Reklama

PRASA. Płacheta: Po głowie chodziła myśl, że mogę nie wrócić na boisko

redakcja

Autor:redakcja

29 stycznia 2022, 08:23 • 12 min czytania 9 komentarzy

Sobotnia prasa to rzecz jasna temat selekcjonera, ale nie tylko. W rozmowie z „Przeglądem Sportowym” Przemysław Płacheta opowiada o swoich problemach zdrowotnych. – ierwszy raz w życiu byłem w tak złym stanie. Czułem się fatalnie, i to pomimo tego, że byłem zaszczepiony. Infekcja zaatakowała wtedy 10 piłkarzy Norwich, ale tylko mi wyszły złe wyniki badań po chorobie. Okazało się, że jeden z parametrów serca nie jest w porządku – mówi reprezentant Polski.

PRASA. Płacheta: Po głowie chodziła myśl, że mogę nie wrócić na boisko

Sport

Raków Częstochowa szaleje z transferami. Teraz szuka jeszcze napastnika.

Pewną niewiadomą jest sytuacja Tudora. Choć jeszcze niedawno zawodnik deklarował chęć pozostania w zespole, a sam Raków również jest tym zainteresowany, nadal nie pojawiła się oficjalna informacja o przedłużeniu umowy. Najwyraźniej negocjacje między stronami się przedłużają. Tudor jest łakomym kąskiem na rynku transferowym. We wrześniu skończy dopiero 27 lat. Tak więc nadal może być wartością dodaną zespołu z lepszej ligi. Niepewna jest też sytuacja napastników. O ile Gutkovskis powinien pozostać w klubie, o tyle Arak jest w gorszej sytuacji. Mimo dobrej dyspozycji podczas zgrupowania, trudno oczekiwać, by miał być integralną częścią zespołu w najbliższych miesiącach. Raków nadal poszukuje napastnika na rynku transferowym. Ma być on zwieńczeniem podstawowych celów na zimowe okienko. Od jego początku pojawiło się wielu kandydatów na nowego snajpera. Do tego grona dołączył ostatnio Ilija Szkurin. 22-letni Białorusin jest zawodnikiem CSKA Moskwa, z którego jest wypożyczony do Dinama Kijów (11 meczów, w których zaliczył 5 asyst). Sytuacja na linii Rosja – Ukraina sprawia, że może zostać ono skrócone. Tę sytuację może wykorzystać Raków, który miał zaproponować wypożyczenie z opcją wykupu. Kwota transferu miałaby wynieść około miliona euro. Zawodnik pasuje do taktyki trenera przede wszystkim pod względem wzrostu, jak i skuteczności. W swoim najlepszym sezonie w barwach Energetiku-BGU Mińsk w 28 meczach zdobył 21 goli. W kolejnych sezonach było już znacznie gorzej.

Michał Kaput szybko zaaklimatyzował się w Piaście.

Reklama

Gliwiczanie dokonali tej zimy czterech transferów i choć każdy z nowych zawodników grał w różnym wymiarze czasu, to jednak u każdego z nich można było zobaczyć jedną ważną cechę – jakość. A to, jak i kiedy zostaną wkomponowani w zespół, to już inna „para kaloszy” i pytanie do sztabu szkoleniowego. – Trudno powiedzieć jednym zdaniem, jak daleko jesteśmy od optymalnej formy. Doszli nowi zawodnicy, którzy się aklimatyzują i wkomponowują. Widać, że w wielu sytuacjach rozumieją współpracę z kolegami. Myślę, że z każdym meczem pod tym względem powinno być lepiej – mówi trener Waldemar Fornalik. Gdyby sugerować się tylko ostatnim sparingiem, to najbliżej gry w wyjściowym składzie jest środkowy pomocnik Michał Kaput. Jest kilku piłkarzy, którzy w Turcji pokazali sztabowi, że można na nich liczyć i że są gotowi do gry w podstawowym składzie. Musimy zacząć od Damiana Kądziora, który już jesień miał niezłą, ale wiosnę może mieć jeszcze lepszą i może być liderem ofensywy Piasta. Wspierać go chce Michał Chrapek, ale jako rezerwowi dobrze pokazali się Michael Ameyaw i Kristopher Vida. Jeśli chodzi o środek obrony, to konkurencja i walka o miejsce w składzie jest spora, co może wyjść wszystkim tylko na dobre. 

Młodzież Górnika o przygotowaniach do sezonu.

Jak przygotowania w tureckim słońcu ocenia najmłodszy w ekipie Górnika Dariusz Stalmach? – Na pewno był to okres, który dobrze przepracowaliśmy. Wszystkie treningi były na dużej intensywności i obciążeniach. Do tego trzy gry sparingowe, które wiele nam dały. W okresie przygotowawczym tak to musi wyglądać. Trzeba podkreślić, że w Turcji mieliśmy kapitalne warunki, bo mieliśmy wszystko, czego potrzeba do pracy i regeneracji po treningach. Boiska były niesamowite, było wszystko jak na tacy – podkreśla 16-latek. Stalmach był w sporej grupie młodych graczy, którzy trenowali z pierwszą drużyną. Oprócz niego w Beleka było jeszcze kilku innych nastolatków, żeby wymienić 17-letniego Nikodema Zielonkę, 18-latka Jana Ciućkę pozyskanego z trzecioligowego Rekordu Bielsko-Biała czy dwóch 19-letnich obrońców, Jakuba Szymańskiego i Krzysztofa Wingralka. Część z nich, jak Stalmach czy Szymański, ma już na swoim koncie ligowe występy. – Dla nas, dla tych wszystkich młodych chłopaków, czy to z klubowej akademii, czy z zewnątrz, to wielkie wyróżnienie móc trenować z ekstraklasą, z pierwszą drużyną. Mobilizuje to do tego, żeby na treningach pokazywać się z jak najlepszej strony i móc się potem pokazać w meczach – mówi Stalmach. Młody piłkarz, który w ekstraklasie zadebiutował w listopadzie w wygranym meczu z Legią, kiedy miał jeszcze 15 lat, dodaje: – Na swoim przykładzie powiem, że jest to idealna szatnia. Nie ma takiej osoby, która coś by psuła, a starsi zawodnicy, jak Grzesiu Sandomierski, Rafał Janicki, czy „Cholew” są bardzo w porządku wobec nas. To dotyczy wszystkich, bo Bartek Nowak czy Lukas Podolski też pomagają, jak mogą – zaznacza. 

Artur Derbin ocenia sparing GKS-u Tychy z Legią Warszawa.

Reklama

– Jesteśmy praktycznie w najmocniejszym okresie wytężonej pracy – wyjaśnił Artur Derbin. – Pierwszy raz w tym roku mieliśmy okazję zagrać na naturalnej nawierzchni, do której trzeba się było zaadaptować. W dodatku Legia to rywal z najwyższej półki, ale jeżeli chcemy się rozwijać, to będzie dobrze, gdy takie mecze będziemy rozgrywać. Jeżeli chodzi o nasz zespół, to mamy sporo pozytywnych spostrzeżeń. Były momenty, które mogą świadczyć, że nasza praca idzie w dobrym kierunku i to napawa optymizmem. Natomiast stracone bramki pokazują, na czym mamy się skupić, od niedzieli pracując na zgrupowaniu w Ustroniu – zarówno nad aspektami motorycznymi, ale także taktyczno-technicznymi. Ważne jest także to, że w II połowie sporo naszej młodzieży mogło się pokazać w rywalizacji z aktualnym mistrzem Polski i to jest także cenne doświadczenie. 

Michał Janota przeszedł zabieg kardiologiczny. O co chodzi?

Michał Janota, 32-letni pomocnik Podb e s k i d z i a , przynajmniej przez najbliższy miesiąc będzie wyłączony z treningów. Zawodnik przeszedł – w Klinice Kardiologicznej Śląskiego Uniwersytetu Medycznego – zabieg ablacji, który polega na leczeniu arytmii serca mało  inwazyjną metodą. Warto podkreślić, że takie przypadki nie są odosobnione. Podobnym zabiegom poddani zostali m.in. Arvydas Novikovas i Jarosław Niezgoda. Obaj z powodzeniem powrócili na boisko. Taki plan ma też Michał Janota, który jest pełen optymizmu i ma nadzieję, że w marcu będzie mógł pomóc drużynie w walce o ligowe punkty. – Przez najbliższy miesiąc będę musiał odpocząć od wysiłku i w tym czasie zażywać odpowiednie tabletki rozrzedzające krew. Z początkiem marca wracam do treningu i mam nadzieję, że na mecz z Jastrzębiem będą już w 100 procentach gotowy – powiedział pomocnik bielskiego zespołu.

Super Express

Nic o piłce, poza informacją o tym, że Nawałka znów jest wyżej niż Szewczenko.

Przegląd Sportowy

„PS” ogłasza Adama Nawałkę nowym trenerem. Koniec telenoweli?

Zamykamy sprawę, dopinamy kontrakt – miał przekazać w czwartek szef związku byłemu trenerowi Biało-Czerwonych. Do dopracowania zostały już tylko szczegóły i raczej nic nie powinno przeszkodzić w ostatecznym porozumieniu. Kontrakt ma obowiązywać do końca tego roku, pensja 200 tysięcy złotych brutto plus bonus za awans do fi nałów mistrzostw świata. […] Od ponad miesiąca trwała karuzela kandydatur, jedni spadali, inni wskakiwali na pusty od końca grudnia fotel. Faworyci się zmieniali, prezes Kulesza do końca milczał albo mylił tropy, ale Nawałka wiedział swoje. I pracował, sumiennie szykując się do starcia z Rosją. […] Media szeroko informowały o powrocie byłego selekcjonera, co zdenerwowało Kuleszę. Uznał, że Nawałka jest wpychany do kadry na siłę. Odstawił więc tego kandydata do poczekalni i zaczął rozmawiać ze zwolnionym z Genoi Andrijem Szewczenką, którego sobie wymyślił i wymarzył. Temat Nawałki na jakiś czas ucichł. Prezes PZPN zaczął mylić tropy – poleciał do Turcji, gdzie do sezonu przygotowywało się 17 klubów ekstraklasy oraz sędziowie, i miał rozmawiać (telefonicznie) z Janem Urbanem z Górnika Zabrze. Do tego w ostatnich dniach prezes nawiązał kontakt ze zwolnionym jesienią z Legii Czesławem Michniewiczem. Wtedy mogło się wydawać, że w wyścigu o fotel selekcjonera Nawałka stracił pole position. Ale nie na rzecz Urbana. 

Przemysław Płacheta miał problemy z sercem po koronawirusie. Dlatego na długo wypadł z gry.

Pewnie już wcześniej zadebiutowałby pan w Premier League, ale długo zmagał się pan z covidem. Jaki wpływ na pański organizm miała choroba?

Bardzo ciężko ją znosiłem. Pierwszy raz w życiu byłem w tak złym stanie. Czułem się fatalnie, i to pomimo tego, że byłem zaszczepiony. Infekcja zaatakowała wtedy 10 piłkarzy Norwich, ale tylko mi wyszły złe wyniki badań po chorobie. Okazało się, że jeden z parametrów serca nie jest w porządku.

Czuł pan, że coś jest nie tak po covidzie?

Nie, wszystko było w porządku, nic mi nie dolegało. Nawet trenowałem normalnie przez tydzień. Potem mieliśmy badania krwi i okazało się, że nie mam odpowiednich parametrów. Ponownie pobrali mi krew i wyniki wyszły jeszcze gorsze. Lekarz od razu zakazał mi treningów. Myślałem, że po prostu muszę trochę więcej odpocząć po chorobie. Tylko że jak trwało to tydzień, dwa, to zacząłem się zastanawiać, że coś tu nie gra. Trafiłem na badania do szpitala w Norwich, a potem do specjalisty w Londynie. Najgorsze było to, że wyniki sobie zaprzeczały, tzn. badania krwi pokazywaly nieprawidłowe parametry dotyczące serca, a badania serca wychodziły dobre. Nikt do końca nie wiedział, co jest przyczyną, więc trudno było przewidzieć, w jaki sposób się to zakończy i kiedy.

Jak radził pan sobie z tą sytuacją?

Ciężko przechodziłem ten czas, bo nie mogłem praktycznie nic robić. Byłem skazany właściwie tylko na spacery. Martwiłem się, że nie wiadomo co dalej. Musiałem często jeździć na badania, miałem złe wyniki. To był jeden z najtrudniejszych okresów w moim życiu. Wielka niewiadoma. Na pewno byłoby jeszcze gorzej, gdyby nie wsparcie od bliskich, a przede wszystkim mojej narzeczonej. Tak naprawdę to ona wie najlepiej, co się ze mną działo, jak wyglądały moje i nasze dni w tym okresie. I przez co przechodziliśmy.

Pojawiały się czarne myśli?

Gdzieś tam po głowie chodziła myśl, że mogę już nie wrócić na boisko. Zwłaszcza gdy lekarz powiedział mi na początku, że nie wie, ile to może trwać. Stwierdził, że muszą mnie gruntownie przebadać, żeby to ocenić. Przeszedłem chyba wszystkie możliwe badania, żeby lekarz mógł poprawnie ocenić mój stan zdrowia. Kiedy wracałem już do wysiłku, cały czas byłem monitorowany. Na 2–3 tygodnie podłączyli mi też holter. Ostatecznie zacząłem znów trenować z pełnym obciążeniem po 1,5–2 miesiącach.

Damian Dąbrowski opowiada o tym, jak się „konserwuje”.

Był pan młodym chłopakiem, dziś jest przedstawicielem starszyzny, choć na boisku upływu lat nie widać. Dużo poświęca pan czasu na regenerację czy ćwiczenia mające zminimalizować ryzyko kontuzji?

W obecnych czasach dbanie o organizm to zwyczajna rutyna dla piłkarza. Natomiast istotne, by mieć odpowiednie narzędzia do odnowy biologicznej, a w niektórych miejscach w Polsce nie jest pod tym względem kolorowo. Na szczęście nam w Pogoni niczego nie brakuje i to mi ułatwia odpowiednie funkcjonowanie. Codziennie korzystam z odnowy i opieki fizjoterapeutów. Do tego dodatkowe treningi. Kiedy wypadają nam dwa dni wolnego, robię osobną, wyizolowaną jednostkę, a często jest tak, że po konsultacji z naszym trenerem przygotowania fi – zycznego Rafałem Burytą jesteśmy w stanie wzbogacić lub delikatnie modyfi – kować ćwiczenia w siłowni przewidziane dla całego zespołu, w zależności od naszych potrzeb.

Wiem, że ponadto od 2017 roku współpracuje pan ze specjalistą z Krakowa – Marcinem Zontkiem.

Dla mnie to słodko-gorzka historia, bo trafi łem do Marcina ze względu na moje poważne kontuzje, a zdecydowanie wolałbym poznać go i nie mieć tych urazów. Cóż, złożyło się inaczej, ale to było szczęście w nieszczęściu. Dzięki niemu czuję się silny. Co więcej, moi koledzy widzą, co robię, dopytują i chcą iść w tym samym kierunku. Absolutnie nigdy nikogo nie zachęcałem, sami zagadywali, bodajże ponad 10 chłopaków z różnych klubów do mnie przyszło. Zawsze odpowiadałem, że Marcin i jego brat Paweł są wyjątkowo kompetentni, ale przede wszystkim ważne jest podejście drugiej strony. Jeśli ktoś myśli, że po kilku treningach będzie szybszy i silniejszy, to nie ma sensu. To tak nie działa. Trzeba poświęcić sporo czasu, wyciągać wnioski. Należy się nastawić na długofalową współpracę. 

Radoslav Latal o pracy w Niecieczy. Jeśli spadnie z ligi, zostanie w klubie.

Przed panem trudne zadanie. Bruk-Bet Termalica zamyka ligową tabelę.

Zdaję sobie sprawę, że czeka nas mnóstwo pracy i nie będzie łatwo zrealizować cel, jakim jest utrzymanie. Ale wierzę, że nam się powiedzie.

Umowę ma pan podpisaną tylko do końca sezonu i jej przedłużenie uzależnione jest od utrzymania?

Nie, umowę mam dłuższą, na półtora roku. To było dla mnie bardzo ważne, bo wszyscy zdajemy sobie sprawę, jaka jest sytuacja zespołu. Oczywiście liczę na to, że zachowamy miejsce w lidze, ale gdyby stało się inaczej, mam kontynuować pracę. 

Jak wygląda proces decyzyjny przy transferach w Bruk-Becie Termalice? Jest pan, jest dyrektor sportowy Krzysztof Witkowski, od niedawna jako doradca pracuje Andrzej Płatek. Ale na przykład Hybš to pana autorski pomysł.

Kiedy pojawia się jakiś pomysł, siadamy razem i wspólnie go konsultujemy, zastanawiamy się, jak przeprowadzić transfer. Oczywiście ja na to mam największy wpływ, ale bardzo chętnie słucham rad Artura i Krzysztofa Witkowskiego. Przecież oni mają lepsze rozeznanie wśród zawodników z polskiej ligi, ja lepiej orientuję się w czeskim rynku.

Już wie pan, co w grze Bruk-Betu Termaliki należy poprawić w pierwszej kolejności?

Przede wszystkim obronę przy stałych fragmentach gry. Tu dostrzegam największy problem, zespół tracił za dużo goli w takich sytuacjach.

Leszek Ojrzyński w rozmowie z „PS”. Mamy komentarz dotyczący oferty z Legii Warszawa.

Czy za często mówiłem o tym, że chcę pracować przy Łazienkowskiej? Jak ktoś mnie o to pytał, odpowiadałem. A że pytali często, to często odpowiadałem. Nie chciałem się nigdzie wpychać na siłę. Jestem szczerym facetem, dlatego nie kłamałem. Legia jest bliska memu sercu, jako młody chłopak kibicowałem temu klubowi, tam zaczynałem trenerską karierę, syn też tam grał, a do tego to klub o największych możliwościach. Owszem, teraz im się nie wiedzie, ale to chwilowe. Jestem przekonany, że się utrzymają i powalczą o Puchar Polski. I tak do tego podchodziłem. Teoretycznie  miałem przejąć zespół do końca sezonu, ale kto wie, jak by się to wszystko potoczyło? Kiedy prowadzono ze mną rozmowy, pewniakiem do przejęcia Legii od następnych rozgrywek był Marek Papszun, a już wiadomo, że tak się nie stanie, więc kto wie, jakie byłyby dalsze moje losy? O, choćby Maciek Bartoszek, też miał prowadzić Wisłę Płock przez sześć kolejek ostatniego sezonu, a jest do dziś i dobrze mu się wiedzie. Dlatego takie szanse trzeba chwytać. Naprawdę wydawało mi się, że byłem bardzo blisko podpisania umowy, może gdyby nie ten incydent w autokarze Legii po spotkaniu z Wisłą Płock, losy potoczyłyby się inaczej? Nie wiem, nie myślę już o tym. Teraz jestem w Kielcach, mam tu konkretne zadanie do wykonania i na tym się skupiam.

Fiorentina sprzedaje gwiazdy do Juventusu. Tym razem spotkało to Dusana Vlahovicia.

W ostatnich dniach dużo się mówi o transferze Serba, zarówno wśród kibiców, jak i w mediach. W środę „La Gazzetta dello Sport” zadedykowała mu aż osiem stron (mediolański sportowy dziennik jako pierwszy, już 21 stycznia, informował o jego możliwych przenosinach z Fiorentiny). Nowy nabytek Juventusu z różnych powodów na to zasługuje. Dlaczego? Nie chodzi tylko o wielką kwotę transferu i wartość piłkarza, ale także to, że Vlahović jest kolejnym zawodnikiem Fiorentiny trafi ającym do Juventusu. Pomiędzy dwiema drużynami jest mocna rywalizacja, a te transfery dzieją się od początku lat 90., kiedy Roberto Baggio przeszedł z Violi do Starej Damy przed rozpoczęciem mistrzostw świata we Włoszech. We Florencji Serb już został wrogiem tifosich tamtejszego zespołu, którzy z goryczą wspominają niedawne odejście Federico Chiesy do Turynu. Dzięki tym dwóm sprzedażom Fiorentina zarobiła aż 130 mln euro. Ciekawe, że właściciel klubu Rocco Commisso od zawsze krytykuje Juventus i jego zachowanie w różnych sprawach… Ale biznes to biznes.

fot. FotoPyK

Najnowsze

Ekstraklasa

Trela: Długie wrzuty z autu: ekstraklasowy folklor czy nadążanie za trendami?

Michał Trela
0
Trela: Długie wrzuty z autu: ekstraklasowy folklor czy nadążanie za trendami?
Polecane

Siedem godzin walki i odśpiewane „Sto lat”. Polki pokonały Czeszki w ćwierćfinale BJK Cup!

Szymon Szczepanik
4
Siedem godzin walki i odśpiewane „Sto lat”. Polki pokonały Czeszki w ćwierćfinale BJK Cup!

Komentarze

9 komentarzy

Loading...