Liga brazylijska zawsze w naszym mniemaniu uchodziła za taką, którą się ceni, która ma pełne trybuny i kapitalne mecze, ale którą rodzime gwiazdy porzucą błyskawicznie jak tylko usłyszą o możliwości wyjazdu do Europy. Dlatego jednak z pewnym zaskoczeniem odbieraliśmy kilka lat temu raporty, że trend zaczyna się odwracać. Brazylijski futbol tak stanął na nogi, że nie tylko nie opłaca się najlepszym wyjeżdżać, ale jeszcze Brazylijczycy z Europy gremialnie wracają do kraju. Jakby tego było mało, w kraju kawy organizowano mundial, a taką imprezę zawsze reklamuje się jako wielki zastrzyk pieniędzy i szansę na to, by wskoczyć na wyższy poziom – finansowo, kibicowsko, medialnie, pod względem infrastruktury.
No więc jak to możliwe, że biorąc to wszystko pod uwagę, dziś, kilka miesięcy po mundialu, rząd przejmuje władzę nad zadłużonym po uszy brazylijskim futbolem? Pierwszy raz ma miejsce tak szeroko zakrojona interwencja państwowa, bo jest bezprecedensowo źle. Kluby tylko fiskusowi wiszą 1.2 miliarda dolarów, a chodzi zarówno o drobnicę, jak i hurtowo o największe marki (choćby Santos czy Fluminense). Państwo jako wierzyciel wprowadziło plan naprawczy: spłacanie zajmie 20 lat, a póki co każdy ma ograniczyć wydatki tak, by nigdy nie przekraczały 70% zysku. Koniec życia na kredyt. Jak ktoś przekroczy te wytyczne, od razu dostaje kary punktowe, a nawet grozi mu relegacja z ligi.
20 najchętniej oglądanych na żywo drużyn spoza Europy
Pobudowane na mundial stadiony zgodnie z przewidywaniami stoją i generują koszty. Ligowe mecze nie są w stanie ich zapełnić, skoro brazylijska Serie A ma frekwencję gorszą niż MLS, J-League, a nawet chińska Super League. Znienawidzeni sąsiedzi, czyli Argentyna, mimo przestarzałych aren, mimo czekania wieków na wielką imprezę, mają się znacznie lepiej. Mistrzowskie Cruzeiro akurat mogło się pochwalić blisko 30.000 frekwencją, ale to i tak nie pozwalała wypełnić gigantycznej areny Mineirao, gdzie Brazylia poległa na mundialu z Niemcami. Lidze brakuje talentów, największa gwiazda wspomnianego mistrza, poszła do Al Ahli. Dawniej o najlepszego gracza brazylijskiej Serie A biłyby się giganci, a nie goście, których przy odrobinie szczęścia puknąłby polski klub.
Areny zbudowane w absurdalnych miejscach mają absurdalne zastosowanie. O zajezdni autobusowej pod stadionem w Brasilii pewnie słyszeliście. A co tam w Manaus, sercu Amazonii? Otóż tak próbuje przetrwać, że Botafogo wyniosło się tam na mecz z Flamengo, a złaknieni piłki kibice przyszli w sile 40.000. O jakichkolwiek zyskach nie ma jednak mowy, to tylko próba udowodnienia, że stadion jest w jakimkolwiek stopniu przydatny. I tak Arena Amazonia ma się lepiej, niż obiekt w Cuiabie. Wyobraźcie sobie, że ten stadion wciąż jest… niedokończony. Koszty ukończenia byłyby ogromne, koszty utrzymania do małych też nie należą, a sensu, by stał, większego nie ma. Najpożyteczniej byłoby go zburzyć.
Na Mane Garrincha rozegrano mecz… futsalu pomiędzy Brazylią i Argentyną. Z jednej strony – jest tu pomysł. Z drugiej jest też i desperacja, by te przydawały się na cokolwiek
Prezes federacji, Jose Marin, powiedział w jednym z ostatnich wywiadów (za chwilę kończy swoje kompromitujące rządy), że brazylijski futbol czeka bardzo trudny okres, a prezydent kraju, Dilma Rouseff, że trzeba piłkę w Brazylii unowocześnić. Czujecie abstrakcję tych wypowiedzi świeżo po takim zastrzyku, jakim miał być mundial? Ktoś tu dał się pięknie FIFA wydymać.