Niby przyzwyczailiśmy się już do tego, że jeśli chodzi o Ekstraklasę, to spodziewać się należy absolutnie wszystkiego, ale pomimo tego doświadczenia, dziwnie patrzy się na występy tych piłkarzy. Powiedzieć, że niektórzy z nich jesienią nie zachwycali, to jak wystartować w konkursie na niedopowiedzenie roku. Część była wręcz – wytykanym palcami przez kibiców i dziennikarzy – pośmiewiskiem ligi. Teraz – ni stąd, ni zowąd – należą do ligowej czołówki na swoich pozycjach, koszą statuetki dla najlepszych, prowadzą swoje drużyny od zwycięstwa do zwycięstwa. Zapraszamy na przegląd największych piłkarskich metamorfoz w Ekstraklasie.
Jak zapewne się domyślacie, dominować będą w nim piłkarze Zawiszy, ale nie zabraknie również przedstawicieli innych drużyn. Kolejność w zasadzie przypadkowa.
GRZEGORZ SANDOMIERSKI (ZAWISZA BYDGOSZCZ)
Przed meczem z Pogonią odebrał statuetkę dla najlepszego piłkarza marca w całej lidze i nie mamy zamiaru polemizować z tym wyborem. Przypomnimy tylko, że był taki moment w tym sezonie, gdy przegrywał rywalizację z Andrzejem Witanem, co raczej przyzwoitym bramkarzom nie przystoi. Wygląga na to, że swoje już wpuścił, teraz jest pewnym punktem drużyny, które straciła wiosną ledwie dwie bramki. Zdrowy Wojciech Kaczmarek, jeden z twórców sukcesów Zawiszy z zeszłego sezonu i bohater finału Pucharu Polski, prędko do bramki nie wróci.
MARCIN ROBAK (POGOŃ SZCZECIN)
W tym przypadku różnica w grze jesienią a wiosną jest najmniejsza, słowo „partaczył” z tytułu jest oczywiście nie na miejscu, ale liczba strzelanych bramek mówi sporo. W poprzedniej rundzie cztery trafienia, a w tej już siedem. Czyli wszystkie, które udało się zdobyć Pogoni tej wiosny. Robak wrócił na właściwe tory, na swój normalny poziom. To zapewne rezultat spokojnej głowy. Latem namącił mu w niej wyjazd do Chin, który ostatecznie nie doszedł do skutku. Znając życie, znów powalczy o koronę króla strzelców.
JACEK KIEŁB (KORONA KIELCE)
Jesienią aż sześć razy ocenialiśmy jego grę na notę 1 lub 2, obok Fedora Cernycha i Huberta Wołąkiewicza dostawał je najczęściej ze wszystkich piłkarzy Ekstraklasy. Summa summarum rundę skończył z dość żenującą średnią – 3.31. Nie było wątpliwości – to jego najgorszy okres od moment, gdy trafił do Ekstraklasy. No, może poza nieudanymi rundami w Lechu, gdy rzadko wąchał murawę. Teraz wyraźnie odżył, choć jeszcze przed chwilą wydawało się, że może przegrać rywalizację Pyłypczukiem. Znów uskutecznia swoje nieco podwórkowe, ale też całkiem efektywne dryblingi. Do tego strzela bramki i asystuje, czego chcieć więcej?
ALVARINHO (ZAWISZA BYDGOSZCZ)
Ze wszystkich metamorfoz, których właśnie jesteśmy świadkami w Bydgoszczy, chyba ta dziwi nas najbardziej. Alvarinho nie dał praktycznie żadnych podstaw, które pozwalałby twierdzić, że potrafi grać w piłkę. Chyba nie będzie wielkim nadużyciem stwierdzenie, że z całego egzotyczno-ofensywnego kwartetu Kadu-Carlos-Wagner-Alvarinho ten ostatni rokował najsłabiej. Jak się jednak okazało, tamci w Bydgoszczy są już tylko mglistym wspomnieniem, a Alvarinho robi rzeczy, o które go nie podejrzewaliśmy. Genialna asysta piętką na Wiśle. Jeszcze bardziej genialny strzał z rzutu wolnego w meczu przeciwko Pogoni. Cuda.
FILIP STARZYŃSKI (RUCH CHORZÓW)
Jesienią był niemal etatowym badziewiakiem, pięć razy gościł w naszym zestawieniu najgorszych piłkarzy kolejki. Miał być liderem Ruchu Chorzów i doskonale pamiętamy, w którym kierunku poprowadził swoją drużynę. Prościutko do strefy spadkowej. Trzeba mu jednak oddać, że teraz solidnie pracuje na to, by opuściła tę niechlubną pozycję. Swojego indywidualnego dorobku z zeszłego sezonu zapewne nie poprawi (10 goli i 8 asyst, w tym na razie kolejno: 5 i 5), ale jest szansa, że nie będzie to czas spisany na straty.
ANDRE MICAEL (ZAWISZA BYDGOSZCZ)
Był już gwiazdą ligi, był też jej pośmiewiskiem, a teraz znów bliżej mu do pierwszego z tych statusów. Z czego wynikają te wahania formy, oczywiście nie wiadomo. Niektórzy twierdzą, że jego powrót to w dużej mierze zasługa Luki Maricia, który wziął na siebie ciężar liderowania blokowi defensywnemu Zawiszy. Dzięki temu na Micaelu spoczywa mniejsza odpowiedzialność, zdjęta została blokada. Niegłupia teoria.
ARKADIUSZ PIECH (GKS BEŁCHATÓW)
Nazwa „Legia Warszawa” ewidentnie go przytłoczyła, nie potrafił się odnaleźć w stolicy. Kiedy już wydawało się, że najbardziej spektakularną akcję przeprowadził w jednym ze świdnickich szpitali, trafił do GKS Bełchatów i z miejsca stał się najlepszym piłkarzem tej drużyny. Prowincja mu służy. Na początku strzelał ze spalonych, później prawidłowo, aż w końcu się zaciął. W Bełchatowie z niecierpliwością czekają na jego gole – w nich cała nadzieja w walce o utrzymanie.
LUIS CARLOS (KORONA KIELCE)
Nie do końca rozumieliśmy decyzję o przygarnięciu go w Kielcach, ale najwidoczniej Ryszard Tarasiewicz posiada klucz do tego piłkarza. W dalszym ciągu jest chimeryczny, ale proporcje występów udanych do nieudanych są na dziś zadowalające. Generalnie sporo wniósł do Korony, bo do tej pory trochę brakowało tej drużynie typowego pędziwiatra. Raczej nie przyda się przy dośrodkowaniach Pawła Golańskiego ze stałych fragmentów, ale od tego są przecież inni. Ze swoich zadań wywiązuje się na razie solidnie.
PAULUS ARAJUURI (LECH POZNAŃ)
Fin dyryguje obroną pretendenta do tytułu, a jesienią nic nie wskazywało na to, że tak to może wyglądać. Z różnych powodów wystąpił tylko w dziewięciu meczach, natomiast rundę wcześniej zaliczył ledwie cztery występy. Wydawało się, że Lech zanotował kolejną transferową wtopę. Dopiero teraz Arajuuri pokazuje na co go tak naprawdę stać. W obronie myli się rzadko, częściej za to naprawia błędy kolegów. W dodatku jego bramki zapewniły Lechowi cztery punkty! Powrót do reprezentacji Finlandii absolutnie zasłużony.
JAKUB WÓJCICKI (ZAWISZA BYDGOSZCZ)
Teoretycznie to prawoskrzydłowy, ale zapewne już dawno przestał przywiązywać do tego uwagę, wszak różni trenerzy rzucali go po całym boisku. Jeśli nas pamięć nie myli, to: grywał na szpicy (jeszcze w pierwszej lidze), zastępował Masłowskiego na „10”, bywał defensywnym pomocnikiem, a teraz jest prawym obrońcą. I wydaje się, że to strzał w środek tarczy. Pierwsze próby na boku defensywy były dość bolesne, ale teraz – profesura. Ma zdrowie, by biegać od jednego pola karnego do drugiego. Sporo pewności siebie dodała mu też kapitańska opaska, którą niedawno otrzymał.
Fot. FotoPyK