okienka transferowego pozostaje 10 dni. Olympique Marsylia pozyskał do ataku Luisa Suareza i Alexisa Sancheza, jednak Milik w dwóch wcześniejszych meczach wychodził w pierwszym składzie. Luis Suarez w debiucie zastąpił Milika i strzelił dwa gole, ale w kolejnym meczu z Brestem 90 minut siedział na ławce. Sanchez z Brestem zagrał II połowę, bramki nie zdobył, za to Marsylia gola straciła i zremisowała 1:1. Milik w obu meczach nie wypadł dobrze, jednak także z Nantes miał zagrać od początku. Ale gdy trener Tudor na konferencji prasowej przed spotkaniem komplementował Sancheza, który zasługuje na ciepłe przyjęcie ze strony kibiców w swoim pierwszym meczu na Stade Velodrome, można było oczekiwać, że Milik usiądzie na ławce. I pozostał na niej przez całe spotkanie.

SUPER EXPRESS

Nic, poza młócką z weekendu.

FAKT

Jak wyżej.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

34 komentarzy

Loading...