Reklama

PRASA. Lewandowski nie zagrał, bo jest skonfliktowany z Sousą?

redakcja

Autor:redakcja

22 listopada 2021, 09:11 • 11 min czytania 18 komentarzy

Poniedziałkowa prasa to echa ligowego weekendu, ciekawa rozmowa z Łukaszem Masłowskim i… kolejne wątki dotyczące meczu z Węgrami.

PRASA. Lewandowski nie zagrał, bo jest skonfliktowany z Sousą?

PRZEGLĄD SPORTOWY

Cezarym Misztą w bramce Legia daleko nie zajedzie.

Jego 11. spotkanie w pierwszej drużynie Legii okazało się bardzo słabe. Pierwszy błąd popełnił jeszcze przy wyniku 0:0, kiedy wyszedł z bramki, źle obliczył lot piłki i jej nie wybił. Uratował go Mateusz Wieteska, który wybił piłkę z bramki po uderzeniu Adriana Gryszkiewicza. Przy golu na 1:0 Erik Janža posłał mu piłkę między nogami – i w tej sytuacji 20-latek mógł się zachować lepiej. Podobnie jak przy golu Lukasa Podolskiego, kiedy broniąc strzał Jesusa Jimeneza wybił piłkę przed siebie. Tych sytuacji nie zatrą dwie dobre interwencje, Legia potrzebuje w bramce pewniejszego człowieka, jeśli chce mieć jeszcze jakiś szanse na europejskie puchary. Nadzieją mistrzów Polski jest Boruc, o ile znów jego powrót się nie odwlecze.

Reklama

Graliśmy uczciwie: ty oszukiwałeś, ja oszukiwałem. Wygrał lepszy – tytułowy bohater filmu „Wielkiego Szu”, cyniczny pokerzysta, w takich słowach wyjaśnił naczelną zasadę rywalizacji. W tym duchu odbywała się też walka o piłkarskie mistrzostwo Polski w 1993 roku – pisze Antoni Bugajski.

Przypomniał o niej Grzegorz Szeliga. Byłego zawodnika Wisły Kraków nagle ruszyło sumienie i w mediach społecznościowych przyznał, że w czerwcu 1993 roku jako gracz Białej Gwiazdy sprzedał mecz Legii. Nie do końca precyzyjnie trafiając w litery na klawiaturze zadeklarował, że chce się poddać karze i przeprosił kibiców.

Chodzi oczywiście o korupcyjną licytację z ostatniej kolejki zapamiętaną jako „niedzielę cudów”. O tytuł rywalizowały Legia i ŁKS. Obie miały identyczną liczbę punktów, a w takiej sytuacji decydował lepszy ogólny bilans bramkowy. Trzeci w tabeli Lech miał o jeden punkt mniej, więc przy Bułgarskiej już pogodzili się z faktem, że w ostatniej kolejce niż nie wskórają. Efekty były kabaretowe – ŁKS pokonał u siebie Olimpię Poznań 7:1, a Legia wygrała w Krakowie z Wisłą 6:0 i ten wynik dał jej mistrzostwo.

Tak jawny przekręt nie mógł pozostać bez reakcji PZPN, bo wszystko działo się przy otwartej kurtynie, tak absurdalny finisz był szeroko komentowany nie tylko wśród kibiców. Dlatego piłkarskie władze – przy dużych wewnętrznych podziałach – postanowiły… anulować wyniki meczów Legii i ŁKS z ostatniej kolejki. Twarzą decyzji został były selekcjoner reprezentacji Polski i wówczas wiceprezes PZPN Ryszard Kulesza, który z mównicy rzucił wiekopomne oskarżenie pod adresem znacznej części środowiska piłkarskiego: „To, co się działo w Krakowie, nawet dwuletnie dziecko zauważy, jak to było nieelegancko robione. Polska widziała, a wy jesteście niewidomi!”.

Czy Łukasz Masłowski wróci do piłki klubowej jako dyrektor sportowy? Jakie ma szanse na zatrudnienie w Górniku Zabrze? Czy żałuje, że odszedł z Wisły Płock do Widzewa Łódź?

Reklama
Po jakim czasie można sprawiedliwie ocenić pracę dyrektora sportowego?

Po czterech oknach transferowych. Mając dwa pełne sezony, jest w stanie przybić swoją pieczęć, a efekty jego pracy stają się widoczne. Wiele zależy od tego, do jakiego klubu trafi i w jakim momencie. Można przyjść do takiego po gigantycznej burzy, gdzie trzeba składać od podstaw. Albo jak Robert Graf wejść do poukładanego Rakowa. W dwóch-trzech najbliższych oknach transferowych nie spodziewam się tam żadnej rewolucji, raczej pojedynczych ruchów i korekt na poszczególnych pozycjach. No chyba, że trzeba będzie szukać nowego trenera, bo Markowi Papszunowi w czerwcu kończy się kontrakt. Być może dyrektor sportowy będzie więc brał udział w wyborze trenera, a to już decyzja strategiczna.

Z jednej strony mówimy o ubogim rynku, a z drugiej – przynajmniej mam takie wrażenie – zaczęło doceniać się wagę dyrektorów sportowych. Przede wszystkim oni w klubach ekstraklasy się pojawili. Gdybyśmy rozmawiali kilka lat temu, to ich brakowało.

Nie wyobrażam sobie, żeby w klubie nie było takiej osoby. Dlatego cieszę się z takiego trendu i docenienia roli dyrektorów. Nie mniej ważnej niż piłkarzy, trenera czy prezesa. Każdy klub piłkarski to jest sport, gdzie cała praca kręci się wokół wyniku. Wszystko obok do dodatek. Najważniejsze, jak zespół wygląda na boisku – jakie ma wyniki, czy potrafi wypromować piłkarzy, a klub zarobić na ich sprzedaży. Za wyniki razem z trenerem, jego sztabem i piłkarzami odpowiada dyrektor sportowy.

Za co jeszcze?

Za stworzenie struktur sportowych, budowę drużyny i sztabu szkoleniowego. Tak naprawdę to codzienne dziesiątki rozmów, analiz i wyborów. Jest też łącznikiem pomiędzy prezesem, prezydentem miasta, bo często miasta są właścicielami klubu. Łatwiej o kompromis, gdy pracują ze sobą mądrzy i świadomi ludzie. Odpowiedzialność za wynik spoczywa na dyrektorze, pierwszym trenerze, jego sztabie. Stąd tak ważna jest współpraca między nimi. Nie wyobrażam sobie, że jeśli między dyrektorem i trenerem w dłuższym okresie nie ma chemii i czystej współpracy, zakończy się to sukcesem.

Wtedy trzeba zmienić trenera?

Dymisja trenera jest też porażką dyrektora. Ci pierwsi powinni rozumieć, że dyrektorzy są po to, by im pomóc i ciągnąć zespół w tym samym kierunku. Za wynik odpowiadają wspólnie.

Po odejściu z Widzewa za chwilę będzie dwa i pół roku, jak jest pan poza jakimkolwiek klubem.

Pierwsze półtora roku, a nawet dwa lata, to mój świadomy wybór. Pojawiały się zapytania z klubów, propozycje, z kimś rozmawiałem. Tylko wtedy nie czułem potrzeby powrotu, poświęciłem się innym projektom. Zraziłem się po tym, co się wydarzyło.

Jeśli nie awansujemy do mundialu w Katarze, ubiegłotygodniowe spotkanie z Węgrami przejdzie do historii futbolu jako jeden z najbardziej kuriozalnych meczów, pełne kontrowersyjnych decyzji podjętych przez selekcjonera – pisze Dariusz Dziekanowski.

W kontekście tej sytuacji wymienia się przede wszystkim dwa nazwiska, czyli Roberta Lewandowskiego i Paulo Sousy, aczkolwiek należałoby w tym miejscu postawić pytanie kto jest czyim szefem? Każda jednak z możliwych odpowiedzi wystawia nie najlepsze świadectwo przede wszystkim dla selekcjonera. I tutaj należałoby też zapytać: czy władze PZPN mogły zapobiec tej katastrofie? Czy jest w naszej federacji ktoś, kto sprawuje realną kontrolę nad selekcjonerem? Nie mówię o ingerencji w skład czy powołania, ale jeśli selekcjoner decyduje się na balansowanie na krawędzi, to w centrum zarządzania drużyną narodową musi być ktoś, kto uderzy pięścią w stół i zapyta: zdajecie sobie, panowie, sprawę z ewentualnych konsekwencji takiej decyzji? Czy jest tam ktoś, kto może powiedzieć, że niedopuszczalna jest sytuacja, by ponad 50 tysięcy kibiców nie dostało szansy zobaczenia najlepszego piłkarza świata, choćby przez 5 minut? Jest dla mnie niezrozumiałe, że selekcjoner pozbawia się możliwości skorzystania z najskuteczniejszego zawodnika w drużynie, mimo że ten siedzi kilka metrów od niego na ławce rezerwowych.

Obie strony w swoich wypowiedziach podkreślają, że już nie ma sensu dłużej tego roztrząsać, trzeba skupić się na przyszłości. To prawda. Bez względu na to czy bylibyśmy rozstawieni w piątkowym losowaniu, czy nie będziemy (bo taka jest rzeczywistość), władze PZPN i tak muszą szukać nowego selekcjonera. Bo nawet trafiając na teoretycznie najsłabszych rywali, nie ma żadnej pewności, że uda nam się pokonać dwie przeszkody. A brak awansu oznacza z kolei koniec współpracy z Paulo Sousą i jego rozbudowanym sztabem. 

SPORT

Michał Zichlarz docenia „polskość” Stali Mielec.

Tym bardziej trzeba docenić to, co dzieje się w Stali Mielec. Drużyna skazywana przez wielu na spadek gra więcej niż przyzwoicie, a zęby na niej łamią sobie jedenastki, które przecież nadają ton rozgrywkom, jak lider Lech, który w niedawnym meczu w Mielcu tylko zremisował, czy teraz Lechia, która po świetnym spotkaniu, jednym z najlepszych w 15. kolejce, też straciła ważne punkt i współprowadzenie w tabeli. A Legia przed reprezentacyjną przerwą? Przy Łazienkowskiej poległa zasłużenie 1:3. Tak po prawdzie, to ekipa prowadzona przez trenera Adama Majewskiego, patrząc też na kalendarz i na to, że w tym roku u siebie zagra jeszcze z Wisłą Płock czy z beniaminkiem z Niecieczy, to utrzymanie może sobie zapewnić jeszcze przed świętami. Kto by się tego spodziewał? Jak podliczono w sobotnim studio „Ligi+ Ekstra” w Canal+, procentowy czas gry polskich zawodników w Stali, to aż 86%, średnio w meczu ligowym, a według ekstrastats.pl w mieleckiej jedenastce jest 9,57 miejscowych graczy. To często niechciani gdzie indziej Mateusz Mak czy Mateusz Matras, o innych nie wspominając. Takie podejście się podoba, to się chce oglądać i trudno, żeby ekipa z Podkarpacia nie wzbudzała sympatii wśród fanów. 

Maciej Grygierczyk o tym, że nieco przymusowe na początku pozostanie Kamila Bilińskiego w Podbeskidziu może wyjść mu mocno na dobre.

Kamil Biliński w ekstraklasie strzelił dla Podbeskidzia 11 goli i choć klubu przed spadkiem nie uchronił, to sam miał szansę w niej zostać. Różnych zapytań czy propozycji nie brakowało, ale na przeszkodzie stanął ważny kontrakt i podejście klubu, który z doświadczonego napastnika postanowił uczynić jeden z fundamentów nowego zespołu. Jak zachował się Biliński? Równie dojrzale, co tej jesieni na boisku – nie obrażał się, nie wywierał presji, tylko uznał, że skoro mnie blokujecie, a w Bielsku dobrze czuje się moja rodzina, to siądźmy do rozmów o nowej umowie i zaplanujmy coś długofalowego. Prolongował swój pobyt przy Rychlińskiego do połowy 2023 roku, otrzymał kapitańską opaskę, a teraz mknie po koronę króla strzelców. Może jeszcze cała ta historia mocno wyjdzie 33-latkowi na dobre. Pewnie latem zaczepiłby się gdzieś wyżej, za nieco lepsze pieniądze, ale raczej nie byłoby to nic perspektywicznego. W Bielsku zaś może stać się naprawdę kimś ważnym, wznieść swój mały pomnik.

Duże emocje, piękne gole, dramaturgia i… uraz Łukasza Piszczka, bez którego goczałkowiczanie byli w stanie uratować remis ze Ślęzą Wrocław.

Gospodarze byli pod wielkim wrażeniem klasy Łukasza Piszczka. Lider drużyny z Goczałkowic w 80 minucie bez kontaktu z przeciwnikiem, próbując sięgnąć piłkę przy końcowej linii doznał groźnie wyglądającego urazu kostki (wstępne diagnozy mówią o 1-2 miesiącach przerwy) i pierwszy raz w tym sezonie musiał zostać zmieniony. Ból nie przeszkodził mu w tym, by po końcowym gwizdku przez 40 minut cierpliwie rozdawać autografy i pozować do wspólnych zdjęć, by nie zawieść rzeszy młodych kibiców, jaka dla niego przyszła w sobotę na stadion we wrocławskich Kłokoczycach. Wielkie pieniądze zarobione przez lata gry na topowym poziomie możesz mieć, ale klasy za nie nie kupisz…

Zachowanie Piszczka wpisało się w to świetne widowisko, które było dobrym podsumowaniem emocjonującej jesieni w III lidze. Zwroty akcji, dobry poziom, ale i błędy, piękne gole, dramaturgia… Było na co popatrzeć. – Szanujemy ten punkt, bo dwa razy przegrywaliśmy – nie krył Łukasz Hanzel, kapitan goczałkowiczan, którzy wyrobili już sobie taką markę, że nawet rywal klasy Ślęzy, w dodatku w domowym meczu, nastawia się głównie na defensywę, broni sporą liczbą graczy, upatrując szans w kontrach i stałych fragmentach. W taki też sposób strzeliła oba gole, będąc pierwszym zespołem, który trafił LKS więcej niż raz, gdy w jego szeregach był Piszczek. Dwie bramki wbił też liderowi Pniówek (2:2), ale wtedy największej gwiazdy III ligi zabrakło z powodu choroby.

SUPER EXPRESS

Rozmowa z prezesem PZPN, Cezarym Kuleszą.

– Kto odpowiada za porażkę z Węgrami? Kapitan Robert Lewandowski, który wziął urlop na najważniejszy mecz w eliminacjach, czy trener Sousa, który nie skorzystał z jednego z najlepszych piłkarzy na świecie oraz wystawił najsłabszy skład kadry w tym roku?

– Przegrała reprezentacja Polski. Wygrywamy i przegrywamy razem. Selekcjoner przed tym meczem mocno zaryzykował, chciał wypróbować inne rozwiązania personalne – miał do tego prawo, ale to się nie sprawdziło. Nasza słaba postawa na boisku była prezentem dla Węgrów, którzy bezlitośnie to wykorzystali. Decyzję o składzie zawsze podejmuje trener. Oczywiście po rozmowach z zawodnikami, ale ostanie słowo należy do niego – to on jest sternikiem tego okrętu. I tych ryzykownych decyzji personalnych było więcej, nie tylko ta, że Robert nie zagra, ale również oszczędzanie Kamila Glika czy niewystawienie od pierwszej minuty Piotra Zielińskiego.

– Kiedy dokładnie dowiedział się pan, że Lewandowski nie chce grać z Węgrami? Jak pan zareagował? Prezes PZPN nie powinien naciskać, by „Lewy” zagrał? Stawka tego meczu była ogromna.

– Oczywiście jestem na bieżąco w kontakcie ze sztabem drużyny, ale nie ingeruję w politykę personalną trenera. To byłoby niepoważne. Tak zresztą powiedziałem Paulo Sousie przy naszym pierwszym spotkaniu – że nie będzie ode mnie dostawał kartki ze składem czy listy zawodników, których ma powołać. To jego rola. Trener ma pełną decyzyjność i tym samym ponosi pełną odpowiedzialność za wyniki. Prezes PZPN jest od tego, by zapewnić sztabowi optymalne warunki do pracy. I z tego się w 100 proc. wywiązujemy. Jeśli pojawił się nagle pomysł zorganizowania zgrupowania w Hiszpanii przed meczem z Andorą, to zostało ono błyskawicznie przez PZPN zorganizowane. Jeśli selekcjonerowi bardzo zależało, żeby mieć Matty’ego Casha do dyspozycji już na listopadowym zgrupowaniu, to osobiście zaangażowałem się, żeby przyspieszyć procedury w tej sprawie. I ten piłkarz był do dyspozycji trenera.

W sprawie braku występu Roberta Lewandowskiego z Węgrami jest drugie dno, związane z relacją na linii piłkarz-selekcjoner?

Wokół całej sprawy narosło mnóstwo plotek. Jedna z nich mówi o tym, jakoby podczas zgrupowania doszło do konfliktu pomiędzy Lewandowskim a Sousą, czego skutkiem było niewystawienie kapitana w meczu z Węgrami. Takie spekulacje podsycił tweet dziennikarza Mateusza Borka, który stwierdził, że Lewandowskiemu „nie wszystko wypada mówić”. Konflikt między Sousą a „Lewym” miał narastać. „Od poniedziałku jeden pan na drugiego usiłuje zwalić winę za brak występu z Węgrami” – mówi nam dobrze zorientowana osoba z otoczenia reprezentacji.

Inne informacje mówią o tym, że reszta drużyny była niezadowolona, że Lewandowski zostawił zespół w tak ważnym momencie. Tym bardziej że wszyscy widzieli, że piłkarz Bayernu miał pomiędzy meczami z Andorą i Węgrami dużo spraw pozapiłkarskich. Plotkuje się również, że na brak Lewandowskiego w składzie mógł mieć wpływ Bayern, który chciał po powrocie z kadry wypoczętego piłkarza. Spekulacje na ten temat podsycił trener reprezentacji Węgier: – Uważam, że Bayern wywarł presję na polskiej kadrze, by Lewandowski nie wystąpił. Ta decyzja zapadła z inicjatywy klubu – powiedział Marco Rossi.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

18 komentarzy

Loading...