Reklama

Carabao Cup wyjątkowo bez niespodzianek – faworyci awansowali mimo wielu problemów

redakcja

Autor:redakcja

22 grudnia 2021, 23:33 • 5 min czytania 7 komentarzy

Gdy popatrzyło się na składy ćwierćfinalistów Carabao Cup, można było mieć w głowie kilka scenariuszy. Takie Brentford nie wydawało się bez szans z Chelsea, która stawiała na Xaviera Simonsa, Harveya Vale’a oraz Jude’a Soonsupa-Bella. Podobnie Leicester City, które miało na widelcu Liverpool z Tylerem Mortonem, Conorem Bradleyem i Billym Koumetio. Właściwie jedynym z faworytów, który był bliski wyjściowego składu, okazał się Tottenham. Jednocześnie jednak podopieczni Conte musieli zmagać się z West Hamem United.

Carabao Cup wyjątkowo bez niespodzianek – faworyci awansowali mimo wielu problemów

A jednak faworyci dali radę. Jasne, szczególnie łatwo nie było, ale to właśnie oni meldują się w półfinale Carabao Cup. Zestaw: Chelsea, Liverpool, Tottenham i Arsenal z automatu działa na rangę rozgrywek, nawet jeśli puchar ten jest traktowany jako potrzeba trzeciej kategorii.

Być może w tej decydującej o obsadzie finału ponownie zobaczymy zawodników młodych, żeby nie powiedzieć – nieopierzonych. W gruncie rzeczy nie będzie w tym nic złego. W końcu kalendarz rozgrywek zapchany jest do tego stopnia, że trzeba czasami dać pograć gościom, którzy na ten moment jedynie marzą o występach w pierwszym zespole. Carabao Cup nadaje się do tego idealnie, może być swoistą wojną na potencjał. Co to za frajda wygrywać ten puchar, jeśli regularnie wystawiasz najlepszych zawodników. Spróbuje dotrzeć do finału, gdy masz w składzie Bradleya albo Soonsupa-Bella. To dopiero wyzwanie!

Hugo Lloris uratował Tottenham

Nie podjął się go Tottenham, ale z dość oczywistych względów. Po pierwsze – nie musiał. Po drugie – nie chciał. Antonio Conte bardziej zależy obecnie przede wszystkim na tym, by jego zespół był jak najbardziej zgrany. A tego nie da się osiągnąć, jeśli masz kilka tygodni przerwy w grze, a nadążającą się okazję wykorzystujesz do przeglądu kadr.

Tottenham nie postawił zatem na ani jednego młodzieżowca – takich graczy brakowało zarówno w pierwszym składzie, jak i na ławce rezerwowych. Włoski szkoleniowiec do minimum starał się ograniczyć ryzyko, że jego klub nie awansuje do półfinału. Chciał również sprawdzić w boju wypracowane dotychczas schematy oraz przygotowanie fizyczne zawodników, które – nie ma co kryć – w pewnym momencie tego sezonu leżało i kwiczało.

Reklama

Tym samym Conte zabrał nieco zabawy, bo David Moyes poszedł do sprawy tak jak większość trenerów z grupy ćwierćfinalistów. Potraktował Carabao Cup jako poligon doświadczalny. Dzisiaj swoje szanse otrzymali:

  • Harrison Ashby – 20 lat
  • Ben Johnson – 21 lat

a na ławce rezerwowych siedziało kolejnych dwóch zdolnych chłopaków:

  • Ajibola Alese – 20 lat
  • Jamal Baptiste – 18 lat

Jasne, nie są to absolutni juniorzy, nie mówimy o gościach, którym trzeba kupować piwo w sklepie, bo sami jeszcze nie mogą. Niemniej na tle Spurs, którzy poszli wszystkim co fabryka dała, West Ham prezentował się znacznie gorzej. Jak się jednak okazało – tylko na papierze.

Sam mecz nie był bowiem rozgrywany pod dyktando ekipy Conte. Goście stwarzali im mnóstwo problemów, a gdyby nie świetna dyspozycja Hugo Llorisa, Włoch mógłby pożegnać się z krajowymi rozgrywkami. Francuz zaliczył trzy interwencje na linii, a kilka razy dobrze odczytał zamiary rywala i zdołał przechwycić piłkę w ostatnim momencie.

The Hammers starali się bowiem kontrować wszystkie zapędy Tottenhamu, a Johson i Ashby – do którego było najwięcej wątpliwości – zagrali lepiej niż wiele osób mogło przypuszczać.

Zresztą cały West Ham zasłużył na duże brawa, bo chociaż Spurs wygrali 2:1, to właśnie ekipa Davida Moyesa była bardziej aktywna, częściej zagrażała bramce rywala. Koniec końców przegrali o długość paznokcia, czy raczej o długość rękawicy Llorisa, ale z pewnością mogą wracać do swojej części Londynu z podniesionymi głowami.

Reklama

Dwaj bohaterowie Liverpoolu

Tego samego nie mogą powiedzieć o sobie piłkarze Brendana Rodgersa. Liverpool wyszedł zupełnymi rezerwami. Poza wspominaną dwójką zawodników warto wyróżnić Kellehera oraz Williamsa – oni też dostali szansę od pierwszej minuty. Z ławki zaś wszedł Owen Beck.

W gruncie rzeczy Klopp postawił na kilku gości, którzy oscylują gdzieś w obrębie wyjściowego garnituru. Reszta – płytsze lub głębsze, ale zawsze rezerwy. I Leicester City miało ten Liverpool na widelcu. Szybko objęli prowadzenie, później zdołali je odzyskać, ale ostatnie pół godziny w ich wykonaniu to był piłkarski kryminał.

Najpierw przez defensywę przedarł się Diogo Jota:

A następnie zupełny brak powagi obrońców Lisów wykorzystał Minamino:

Pusty przelot defensora Leicester powinien być wizytówką poradnika Jak nie bronić dostępu do własnej bramki.

Podłamane swoją postawą Lisy nie były w stanie wytrzymać psychicznego ciężaru rzutów karnych. Kelleher odbił strzały Thomasa i Bertranda, czym przypieczętował awans swojej drużyny do półfinału. Na King Power Stadium mają zaś poważną zagwozdkę, bo odpali z kolejnego pucharu, a lista ewentualnych trofeów i tak nie jest w ich wypadku specjalnie długa.

Pewna ręka Chelsea

Długa natomiast była lista absencji w Chelsea. COVID-19, kontuzje, zmęczenie, wszystko to spowodowało, że Thomas Tuchel musiał sięgnąć głęboko w swoje szeregi. Wyszedł jednak na tym najlepiej, bo Brentford właściwie nie stworzyło zagrożenia pod bramką Kepy.

Londyńczycy długo walczyli z zasiekami The Bees, ale jak już poszło raz, to pięć minut później dołożyli drugą bramkę, już bez wydatniej pomocy zawodników gospodarzy.

Największy plus tego starcia? Postawa defensywy Chelsea. Sporo było na nią narzekania w ostatnim czasie, większość zarzutów trafiała w sedno, ale teraz – mimo licznych zawirowań – było naprawdę dobrze. W nagrodę za swoje starania zawodnicy Tuchela dostali w półfinale derby Londynu. Zmierzą się z Tottenhamem.

Czytaj także:

Fot.Newspix

Najnowsze

Piłka nożna

Komentarze

7 komentarzy

Loading...