Bill Murray w “Dniu świstaka” przeżywa nieustannie jeden dzień. Moim zdaniem kibice Zagłębia Lubin od pół roku przeżywa jeden i ten sam mecz.
Przypomnę wam ten szlagier: trzydziesta kolejka minionego sezonu. Zagłębie Lubin jedzie do Płocka, które dopiero co zapewniło sobie utrzymanie, korzystając z usług strażaka Bartoszka. Zagłębie nie jest tylko faworytem: Zagłębie jest opromienione lepszą wiosenną formą, kilkoma ładnymi bramkami, charakternymi meczami, ruletą Starzyńskiego. Zagłębie walczy też wciąż o puchary. Co prawda Piast, Lechia i Śląsk mają więcej punktów, więc wszyscy musieliby je stracić, żeby popularni Miedziowi ponieśli polski sztandar przez Stary Kontynent, ale jednak.
I wiecie co się potem dzieje, pamiętacie.
Piast, Lechia, Śłąsk partaczą w typowo ekstraklasowy sposób, łącznie gromadząc całe jedno oczko. Zagłębie więc, gdyby tylko wygrało z Wisłą Płock, niosłoby jednak ten sztandar.
Zamiast tego przegrywa jednak z Wisłą Płock 0:4. Przegrywa bezdyskusyjnie. Mają miejsce sytuacje kabaretowe: przy pierwszym golu Hładun wychodzi do piłki, ale jednak nie wychodzi. Druga bramka to złamanie linii spalonego o pięć metrów. Miedziowi w tym spotkaniu spokojnie mogliby przegrać 0:6.
A przecież szansa otwierała się wielka.
I najwyraźniej z tego Płocka nigdy Miedzowi nie wrócili. Okopali się tam, siedzą, może wiosną wrócą, nie prędzej. Bo wciąż w lubińskim kociołku mieszają się szanse z kompromitacjami.
Ten sezon w zasadzie jest jakimś upiornym zmyśleniem. No bo najpierw mieliśmy jakże budujące, jakże dobrze rokujące zatrudnienie trenera na kilka dni przed startem sezonu. Przygotowania ze szkoleniowcem w klubie? A komu to potrzebne. Na pewno się nie zemści jesienią. Chyba, że jednak się zemści, bo to nawet w jakimś 1991 roku w Ekstraklasie spowodowałoby uniesieni brwi tak zwanego środowiska.
Potem przyszło coś, co – Janek Mazurek słusznie zauważa w swoim tekście o lubińskim kryzysie – powinno zostać mocniej zauważone na mapie polskich absurdów. Nie jest to może poziom Stasiaka Opoczno, ale też nie daleko.
Klub przygotowujący się do sezonu bez trenera – choć wiedział dużo wcześniej, że nie będzie miał trenera – postanawia nie stawiać sobie też żadnych celów sportowych. Zamiast tego ma być mistrzostwo Pro Junior System, forsowanie młodzieżowców kolanem, w tym osławiona zasada czterech piłkarzy poniżej 25. roku w składzie.
Artur Jankowski powinien dostać za to jakąś specjalną nagrodę, może France Football, idąc w kierunku śmiesznych pucharów, coś specjalnego wymyśli. Ale to taki kierunek “rozwoju”, jaki mógłby wymyślić tylko ktoś, kto nie ma najmniejszego pojęcia o piłce. To idee dobrze sprawdzające się przy imieninowym stole, gdy trzeba o nich opowiedzieć wujkowi Staszkowi, a on przyklaśnie, bo usłyszy kilkukrotnie, w różnych wariantach, “STAWIAMY NA MŁODYCH”. I nie mam nic przeciw stawianiu na młodzież, ale te idee w praktyce ale są tak sztuczne, tak wydumane, że drużyna namiot cyrkowy pozszywana na te nici dentystyczne musi się rozlecieć.
I rozleciała się.
Nie tylko boiskowo.
Niezmiernie śmieszy mnie w kontekście powyższego pozycja Zagłębia Lubin w tabeli Pro Junior System. To się nazywa weryfikacja. A przecież, faktycznie, Miedziowi mogą się pochwalić ciut bardziej renomowaną akademią niż – powiedzmy – Radomiak czy Termalica. A przecież dopiero wiadomo jakie były zapowiedzi.
Zagłębie to na ten moment dla mnie największy przegrany sezonu. Legia Warszawa, wiadomo jak jej idzie w lidze – ale jednak przebiła się do pucharów, uratowała budżet, są jakieś pozytywy. Warta Poznań, cóż, należało się spodziewać, że będzie to gorzej wyglądać, w zasadzie jest dość przewidywalnie. Górnik Łęczna zbiera w łeb? Tak, zwykle spektakularnie. Ale ma ćwierćfinał Pucharu Polski, w wielu meczach przynajmniej prezentował się charakternie.
Może w pierwszej lidze Arka Gdynia. Kto wie.
Ale ta Arka potem nie tylko ogrywa Zagłębie, ale jeszcze ogrywa Zagłębie mimo słów Tarasiewicza, że dla nich najważniejsza jest liga. A dla Zagłębia gra w Pucharze mogła być czymś, co mogłoby poratować ten sezon. W tym momencie Zagłębie nie ma nic.
Zagłębie ma zawodników, którzy bywali chwaleni: Hładun, Szysz, Chodyna, Starzyński, Poręba. Wcześniej Baszkirow, Zivec. A Żubrowski? Czy Podliński nie był chwalony po wejściu do ligi? A możliwości finansowe Zagłębia, skoro potrafiło wyciągnąć kilku piłkarzy z przyzwoitym CV na przestrzeni ostatnich miesięcy? Gdzie jest też ta młodzież, która powinna być wizytówką?
A jednak wszystko jak krew w piach.
I jeszcze dochodzą takie sytuacje, jak z meczu z Radomiakiem. Balić wchodzi na boisko i wdaje się w szamotaninę godną lokalu socjalnego. A płacić źle rozumiejącemu charakterność zawodnikowi będzie trzeba.
Współczuję kibicom z Lubina, bo naprawdę, w tym momencie bycie kibicem Miedziowych to sam znój. A przecież to klub, który ma wszystko, by być… może nie w ścisłej czołówce, ale powyżej średniej, z ambicjami na to, by dla każdego być rywalem niewygodnym, a okazjonalnie powalczyć o coś więcej.
***
Pojawienie się Pawła Tomczyka w Legii Warszawa… no cóż, nie chcę mówić, że to już jak biały dym. Ale:
- – Znają się z Papszunem jeszcze z czasów Legionovii
- – Tomczyk był kapitanem w tamtejszej drużynie Papszuna
- – Gdy Raków szukał dyrektora sportowego, Papszun go w gruncie rzeczy wymyślił na to stanowisko, bo wcześniej Tomczyk pracował poza piłką (własna, odnosząca sukcesy firma), nie był wyborem typowym
- – Nie da się ukryć, że jego ściągniecie do Częstochowy postrzegano jako wzmocnienie władzy Papszuna w Rakowie
No cóż, to jest mocny sygnał. Nie musi być ostateczny. To, że praca znalazła Tomczyka, nie jest żadnym zaskoczeniem. Ale na pewno pasuje jak ulał, bez względu na to kiedy miałby przyjść Papszun. Jeśli latem, to Legia od pół roku, dzięki Tomczykowi, będzie wiedzieć w najmniejszych drobiazgach jakich piłkarzy potrzebuje jej nowy trener na wszystkie pozycje. Ich profilowanie jest u Papszuna absolutnie kluczowe.
Nie zmieniam zdania i uważam, że współpraca Papszuna z Mioduskim będzie ciężka. Waszej lekturze polecam cykl reportaży Łukasza Olkowicza o tym, co ostatnio działo się w Legii Warszawa – sporo odsłania, ale też znowu:
- – Czarno na białym widać, że piłkarze nie byli do tej pory profilowani pod trenera; a teraz ma być współpraca z trenerem, który zaczyna i kończy na profilowaniu typowo pod siebie; trzeba tu nagłej zmiany o 180 stopni wszystkich partycypujących przy transferach
- Legia Training Center i wprowadzanie młodzieży to jeden z głównych projektów na najbliższe lata. Marek Papszun, jakkolwiek wprowadzania młodych się nie boi, tak na pewno w Rakowie nie słynął ze stawiania na nich; głośniej było o jego konflikcie z Markiem Śledziem, szefem akademii. Mógł mieć w tym konflikcie oczywiście rację, nie znam kulis, a w Legii zachwyci się juniorami – niemniej na pewno nie ma reputacji kogoś takiego jak Jan Urban, który przez całą trenerską karierę odważnie wprowadzał nawet bardzo młodych graczy.
Mioduski jest jednak pod wizerunkową i sportową ścianą. Jestem pewien, że będzie skłonny iść na wiele ustępstw, o których jakiś czas temu jeszcze by nie pomyślał. Natomiast na miejscu Marka Papszuna, gdyby miało dojść do jego przenosin do Warszawy, zapewniłbym sobie władzę również w konkretnych paragrafach umowy. Teraz jest najlepsza możliwość do negocjacji. Negocjacji wszystkiego. I lepiej sobie tą pracę jak najlepiej obwarować twardymi kwestiami, a nie czymś, co można po paru miesiącach rozwodnić “zmienił się klimat”, “to jest Legia, jeden człowiek nie może mieć tyle władzy, musi się liczyć z innymi” i tym podobnym.
***
Tym, którzy chcieliby przeczytać jak się oburzam po poniedziałkowej gali Ballon d’Or, odsyłam do poniedziałkowego tekstu.
Leszek Milewski
Fot. FotoPyK