Obecną sytuację w Premier League swobodnie można nazwać niecodzienną, wręcz kryzysową. Mowa oczywiście o seryjnie odwoływanych meczach ze względu na przypadki Covid-19 wśród piłkarzy i członków sztabu szkoleniowego. Problem w tym, że jak to zwykle bywa, gdy taka sytuacja kryzysowa utrzymuje się zbyt długo, w pewnym momencie, co niektórzy, próbują szukać w niej korzyści. Każdy patrzy na czubek własnego nosa.
RALPH HASENHUTTL NIE KRYJE OBURZENIA
Ze względu na przypadki koronawirusa i zbyt małą liczbę dostępnych zawodników do gry w tym sezonie Premier League, odwołano już dziewiętnaście spotkań. Na początku każdy klub był uczciwy i starał się dbać o bezpieczeństwo piłkarzy i wszystkich osób uczestniczących w przygotowaniu do meczu. Po jakimś czasie co niektórzy zaczęli jednak analizować możliwe opcje i próbować wdrożyć w życie scenariusze, które mogłyby wpłynąć na lepszą pozycję w tabeli danego klubu.
W mediach najgłośniej głos w tej sprawie zabiera Ralph Hasenhuttl, menedżer Southampton. To on otwarcie krytykuje postępowanie niektórych zespołów i decyzje, na które przystaje Premier League. Austriak otwiera oczy kibicom na pewne niezdrowe zachowania, które zaczynają funkcjonować na porządku dziennym.
Kontrowersje zaczęły się od odwołania meczu Southampton – Newcastle, które planowo miało się odbyć 2 stycznia. Sroki wystosowały wówczas prośbę do Premier League, by mecz został przełożony, z uwagi na zbyt małą liczbę dostępnych zawodników w kadrze. Przepisy mówią, że jeżeli klub nie jest w stanie wystawić trzynastu piłkarzy i bramkarza, to mecz może zostać odwołany. Problem w tym, że liga nie podaje konkretnych raportów z liczby zakażonych zawodników, a jedynie informuje o przesunięciu danego meczu. Nie wiadomo więc, jakie są dokładne powody ich przekładania.
Podejrzany w związku z tym konkretnym spotkaniem był jednak fakt, że kilka dni wcześniej Newcastle grało z Manchesterem United i w trakcie meczu straciło trzech piłkarzy podstawowego składu. Callum Wilson, Allan Saint-Maximin i Ryan Fraser to ważne postaci pierwszej jedenastki. Wszyscy doznali wówczas kontuzji. Hasenhuttl oburzył się, że przecież Sroki miały w tamtym meczu ośmiu piłkarzy na ławce rezerwowych, więc kilka dni później spokojnie były w stanie wystawić skład do gry przeciwko Southampton. Po prostu nie byłby on najmocniejszy.
WCZEŚNIEJ TAK NIE BYŁO
Austriacki menedżer odwołał się nawet do upokarzającej porażki swojego zespołu z poprzedniego sezonu. Southampton pojechało wówczas na Old Trafford i przyjęło dziewięć bramek, nie strzelając żadnej. Polscy kibice mogą to dobrze pamiętać, jako że Jan Bednarek otrzymał w nim czerwoną kartkę, strzelił samobója i sprokurował rzut karny. To nie Polak był jednak najbardziej odpowiedzialny za porażkę zespołu. Za takiego można uznać Alexa Jankewitza, który już w drugiej minucie wyleciał z boiska i osłabił swój zespół.
Szwajcar był wtedy piłkarzem akademii, który w meczu z Manchesterem United zaliczył swój drugi występ w Premier League. Pierwszy trwał minutę i miał miejsce trzy dni wcześniej. Jankewitz nigdy później nie zagrał w angielskiej ekstraklasie. Jego występ tamtego dnia był nieco wymuszony. Hasenhuttl z powodu wielu kontuzji w składzie musiał wystawić w pierwszej jedenastce dwóch młodzieżowców, a na ławce posadzić kolejnych siedmiu. Wtedy nikt nie myślał, że z uwagi na wiele kontuzji w kadrze, można prosić Premier League o przełożenie meczu.
– Pandemia wciąż trwa, ale to nie ona jest głównym czynnikiem odwoływania spotkań. Ich anulowanie nie może wyglądać w ten sposób – mówił Austriak.
W tym miejscu odniósł się on do ostatniego komunikatu, który informował o przełożeniu meczu Leicester z Evertonem. Różnił się on od wcześniejszych, ponieważ powodem jego przełożenia nie było jedynie zbyt wiele przypadków koronawirusa w kadrze Leicester. Lisy poinformowały, że spotkanie odbędzie się w innym terminie, bo w tym momencie klub ma zbyt wiele pozytywnych testów na Covid-19, sporo kontuzji oraz zawodników wysłanych na Puchar Narodów Afryki.
Kluby zaczęły więc kombinować na swój sposób i szukać opcji do przekładania spotkań, gdy ich kadra nie jest w pełni przygotowana do zawodów. Mierzymy się więc z sytuacją, która nigdy wcześniej nie miała miejsca. Nikt wcześniej nie myślał o przekładaniu meczów z powodu kontuzji swoich zawodników. Obecna sytuacja daje taką furtkę, a kluby starają się z niej korzystać i wszędzie szukać możliwości na zwiększenie swojego dorobku punktowego w tabeli.
Menedżer Southampton zdążył już wyjść z kolejną inicjatywą. Austriak sugeruje, by w meczach, które były zaplanowane na grudzień, nie mogli wystąpić piłkarze kupieni przez dany klub w styczniowym okienku transferowym. Taki manewr miałby w pewnym stopniu powstrzymać chociażby Newcastle, które kupiło już Kierana Trippiera, negocjuje z Chrisem Woodem, a pewnie zdąży dokonać jeszcze kilku innych zakupów przed końcem okna transferowego.
Odwoływane mecze stały się grą, w której każdy planuje przechytrzyć przeciwnika i wykorzystać panujące warunki do zwiększenia swoich szans. Może się wydawać, że autentyczna obawa o bezpieczeństwo piłkarzy spadła w tym momencie na drugi plan.
MNOŻĄ SIĘ KONTROWERSJE
Sporo niejasności budziło także odwołanie meczu Liverpoolu z Arsenalem w Carabao Cup. Spotkanie było zaplanowane na 6 stycznia, lecz po wniosku The Reds nie odbyło się w tym terminie. Wszystko, oczywiście, przez zbyt dużą liczbę zawodników zakażonych koronawirusem. Klub musiał nawet na jeden dzień zamknąć ośrodek treningowy pierwszej drużyny.
Po kilku dniach okazało się jednak, że sytuacja wcale nie była tak zła, a wielu piłkarzy otrzymały fałszywy pozytywny wynik. Takimi słowami tłumaczył to Jurgen Klopp na konferencji po meczu Pucharu Anglii, na której powiedział także, że finalnie jedynym zawodnikiem z pozytywnym testem jest Trent Alexander-Arnold. Wzbudziło to podejrzenia wielu klubów, które zastanawiały się nad zareagowaniem i sprowokowaniem organizatora rozgrywek do wszczęcia postępowania w tej sprawie. Ostatecznie postanowiono tylko o przeniesieniu meczu na 20 stycznia, a sprawa nie będzie kontynuowana.
Jak się okazuje, Premier League zmaga się więc z dwoma problemami jednocześnie. Pierwszy to bezpieczeństwo piłkarzy, które jest w całej sytuacji najważniejsze. Drugi, to pazerność klubów, które chcą wykorzystać panującą sytuację dla swoich korzyści. Ci, którzy nie musieli puszczać swoich podopiecznych na Puchar Narodów Afryki, chcieliby pewnie grać jak najwięcej w styczniu. Ci, którzy musieli to zrobić, najchętniej rozegraliby styczniowe mecze w lutym. Z kolei ci, których zawodników trapią długoterminowe kontuzje, byliby za przeniesieniem spotkań o kilka miesięcy.
Na ten moment liga przełożyła dziewiętnaście meczów z powodu koronawirusa i jedno z powodu złych warunków atmosferycznych. Spotkanie Leicester z Evertonem było przekładane dwukrotnie.
Do tej pory udało się nadrobić dwa spotkania. Kolejne cztery takie starcia są planowane na środek przyszłego tygodnia. To właśnie wtedy w półfinale Pucharu Ligi mają także stanąć na przeciwko siebie zespoły Liverpoolu i Arsenalu.
Czytaj także:
- Transferowa historia Tottenhamu
- Premier League traci kilka gwiazd. Kto pojechał na Puchar Narodów Afryki?
Fot. Newspix