Sobotnia prasówka. Jest kilka niezłych rozmów i dłuższych tekstów.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Mecze Rakowa z Legią czasem odbywały się w specyficznych okolicznościach i były przełomowe dla obu klubów.
Wśród kibiców z wciąż żywe są wspomnienia z 2019 roku, gdy klub z Częstochowy eliminował Legię w ćwierćfinale Pucharu Polski. Wtedy był jeszcze przedstawicielem zaplecza ekstraklasy, ale zwycięstwo 2:1 po golu Andrzeja Niewulisa w dogrywce było swego rodzaju przełomem i pokazało, że po awansie na najwyższy szczebel zespół dowodzony przez Marka Papszuna będzie mógł namieszać także w krajowej elicie. Być może przed trzema laty piłkarze Rakowa zagrali tak dobrze, ponieważ zostali odpowiednio zmotywowani przez Macieja Sikorskiego. Były trener bramkarzy każdego z zawodników przed wyjściem z szatni… uderzał otwartą dłonią w twarz. W ten sposób starał się ich dodatkowo pobudzić. Jak widać, poskutkowało.
Nie wiemy dokładnie, z jakich technik korzystał w ostatniej dekadzie XX wieku Paweł Janas, ale najwyraźniej również działały. Pod koniec maja 1995 roku prowadzeni przez niego legioniści wygrali u siebie 3:0 z ekipą Rakowa, która na boisko wybiegła prosto z autokaru, bo jej kierowca podobno pomylił drogę. Dwa gole strzelił Zbigniew Mandziejewicz, a jednego Jerzy Podbrożny. Wysokie zwycięstwo stało się pieczęcią na mistrzowskim tytule i początkiem drogi do Ligi Mistrzów. To był też 1500. mecz Legii w najwyższej klasie rozgrywkowej, o czym informował napis na specjalnej płachcie, przyczepionej do samolotu fruwającego nad stadionem przy Łazienkowskiej. Z trybun podziwiali go m.in. Kazimierz Górski oraz Robert Gadocha.
Jagiellonia nie wypłaciła pensji na czas, ale czy to oznacza permanentne kłopoty klubu?
„Pożar? Przesunięcie o tydzień (!) o czym zawodnicy zostali poinformowani” – odpisał po naszej publikacji o „pożarze w białostockim klubie” prezes Wojciech Pertkiewicz. Dodał, iż zwłoka w wypłatach wynika z operacji podniesienia kapitału klubowego. Szef Jagi nie ukrywa jednak, że w jagiellońskiej kasie nie przelewa się.
Nie minął rok po odejściu z Jagiellonii Białystok prezesa Cezarego Kuleszy, a klub znalazł się na rozdrożu. Sportowo Duma Podlasia radzi sobie średnio, po 25 kolejkach zajmuje 12. miejsce w PKO BP Ekstraklasie i nie wygrała od ponad miesiąca, ma sześć punktów przewagi nad strefą spadkową. Nowy prezes, wszak Pertkiewicz jest nim dopiero od kilkudziesięciu dni stara się wprowadzać plan naprawczy, ale sytuacja jest niewesoła. – Jagiellonia kończy rok ze stratą około 10 milionów złotych – informował.
Znacznie więcej ciekawego dziś w Magazynie Lig Zagranicznych.
Real i Barcelona wreszcie grają, jak na tak wielkie firmy przystało. Rangę El Clasico nieco tylko osłabia uraz Karima Benzemy.
W ostatnim czasie klasyk trochę stracił na znaczeniu, na co wpłynęła słabość Barcelony. Było to widać w bezpośrednich starciach. Real wygrał pięć El Clasico z rzędu, jest coraz bliżej rekordu z lat 1962-65, gdy pokonał Barcę w siedmiu kolejnych potyczkach. Teraz to już nie będzie takie Clasico jak poprzednie w lidze, w październiku, gdy Real w dwóch wcześniejszych meczach wywalczył punkt, a Barca była świeżo po prestiżowych porażkach – 0:2 z Atletico i 0:3 z Benficą w Lidze Mistrzów. Real przystępował do tamtego starcia jako wicelider, Barca zajmowała siódmą pozycję. Teraz Los Blancos pewnie zmierzają po mistrzostwo, a Barca wskoczyła na podium.
Wtedy trener Barcy Ronaldo Koeman walczył o posadę, którą wkrótce stracił, teraz Xavi jest traktowany jako wybawiciel. To właśnie od jego zatrudnienia zaczęły się zmiany w Barcelonie. Teraz zadebiutuje w roli trenera w ligowym El Clasico. Jako piłkarz aż 42 razy wystąpił w El Clasico. 17 tych spotkań Barcelona wygrała, 13 przegrała, a 12 starć się remisem. Strzelił pięć goli, miał 10 asyst.
Rozmowa z Juergenem Klinsmannem o Robercie Lewandowskim.
Maciej Kaliszuk: Czy Robert Lewandowski powinien przedłużyć kontrakt z Bayernem? Pan kilka razy zmieniał kluby, ale „Lewy” gra dla Bayernu od ośmiu lat. Czy może lepiej, aby poszukał nowych wyzwań?
Jürgen Klinsmann: Uważam, że Lewandowski powinien zostać w Monachium tak długo, jak chce i tak długo, jak utrzyma formę i chęć zdobywania bramek oraz dopóki będzie mu dopisywać zdrowie. W ciągu ostatnich 15 lat udowodnił, że jest niezwykle zmotywowany i głodny strzelania goli. Myślę, że negocjacje o przedłużeniu przez niego kontraktu z Bayernem powinny być bardzo łatwe i szybkie. On dobrze czuje się w Monachium, ludzie też go tam kochają. Nie widzę powodu, żeby nawet myślał o przejściu gdzie indziej.
Były obrońca Lazio Giuseppe Biava opowiada „PS” o tym, czym są dla niego derby Rzymu i czego spodziewa się po niedzielnym meczu z Romą.
Od 2010 do 2014 roku rozegrał pan dziewięć rzymskich derbów. Jedne skończyły się niezapomnianym zwycięstwem, ale pierwsze cztery…
…skończyły się czterema porażkami. Ponadto przed moim przybyciem do Rzymu, drużyna przegrała także poprzednie derby. To był prawdziwy koszmar. W jednym z tych spotkań nie zagrałem, bo pauzowałem za kartki, ale to nieważne. Derby wydawały się być dla nas jak klątwa. I nasz trener, Edi Reja, był z tego powodu krytykowany przez kibiców. Na szczęście coś się zmieniło podczas sezonu 2011/12, w pierwszych rozegranych wtedy derbach.
Miroslav Klose strzelił bramkę w ostatniej minucie starcia i Lazio wygrało 2:1.
Zwariowaliśmy ze szczęścia. Trener Reja dostał aż czerwoną kartkę, bo świętował za dużo. Wcześniej byliśmy sfrustrowani. W poprzednich sezonach zajmowaliśmy lepszą lokatę w tabeli niż Roma, ale w derbach coś nie działało. Ten mecz dał nam świadomość naszych umiejętności. Nie przez przypadek skończyliśmy sezon na czwartej pozycji. Nie udało nam się zakwalifikować do Ligi Mistrzów, ponieważ wówczas miały do tego prawo tylko drużyny znajdujące się na pierwszych trzech pozycjach w tabeli.
Rozmowa z Kamilem Jóźwiakiem po transferze do MLS.
TOMASZ MOCZERNIUK: Panie Kamilu, witamy w MLS. Trochę to wszystko trwało, bo najpierw miał pan przyjść tu na wypożyczenie z opcją wykupienia, ale potem sprawa ucichła. Jeszcze kilka dni temu wydawało się, że nie zostanie pan trzecim Polakiem w beniaminku z Charlotte, ale wszystko dobrze się skończyło.
KAMIL JÓŹWIAK (SKRZYDŁOWY CHARLOTTE FC I REPREZENTACJI POLSKI): Tak. Sprawę wyhamowała moja kontuzja. Kiedy doznałem urazu kostki, myślałem, że jest już po transferze. Ale w związku z tym, że dochodzę do siebie szybciej niż to pierwotnie zakładano, w ubiegły wtorek miałem nawet pierwszy trening biegowy na boisku i pobawiłem się trochę piłką, wróciliśmy z kierownictwem Charlotte FC do tematu i udało się wszystko sfinalizować.
Niedawno był pan w Stanach na meczu swojej nowej drużyny, potem rehabilitował się w Polsce, ale teraz rozmawia pan z perspektywy kanapy w Anglii. Nie za dużo tych podróży i kiedy można się pana spodziewać na stałe w USA?
Tak, przez ostatnie tygodnie sporo się przemieszczałem. Byłem w Charlotte podpisać kontrakt i obejrzeć mecz ligowy, ale musiałem wrócić do Polski, aby móc otrzymać wizę. Po drodze wstąpiłem do Derby, żeby wyprowadzić się z mieszkania i pozamykać sprawy w Anglii. Myślę, że wrócę do Stanów za około dwa tygodnie. Obecnie w ambasadzie jest sporo zamieszania w związku z uchodźcami z Ukrainy, ale myślę, że przez ten czas uda mi się wszystko załatwić. Ten okres spędzę także na treningach, aby zaraz po przybyciu do USA wejść w ćwiczenia z drużyną i jak najszybciej zadebiutować.
SPORT
Rozmowa z Bartoszem Bosackim o reprezentacji Polski.
Jak pan zareagował, gdy ogłoszono go selekcjonerem?
– Pomyślałem, że to dobry wybór. Trener Michniewicz może dać kadrze coś dobrego, bo pokazywał to zarówno w klubach, jak i w reprezentacji młodzieżowej. Powiem jednak szczerze, że na tym stanowisku wyobrażałem sobie kogoś innego, kogoś takiego, jak Leo Beenhakker. O kogoś takiego w bieżącej sytuacji było trudno, bo była mowa o trenerze na dwa mecze, co również miało wpływ na poszukiwania kandydata.
Co miał pan na myśli, mówiąc „kogoś takiego, jak Beenhakker”?
– Trener Michniewicz lub ktokolwiek, kto znalazłby się na jego miejscu, nie miał czasu, aby popracować z reprezentacją. Bardziej chodziło o zbudowanie atmosfery i dobrej energii, które mogłyby spowodować, że wygramy mecz barażowy, a kimś takim był właśnie Beenhakker. On mi najbardziej odpowiadał. Ja go naprawdę cenię i na mojej „drabince” jest on na najwyższym miejscu, jeśli chodzi o podejście do drużyny i poszczególnych piłkarzy. Niewątpliwie jest to też poparte kosmiczną wręcz wiedzą i doświadczeniem, bo nieprzypadkowo pracował w wielkich klubach.
Były reprezentant Ukrainy i legenda Dynama Kijów Władysław Waszczuk, przeżył dramatyczne chwile.
W Hostomelu – gdzie mieszka – znajduje się lotnisko, które agresor z Rosji za wszelką cenę chciał zdobyć, aby wysadzić desant na Kijów. Miasteczko kilkakrotnie przechodziło z rąk do rąk. Atakujący Rosjanie nie oszczędzali przy tym domów mieszkalnych. Waszczuk wydarzenia te relacjonował w mediach społecznościowych. „Rakieta przeleciała tuż nad ogrodzeniem, strzelali już czwarty dzień prawie bez przerwy. Nie piszcie o wyjściu, bo nie można stąd wyjechać. Bezpieczniej jest zostać w piwnicy. Liczę na szybki rozwój wydarzeń. Wszystko będzie dobrze. Pokój nam wszystkim” – pisał.
Teraz o wszystkim opowiedział portalowi FanDay. – Pierwszego dnia zabrałem syna i córkę, ale nie było czasu na ucieczkę, bo przyleciały helikoptery. Lotnisko jest niedaleko od nas. Myślałem, że poczekamy i pojedziemy. Jedzenia było na 3 dni, a trzeba było siedzieć w piwnicy 15 dni. Potem wyłączyli gaz i to co zostało do jedzenia, trzeba było gotować na wolnym ogniu – opowiada ukraińskim reporterom Władysław Waszczuk. Córka z żoną i mamą wyjechały do Lwowa. On został na miejscu i czeka na rozwój wypadków.
Przemysław Wiśniewski uważa, że czwarte miejsce jest w zasięgu Górnika Zabrze.
Ostatnio zaczął pan grać bardziej ofensywnie. To jest w zamyśle czy po prostu tak wychodzi?
– Trener Urban nastawia nas na to, żeby nie grać blisko siebie, a być ustawionym szeroko, prawie jak boczni obrońcy. Jak dostaję piłkę i czuję, że jestem szybszy od rywala, to wypuszczam ją i gnam do przodu. Mam pewność siebie i staram się tę szybkość wykorzystać.
Macie 36 punktów, straty do Radomiaka i Lechii nie są duże. Walka o 4. miejsce nie jest zakończona…
– Ostatnia kolejka ułożyła się pod nas, bo żaden z naszych bezpośrednich rywali nie wygrał. Walczymy o 4. lokatę, tym bardziej że z Lechią i Radomiakiem zagramy u siebie.
Co z pańską przyszłością w Górniku? Rozmowy na temat nowego kontraktu już się zaczęły?
– Były, ale na tę chwilę wszystko ucichło. Zobaczymy, co się wydarzy. Umowa w Zabrzu obowiązuje mnie do 30 czerwca.
SUPER EXPRESS
Rozmówka z Patrykiem Kunem o powołaniu.
„Super Express”: – 11 października 2014 r., m.in. po golu Arkadiusza Milika, Polska wygrała z Niemcami. Pan był wówczas zawodnikiem grającej na szóstym szczeblu Vęgorii z Węgorzewa, która tego dnia pokonała Czarnych Olecko 3:1. Teraz siądzie pan w jednej szatni z niektórymi uczestnikami tamtego spotkania w Warszawie. Dziwna ta piłka, prawda?
Patryk Kun: – I to jest piękne w futbolu, że każdy z nas ma własną historię, a z najbardziej abstrakcyjnych sytuacji narodzić się mogą całkiem fajne rzeczy! Trzeba tylko ciężkiej pracy, dobrych ludzi po drodze i… wiary w siebie. Ja nawet nie wiem, czy wtedy zagrałem przeciwko Czarnym. Pamiętam za to, że mecz reprezentacji oglądałem w telewizji. Naród uwierzył w projekt pod hasłem „kadra Nawałki”, drużyna pojechała potem na Euro 2016 i zagrała wspaniale.
– Myślał pan wtedy, że pojawi się szansa asystowania Milikowi przy bramce dającej awans na mundial?
– Miałem marzenia: reprezentacja, zagraniczna liga. Ale zbyt często nie uruchamiałem wyobraźni. Pracowałem dzień po dniu, starałem się robić kroczek po kroczku. Dziś jednak myślę, że byłoby fajnie taką asystę zaliczyć.
– Kiedy przychodzi w końcu ten dzień, gdy czyta pan informację, iż Patryk Kun został powołany do reprezentacji, to…?
– Jest szok, niedowierzanie, ekscytacja. Tyle że ja nie musiałem czytać tej informacji, selekcjoner wcześniej do mnie z nią zatelefonował.
Fot. FotoPyK