Jeszcze miesiąc temu niemal pokłóciłem się z Leszkiem, że przeceniamy start obecnego sezonu Ekstraklasy, że wyeliminowanie Bodo i Glimtu przez Legię czy przejście pierwszych faz przez Śląsk oraz Raków to żadne wielkie osiągnięcie. Spodziewałem się zresztą, że końcówka okienka transferowego będzie się wiązała z wyprzedzaniem ostatnich zawodników, na których można w Ekstraklasie zawiesić oko. Natomiast minęły te cztery tygodnie, Legia godnie zaprezentowała się w starciu z Dinamem, Raków jest na pole position w walce o fazę grupową Ligi Konferencji, Lech pobił swój rekord transferowy, a do Pogoni dołączył Kamil Grosicki.
I zaczynam się zastanawiać – a może to jest właśnie ten sezon? Może to jest już to wyczekiwane odbicie od dna?
Ostatnio podsłuchałem rozmowę Jakuba Białka, mojego kolegi z redakcji, który albo w radiu, albo w którymś z youtube’owych programów powiedział: ten sezon jest naprawdę fajny do oglądania. I naprawdę trudno tutaj z Kubą jakoś przesadnie polemizować. Właściwie co kolejkę mamy zatrzęsienie pięknych goli, czasem sam przecieram oczy, gdy widzę co odstawiają Yeboah, Douglas czy nawet Kolew. Tak, tak, Kolew strzela gola, to już jest sensacja, ale on jeszcze strzela gola naprawdę wyjątkowej urody. Od tego trzeba zacząć recenzowanie obecnej Ekstraklasy, bo to też jest podstawowy wyznacznik. Nie sukcesy w pucharach, nie powołania do reprezentacji, ale płynność gry, która pozwala usiąść do meczów w sobotę wczesnym popołudniem, a wstać po końcowym gwizdku w niedzielę z satysfakcją: nie zmarnowałem tego weekendu.
Chcę uniknąć dużych słów, ale już dawno Ekstraklasa nie była tak neutralna dla oka. Chciałem napisać “przyjemna”, ale jednak stężenie paździerzowatości nadal jest spore, przede wszystkim za sprawą drużyn z dolnej połowy tabeli. Natomiast bywały w ostatnich latach takie kolejki, gdzie można było śmiało zasnąć podczas piątkowego show o 18.00 (często o tej porze rozpoczynały się najbardziej drastyczne tortury dla widzów), a zakończyć pobudką na poniedziałkowe borowanie zębów nazywane dla niepoznaki “granym poniedziałkiem”. I nic nas nie omijało.
Dzisiaj jest inaczej. Są fajne gole, jest ich nawet sporo. Przynajmniej kilku, a może nawet kilkunastu trenerów zasłużyło na to, by nazwać ich ludźmi z wizją, z pomysłem. Przyjemnie się ogląda jak dzierga Piotr Tworek, dużo oczekiwaliśmy i w sumie sporo dostajemy od Jacka Magiery czy Dariusza Banasika, oczywiście osobna kategoria to ścisły krajowy top złożony z Michniewicza, Fornalika czy Skorży. Kurczę, nawet Alvarez w Cracovii zgubił masę i zaczął wyglądać jak piłkarz.
Nie bez wpływu na jakość gry pozostaje zresztą okienko transferowe. Miesiąc temu miałem tezę: nie ma transferów wychodzących, bo po pierwsze: ligowcy są bez jakości, a ci z większym potencjałem już wyjechali zimą. Dziś chyba muszę to zweryfikować. Kacper Kozłowski, Jakub Kamiński, Patryk Szysz, ale też Luquinhas, Ishak, Ivi Lopez. Możemy bez trudu wskazać kilku oczywistych kandydatów do natychmiastowego wyjazdu zagranicznego, których jednak udało się jakoś w Polsce zatrzymać. Kto wie, czy nie jest to zresztą odrobinę szerszy trend – dzisiaj np. Harry Kane oficjalnie ogłosił zakończenie letniej sagi transferowej, pozostaje w Tottenhamie. Rynek transferowy zwolnił, a polskie kluby chyba na tym delikatnie skorzystały.
Jeśli chodzi o transfery przychodzące – jest o poziom lepiej niż sądziłem. Oczywiście, można narzekać na wąską kadrę Legii. Można narzekać, że Lech Poznań zwlekał zdecydowanie zbyt długo z jasnymi deklaracjami, wyrażanymi właśnie poprzez grube zakupy. Ale patrząc na tu i teraz? Kurczę, mamy ligę z Podolskim i Grosickim. Mamy ligę, do której wreszcie przyjeżdżają piłkarze, za których trzeba zapłacić ponad bańkę euro. Porządnie wyglądają ruchy Pogoni Szczecin, Lech Poznań nie osłabił się jakoś drastycznie, a przytomnie uzupełnił kadrę. Raków pisze kolejne rozdziały własnej baśniowej historii, a takimi ruchami jak wyciągnięcie Vladana Kovacevicia pokazuje, że nawet w Polsce możliwe są odważne, śmiałe i przemyślane ruchy.
To wydaje się dość proste – nie sprzedajesz wszystkich najlepszych zawodników. Kupujesz takich, którzy przynajmniej na papierze wydają się gwarancją jakości. W efekcie twoja gra wygląda lepiej. Kibic taki jak ja siada przed telewizorem i wreszcie bluźni przez 40-50 minut na dzień, a nie od pierwszego gwizdka porannego do ostatniego gwizdka wieczornego meczu.
To przynosi też efekty w Europie. Mam wrażenie, że zbiegło się w czasie mnóstwo korzystnych czynników dla polskiej piłki. Weźmy tę Ligę Konferencji. Jak dzisiaj wyjaśnił Jan Sikorski – to tak naprawdę od strony długofalowej polityki klubu podobny kaliber co Liga Europy. Punkty rankingowe liczone w podobny sposób, korzyści finansowe niewiele mniejsze, a przecież ścieżka do tych rozgrywek – zdecydowanie łatwiejsza. Legia ma szansę być losowana z drugiego koszyka, czyli w naturalny sposób – jako jeden z dwóch faworytów do wyjścia z grupy. A przecież to jest Legia, gdzie Czesław Michniewicz na ławce ma więcej asystentów niż piłkarzy. Dwa kluby w fazie grupowej to nie jest science-fiction, ale bardzo realna opcja.
Przeglądam sobie zresztą poczet postaci, które obecnie tworzą Ekstraklasę. Klub po klubie można wskazać, że wszędzie znajdziemy ludzi logicznych, czasem na różnych stanowiskach, czasem z mocno powiązanymi rękoma, ale jednak. W Pogoni można chwalić i prezesa, i dyrektora sportowego, w Rakowie zgadza się praktycznie wszystko, od właściciela, przez prezesa i nowego dyrektora sportowego, aż po szkoleniowca. W Legii mamy Czesława Michniewicza. W Śląsku mają pewien plan i jasne wytyczne, jak go zrealizować – zdaje się, że cały tercet Waśniewski-Sztylka-Magiera ciągnie wózek w odpowiednią stronę. Warta czy Radomiak stoją zdolnymi trenerami, Piast Gliwice z Waldemarem Fornalikiem zaczyna sobie pozwalać na takie ruchy jak ściągnięcie Damiana Kądziora. Ba, to wszystko można przeciągnąć nawet na czołówkę I ligi – wystarczy spojrzeć na rozwój Korony Kielce po odcięciu całej nieciekawej przeszłości.
Mam wrażenie, że właśnie od ludzi i zaufania się rozpoczyna. Większość z wyżej wymienionych dostała kredyt zaufania, czasem olbrzymi kredyt zaufania. Nauczyła się na własnych błędach. Zachowała ciągłość, nawet w momentach dużego kryzysu. Przecież Banasik składał tego Radomiaka po porażce w barażach, właśnie z Wartą Poznań. Ile klubów postawiłoby wówczas na rewolucję? Można tak odhaczać punkt po punkcie, łącznie z Fornalikiem, który całkiem niedawno szorował po dnie tabeli, a był bliski wykręcenia pucharów.
Byłoby świetnym potwierdzeniem, że wreszcie zaczęliśmy iść w dobrą stronę, gdyby jutro udało się wprowadzić dwa kluby do fazy grupowej europejskich pucharów – a potem w weekend Grosicki mierzy się z Ba Louą podczas sobotniego hitu Ekstraklasy. Grosicki z Ba Louą, dwa kluby w fazie grupowej – brzmi jak jakaś liga turecka, co? Biorąc pod uwagę, że do tej pory zmierzaliśmy pewnym krokiem w stronę ligi albańskiej – naprawdę wyraźnie czuć odbicie. Oby na dłużej niż 30 godzin, które dzieli nas od meczów Legii i Rakowa.