Tydzień temu odbyła się ostatnia kolejka Bundesligi, więc dziś cała uwaga niemieckich kibiców skupiła się na finale Pucharu Niemiec. W meczu o trofeum nie dane było zagrać Borussii Dortmund, Borussii Monchengladbach i Bayernowi, ale zobaczyliśmy zespoły, które w tym sezonie w pełni zasłużyły na finał. Freiburg zmierzył się z RB Lipsk, czyli zobaczyliśmy starcie drużyn, które do tej pory nigdy nie triumfowały w tych rozgrywkach. Zestawienie ciekawe, ale sam mecz nie porywał. Zamiast święta niemieckiego futbolu, był festiwal pragmatyzmu, błędów, zmęczonych nóg i głów. Można było lepiej wykorzystać ten wieczór. Na przykład włączyć szkolenie z szydełkowania lub robienia swetrów na drutach.
Red Bull nie będzie zadowolony
Ostatnie dwa ligowe spotkania nie poszły po myśli piłkarzy Freiburga. Oba przegrali i przez to zajęli szóste miejsce, choć awans do Ligi Mistrzów był w ich zasięgu. Dlatego tym bardziej chcieli sobie odbić wspomniane niepowodzenia. I trzeba uczciwie przyznać, że na początku mieli więcej z gry niż zespół z Lipska. Wyglądało to tak, jakby ich przeciwnicy uznali, że dadzą się wyszaleć drużynie Christiana Steicha, ale w ten sposób kusili los. Nie było szaleńczego tempa. Nie było zagrań, które sprawiały, że kopara opadała do podłogi. Spokojnie, bez błysku. Taki trochę mecz drużyn środka stawki, gdy mają już zapewnione utrzymanie i myślą o bookowaniu wakacji. Mallorka, Bali, a może Augustów?
Pierwszy gol padł dość szybko i wiązał się z lekką kontrowersją. Piłkarze RB Lipsk urządzili sobie konkretną drzemkę na własnej połowie i pozwolili Freiburgowi na zbyt wiele. Długa piłka, dośrodkowanie na Sallaia i… Ręka Węgra, ale po wcześniejszym odbiciu się futbolówki od murawy. Ofensywny gracz za moment wyłożył piłkę Eggesteinowi, który przytomnie uderzył w dolny róg bramki Petera Gulacsiego. Początek wielkiego widowiska. A gdzie tam…
Freiburg po wyjściu na prowadzenie na moment się jeszcze rozbujał, ale o mało nie sprowadził na siebie nieszczęścia. Pojawiło się lekkie zamieszanie w polu karnym Marka Flekkena i nagle Hofler wymyślił sobie, że zgra głową do bramkarza. Zrobił to beznadziejnie, bo posłał piłkę pod nogi Nkunku. Jego fart polegał na tym, że Francuz był w tak dużym szoku, iż zepsuł przyjęcie i potem strzał. Za moment Schlotterbeck wybił z linii, walnął się w pierś i zapodał jakiś okrzyk bojowy, by się dodatkowo nakręcić. Wybrał ciekawy sposób pokazywania wyższości nad rywalem.
A co dalej z Lipskiem? Był bezbarwny i schematyczny. Zawodnicy Domenico Tedesco niby oddali więcej strzałów w pierwszej części spotkania, ale były to próby wyłącznie dla poprawienia statystyk. Takie od niechcenia, byle były. W końcówce przesunęli się pod bramkę Flekkena, ale pchanie przeważało nad graniem. Firma produkująca napoje energetyczne chyba zapomniała podrzucić do szatni Lipska swoje specyfiki, bo ich piłkarze sprawiali wrażenia, jakby opili się wody z kałuży.
Lipsk się osłabił. Freiburg się obciął
Po przerwie RB Lipsk na moment się przebudził, ale pięć minut to trochę mało. Na domiar złego piłkarze Domenico Tedesco zaczęli szukać kolejnego guza. Szybko Marcel Halstenberg zobaczył czerwoną kartkę, po tym jak został przepchnięty przez Lukasa Holera i musiał ratować się faulem. Prosty błąd, który miał olbrzymie konsekwencje.
Jego koledzy grali bardzo nerwowo, wdawali się w pyskówki i zbierali kartki za owoce swojej frustracji. Wydawało się, że Freiburg ma tytuł w kieszeni, ale w idiotyczny sposób stracił bramkę na 1:1. Lipsk źle wykonał rzut wolny, prosto w mur, ale to nieistotne. Za moment poszła długa na wiwat, która została zgrana na drugi słupek. Nastąpiła poważna konsternacja pod bramką Flekkena, któremu odcięło myślenie. Wraz z kolegami tylko obserwował, jak futbolówka leciała w stronę Nkunku. Francuz tym razem się nie pomylił i było 1:1. Szok.
Końcówka była nieco ciekawsza niż większość spotkania, bo oba zespoły coś tam próbowały zmontować. Wciąż bez szału, ale poprzeczka została wkopana pięć metrów pod ziemię i łatwo było poszybować tuż nad nią. Nikt nie prosił o dogrywkę, nikt jej nie potrzebował, ale trzeba było ją rozegrać.
Słupki, zmęczone nogi i oczekiwania na karne
W niej Freiburgowi zaczęło się spieszyć. Obili oba słupki. Streich chyba przypomniał swoim zawodnikom, że grają w przewadze jednego piłkarza, bo coś się ruszyło. A to rzut rożny, a to jakaś akcja w bocznym sektorze boiska. Lipsk próbował temu przeciwdziałać, ale ewidentnie brakowało paliwa.
Skutecznie oba zespoły wybijały się z rytmu. Groźna kontra i cyk faul. Piłkarz może przejść, ale zawodnik nie. Tak to niestety wyglądało. Mimo to w pewnym momencie zapachniało golem. Haberer posłał niesygnalizowany strzał. Piłka leciała jak pocisk, ale trafiła w poprzeczkę. Za moment była sytuacja stykowa w polu karnym Freiburga. Wybito Daniemu Olmo piłkę sprzed nosa, ale był też kontakt obrońcy Freiburga z nogami Hiszpana. Sędzia uznał, że interwencja była czysta i wskazał tylko na rzut rożny, ale była to sytuacja 50 na 50.
Zamiast jednego karnego, wisiała w powietrzu cała seria jedenastek i stała się faktem. Kilka głębszych oddechów, szybkie nawodnienie i piłkarze przeszli do dzieła. W karnych lepsi okazali się piłkarze z Lipska. Nie popełnili błędów, a w zespole rywali swoje jedenastki zepsuli Gunther i Demirović. W ten sposób Byki sponsorowane przez koncern produkujący napoje energetyczne po raz pierwszy wygrały Puchar Niemiec. Cenne zwycięstwo, wartościowy wynik, ale widowisko do zapomnienia.
SC Freiburg – RB Lipsk 1:1 p.k 3:5 (1:0)
M. Eggestein 20′ – C. Nkunku 76′
WIĘCEJ O NIEMIECKIEJ PIŁCE:
- Niedoceniony przez „Wilki”. Uwielbiany przez „Orły”
- Czy Krzysztof Piątek będzie grał w przyszłym sezonie w 2. Bundeslidze?
- Magath utrzyma Herthę czy spełni ostatnią posługę dla HSV?
Fot. Newspix.pl